Pamiętnik z czasów wojny/Boże Narodzenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Benito Mussolini
Tytuł Pamiętnik z czasów wojny
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Józef Birkenmajer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BOŻE NARODZENIE.

25 grudnia.

Leje, jak lało wczoraj, jak lało przez cały miesiąc, jak lało dzień po dniu w tej okolicy. Dziś jest 25 grudnia, Boże Narodzenie… Trzecie Boże Narodzenie na wojnie! Data nic mi nie mówi. Dostałem oklepane widokówki świąteczne, z nieodzowną choinką i gromadką dzieciaków. Żeby obudzić w sobie echo przebrzmiałej poezji, muszę wywoływać wspomnienia odległych lat dziecięcych. Dziś serce nasze jest twarde, jak te skaliste Doliny. Nowoczesna cywilizacja nas „zmechanizowała“. Wojna posunęła wydatnie naprzód ów proces mechanizacji społeczeństwa europejskiego. Przed dwudziestu pięcioma laty byłem porywczem i wrażliwem dzieckiem. Kilku moich rówieśników jeszcze po dziś dzień ma na głowie ślady rzuconych przeze mnie kamieni. Jako kierujący się instynktem mały dzikus włóczyłem się od rana do wieczora nad rzeką, rabując gniazda ptasie i owoce. Święto Bożego Narodzenia z tych czasów żywo jeszcze rysuje się w mojej pamięci. Szedłem wtedy na mszę. W dniu Bożych Narodzin jedynie kilku ludzi nie odwiedzało kościoła; pomiędzy nimi był mój ojciec. Drzewa oraz tarninowe krzaki wzdłuż gościńca wiodącego do San Cassiano, były skrzepłe i osrebrzone od osiędzieli szronu. Na pierwszych mszach bywały starsze kobiety, wstające najwcześniej. Gdy widzieliśmy, że one powracają, nadchodziła kolej na nas. Przypominam sobie wyraźnie, jak szedłem za matką. W kościele było tysiące świateł, a pośrodku ołtarza, w małej, kwiatami otoczonej kołysce spoczywało Nowonarodzone Boże Dziecię. Wszystko to było bardzo nastrojowe, malownicze, i przypadało do gustu mej fantazji. Jedynie zapach kadzidła sprawiał mi uczucie nieprzyjemne, które chwilami przechodziło prawie w nieznośne mdłości. Wkońcu hucząca muzyka organów zamykała całą ceremonję i tłum wiernych rozpraszał się. W drodze powrotnej gwarzyliśmy wesoło, a w południe dymiły na stole smaczne pierożki mięsne, tradycyjne dla Romanji. Ileż to lat — a raczej wieków — minęło od tego czasu!… Strzał armatni przywołuje mnie do rzeczywistości. Toż Boże Narodzenie, spędzane na wojnie!
Nad rowem strzeleckim zaległa cisza — milczenie stłumionej nostalgji. Chude święta! Z darów, przysłanych przez wspomniane towarzystwo celem rozdania pomiędzy żołnierzy, przypada na naszą kompanję sześć wielkich placków z rodzynkami i tyleż butelek… Jadło żołnierskie było w tym dniu szczególnie marne: sztokfisz i ziemniaki! Pomyśleć sobie!…

26 grudnia.

Poranek bez żadnych wydarzeń. Popołudniu nasze baterje nagle się obudziły. Część okopów nieprzyjacielskich pierwszej linji wyleciało w powietrze… W odwecie za tu Austrjacy rzucili parę min na kotę 144… Gdy to piszę, działa austrjackie pracują… na naszą korzyść. Padre Michele przyszedł do nas w odwiedziny. Skierowałem rozmowę na spór, wywołany moim urlopem zimowym, i zapytuję go, czy byłby gotów służyć mi za świadka.
— Ależ, naturalnie! — odpowiedział. — Powiem prawdę, tj. że od pierwszego dnia aż do dzisiaj widziałem pana zawsze w pierwszej linji.
Inni oficerowie też byli przytem obecni.
Piszę te zdania przy dymiącem świetle maszynki spirytusowej, w najbardziej nieprawdopodobnej ze wszystkich pozycyj.
O zmierzchu zgęszczają się chmury, gnane przez scirocco. Miny grzmią to w jednem miejscu to w drugiem.

27 grudnia.

Dziś w nocy wzmacnialiśmy zasieki druciane. Między 22-gą a 23-cią wybuchła nader gwałtowna obustronna strzelanina. Mglisty, ale jasny poranek. Opieram się o napierśnik naszego rowu. Po tamtej stronie o kilkadziesiąt metrów od nas, stoją dwaj żołnierze austrjaccy i rozmawiają z sobą najspokojniej w świecie. Nieco dalej widać innego żołnierza, który z niemniejszym spokojem załatwia ranną toaletę: ściąga z siebie kamizelkę, „lejbik“ i koszulę — i bije wszy. Po skończonej operacji prostuje się i wyciąga na wszystkie strony, rozgląda się wokoło i wraca zwolna do swego schronu. Stwierdzam, że od miesiąca nie myłem sobie twarzy. Woda jeziora budzi we mnie podejrzenia, a ta, którą nam do picia przynoszą w wiadrach i wymierzają skrupulatnie, zbyt jest cenna, by można było sobie nią twarz obmywać.

Właśnie zakończyło się nadzwyczaj gwałtowne ostrzeliwanie, które trwało od północy aż do piątej nad ranem. Preludjum rozpoczęli Austrjacy; za cel wzięli, jak zwykle, kotę 144. Pociski ciężkiego kalibru waliły zawsze po dwa naraz. Wierzchołek koty 144 był cały osłonięty białym i czarnym dymem eksplozyj. Dym ten niesiony wiatrem, zniżył się następnie w zaklęsłość jeziora i zaciemnił prawie całą wyżynę Doberdó. Niemal przez godzinę nikt nie przerywał Austrjakom tej pukaniny. Potem wdały się w sprawę nasze baterje i przez dwie godziny był prawdziwie piekielny ogień. Cała okolica przełęczy, na której znajduje się nasz rów strzelecki, odbrzmiewała hukiem armat. Powietrze drżało, wstrzą
POŚRÓD SKAŁ, ŚNIEGÓW I LODOWCÓW
„KOMFORTOWE“ BARAKI NA WYSOKOGÓRSKICH POZYCJACH
WCIĄGANIE DZIAŁ NA SKALNE STANOWISKO
MUSSOLINI W SZPITALU WOJSKOWYM.
NA LEWO LEKARZ, DR. AMBROZIO BINDA
sało płótnami namiotowemi, okrywającemi nasze schrony. Doliny trzęsły się w posadach. Uzbrojony moją lornetą połową, usadowiłem się w punkcie okopów, z którego mogłem wybornie przyglądać się temu widowisku. Także i Austrjacy wzmogli swój ogień, ale po niedługim czasie zamilkli, obezwładnieni liczebnością i siłą naszych bateryj.

Nasi tłukli z armat bezlitośnie, póki nie zapadły pierwsze cienie zmierzchu. W uszach brzęczało mi — w sposób jakiś szczególny.
— A, to była jedynie przekąska — zauważył obserwator artylerji, oddalając się czemprędzej z naszego rowu odbiegowego.
Wieczór. Chmury się rozdzielają… Nad morzem wznosi się sierp księżyca w pierwszej kwadrze… Tu i owdzie widać gwiazdy…

28 grudnia.

Dziś nocą trwał nieprzerwany bój obu artylerji. Prosiłem porucznika Gallassiego, dowódcę oddziału saperskiego 39 pułku bersaljerów, żeby mi udzielił wiadomości o skutkach wczorajszego ostrzeliwania koty 144.
— Szkody nieznaczne — odpowiedział. — Czterech lub pięciu rannych w 7 pułku bersaljerów, a jeden w 11-ym. Korytarze palowe okazały wielką odporność.
Nadto opowiada mi, że wczoraj wieczorem z nastaniem zmroku zbiegł na naszą stronę jakiś Rumun, jednakże w braku tłumacza nie można było się z nim dogadać.
Blade słońce poranne. Dwa „Caproni“, eskortowane przez jeden „Nieuport“, przelatują nad naszemi głowami. Działa huczą pieśnią śmierci. Pomiędzy austrjackiemi granatami, które wyrżnęły koło naszej pierwszej linji, jest wiele niewypałów. Naliczyliśmy ich już osiem… Słoneczne popołudnie. Czy nastanie znów pogoda?

29 grudnia.

Niespokojna noc. Mgła przyziemna zasłania przed naszemi oczyma jezioro i równinę Doberdó! Na niebie wiszą szare chmurzyska, których nie potrafi rozerwać słońce. Powierzchowność moich towarzyszów broni po dłuższym pobycie w okopach na Krasie staje się pożałowania godna.
W 8-mej kompanji zdarzyło się kilka podejrzanych wypadków kataru kiszek. Kompanja ta dostała rozkaz odmarszu. Myśleliśmy, że ona udaje się przed nami na wypoczynek kwaterunkowy… a tymczasem!… Wołałbym zostać rozszarpanym w tysiąc kawałków przez pocisk 30,5 kalibrowy, niż zemrzeć w szpitalu cholerycznym.
Dziś artylerja austrjacka rozsypała tu i owdzie kilka zwykłych, nieszkodliwych pocisków. Ziewamy — jedni z nudów, inni z głodu. Taka to jest wojna pozycyjna!
Wyrażenia z żargonu wojennego:
benzyna = wino,
lampjonik = butelka wina.

30 grudnia.

Pogoda posępna, zdradliwa, choleryczna. Doprawdy, zarazek tej choroby musiał już się pojawić, sądząc z zabiegów higjenicznych, jakie się czyni. Cała linja odwodów jest biała od wapna, które rozsypuje się hojnie pomiędzy barakami.
Padre Michele przeszedł się przez okopy, rozdając trójbarwną odznakę i zadrukowaną kartkę papieru. Wziąłem odznakę i kazałem sobie pokazać ową ulotkę. Jej treścią jest:

Uroczyste poświęcenie
żołnierzy król. armji włoskiej
Najświętszemu Sercu Jezusowemu.

Przepisuję, nie robiąc żadnych komentarzy. Wewnątrz ulotki jest „pouczenie“, które opiewa:
„Nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego jest wielką nadzieją naszych czasów. Wszystko możemy uzyskać dzięki wierze i miłości Serca Pana Jezusa. On sam, ukazując się błog. Małgorzacie Marji Alacocque, powiedział: „Nie zbraknie wam pomocy, na jaką tylko Mnie stać będzie.“ Patrzcie na Francuzów w bitwie nad Marną. Wszystko wydawało się stracone, gdy jenerał Castelnau miał myśl szczęśliwą, by wezwać pomocy Serca Jezusowego i poświęcić Mu całe wojsko. Rezultatem było cudowne zwycięstwo, które ocaliło Francję. My również pragniemy zwycięstwa i to podwójnego: zwycięstwa nad nieprzyjaciółmi politycznymi, mającego zapewnić ojczyźnie naszej wielkość i potęgę, oraz zwycięstwa nad nami samymi, byśmy się podnieśli i oczyścili. Ale z drugiej strony, jeżeli chcemy, by oba zwycięstwa były wspaniałe, potrzeba nam środków wyjątkowych. I oto wskazane wam ofiarowanie się Najświętszemu Sercu Jezusowemu…“
Poczem następuje „Akt ofiarowania“, kończący się modlitwami: „Wierzę w Boga“, „Ojcze nasz“, „Zdrowaś Marjo“ i „Chwała Ojcu“.
Powtarzam, że nie wdaję się w komentarze, nie krytykuję tylko przepisuję, kopjuję ten… dokument.

20 grudnia.

Koniec roku. Msza w 7 p. bersaljerów i kazanie celebrującego księdza. Nie wiem, kto on; nie znam nawet jego nazwiska. Jeden z mych sąsiadów, który go słuchał, objaśnił mnie, że to Abruczyjczyk. Mówca biegły w języku, obdarzony dźwięcznym głosem, a co najważniejsze, Włoch w każdym calu. W jego kazaniu podobała mi się aluzja do pokoju niemieckiego“, który byłby „pokojem zwycięzcy, kładącego swą stopę na piersi zwyciężonego“, gdy natomiast nasz pokój „winien utrwalić sprawiedliwość i wolność narodów“. Zakończył słowami:
— Italja przedewszystkiem i ponad wszystko!
O mało nie wykrzyknąłem: „Brawo!“ Miałem ochotę pobiec i uścisnąć mu rękę. Nadmienię, że było to pierwsze naprawdę gorące i patrjotyczne kazanie, jakie słyszałem w ciągu szesnastu miesięcy wojny.
Dzień szary. Jenerał, dowodzący naszą dywizją, jest u nas. Czeka nas ponoć napewno odmarsz na kwatery wypoczynkowe na drugim brzegu Isonzo, w Italji oswobodzonej. Kilka tygodni wytchnienia pokrzepią nas do dalszej akcji, gdy nadejdzie odpowiednia pora. Przyjaciele-interwencjoniści, znajdujący się w okolicy, pragną zobaczyć się ze mną. Dziś odwiedził mnie Enrico Tagliabue z Monzy, z zawodu perukarz, a obecnie artylerzysta.
Jest on zapalonym interwencjonistą, gorliwym przyjacielem Popolo, Po pięciu miesiącach pobytu na froncie zachował w stanie świeżości, ba pogłębił nawet, wrodzony sobie ideał interwencjonisty. Ci prości synowie ludu, którzy odczuli słuszność naszej sprawy i świętość naszej wojny, zasługują na to, by wkrótce — po zwycięstwie — mieć ich w nieco większej cenie!
Popołudniu blade słońce rozjaśnia widnokrąg. Odmarsz został naznaczony na dziś wieczór. Już nadszedł rozkaz. Dziś kończy się pierwszy miesiąc spędzony w okopach na Krasie. Pozdrawiam umierający rok 1916 i rozpoczynający się rok 1917: „Niech żyje Italja!“
Czy Austrjacy zauważyli ruch naszego wojska? Nie wiem, ale zdaje mi się, że nie. W każdym razie faktem jest, że w danej chwili zbudziły się nagle baterje nieprzyjacielskie. Potężny pocisk trafił celnie w jeden ze schronów; całe szczęście, że schron ten był już opuszczony. Takie pozdrowienie przesłali nam Austrjacy na zakończenie roku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Benito Mussolini i tłumacza: Józef Birkenmajer.