Pamiętniki jasnowidzącej/Część II/Przygotowanie mnie do przyszłej pracy i walk ze złem
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętniki jasnowidzącej |
Podtytuł | z wędrówki życiowej poprzez wieki |
Wydawca | Wydawnictwo „Hejnał” |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Pawła Mitręgi |
Miejsce wyd. | Wisła |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
A gdy już minęły trzy miesiące i wykłady o rozpoznawaniu i leczeniu chorób się zakończyły, nastała kilkudniowa przerwa. Pewnego wieczoru siedziałam, jak zwykle w domu, a na stole przede mną był przygotowany zeszyt do zapisywania myśli, inspirowanych mi przez Opiekuna. Były tam wieści o różnych światach i gwiazdach świecących nad nami i o ich naturze — przeplatane zawsze wzniosłemi myślami o nieskończonej Miłości i Dobroci Boga. Było tam także wiele rad i wskazówek, jak tu żyć na ziemi, i wiele dobrych myśli, pokrzepiających w ciężkich dniach udręki.
Tego wieczoru jednakże Opiekun mój nie skreślił ani jednej myśli przez moją rękę. Wyczułam wyraźnie, że tam w Górze porozumiewają się i naradzają co do mej pracy w przyszłości, obliczając ją widocznie na moje duchowe siły. I plan był gotowy. Życzenie moje miało się spełnić, miałam zacząć pomagać nieszczęśliwym na ziemi drogą leczenia ich chorych ciał. Pocieszać miałam również strapionych, którzy nie wiedzieli, gdzie w zamęcie wojny obracają się ich ukochani, od których nie mieli już dłuższy czas żadnej wiadomości. Zadaniem mojem miało być szukanie takich zaginionych, a jednak dosyć często jeszcze żyjących na ziemi i podawanie o nich wiadomości tym, którzy o to prosili, nie mogąc się doczekać żadnej pewnej informacji ze strony kancelaryj wojskowych.
Pocieszać było trzeba i tych, którym już rzeczywiście odeszli w zaświaty ich żywiciele, ziemscy opiekunowie lub krewni.
Pomimo, iż prosiłam o to Niebo, bym mogła być pożyteczną na ziemi, jednak po tej ważnej chwili decyzji w Górze, wysłano do mnie jeszcze zapytanie, czy się przed tem trudnem zadaniem nie cofnę; bym dobrze jeszcze zbadała sama siebie i w wolnej, dobrej woli złożyła ślubowanie oraz Boga prosiła o pomoc.
I dali mi do namysłu trzy dni, w ciągu których w nocy, a nawet i w dzień wśród zwykłej domowej pracy przesuwały się przed moim wzrokiem obrazy, związane z zadaniem, jakie chciałam wziąć na siebie; bo pomoc miałam nieść w każdej chwili i wszędzie, gdzie tego zajdzie potrzeba, nie omijając także tych, których wojna wykoleiła i na złe tory życia rzuciła: różnych włóczęgów, otoczonych aurą drapieżnych zwierząt i innych nieszczęsnych, którzy ledwo wlekli swoje nędzne ciało na ziemi, smagane głodem i chłodem, a resztę energji życia z ich ciał wyssało robactwo, jakiego nie brak było podczas wojny. Wszędzie tyle nieczystych myśli ducha, wszędzie tyle nieczystości na ciele...
Nie mogłam zrozumieć w pierwszej chwili, dlaczego dają mi do namysłu aż trzy dni; przecież sama o to prosiłam, bym mogła iść z pomocą bliźnim i sama zdecydowałam się, że pracować będę całą energją ducha, na ile tylko mi pozwoli i wytrwa w pracy moje ciało“.
Nietylko w myśli płynęło zapytanie w moją stronę, ale myśl ta otworzyła pierwszą kartę wspomnianego już zeszytu i uwidoczniła się na papierze. Usiadłam na łóżku, patrząc z powagą i zdumieniem na szeleszczące kartki na stole, bo nim myśl (owo zapytanie) zapisaną została przez niewidzialną rękę, zeszyt poruszył się na stole; grzbietem oparł się na nim, okładki równomiernie się podniosły do góry, a wszystkie kartki rozłożyły się jak wachlarz w ten sposób, ze wszystkie oddalone były od siebie w równych odstępach. Następnie zeszyt opadł bezwładnie na stół. Po chwili znów jedna okładka się otwarła, za nią zatrzepotała pierwsza kartka, a na drugą potoczył się leżący na stole ołówek, tutaj przybrał pozycję pionową i oparłszy się zaostrzonym końcem na czystej stronicy, zaczął drugim swym końcem zataczać szybkie i drżące kręgi, podobnie, jak się to dzieje przy puszczanym przez dzieci tak zw. „bąku“. Po kilkakrotnem obróceniu się ołówek pochylił się, nie tak jednakże, jak zwykle był trzymanym przez moją owładniętą rękę w czasie przenoszenia inspirowanych mi myśli na papier, tak, że pismo było więcej stojące i większe od pisma medjalnego i zaczynało się temi mniej więcej słowami:
„Bóg z tobą po wieczne czasy“... a potem zapytania:
Czy chcesz pomagać bliźnim?
Czy nie ugniesz się pod ciężarem pracy?
Czy nie przelękniesz się nawału złości, która jak z widzialnego, tak i z niewidzialnego świata nastawiać będzie na ciebie sieci i rzucać ci w drogę ciernie?
Czy nie ulękniesz się, gdy wydadzą na ciebie wyrok śmierci?“
Oto mniej więcej w streszczeniu pytania, jakie skreślone zostały niewidzialną ręką na papierze. Siedziałam cicho na łóżku i patrzyłam na ołówek poruszający się po papierze i na tych, którzy także w niemem skupieniu patrzyli na zeszyt i na mnie.
Wszystkie myśli napisane w zeszycie przechodziły niejako przeze mnie; słyszałam i rozumiałam je dokładnie, tak, że wydawało mi się, że jest to zupełnie zbyteczny wysiłek ze strony duchów pisać je jeszcze na papierze.
A kiedy oddalili się wszyscy przyjaciele niewidzialni, jakiś nie wytłumaczony smutek owładnął mną i tak, jak ołówek bezwładnie opadł po napisaniu owych myśli, tak i moja głowa bezwładnie opadła na poduszki. Przymknęłam powieki i ze słowami: „Dziej się wola Twoja, Boże“ — prawie że momentalnie zasnęłam, o ile to snem można nazwać, bo równocześnie zaczęły mi się żywo przesuwać przed wzrokiem duchowym różne obrazy, związane z mojem przyszłem zadaniem. Widziałam różnych ludzi zbliżających się do mnie — najpierw pojedyńczo, później po kilka osób a nawet i całe grupki. Widziałam bogatych, biednych, nędzarzy, zdążających w kierunku mego mieszkania, a nawet auta lub furmanki z chorymi. Widziałam tam siebie samą, jak rozmawiałam z nimi i udzielam rad i pomocy...
Wszak był to pierwszy rok wojny światowej, a ja mieszkałam tuż na granicy, gdzie wrzała walka i szerzyło się spustoszenie, głód, nędza i choroby. Prawie wszyscy z nich, sami o tem nie wiedząc, kierowani byli do mnie przez niewidzialnych przyjaciół....
Wiele, wiele obrazów przesunęło się w ciągu tych trzech dni. Drugiego dnia, czytając już niemal po raz dziesiąty przytoczone powyżej pytania, nie wiedziałam, czy ja także odpowiedź na nie napisać mam na papierze. Wieczorem jednakże zupełnie odruchowo na drugiej stronie napisałam: „Tak, chcę pomagać, a w tem dopomóż mi Bóg.“
W trzecim dniu byłam już bardzo zmęczona patrzeniem się na te obrazy i chwilami coś w rodzaju lęku zaczynało niepokoić mego ducha, lecz w pewnej chwili doznałam nagle wrażenia, jakoby się ściany rozstąpiły i jakiś orzeźwiający prąd powietrza popłynął ku mnie, a potem tak jak światło słońca smugami przez otwarte okno wpada do pokoju, tak i do mego pokoju w dżdżysty i chłodny jesienny wieczór wpadać zaczęły dziwne słoneczne promienie, jakby ktoś poprzez nie sypał drobne płateczki złotego proszku. Jeden snop tych promieni oświetlał stół, na którym leżał zeszyt, o którym wyżej wspomniałam, druga skromniejsza smuga padała na moje łóżko, a złoty pyłek jak małe iskierki unosił się ze smugi po całym pokoju i jakby dźwięczał i śpiewał jak ptaszki.
Tą jasną smugą przesunęło się nie mniej jak 12 duchów, a każdy z nich w jej oświetleniu stawał się odmienniejszym, niżeli poza nią. Poza tą smugą przybierali znów białą, fluidarną postać o podobieństwie człowieka. Podobieństwo to znika zwykle, im dalej od ziemi unosi się dana istota duchowa tak, że wyczuwa się wówczas tylko ducha jako takiego i już wcale nie doszukuje się na nim kształtów, lecz wyczuwa się inny „kształt“ ducha z wibracyj uczuć i siły myśli.
Wprost bałam się patrzeć na te jasne, czyste postacie i za każdym razem aż kurczowo chwytałam się krawędzi łóżka. O, jakże ożywczo zawirowało w całej atmosferze i to dość szeroko naokoło mnie za każdym razem, kiedy przesunęła się przez tę złocistą, smugę jedna z tych postaci.
I zniknęła smuga świetlna, ani wiedziałam kiedy i jak, gdyż patrzyłam za oddalającymi się i słuchałam ich cudnego śpiewu. Wśród tego pomyślałam o naszym śpiewie tu na ziemi i ze zdumieniem uczyniłam spostrzeżenie, że nawet najpiękniejszy głos ludzki w porównaniu z tym śpiewem zbliżony był raczej niestety do rzechotu żab.
Tam nie było trzeba wydechu, a tem samem i przerywania głosu... lecz w dźwiękach kolorystycznych wysyłano swoje myśli, z których samorzutnie tworzyły się kwiaty, splatały wieńce, to znów strzelały w pięknych literach i niknęły hen daleko tak, że się miało wrażenie, że nie spoczną, póki nie spadną u stóp Najwyższego.
Pomału, ani się nie spostrzegłam, jak odłączyłam się od ciała. Cicho, nieśmiało stanął mój duch obok tego grona; wszak był tam i mój opiekun, który nigdy nie zatrzymywał mnie w odłączaniu się, kiedy duchem ku niemu dążyłam...
Jeden z grona stanął blisko mnie i zachęcał mnie, bym razem z nim śpiewała. O, jaką radość odczułam, gdy i z moich myśli, wysyłanych podczas śpiewu, zaczęły się tworzyć kwiaty. Tak lekko, dobrze i radośnie było w mym duchu, że i ja mogę w odłączeniu pięknie zaśpiewać Bogu na chwałę...
Lecz minęła ta piękna, nigdy nie zapomniana chwila. Tamci zaczęli się oddalać, a mnie było trzeba wracać do ciała. Na myśl o tem odczułam dziwny lęk i smutek, jakby mnie kładziono za życia do zimnego grobu. Uważne oko Opiekuna patrzało na mnie niemal prosząco, bym otrząsnęła się z tego smutku i ochotnie wróciła do ciała, gdyż niższy świat ducha, przeciwdziałający woli Boga i mszczący się na tych, co idą za Chrystusem, ujrzy moją niechęć do powrotu i stawiać będzie przeszkody, by mi trudno było owładnąć swem ciałem. Lecz ja sobie pomyślałam, że jeszcze choć chwileczkę tak sobie lekko i swobodnie duchem popłynę, a potem wrócę. Opiekun jednak ze mną nie popłynął; pewnie miał jeszcze inne zadanie.
A ja powinnam była wrócić bezzwłocznie do ciała, tem bardziej, iż miałam już świadomość tego, że im lepiej mi było w zaświecie w odłączeniu i im większej tam doznałam radości i posilenia, tem większe figle płatała mi niższa sfera duchowa, by zastraszyć mnie przy przyłączaniu się do ciała, a tem samem, by zatrzeć mi w świadomości zwykłej te subtelne i piękne przeżycia w zaświecie.
Pobujałam sobie trochę, lecz wracając, nie znalazłam ciała; ono było na tem samem miejscu, lecz niskie duchy narzuciły na nie jakąś dziwną magiczną chustę. W sferze snu natomiast nasunęły mi sugestywnie na poczekaniu stworzony przez nie sen, że ja wyjechałam do swej matki i że tam jest moje ciało. W ten sposób udało im się, że przeniosłam się istotnie do domu mej matki, lecz ciała tam oczywiście nie znalazłam.
I jeszcze bardziej zacieśnili myśli hypnotyczne, stwarzając sen, że pociągiem jadę jako człowiek, ale nie mogę dojechać do domu. Wreszcie już tak mnie myślami swemi omotali, że zaczęłam sobie usilnie przypominać, gdzie ja to właściwie mieszkam; do tego dołączył się brak biletu na dalszą jazdę i niewiedza, w którym kierunku mam jechać; i już przybrali na siebie postać ponurych kolejarzy, którzy mnie niby wyprowadzali z pociągu jako jadącą bez biletu.
Właśnie chcieli mnie strącić ze schodów, gdy wtem zjawił się mój duch opiekuńczy. Wszystko zniknęło: pociąg, kolejarze i ciężkie myśli; nie mieli tylko czasu zwinąć magicznej chusty. Opiekun stanął ze mną przy mojem ciele, bym się dobrze mogła przyjrzeć całej sprawie; następnie podniósł swe ręce, z których zaczęły się sypać małe świetlne płatki, podobne do znanego nam już pyłku złocistego. Pod działaniem tych płatków ta ciemna chusta spaliła się. Spalanie to jednakże przypominało spalanie się gęsiego pióra na planie fizycznym. Opiekun robił najpierw magnetyczne kręgi nad tą chustą, a gdy już ta zupełnie się zwęgliła i resztki znalazły się pod jego dłońmi, zwinął to wszystko i odrzucił daleko za aurę ciała. Miałam wrażenie, że szczątki te spadły jako ciężkie, lodowate bryły pomiędzy rozproszone w sferze snu świadome czarnej magji duchy. Opiekun powiedział do mnie: „Lepiej wszystko spalić, zniszczyć doszczętnie, lecz brak mi na to czasu; bo ty powinnaś się już przyłączyć do ciała, gdyż tętno serca już jest słabe. Odtąd, kiedy zaczniesz pracować w zakresie już ci naznaczonym i będziesz odłączać się także od ciała, to zawsze ktoś czuwać będzie przy niem i odpędzać nieproszonych gości od niego, by nie robili już jemu szkody, i byś łatwiej mogła się przyłączyć. A jeżeli zawsze na czas powrócisz do ciała, mniej będziesz miała niemiłych niespodzianek.“
Po przyłączeniu się do ciała czułam, jakbym miała wszystkie członki z ołowiu. Ujrzałam jeszcze nad sobą ręce ochronnego mego ducha, robiącego nade mną magnetyczne pociągnięcia od wierzchu głowy wzdłuż ciała. Zatrzymał następnie obie dłonie nad mem czołem, kładąc wielkie palce obu rąk na krzyż na sobie, a pozostałe rozkładając wachlarzowato, niby skrzydła ptaka, leciuchno drżące. Patrząc na te, niczem już nieskalane, białe ręce, miałam wrażenie, jakby gołąb biały trzepotał skrzydłami nad moją głową. Piersi, zdjęte dziwną martwotą, wydały pierwszy oddech od chwili przyłączenia się do ciała, zrzucając zarazem poniekąd w tym oddechu obcy ciężar z ciała. Rozprysnęła się dusząca aura.
Opiekun nie czynił mi już żadnych zarzutów, dlaczego zaraz nie powróciłam do ciała, lecz wyczuwałam to sama dokładnie, że i takie małe nieposłuszeństwo mści się, wywołując cierpienia, a dając otuchę do niecnej pracy niskim siłom. Podał mi tylko myśli, bym obmyła całe ciało czystą wodą, koncentrując przytem uwagę na słowach: „Jestem w mocy Bożej — zdrowa, silna i spokojna.“
Uczyniłam tak — a wtedy Opiekun owładnął memi rękami i zadrżały tak, jak poprzednio jego palce. Obie moje ręce uniosły się, jak piórko, wgórę, rozłożyły się tak, jakbym miała, coś brać z przestworzy — i wnet w ożywczem tempie przez me ciało astralne popłynęły myśli, wydobywane następnie z siłą, i ochotą i tam niejako materjalizowane przez moje usta: „Dobroć Boża niech zwycięża, a zło niech zniknie!“
Przy myślach: „a zło niech zniknie“ przeleciał przez ducha mego nowy prąd dziwnie energiczny. Pewność, że to zło zniknąć musi, udzieliła się jakby i rękom; uprzednio spokojnie wzniesione wgórę, opuściły się energicznie wdół do pozycji poziomej, jakby ruchem tym rozpraszały zło. Przy słowach: „— niech zniknie“ uczułam przedziwny ciężar na rękach, szczególnie w dłoniach i palcach i taką bezwładność, jakbym włożyła ręce do gęstego błota i po wyjęciu stamtąd nie mogła poruszać palcami, gdyż oblepiła je jakaś dziwna masa.
Lecz wówczas Opiekun stanął blisko mnie, tak blisko, że wydało mi się, iż on i ja, to jedno ciało, on i ja, to jeden duch, ale duch wyższy ode mnie. I ręce moje zaczęły szybko po siedemkroć powtarzać ten sam ruch, wspierany myślą, wypowiadaną z mocną wiarą i pogodną energją przez usta: „Zło niech zniknie, niech się rozpada!“
Potem znów podniosły się moje ręce wgórę i popłynęły nowe myśli: „O Panie, Ojcze nasz miłosierny, Ojcze pełen miłości! Niech Twoja miłość zagości na całym świecie i niechaj jak promień jasny zapadnie do każdej ciemnej duszy. Niech zapali w niej Twoje tchnienie, niech przebudzi swojem ciepłem uśpione dziecię Twoje!“
Podczas gdy tak nawpół głośno wypowiadałam owe myśli, czułam przypływ przeogromnej miłości, czułam wówczas, że nie byłabym zdolną spojrzeć z niechęcią choćby na najobrzydliwszego ducha w świecie. Wzruszenie, podobne do ekstazy, wstrząsało jak dreszcz calem ciałem fizycznem i wprawiało w drżenie całe jestestwo duchowe. I trzymając tak jeszcze ręce w górze w przeogromnem wyczuciu boskiej potęgi, nagle odniosłam wrażenie, że podłoga rusza się pod mojemi stopami i coś jakby lekko unosi mię w górę. Spojrzałam zdumiona na swoje nogi: tylko końce dużych palców dotykały podłogi. Całe ciało od kostek było bardzo lekkie, tak, że go wogóle nie czułam; jedynie w stopach, od kostek nóg do palców, wyczuwałam dziwny skurcz, co mi przypominało, że mam jeszcze ciało. Ujrzałam Opiekuna — już nie był tak bardzo ze mną złączony, stał w pewnem odosobnieniu ode mnie i również trzymał ręce miłościwie do całego kosmosu rozłożone. Był już niejako sobą, ja również sobą — a jednak w jednej myśli trwaliśmy złączeni.
Leciuchno opuściły się ręce ochronnego ducha, a moje jeszcze jakby zamarły w ruchu, zawisły, trzymane przez niewidzialną siłę nad głową. Miałam jednak wrażenie, iż ręce te również chciałyby się rozłożyć, jakby do objęcia całego przestworza, do objęcia tego wielkiego, przepotężnego, dobrotliwego Stwórcy, a równocześnie poniekąd jakby w pragnieniu nabrania od Niego jak najwięcej siły dla nieszczęśliwych na ziemi.
Tymczasem ręce Opiekuna, lekko spuszczone, wykonały taki ruch, jakby chciał oddalić czy powstrzymać coś bardzo niemiłego. Nie ujrzałam jeszcze, co to chce wstrzymać, dlaczego czyni taki ruch — lecz w duchu mym nagle wzbudziło się przeświadczenie, iż trzeba się mieć na baczności. Aż tu nagle z bezmiernej dali, z jakiejś bezdennej, strasznej otchłani, wysunęło się ogromne zwierzę-potwór, groźniejsze od najdzikszych przedpotopowych zwierząt, jak to dziś jeszcze niejednokrotnie możemy podziwiać w muzeach — bo niczem są one jeszcze wobec duszy tych zwierząt, ich ciał astralnych, które są 4 razy, a nieraz i 12 razy większe od ciał widzialnych.
Takie to zwierzę — smok straszliwy, o jakim czyta się tylko w bajce, ziejący ogniem, wyrósł przede mną jakby z bezdennej otchłani. Wszystkie 9 paszcz zwróconych było do mnie. Nie odczuwałam wcale strachu, raczej zdumienie. Sunął się, jak olbrzymi bałwan; nikogo poza nim, nikogo naokoło niego, on sam tylko. Przedziwny potwór stanął w bezruchu. Czułam, że i ja stoję jakoś mocno na nogach w znaczeniu cielesnem, a i pod względem duchowym posilona patrzę spokojnie na tę dziwną istotę.
Potwór zastygł w bezruchu. Zamknęły się paszcze. Każda głowa miała tylko jedno oko, na czole. Stanął bezpośrednio przed moją aurą fluidarną astralnego ciała. Zauważyłam wielki, biały krąg magnetyczny, który uczynił Opiekun dokoła mnie. Straszny potwór znajdował się poza tym kręgiem. Wtem zaświszczało coś w powietrzu, jak złowieszczy wicher. Miałam wrażenie, że wszystko pod wpływem jego straszliwej siły trzeszczy i łamie się — i błyskawicznie przedarła się do mej świadomości myśl, choć zresztą szybko zniknęła: iż huragan ten w niezmiernej swej potędze może mnie porwać i roztrząść na atomy.
Lecz już doleciała mnie myśl od ducha ochronnego: „Walka. Wyzwało się niejako w bój ciemne moce. Bóg silniejszym nad nie, trwaj tylko w silnej wierze, że Bóg ci w tej walce pomoże. Będziemy niszczyć zło, którego tak wiele!... Lecz ty nie zatrzymuj przy sobie trwożnych myśli, że tak wiele zła. Przeciwnie, kiedy mowa o złem na świecie, lepiej zawsze pomyśleć: „Niema złego — tylko dobro istnieje.“ W walce ze złem ani na chwilę nie przerywaj myśli o Bogu.
A gdy ciebie otoczą i śmiercią ci będą chcieli grozić, śmiercią cielesną i astralną i zawleczeniem ducha nad przepaście, to ty w tej walce zawsze broń się jedynie szczerem, pełnem wiary słowem: „W imię Boże oddalcie się, w imię Boże niech zniknie zło, w imię Boże nie macie prawa zbliżać się do mnie! Niech się zawsze Jego święta wola dzieje!“
I już trochę trudno było mi uchwycić dalsze myśli Opiekuna, bo otoczył mnie straszliwym kręgiem huragan, z którego dochodziły mnie groźne odgłosy. Straszliwe przekleństwa miotane były pod adresem moim i ducha ochronnego. Nigdy na ziemi, przynajmniej w obecnem życiu, nie słyszałam tak okrutnych przekleństw i wyzwisk, jakie z tego huraganu mnie dolatywały. I tak, jak wicher toczy kurzem na drodze, sypiąc go przechodniowi bezlitośnie w oczy, iż ten zaledwie na parę kroków od siebie może coś zobaczyć, tak i ja przez chwilę miałam wrażenie, iż nic już dalej nie widzę poza tą straszliwą aurą. Był taki tumult, taka wrzawa, że nawet trudno mi było dostrzec jakiego ducha. Błyskawicznie przesuwały się i przelatywały potwory niemożliwych kształtów.
Wreszcie dostrzegłam mego opiekuna, a przy nim wiele jasnych duchów. Tak jak na ziemi rysują anioły z trąbkami u ust, zwołujące umarłych i żywych na sąd ostateczny, tak duchy owe trzymały przy ustach dłonie, ułożone nakształt trąbki, śpiewając pieśni, tchnące potęgą i dziwną jakąś mocą. Były to krótkie zwrotki, jedne i te same, powtarzane po kilkakroć, a za każdem powtórzeniem owiewane coraz większą siłą. I za każdem powtórzeniem zwrotki cichł straszliwy hałas i przekleństwa, cichły najobrzydliwsze wyzwiska.
Ilekroć w czasie walki usiłowano na mnie natrzeć, odsuwałam to myślą pełną wiary w Boga, stosując się do wskazówek Opiekuna. I już zaczął się zupełnie gdzieś oddalać, zapadać straszliwy huk i grzmoty. Został tylko w bezruchu smok, na tem samem miejscu, co przedtem. Jedynie z ócz rozlewał się jakiś gęstszy, straszliwy płomień i oczy te kręciły się tak niespokojnie, jakby chciały wyskoczyć ze swoich oczodołów.
Podziękowałam dobrym duchom za opiekę i powiedziałam sama do siebie: „Gdyby tak jeszcze dłuższą chwilę miał trwać ten okrutny hałas i przekleństwa, a nie dostrzegłabym żadnego dobrego ducha, tobym chyba zwarjowała.“ Lecz pomimo, iż powiedziałam to tylko sama do siebie — ledwo tę myśl dokończyłam, już odezwał się mój opiekun:
„A gdzież wiara, dziecino? Przecież ty tak bardzo wierzysz w Ojca i miłujesz Go. Cóż złego może ci się stać, gdy jesteś pod Jego opieką? Wszakże silniejszą jesteś, niż myślisz — tylko nie przebudziłaś się jeszcze w zupełności i nie znasz też, jakie w tobie drzemią siły. Nie dopuszczaj do siebie żadnych myśli zwątpienia, które są tobie sprytnie narzucane w walce! Wiedz, że i to ostatnie powiedzenie: „Gdyby ta walka trwała dłużej, tobym pewnie zwarjowała“ — i ono nie jest twojem, choć je za takie uważasz. Te myśli zostawili ci niejako na pożegnanie tamci, mówiąc w nich: „Do widzenia jeszcze!“ Zostawili je tak niepostrzeżenie dla ciebie, no i z najsubtelniej szem tchnieniem, na jakie się tylko zdobyć mogli ci przywódcy złego, by one złączyły się z niższą sferą twoich uczuć, z uczuciami zwątpień twego ducha — a przechodząc przez twoją głowę, by zostały niejako ożywione twojem tchnieniem. Jeśli dojdzie do następnej walki, chcą temi myślami zaważyć i pomnożyć myśli twojej własnej obawy i zachwiać niemi w ten sposób silną wiarę w tobie, że Bóg i dobre duchy zawsze cię obronią, jeśli walczyć będziesz w imię Boże, w imię prawd ducha.“
W czasie wysyłania tych myśli zaczął smok oczami dziwnie przewracać, jak człowiek, który dostaje spazmów. Ale też już zbliżał się ku niemu opiekun. Miałam wrażenie, że w spojrzeniu tego olbrzyma przejawia się lęk.
„A teraz do pracy“ — powiedział do mnie opiekun. — „W tym strasznym olbrzymie jest dusza, zaklęta w czarne misterjum złości, nienawiści do wszystkiego, co łączy się z Bogiem. Stąd też powstało to potworne ciało. Dusza, odrębna od duszy człowieka, — istnienie tej duszy znów od człowieka, czy ducha zależy. Niby nie mielibyśmy prawa niszczyć tego olbrzymiego ciała, bo myśmy go nie stworzyli, nie jest naszym własnym tworem. Ja już odrobiłem zło, które ongiś stworzyłem na ziemi, długi moje na ziemi wyrównane, a jeżeli jeszcze coś byłoby do spłacenia, to już nie na tym świecie i wolno mi to wyrównać w walce ze złem. Jestem twoim duchem ochronnym, a ty nie masz jeszcze wszystkich długów na ziemi spłaconych. Chociaż nie jest ich tak wiele, jednak w każdym razie są ze złem złączone. Nie jest już tak niebezpiecznem to zło, które ma do ciebie prawo, nie jest już ciężką twoja karma i mogłabyś przejść przez życie ze złożonemi na piersiach rękami, wpatrzona za dnia w kwiaty na przechadzkach, a nocą w gwiazdy, bez trosk materjalnych, a to mianowicie od tej pory, kiedy bierzesz na siebie to dosyć wielkie zadanie. Lecz długi, które wyrównywałaś dotychczas na ziemi, są jeszcze niejako zbyt świeżemi, jeszcze nie mogą ci darować tego, że je spłaciłaś, ci nieszczęśliwi, którzy ciebie przed chwilą otoczyli. I dlatego, że jeszcze w tem życiu miałaś i masz do czynienia ze złem, złączę się z tobą, by niszczyć zło. W tym wypadku niszczyć będziemy zło w obrębie tej duszy, zamkniętej w ciało elementarnego smoka. Przez zniszczenie tego cielska uwolni się tę duszę z więzienia i odbiorze się groźne narzędzie z ich rąk, którem często posługują się do opętywania ludzi na ziemi. Wloką taki elemental lub gnają przed sobą, gdy ludzie śpią w nocy i duchy ich błąkają się w sferze snu; atakują, gdzie tylko zauważą, że ktoś tego smoka dostrzega, chociażby nawet niewyraźnie. I człowiek taki we śnie lęka się, drży i często budzi się z krzykiem, że mu się śniło coś strasznego.
Opiekun mój stał przy ogrodzeniu magnetycznem, za którem znajdowTał się smok; ten wciągał już oczy głęboko do oczodołów. O. mówił dalej:
„Dzieci, duchy zaledwo jako tako budzące się na ziemi, czytając w bajkach o smokach i innych potworach, aż drżące przytem z przestrachu i ciekawości, otaczają się podatną aurą myśli i we śnie przy tej aurze łatwy przystęp mają do nich ci nieszczęśni. Szybko ze swoich sprytnych myśli zestawią obrazy, niby sen — i już smok, czy wilk, tygrys goni dziecko, prześladuje, już paszczę na nie otwiera; a widząc, że duch dziecka w lęku trzęsie magnetycznie i swoją powłoką cielesną, powtarzają podobny sen, ewentualnie też z pewnemi zmianami, przez kilka dni, a nieraz w przerwach i w ciągu kilku tygodni, by dziecko w strachu wydało z siebie jak najwięcej magnetycznych sił, by rozluźniło węzły ciała astralnego, łączące je z ciałem widzialnem i by w podatnej dla siebie chwili łatwiej mogli przerwać pasma, łączące ducha z ciałem. Umieszczą wówczas w tem ciele jednego ze swoich wiernych, a czasem tylko ducha takiego sobie przygodnego gapia, cieszącego się z nieczystej igraszki, nierozumiejącego jednak właściwego celu złego. Jeżeli im się uda owładnąć ciałem dziecka, czy już dorosłego człowieka i mówić przez jego usta różne brednie, jest to dla nich wielkiem zwycięstwem. I tak jak zamożna rodzina zwołuje na chrzest nowonarodzonego dziecka krewnych i znajomych, by uczcić tę chwilę, tak i oni sprawiają gody wszystkim, kto dopomagał w przyłączeniu tego ducha do ciała. Gody weselne... Ich gody weselne poznasz także.
Teraz czas nam już zabrać się do nieszczęsnego elementala, zanim nie zauważą jego nieobecności, bo powróciliby po niego i przeszkodzili nam w pracy. Za chwilę opowiem ci więcej na powyższy temat. Co czynić masz teraz, wiesz, świadomość ta jest w tobie. O, już teraz wiesz dobrze...
I nagle stało mi się jasnem, co mam czynić dla uwolnienia owej duszy ze strasznej, elementarnej powłoki, umiejętnie zbudowanej przez nieszczęsne, złe duchy w celu wysyłania obfitych magicznych, jadowitych płomieni.
Szybko raz po raz zaczęły latać ręce niemal jak machina, a każdemu ruchowi towarzyszyła myśl aż na głos wymawiana: „Zniszczone wszystko zło, zniszczone!“ To samo czynił opiekun. Elemental zaczął się rzucać w konwulsyjnych drganiach. Myśl potężna: „Zniszczone zło, zniszczone, zniszczone!“ z taką siłą przechodziła przeze mnie i wydobywała się z mych ust, że przymknęłam drzwi, aby głos mój nie był słyszany na zewnątrz, gdyż gdyby nadszedł ktoś niepowołany, pomyślałby zapewne, że zwarjowrałam.
Blisko przez 12 minut w jednym ciągu trzeba było niszczyć ciało tego elementala. Rozlatywał się na kawałki. Nie było czasu myśleć, że cierpi, nie było też czasu spocząć, by on nie nabrał siły do gwałtowniejszego rzucania się. Została już wreszcie tylko niekształtna masa: w środku jej płomień, po bokach błyskały i poskakiwały złowrogie ogniki. Nad temi właśnie ognikami goniły moje ręce, jak w febrze, nad niemi posuwały się także i ręce opiekuńczego ducha. Niknął ogień nieczysty, więc już chciałam spocząć, zwłaszcza, że zaczęłam odczuwać już w rękach ból. Lecz opiekun spojrzeniem zachęcił mnie, bym jeszcze wytrwała — boć i tę niekształtną masę trzeba jeszcze magnetycznie spalić. Spalenie jej pochłonęło więcej czasu, niż doprowadzenie elementala do owego stanu; lecz nie było to już takie gwałtowne i wyczerpujące. Wkońcu została już tylko mała resztka wraz z tlejącym w niej ogniem.
— A teraz — powiedział opiekun — postarajmy się wynieść myślą tę ostatnią pozostałość za obręb magnetycznego kręgu.
I tak się stało.
Spojrzałam na swe ręce: bolały i w stawach łokciowych porobiły się wielkie guzy od szybkiego wstrząsania rękami i wskutek mocnego przepływania przez nie magnetyzmu dla niszczenia zła.
Wtem znów rozległ się jakiś poszum i powiał chłód. Nie było już słychać niesamowitych wrzasków, tylko ujrzałam duchy, wlokące się za sobą „gęsiego“, trochę przyczajone, nieśmiałe, jakby wyrokiem czegoś szukały. Domyśliłam się, że szukają owego pozostawionego elementala. Może zrozumiały, co się stało, bo’ wydały przeraźliwy krzyk: „u-aaa!“ Były to duchy tak czarne, jak murzyni; jak murzyni miały też w sobie coś niewolniczego, będąc niewolnikami duchów niby wiele wiedzących i wiele mogących.
Ich przeraźliwy okrzyk: „u-aaa!“ odbił się trzykrotnem echem. Echo to wiele mi powiedziało. Było w niem zmieszane wszystko: strach przede mną i mym opiekunem, choć zresztą miałam wrażenie, że go nie dostrzegają, a widzą tylko mnie. Był tam również i strach przed powrotem, bunt, gniew i rozpacz nad utratą potężnej cząstki mienia władcy strachu.
— Tak — powiedział opiekun — czy wiesz o tem, że to był t. zw. piękny okaz w ich magicznym zwierzyńcu? O, drogi, wspaniały okaz, oddany pieczy tych oto oddalających się niewolników. Wszak przysięgli według swego rytuału przysięgi, że zawsze będą czuwać, by elemental powracał cało do magicznego ogrodzenia. Wolno im było mniej lub więcej kłuć go sztucznemi myślowemi magicznemi dzidami w celu rozjuszenia go do złości w danej walce, jaka im przypadła w udziale. W razie niedopatrzenia sprawy mieli wszyscy przypłacić to życiem, mianowicie miałyby być im ucięte głowy.
Tych myśli naprawdę słuchałam w zdumieniu: Duchy mają być pozbawione głów? Chyba astralnych — a potem będą wolnemi i to byłoby dla nich lepiej? Lecz szybko zaczęłam sobie uświadamiać, jak się ta sprawa w istocie przedstawia a, zapewne żebym nie miała wątpliwości, że tak jest rzeczywiście, potwierdził mi to jeszcze opiekun:
— Tak, ścinanie głowy astralnej jest niemniej bolesne, jak ścinanie głowy cielesnej. Kiedy zetnie się głowę człowiekowi na ziemi, cierpi on bardzo. (Operacja ta jest jeszcze znacznie boleśniejszą, jeśli odbywa się z magiczną premedytacją.) Ciało po pewnym czasie ucichnie w śmiertelnych drgawkach, lecz głowa — ten organ, w którym koncentruje się tyle uczucia, głowa, przez którą pracuje astralne ciało, przez którą w większej mierze pracuje także duch, ta głowa cielesna nie tak prędko umiera, jak cała reszta ciała. Boleść astralnego ciała przy ucięciu głowy jest okrutna, szczególnie jeżeli ta głowa odpada na szafocie. To też straszliwa boleść, zgroza, strach drga w odciętej głowie i maluje się przeraźliwym wyrazem na twarzy cielesnej. Wszak nieraz za pół godziny i godzinę można dostrzec w odciętej głowie zastygający dopiero i nieco łagodniejący okrutny wyraz twarzy.
Lecz w takich wypadkach głowa astralna po krótszym lub dłuższym czasie przyrasta ku reszcie ciała, goi się, choć na jej szyi astralnej pozostanie na długo blizna, którą dobry jasnowidz zupełnie dobrze może dojrzeć, jeśli taki ktoś, kto oddał głowę na szafot, zrodzi się na świat ponownie.
Zupełnie inaczej przedstawia się ścinanie głowy astralnej. Ci „władcy ciemności“, mający niby jakie takie prawo karania owych niewolników za niedopatrzenie — gdyż ci wszakże dobrowolnie zgłosili się na ich usługi — ucinają im głowy astralne i nabijają każdą na magiczną tykę, którą wtłoczą im w ręce. Oznaczą im pewną przestrzeń, a to o ile możności niedaleko bram „raju“ ich potęgi, gdzie muszą chodzić, nosząc niejako na postrach dla innych swoje głowy na tyce. Kończy się dla nich wszelkie wchłanianie pożywienia dla astralnego ciała, kończy się wolniejszy ruch ducha i wszelka związana z tem praca, która ich czasem nawet uszczęśliwiała. Schną astralne ciała, aż z nich widnieją już tylko szkielety astralne — lecz jeszcze ruchome. Wówczas kończy się ich więzienie; przynoszą im pożywienie i magiczną operacją przyłączają głowy. Ale czasami trudno im docucić się umartwionego astralnego ciała, bo nawet już i duch niejako wymyka się z pod ich woli dzięki cierpieniom, które wywołały coś niepożądanego dla sędziów, a mianowicie melancholję, tęsknotę za lepszą opieką, za większą sprawiedliwością, za ulgą w bólu. Zostaną im wówczas na pamiątkę tylko trupy astralne. Wiedzą oni, co to znaczy; chowają je skrzętnie o ile możności w magicznem ukryciu, pod zaklęciami, bo ledwie duch od tych trupich ciał odleci, to wszystko pożywienie, jakie potrafili wpuścić do konającego ciała, wylatuje z niego mnóstwem okropnych bakcyli. Nie są to takie bakcyle, jakie lekarze na ziemi badają przez mikroskopy — są znacznie niebezpieczniejsze dla nich. Toteż szybko zaklinają to ciało astralne i grzebią w swojej ziemi, by zaraza się nie rozchodziła. Jakaż to zaraza? By inni, słabsi w wierze w ciemnych wtajemniczonych, w ich potęgę, nie zauważyli, że duch odleciał od tych ciał, że już nie jest w niewoli — i że to, co ich ciemni władcy ukazują, jest tylko lichą namiastką siły, istniejącej poza obrębem ich woli. Dlatego szybko, ceremonjalnie a tajemniczo, sami swoi grzebią takie ofiary, a władcy wmawiają w swych podwładnych, że dają już duchom w ten sposób odpocznienie na tyle a tyle lat, czy wieków.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Królestwo ciemnych mocy, królestwo czarnej magji...
Ty znasz także te niby wielkie tajemnice czarnej magji — znasz je z innej strony, niż oni. Od przeszło 6 tysięcy lat nie łączysz się z nimi, a chociaż tu i ówdzie jeszcze byłaś w ich świątyniach, przyglądałaś się ich ceremonjom i trochę szlachetniejszej mistyce, — dosypywałaś zioła pachnące do ognia, płonącego w ich świątyniach, by przez ten aromat ziół łatwiej przedostać się ku nim mogli wielcy mędrcy wtajemniczeni, którzy ciała swoje już byli odłożyli, a którzy już ich pragnęli ostrzec przed nadużywaniem praktyk magicznych.
Wszakże już inna strona twego ducha daleko silniej zaczęła się w tobie odzywać, niż dumna cząstka twego „ja“, ta zarozumiała ze świadomości tworzenia i tajemnic wiedzy duchowej. Już ta druga strona, lepsza, nie dała się nagiąć do ich różnych magicznych obrządków, zaklinań i wywoływania niesamowitych zjawisk, polegających na materjalizacji i dematerializacji. Na wadze twego ducha lekko przeważać zaczęła szala dobra, szala prostoty dziecka Bożego, zdającego się na wolę Ojca. Widziałaś tę niby wielką potęgę tych wtajemniczonych w t. zw. czarnej magji. Widziałaś ich częste kłótnie i niezgodę w pracy, ich częste wyroki śmierci, podobne do wyroku śmierci, czekającego na tych, których widziałaś przed chwilą, jak w przestrachu krzyczeli „u — aa!“ A żeś pomiędzy nimi czasami bywała i w szlachetniejszych zjawiskach im pomagała, nie zdradzając zbytnio przed nimi, co tai się w twym duchu — co też dobrze wiedzieli ci, którzy chętnie powracającym ku Bogu szli i idą zawsze z pomocą i ci znów swoją siłą strzegli twojej tajemnicy — nie zorjentowali się tamci, kim jesteś pomiędzy nimi.
I oto w ciągu tych 6 tysięcy lat życia na ziemi i w zaświecie poznałaś już dokładnie ich pracę, ich straszne podstępy duchowe, ich ciągłą walkę o zdobywanie ludzi i odciąganie ich od Boga. Widziałaś cierpienia ludzi, poznałaś przyczyny tych cierpień.
I oto przed 26 laty znów zrodziłaś się na ten świat — dosyć bogata duchem zrodziłaś się w nędzne warunki życia. O, na to biedne twoje życie ziemskie nie składała się tylko karma. Była tu inna ważna przyczyna: by duch twój był dobrze ukryty. Boć i całe szerokie pole twoich myśli, cała twoja świadomość o okrutnem złem na ziemi została odsuniętą od ciebie i żyłaś niejako poza nawiasem właściwego twego życia duchowego. Mała jasnowidząca szłaś przez życie z czapką niewidką, niewidzialna dla najstraszniejszych twych nieprzyjaciół.
Sama sobie tak życzyłaś, byś jak najdłużej na ziemi nie wiedziała o czarnej magji. Życzenie to wysłałaś była ongiś w przestworza, rozpatrzywszy dobrze poprzednie swoje żywoty na ziemi i uświadomiwszy sobie, iż nieraz zbrakło ci sił i cierpliwości, by walczyć z nimi. A oni korzystając, iż opuściłaś ręce, w których trzymałaś miecz, miecz miłości i silnej woli, sprytnie osaczali cię najdelikatniejszemi sposobami.
Chciałaś mieć spokój od walk z czarną magją, póki w grubszych zarysach nie spłacisz swojej karmy. Lecz ta już się niebawem skończy. Główna twoja karma, to związek małżeński, w którym pozornie trwasz jeszcze. Siedem ciężkich lat miałaś przeżyć z tym człowiekiem — lecz, że oczy swoje w smutnych chwilach zawsze ku nam skierowywałaś i że rad naszych słuchałaś, prędzej odrobiłaś sobie karmę i zostaniesz od niego uwolnioną. Ów węzeł małżeński, związany przez tych, którzy nie znają, lub nie uznają prawa karmy i głoszą przy ślubie: „Co Bóg złączy, niech człowiek nie rozłącza“, a nie wiedzą, co właśnie związane jest w miłości przez Boga, a co z innej przyczyny, przez prawo karmy, dla spłacenia tylko jakichś długów, zaciągniętych w innych żywotach — ten związek zostanie całkiem rozwiązany i przez najwyższe władze sądowe ziemskie uznany za nieważny.
Będziesz wolną, wolną od tego człowieka, wolną od karmy z nim. Wolność prędzej przyjdzie, bo już za rok, lecz nim tych 7 lat upłynie, które miałabyś była z nim przeżyć, jeszcze spotykać się z nim będziesz przy rozwiązywaniu tego węzła i jeszcze będą próbowały niskie moce duchowe ująć cię łagodnemi słowami przez jego usta, byś z nim pozostała i poszła nadal razem z nim drogą życia.
Lecz wówczas stanie już na twej drodze opiekun ziemski, również wiele wiedzący z tajników ducha i duszy, choć pozornie będzie dla tych spraw jak głuchoniemy, niewiele o tem wiedzący. Przez całe jego ziemskie życie nie będziemy rozbudzać tej jego świadomości i silnych medjalnych zdolności, zamknięte przed nim zostaną głębokie tajniki ducha i duszy, by nie słyszał i nie widział tych ciężkich, a niby niemych walk, pochodzących ze świata, w który patrzy i do którego przenosi się twój duch, — by nie widział tych walk, tak często skierowanych przeciw tobie, a wydobywających u podatnych dla tamtych wrogich ci mocy osób z bliższego i dalszego twego otoczenia najpodlejsze siły myślowe, któremi ciebie tak bardzo ranią. Bo siłą ducha nie jesteście sobie równi; on zacząłby walczyć z nimi I mogłoby się stać, że w zapale mógłby wśród walki popełnić jakie błędy i z miłości do ciebie stworzyłby karmę dla siebie.
Ten zostanie przy tobie pomimo, iż nie jest to napisane w księdze przeznaczenia, że mielibyście zawrzeć związek małżeński. Lecz ponieważ inny, który miał zostać twoim mężem, idzie nie temi drogami życia, jakiemi powinien, a to pod wpływem tych Mocy, które nie życzą sobie spotkania jego z tobą, więc na wasze wspólne życzenie możecie pójść razem przez życie. Gdyby się tak nie stało, to on i tak byłby dla ciebie zawsze takim wiernym, szczerym twoim przyjacielem w sprawach ducha i życzliwym dla całego grona, jakie się skupi naokoło ciebie do ściślejszej pracy w dziedzinie wiedzy duchowej. Czeka cię jeszcze wiele cierpień i dlatego nic złego się nie stanie, jeśli ów przyjaciel poda tobie rękę na wspólną wędrówkę życia. Ten, który jest, że tak powiem, twoim właściwym małżonkiem i miał się już w krótkim czasie z tobą spotkać, by pomagać ci do spełnienia zadań, jakie cię czekają, błądzi jeszcze po nieswoich ścieżkach życia, a ty nie możesz czekać na niego i zwlekać z wypełnieniem tego, co jest dla ciebie zakreślone na planie astralnym. Wszakże i tak spotkacie się jeszcze, lecz miłość wasza, datująca się od czasów dalekiej przeszłości i przepojona tchnieniem tęsknoty, jeszcze w obecnem życiu zamieni się w miłość spokojną, braterską.
Lecz zanim on tobie się zjawi, wejdą ci jeszcze w drogę inni, bo jeszcze masz spotkać się z nimi i masz coś do wyrównania z nimi na ziemi. Niektórzy będą podstępem przysłani przez niewidzialnych twych nieprzyjaciół, których, być może, nie dojrzy za nimi oko twoje. I przyjdą w imieniu Boga, z najwznioślejszemi słowami na ustach, śpiewać będą w uniesieniu hymn miłości i ślubować ci będą, iż oddają się całkiem pod twoją opiekę i prosić będą, byśmy przez ciebie ich prowadzili. Nie dziś czas na to, by odkrywać ci te wielkie tajniki, te wielkie burze nadchodzące i to złudne słońce jasno świecące i promieniami swemi zabijające, rozpraszające spokój ducha na długie, długie czasy. My z tobą będziemy, a ty bądź z nami — a z nami wszystkimi Bóg, Ojciec łaskawy.
Wiedz, iż to, co niedawno przeżyłaś, będzie się częściej powtarzać. Walka się rozpoczęła. Będą walczyć różną bronią i to już w niedalekiej przyszłości; będą się często zasilać wzajemnem uroczystem ślubowaniem, że za każdem zdradzeniem ich tajemnicy wymierzą ci cios straszny, za wszelkie sprzeciwianie się ich woli teraz, kiedy uważają się już za bliskich zwycięstwa, gdyż rozpętała się światowa zawierucha. Przy przeciwstawianiu się jawnem ich woli będą wymyślać najgorsze katusze, jakie tylko mogą wymyśleć na żyjących tu na ziemi, uznających wyższe prawa, uznających lepsze życie, przez Boga dane. Pewnie nie będzie ani dnia ani nocy, żeby cię nie strzegli, żeby nie pilnowali twoich myśli i czynów.
Lecz i my z tobą będziemy. Sąd ziemski nie ma do ciebie prawa, choćby cię chciano karać za śmiałe głoszenie prawdy w czasach, gdy nic niby nie wolno mówić przeciw temu złu, jakie rozpętało się na ziemi, przeciw okrutnej walce i męczeniu ludzi, a nawet zwierząt.
Będziemy także czuwać, by nie dochodziły nawet do twej świadomości największe intrygi niskich mocy, czepiające się tak skwapliwie drobnych wad, czepiające się twej karmy, wyolbrzymiające małe cierpienia, jakie ci przypadają w udziale, do rozmiaru wielkich, ciężkich cierpień. Będziemy te fale wstrzymywać, byś o nich nawet nie wiedziała, bo trudnoby ci było wykonywać twoje zadanie, pomagać bliźnim na ziemi; zajętą byłabyś wówczas poniekąd sama sobą i walką z nimi za ich niecne względem ciebie intrygi. Ciosy z ich strony będą czasem nagle spadać, lecz my tobie pójdziemy z pomocą, byś mogła się szybciej uspokoić; będziesz też zapominać zresztą na ból własny, widząc tyle bólu na ziemi, tylu ludzi, obarczonych cierpieniami.
Sprytnie i podstępnie urządza się piekło z tymi, którzy nie chcą im iść na usługi, a co gorsza dla nich, jeszcze zdradzają ich tajemnice. Czasami oni przygłuszą nasze myśli, ku tobie wysyłane. Lecz o tem nie myśl z najmniejszą trwogą, a przeciwnie postaw w swej aurze obok myśli, którą w tej chwili wypowiedziałem, inną, silną myśl: że nie zagłuszą naszych myśli! Będzie ci ona pomocną w czasie ogłuszającej wrzawy z ich strony; stawiaj też wówczas obok niej jeszcze wiele innych takich samych, lub podobnych myśli: „Nie zagłuszycie, nie zwyciężycie! Nic, nic nie słyszę, co dolatuje z waszej strony!“ A przytem zawsze niechaj z ducha twego ulata myśl: „Boże, niech się dzieje Twoja święta wola!“
Mniej walk miałabyś na ziemi, gdybyś nie zdradzała ich tajemnic. Lecz to właśnie jest twojem ważnem zadaniem: podawać ludziom do wiadomości, jakie niebezpieczeństwo płynie dla nich ze strony tamtych. Wiedz jednak, że choć to jest praca najcięższa, mimo to jest ona najszlachetniejszą pracą ducha. Sama też przed obecnem zrodzeniem życzyłaś sobie tak pracować na ziemi, a z naszej strony tylko dlatego były skreślone te zapytania, skierowane do ciebie, byś teraz, gdy godzina twoja wybija, uświadomiła sobie na jawie, co czynić masz na ziemi i żebyś — już w zupełnej świadomości celów tej pracy złączyła się z nami świadomem ślubowaniem, a w ten sposób, by tu na ziemi wyrosła niejako drabina od ciebie ku nam poprzez wszystkie sfery jak na ziemi, tak i w zaświecie, sfery duchów i ludzi uśpionych, nieświadomych i świadomie źle czyniących.
Ta drabina na silnej woli oparta wychodzi z ziemi i unosi się hen poza nią, zatapiając się niejako w jestestwie miłości; po niej to duch twój przy odłączeniu się od ciała, czy patrzeniu wzrokiem ducha w zaświaty może się szybko przesuwać do właściwej swej ojczyzny — ojczyzny wielkiej.
Życzenie twoje, byś nic nie miała do czynienia z krajaniem ciał zabitych zwierząt, to życzenie tak trudne dotychczas do spełnienia ci na ziemi wobec tego, iż ten t. zw. mąż twój stanowczo żądał, byś mu podawała mięsne potrawy — będziesz mogła lepiej spełniać w przyszłości. A jeśli i ty oprzesz się wszelkim namowom, byś spożywała ciała zabitych zwierząt, tak czy inaczej przyprawione, nie będą ciebie boleć ręce przy niszczeniu podobnych elementali, jak ów smok, którego zniszczyliśmy niedawno.“
I już żegnał się ze mną mój Opiekun. Odchodząc mówił mi zwykle: „Bóg z tobą“; choć się oddalił i tak jednak mogłam go niemal zawsze jeszcze dostrzec i na każde moje zapytanie, skierowane w jego stronę, płynęła błyskawicznie od niego odpowiedź, a ja już czułam się blisko niego. Tym razem powiedział mi dobry Opiekun: „Niech cię Bóg posili!“
Wiedziałam już, co to znaczy: zawsze mię temi słowy żegnał, ilekroć jakaś burza nadchodziła.
∗ ∗
∗ |
I rzeczywiście za chwilę dały się słyszeć kroki. Było pół do drugiej w nocy. To mąż mój, który rzadko kiedy wcześniej powracał do domu, przyszedł chwiejnym krokiem, a z nim wsunęło się do mieszkania kilka duchów, wywracając koziołki i mącąc mi spokój ducha. Dwa razy usiłował kapelusz zawiesić na wieszaku, a zawsze jakby go jakoś wieszak odpychał od siebie. Za trzecim razem udało mu się, ale też już zaczęły sypać się przekleństwa.
Gdy był podchmielony, rzadko, bardzo rzadko przestąpił próg pokoju, gdzie ja przebywałam i nieraz aż do rana przesiedział na krześle w kuchni, nie odpowiadając na wszelkie namowy moje, czy służącej, by się rozebrał i spoczął trochę. Tak też było i tej nocy. I jak zawsze niemal w takim wypadku, gdy tak siedział pijany w kuchni, przysiadły u nóg jego trzy duchy, zupełnie podobne do Chińczyków. Przykucnęły na sposób wschodni z nogami skrzyżowanemi, trącając się nawzajem i wywracając koziołki z zadowolenia, które bywało zwykle tem większe, im mocniej on był pijanym. A on, drzemiąc na krześle, marzył raz jeszcze w sferze snu o tem, co przeżył na jawie z dodaniem jeszcze pewnych obrazów przez tych, co popychali go do takiego trybu życia i użycia.
Dobry Opiekun pożegnał mię był słowami: „Niech cię Bóg zasili! Wiedział on, jak bardzo potrzeba mi tego posilenia, gdy mąż po hulance przyjdzie z taką zanieczyszczoną aurą i całą swoją kompanją duchową w moje pobliże. Choć pozostał w kuchni do rana, a ja spałam w pokoju, to jednak sceny, które przeżywał w marzeniach sennych, a które ja też wyraźnie widziałam, myśli, jakiemi się otoczył, niemądre figle, jakie wyprawiała jego „straż przyboczna“, — wszystko to było ciężkiem utrapieniem dla mego ducha, jak gdyby mię ktoś chciał nurzać w błocie.