Pamiętnik dr S. Giebockiego/Lekarz i jego wspólnik — Urząd Skarbowy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik |
Pochodzenie | Pamiętniki lekarzy |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały pamiętnik Cały zbiór |
Indeks stron |
Gdy poprzednio poruszyłem sprawę wybryków fiskalizmu na terenie automobilizmu — nie sposób pominąć podobnych wybryków — stosowanych tym razem indywidualnie — a mianowicie sprawy obciążeń podatkowych lekarzy.
Istnieje w skarbowości poważna tendencja, by zaprowadzić przymus prowadzenia ksiąg kupieckich dla wszystkich przedsięborstw handlowych i przemysłowych.
Możliwe, iż tendencja ta ma swoje uzasadnienie — ostatecznie kupiec powinien znać się na księgowości i od biedy można wymagać od niego, by prowadził przepisowe księgi. Lecz nonsensem jest wymagać tego od lekarza, który przecież kupcem nie jest, księgowości nigdy się nie uczył, a poza tym nie zawsze ma czas na żmudne zapisywanie do ksiąg, bilansowanie i t. d.
A tymczasem praktyki Urzędów Skarbowych zmuszają lekarzy do prowadzenia przepisowych ksiąg i to pod karami dochodzącymi do tysięcy złotych. Nie trzeba sobie wyobrażać, że ta kara przyjdzie do lekarza w swej prawdziwej postaci — t. j. jako mandat karny. To nie ma miejsca — nie ma bowiem przepisu, któryby nakazywał lekarzowi prowadzić księgi handlowe.
Lecz gdy lekarz ksiąg tych nie prowadzi — otrzyma on tak fantastyczne wymiary podatkowe, że musi przepłacić podatków po kilka tysięcy złotych rocznie.
Odczułem to doskonale na własnej skórze.
W pierwszych latach mej praktyki nie prowadziłem ksiąg handlowych — nie miałem więc dokładnego zestawienia mego właściwego dochodu.
Podatek wymierzono mi stosunkowo duży, lecz były to dobre czasy, zarabiało się dużo, więc nie chodziło nikomu o paręset złotych przepłaconego podatku.
Lecz sytuacja uległa zmianie w latach kryzysowych. Dochody z praktyki skurczyły się bardzo znacznie, a jednocześnie zaczęły zwyżkować wymiary podatków. Naczelnicy Urzędów Skarbowych idąc po linii najmniejszego oporu, zaczęli śrubować podatki z tych, którzy jeszcze cośkolwiek posiadali. A że ilość tych szczęśliwych była coraz mniejsza, więc śrubę podatkową dokręcano coraz energiczniej.
W końcu doszły Urzędy Skarbowe do takich absurdów, że n. p. przyjęto (w moim przypadku) iż dochód z praktyki prywatnej w roku najgłębszego kryzysu był 300% wyższy od tegoż dochodu w roku 1928, a zatem w roku dobrej koniunktury. Co prawda komisje odwoławcze przy Izbach Skarbowych obniżały nadmierne wymiary, lecz wygórowany podatek musiał być zapłacony, a załatwienie odwołania trwało 2 — 3 lat.
Poza tym podobne praktyki Urzędów Skarbowych miały najfatalniejszy wpływ na nastawienie obywatelskie płatnika. Najlojalniejszy obywatel, widząc, iż jego zaznanie podatkowe jest traktowane w Urzędzie jako „świstek papieru“ — co gorzej — jako próba oszukiwania władz — traci cierpliwość i zostaje wprost pchany w objęcia grup opozycyjnych, wszystko i jedno czy z prawej, czy z lewej strony.
Napewno nikt nie irytowałby się, gdyby rząd uchwalił podwyżkę podatku i uchwalił n. p., że wobec konieczności uzbrojenia armii czy też budowy szkół od dochodu 5000 zł płaci się 1.000 zł podatku. Nasze społeczeństwo jest zbyt patriotyczne i ofiarne, aby nie uznać konieczności takiej stopy podatkowej. Lecz jeśli zarobi się 5.000 zł i dochód ten lojalnie się zezna, natomiast Urząd Skarbowy napisze czarno na białym, iż „ustalono dla podatnika“ dochód na 15.000 zł, wówczas podatnik odczuwa takie „ustalenia“ jako wymierzony sobie policzek. Wymiar taki zdaje się wprost mówić, że, ty podatniku próbowałeś nas oszukać, deklarując tylko 5.000 zł dochodu, lecz my znamy się na takich oszukaństwach i wymierzamy ci podatek od 15 tys. złotych“. W takich warunkach każdy za wiele zapłacony grosz przestaje być ofiarę, którą chętnie każdy obywatel złoży na potrzeby państwa, a staje się nieuzasadnioną kontrybucją, złożoną Molochowi biurokracji.
Ponieważ w końcu coraz wyższe wymiary podatkowe grozić mi zaczęły ruiną finansową, przeto musiałem zabrać się do prowadzenia ksiąg, gdzie skrupulatnie notuję każdy zarobiony i wydany grosz.
I co się okazało? Gdy w ten sposób ustaliłem swój dochód — okazało się, że przez szereg lat deklarowałem go conajmniej o 50% za wysoko, la Urzędy Skarbowe podwyższały ten wygórowany dochód jeszcze o 300%).
Dziś więc prowadzę księgowość i płacę niskie podatki. Ja mam wiele roboty, Urząd Skarbowy dostaje mało pieniędzy i obydwaj jesteśmy ze siebie zadowoleni. Ale czy nie było dla państwa korzystniejszym, gdy poprzednio ksiąg nie prowadziłem, ale płaciłem podatek odpowiednio większy?
Jeśli mowa o księgach, to jeszcze jedna uwaga. Obowiązuje nas — lekarzy — tajemnica zawodowa i nie mamy prawa zdradzać nikomu kto i na co się u nas leczy.
Tymczasem Urzędy Skarbowe — jak to wyżej opowiadałem — w taki czy w inny sposób zmuszają lekarzy do prowadzenia ksiąg i zapisywania kto, kiedy i wiele nam zapłacił. Pół biedy jeszcze, gdy rozchodzi się o lekarzy ogólno-praktykujących.
Ale czy n. p. lekarz specjalista chorób wenerycznych może tak znowu otwarcie pokazywać urzędnikom skarbowym zestawienie, z którego wynika n. p., że powszechnie znany kupiec Kaczmarek odwiedził gabinet wenerologa 20 razy płacąc po 10 zł za każdym razem, natomiast popularna artystka teatru miejscowego była u wenerologa tylko 12 razy i płaciła po 6 zł. Przecież oddanie takiego zestawienia w ręce obce, choćby urzędnika skarbowego — to zdrada tajemnicy zawodowej, a zatem czyn mogący zaprowadzić lekarza na ławę oskarżonych!
Teraz parę słów o t. zw. czynniku obywatelskim w komisjach szacunkowych. Otóż przy poprzedniej ordynacji podatkowej wymiarem podatków zajmowały się t. zw. „Komisje Szacunkowe“ istniejące przy każdym Urzędzie Skarbowym. Komisji tych było kilka, tak więc rolnikom wymierzała podatek komisja złożona z rolników, rzemieślnikom — komisja złożona z rzemieślników itd. Podobnie było z wolnymi zawodami — tam w skład takiej komisji wchodzili znów przedstawiciele tych zawodów. Pracodawca ustalając takie „komisje“ sądził widocznie, iż czynnik obywatelski zasiadający w tych komisjach będzie służyć światła radą urzędnikowi — naczelnikowi urzędu, a poza tym będzie hamować zbyt wygórowane wymiary, jakie ten urzędnik, nie zbyt przecież obeznany w sprawach zarobkowych różnych zawodów, mógłby ustalić.
Nie znał jednak prawodawca psychologii człowieka, któremu dano możność decydowania o podatku dla współobywatela. Okazało się bowiem, że takie „Komisje Szacunkowe“ to doskonałe pole do załatwiania osobistych porachunków z mniej lub więcej sympatycznym płatnikiem podatku.
Gdy rozpatrywano sprawę szewca X., a w komisji zasiadał jego konkurent, nieprzychylnie doń usposobiony szewc Y., to wystarczyła zupełnie fałszywa i nierzeczowa opinia, którą ten Y. wydał — a podatnikowi X. wsolono taki podatek, że musiał sprzedać meble, aby podatek zapłacić.
Kiedy reklamowano wysokość podatku wobec naczelnika Urzędu — ten zasłaniał się zawsze, iż on przecież nie jest winien wysokiemu wymiarowi — bo uczyniła to „komisja“.
To też prawdziwym dobrodziejstwem dla podatników stało się zarządzenie znoszące ten nieobywatelski „czynnik obywatelski“ dla wymiaru podatków, a oddające wymiar podatku w ręce naczelnika Urzędu, człowieka w każdym razie bezstronnego i niezainteresowanego w duszeniu tego czy innego płatnika, czego nie można było powiedzieć o członkach komisji szacunkowej.
Jeśli mowa o urzędach — nie sposób też pominąć bardzo słusznej reformy korespondencji urzędowej, którą wprowadzono w Niemczech, a którą powoli wprowadza się i u nas.
Reforma ta polega na tym, że nie wysyła się pisma zaopatrzonego w sakramentalne: urząd stwierdził, że to i to, lub też „urząd zarządził“ lecz mówi się tam wyraźnie: „ja jako naczelnik urzędu stwierdziłem to i to“, lub też „jako kierownik działu egzekucyjnego, zarządzam, co następuje“. W ten sposób zainteresowany obywatel wie, kto jego sprawę rozpatruje i kto za takie czy inne rozpatrzenie jest odpowiedzialny. Jak często bowiem zdarzało się, że w urzędach nikt nie chciał ponosić odpowiedzialności za wydane zarządzenie. Gdy parę lat temu reklamowałem absurdalnie wysoki podatek, jaki mi nałożono — okazało się, że w całym urzędzie nikt nie chciał przyznać się do autorstwa tego podatku — naczelnik zwalał to na kierownika działu wymiarowego, ten z powrotem na naczelnika, aż w końcu ustalono, że zawiniła „komisja“, ciało złożone z kilkunastu osób.
Dlatego też zastąpienie nierzeczowego słowa „Urząd“ przez osobę tego czy innego urzędnika powoduje, że każdy urzędnik zanim podpisze jakieś zarządzenie — namyśli się najpierw, czy zarządzenie takie jest słuszne, gdyż przecież teraz on sam ponosi odpowiedzialność za podpisanie dokumentu.
Że taka osobista odpowiedzialność urzędnika jest dla wszystkich zainteresowanych o wiele korzystniejsza od nieistniejącej w praktyce odpowiedzialności mitycznego „urzędu“ czy też „komisji“ — mówić nie trzeba.
Mała analogia — wszak i my lekarze jesteśmy dziś urzędnikami Ubezpieczani. A jednak nigdy nam przez myśl nie przeszło, aby zrzucać z siebie odpowiedzialność za naszą pracę. Nie można sobie wyobrazić, aby źle leczonemu pacjentowi można było powiedzieć, to „ubezpieczalnia“ nie poznała się na pańskiej chorobie i „ubezpieczalnia“ mylnie pana leczyła. Przeciwnie — każdy z nas lekarzy, w pełni przyjmuje na siebie odpowiedzialność za swe postępki zarówno wobec chorego, jakoteż wobec Ubezpieczalni. Takie właśnie poczucie odpowiedzialności własnej jest najistotniejszym warunkiem sumiennej pracy i to na każdym polu, czy chodzić będzie o urzędnika skarbowego, ślusarza, czy też lekarza.