Pamiętnik dr S. Skopińskiej/Czuły i wrażliwy człowiek
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik |
Pochodzenie | Pamiętniki lekarzy |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały pamiętnik Cały zbiór |
Indeks stron |
Zgłasza się do mnie przyzwoicie dosyć ubrana osoba, zasobna w kształty, twarz — krew z mlekiem, widać, że dba o swoją powierzchowność. Oczy ciemne, ładne, o dosyć tępym wyrazie. Ma lat 35, jest żoną mechanika. Gdy zadałam jej stereotypowe pytania, co pani dolega, w ciemnych oczach ujawnił się naraz wyraz cierpienia.
— Kaszlę, okropnie kaszlę, nie mogę sypiać po nocach.
W ładnych oczach zjawiają się z kolei łzy.
— Ja tego nie przeżyję, to mnie zabija — mówi prawie szeptem.
— Przepraszam, ale co panią ma zabić?
— No, ten okropny kaszel.
— Zobaczymy. Pani będzie łaskawa się rozebrać.
Stwierdzam istotnie, że pacjentka ma zapalenie oskrzeli. Ordynuję szereg energicznie działających leków i jak mogę uspakajam chorą.
— Nic pani nie grozi. Kaszel przejdzie — mówię łagodnie.
— Tak, ale ja od tego kaszlu głuchnę, coraz bardziej źle słyszę.
Kieruję więc chorą ponadto do specjalisty, a po tygodniu widzę ją znów u siebie. W pięknych oczach już tym razem całe morze niechęci. Mówi, że kaszel okropny ma nadal, a lekarstwa na uszy, zapisane jej przez laryngologa, nic nie pomogły.
— Ja nie wiem, czym się to skończy. Ja mam gruźlicę.
— Ale przecież w pani rodzinie nikt nie chorował. Ma pani 35 lat. Nic pani nie odpluwa, gorączki ani śladu, dobrze pani wygląda, więc kaszel na pewno minie.
Mimo to przesyłam chorą do prześwietlenia płuc. Otrzymuję odpowiedź: „Płuca o cechach rozedmowych. Zmian naciekowych w miąższu płucnym brak“.
Kiedy chora przyszła ponownie i pokazałam jej wynik prześwietlenia płuc, ujrzałam w oczach niedowierzanie i pogardę.
— E tam, takie prześwietlanie! Ledwie tylko stanęłam pod aparatem, doktór spojrzał i już. Trwało to może jedną minutę. Wiadomo, co tam w Ubezpieczalni za prześwietlanie. Przecież pani sama stwierdziła, że ja mam jakąś chorobę płuc — dodaje z wyrzutem.
— Ależ tak, proszę pani. Pani jest chora, ale nie na gruźlicę. Ma pani zapalenie oskrzeli i skłonność do rozedmy płuc. Ale to minie. Stale będzie przecież pani pod opieką lekarską — tłumaczę jej cierpliwie.
Za parę dni ponowna wizyta i oświadczenie:
— Okropnie się denerwuję. Nie rozumiem, a chciałabym wiedzieć, co to jest ta rozedma. Mam przy tym straszny ból głowy.
Badam więc chorą znowu i widzę, że furczenia oraz świsty z płuc ustąpiły. Mówię więc, jak mogę, najdelikatniej:
— Rozumiem, że pani cierpi i ból głowy pani dokucza, ale kaszel chyba teraz ustąpił.
Chora, zadowolona, że uwierzyłam w jej straszne męki, przytakuje:
— Tak, rzeczywiście, od tygodnia nie kaszlę, ale po nocach nadal nie sypiam. Proszę więc pani doktór o obszerne wyjaśnienie, co to jest ta rozedma płuc.
W poczekalni czeka około 12 osób, które zaczynają się niecierpliwić. Mówię więc do pacjentki:
— Proszę pani, objaśnię to pani kiedy indziej. Proszę mi zaufać, nic pani nie grozi. Niech pani przyjdzie za tydzień.
Po tygodniu pacjentka zjawia się zupełnie „wściekła“.
— Głowa ciągle mnie boli i w ogóle mam takie wrażenie, jakby mi ktoś w czaszkę gwoździe wbijał.
Wobec tego kieruję pacjentkę do neurologa i otrzymuję odpowiedź: „Nieurologicznie nic. Stan poklimateryczny“.
— Trochę za wcześnie — myślę sobie — ma stan poklimakteryczny i kieruje chorą do ginekologa, który stwierdza ciążę.
No, nareszcie rozumiem! Chora jest podniecona z powodu ciąży. Nie chce mieć dziecka, ale o tym mi nie mówi, skarżąc się tylko na co raz to inne dolegliwości.
Za miesiąc znów przyszła, ale teraz już uśmiechnięta, mówiąc, że kaszel zginął, że ją już głowa nie boli. Tylko ona rozumie, że lekarzowi to trzeba „wszystko jak na spowiedzi“. Zrobiła sobie skrobankę i jest osłabiona. Istotnie, badanie wykazuje osłabienie mięśnia sercowego, ale leczenie teraz już postępuje raźniej, bo chora nabrała do mnie zaufania. Systematycznie bierze już leki i zastrzyki, a po miesiącu wraca zupełnie do zdrowia. Było to półtora roku temu.
Przed trzeba miesiącami pacjentka znów się w moim gabinecie zjawiła. Bardzo była grzeczna i obeszło się bez krzyków. Żali się:
— Pani doktór, mnie się to wszystko powtórzyło. Znów czuję, że jestem ciężko chora.
Nie pytam już teraz, co ją boli, tylko korzystając ze zdobytego z wielkim trudem zaufania, mówię:
— Miła pani, proszę mi powiedzieć, co panią teraz złego spotkało i czym się pani tak zdenerwowała?
— Tak jest — odpowiada. — Zdenerwowałam się strasznie zbrodnią.
Robi mi się nieprzyjemnie.
— Jaką zbrodnią? — pytam.
— A no przeczytałam w kurierze, jak to zabili szofera i zabrali taksówkę i znów mi się wszystko wraca. Będę teraz chorować, jak przed półtora rokiem.
— Po cóż więc pani czyta brukowe pisma, skoro to panią tak denerwuje?
— Bo nie chcę być jak ten tuman. Wszyscy o tym przecież mówią. Nie mogę być nieinteligentną, więc czytam gazety. A cóż poradzę na to, że jestem taki czuły i wrażliwy człowiek? — odpowiada pacjentka i oczy jej w tej chwili nabierają wyrazu rozmarzenia.
No, i rezultat taki, że Ubezpieczalnia musiała pokrywać koszta pogoni różnych reporterów za sensacją oraz ponosić skutki wrażliwości człowieka, który chciał być inteligentny.