Pamiętniki jasnowidzącej/Część II/Wojna światowa

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Pamiętniki jasnowidzącej
Podtytuł z wędrówki życiowej poprzez wieki
Wydawca Wydawnictwo „Hejnał”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Pawła Mitręgi
Miejsce wyd. Wisła
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wojna światowa.
Wybuch wojny światowej. Chorągwie zwycięstwa, a jęki rannych i konających. Moje wędrówki po polach bitew w odłączeniu od ciała. Potworne sceny w świecie astralnym, wampiry. Bohaterzy walki — nędzarze duchowi. Moje widzenia śmierci przy rozmowie z osobami, idącemi na front. Jak uratowałam dwukrotnie życie żołnierzowi w odłączeniu od ciała. W jaki sposób nauczono mnie rozpoznawać i leczyć choroby: Opiekun mój przyprowadza mi ducha-lekarza. Codzienne lekcje z lekarzem w ciągu trzech miesięcy; poznawanie organizmu ludzkiego, jego chorób, oraz sposobów ich leczenia. Łącząc się magnetycznie z chorymi, przejmowałam na siebie poniekąd ich cierpienia, a nawet ich aurę i ich sposób myślenia. Udzielanie mi się cierpień konania. Symboliczne widzenie na temat czasu trwania wojny. Zjawiska, towarzyszące menstruacji. Atak niskich duchów i zsymbolizowany przez nie obraz wojny i jej sprawców. Pomoc dobrych duchów. Opiekun objaśnia mi, dlaczego w okresie menstruacji nie powinnam się łączyć z chorymi, ni wdawać się w walkę z niskiemi duchami. Duch-lekarz „ceruje“ mi nadszarpniętą powłokę magnetyczną.

Praca moja na szerszą skalę zaczęła się już za czasów mego pierwszego małżeństwa, po upływie trzech lat pożycia z tym człowiekiem, gdy wybuchła wojna światowa. Miałam już wówczas dwoje dzieci.
Mieszkaliśmy pod zaborem austrjackim. Bolałam bardzo na myśl o przelewie krwi i tych wszystkich strasznych cierpieniach, które ludzkość sobie nawzajem niepotrzebnie zadaje.
Pewnego dnia zauważyłam, że wszystkie domy przyozdobiono chorągwiami.
— To nasi zwyciężyli — mówili w wielkiem rozradowaniu ludzie, opowiadając sobie wzajemnie o wielkich sukcesach austrjackiej armji i o pogromieniu wroga. A mnie przytłaczał ogromny smutek. Wszędzie widziałam groźne, okropne myśli, elementale, zwisające jako złowrogie chmury nad głowami ludzkiemi. Cierpiałam wiele.
Wieczorem, kiedy już dzieci zasnęły, podeszłam do okna i spojrzałam w gwiazdy, chcąc jak zwykle pomodlić się. Nie mogłam. Jesienny wiatr uderzał raz po raz wywieszoną na dachu chorągwią „zwycięstwa“ o szybę, przerywając mi myśli. Wybiegłam z domu w pola, gdzie często modliłam się, lecz i tam nie mogłam się skupić. Coraz większy ciężar przytłaczał mnie. Padłam na kolana i ze złożonemi rękami zawołałam: „Boże! tu powiewają chorągwie zwycięstwa, a ja widzę i słyszę tych jęczących na polu bitwy...“
I rzeczywiście, we dnie i w nocy słyszałam te jęki i rozdzierające krzyki rannych i walczących jeszcze... i miałam wrażenie, jakobym była wśród samego zamętu walki. Często nawet wśród pracy zupełnie wyraźnie dolatywały mnie wrzaski „hurra“..., to znów jakieś inne krzyki, w obcych językach. Widocznie walczący dodawali sobie niemi odwagi. A kiedy boleśnie tem strwożona przystanęłam, dołączał się do tego jeszcze i zapach ciepłej krwi.
Nie myśleć, nie myśleć, nic nie słyszę, nic nie widzę i nic nie wyczuwam — wmawiałam sobie, lecz sugestja ta nic nie pomagała. Szybko wracałam do domu i wypiwszy szklankę zimnej wody i natarłszy sobie wodą dobrze skronie, starałam się zająć jakąś pracą, lecz to niewiele pomagało w zacieraniu tych obrazów i w zagłuszaniu tych jęków i krzyków.
Dość często w ciągu wojny zabłąkałam się w odłączeniu od ciała na pole bitwy, gdzie już w najdrobniejszych szczegółach słyszałam i widziałam wszystko, co się w danem miejscu działo. Nie chcę już przypominać sobie, a tem samem do pewnego stopnia i ponownie przeżywać tych strasznych scen, bo już dla zwykłego oka przykry to obraz — mordowanie się ludzi na ziemi, lecz jeszcze potworniejsze sceny dzieją się podczas tego w świecie astralnym z jego elementalami i różnemi wampirami, czatującemi z podobnemi do nich duchami na swoje ofiary. Jak kruk krąży koło trupa i nawet nie czeka, aż duch zupełnie się odłączy od ciała, lecz już oczy mu wykluwa, tak te o różnorodnych postaciach wampiry, hjeny, rzucają się na nieszczęsne ofiary wojny. Wszak znane są różne wypadki zwyrodnień, że niektórzy ludzie największą rozkosz odczuwają, gdy mordują potajemnie jakiegoś człowieka i, dopuszczając się różnych orgij na jego ciele, piją jego ciepłą krew, a często i zjadają jego ciało. Duchy takich zwyrodniałych ludzi po odejściu od swych własnych ciał jeszcze z większą żądzą garną się w takie miejsca, gdzie przelewa się krew, by nasycić się dowolnie jej oparami. W braku ofiar w ludziach gromadzą się koło rzeźni i wyczekują na prowadzone na rzeź bydlęta. I nierzadko się zdarza, że zwierzę takie ujrzy te krwiożercze wampiry, a wtedy skupia wszystkie siły, by tylko wyrwać się z rąk oprawcy; gdy mu się to uda, pędzi naoślep przed siebie. A ludzie dziwią się, dlaczego to tak spokojne całą drogę zwierzę nagle się zrywa i nie chce iść. To owe wampiry, wyczekujące na ucztę, napawają je takim strachem.
I pomyśleć teraz, jak na polu bitwy, tem miejscu największych biesiad i uczt wyżej wspomnianych istot, odłączają się od ciała ci, którym kula nieprzyjacielska uniemożliwiła dalsze bytowanie tu na ziemi w łączności ze swem ciałem; pamiętać należy, że po tak zw. śmierci, a nawet dosyć często już i w trakcie powolnego umierania, które przewleka się i na całe godziny, budzi się świadomość astralna.
A więc ciało leży już martwe, duch już nie cierpi — mówi się ogólnie. A tymczasem często jeszcze większa udręka czeka takiego ducha, skoro tylko po ostygnięciu ciała fizycznego wszystek jego magnetyzm, a więc i z krwi, skupi się w jego astralnem ciele.
I im kto „mężniej“ walczył i bił „nieprzyjaciół“, nie dbając wcale na ich błagalne wołanie: „Mam żonę, mam dzieci, nie zabijaj!“ — tem mniej mają przystępu do niego w razie jego śmierci na polu walki dobre istoty duchowe, by go móc stamtąd odprowadzić. I ten „zwycięzca“, cieszący się na odznaczenie lub szybki awans — długo jeszcze i po sprzątnięciu jego ciała pokutuje na tem polu bitwy, przeżywając śmierć wszystkich tych, których pozbawił życia, lub którzy padli z jego rozkazu. Jeżeli ziemia, na której krew przelewano, zostanie zoraną i już zacznie plon wydawać, to ducha takiego to nowe życie przyrody niejako odpędza od siebie, i ten zawisa w świecie astralnym, a tam dalej cierpi. Tu na ziemi zwycięzcy takiemu stawiają pomnik sławy, wypisując na nim wszystkie jego „chwalebne czyny“. On tymczasem przeklina w cierpieniach swe haniebne czyny.
Dość często też widziałam i wojowników innego rodzaju, którzy z narażeniem własnego życia zasłaniali innych lub starali się zmylić drogi... byle tylko było mniej przelania krwi. Takim rycerzom dodawały zwykle otuchy i odwagi w ich poczynaniach dobre istoty duchowe i prowadziły ich drogą najmniejszego przelewu krwi do zwycięstwa. I tak smutno było patrzeć i na tę walkę, a duchy te wcale nie cieszyły się ze swego zwycięstwa; modliły się za pokonanych, rozdzielając również pomiędzy siebie Karmę, stworzoną gwałtownem odbieraniem ciał, by ci, których użyli do zatamowania groźnej fali zniszczenia, nie cierpieli tyle, ileby cierpieć mieli za użycie broni przeciw bliźniemu. Lecz naogół dobre istoty duchowe oddalały się od pola bitwy i działały tylko zdala, za nieszczęsnych się modląc.

∗             ∗

Groza wojny w całej swej nagości prześladowała mnie wszędzie. Gdy byłam n. p. gdzieś w towarzystwie lub jechałam pociągiem, to nieraz mimowoli nawet przed zwykłem okiem przesuwały się przykre obrazy. Oto rozmawiał ze mną ktoś ze znajomych, chwilowo będący na urlopie, lub też, gdy jechałam pociągiem, siedział sobie naprzeciwko mnie zdrowy, uśmiechnięty człowiek, a tymczasem twarz jego zmieniała się. Widziałam jak krew ścieka po jego skroni, a on pada nieżywy.
W takich wypadkach zdejmowała mię taka zgroza, że zaciskałam kurczowo ręce, by powstrzymać okrzyk przerażenia. Widzenie to trwało krótką chwilę, zaledwo kilka sekund... a tymczasem ten nieboszczyk siedział sobie spokojnie i palił papierosa, nie domyślając się wcale, jakie miałam widzenie. W niedługi czas potem dowiadywałam się zwykle, że ten ktoś poległ „na polu chwały“. A takich wypadków było mnóstwo.

∗             ∗

Pamiętam jeszcze, jak tuż przed ukończeniem wojny światowej, przyszła do mnie pani W., której jedynak był na włoskim froncie. Znając mnie od lat dziecinnych i wiedząc o moich zdolnościach jasnowidzenia, przyszła stroskana do mnie z zamiarem dowiedzenia się ode mnie czegoś o swoim synu, od którego już dłuższy czas nie otrzymała żadnej wiadomości.
Popatrzyłam za nim i zobaczyłam go w pierwszej linji bojowej w toku walki. W stanie podgorączkowym właśnie co schronił się do głębszej szczeliny skalnej. Wyczuwałam i wiedziałam jasno, że w to miejsce, w którem on się w danej chwili znajdował, spadnie niebawem granat. Odłączyłam się więc pośpiesznie od ciała i duchem śpieszyłam mu z pomocą. Szrapnele, granaty i inne pociski przelatywały przez moje ciało astralne, wywołując za każdym razem dziwne szarpnięcie w niem i niezliczone mnóstwo silniejszych i słabszych trzaśnięć. Miałam wrażenie, że w mojem ciele astralnem są jakieś podłoża, łączące się z trzaskiem pocisków armatnich.
Były to przykre chwile, lecz znów nie takie, bym w nich zapomniała, że syn pani W. jest w niebezpieczeństwie. Już byłam blisko niego. Wyciągnęłam swoje dłonie w jego stronę wołając: „wyjdź, wyjdź stąd, uciekaj“! Myśl moja zatrzęsła nim. Odczuł moje wołanie. — Wyjdź, wyjdź stamtąd — zawołałam raz i drugi. — W oczach jego zaczął się malować gorączkowy lęk. Wyszedł na czworakach i w tej pozycji wlókł się po ziemi kilkanaście metrów. Zaledwie oddalił się parę kroków, padł granat w szczelinę, w której poprzednio siedział. Obejrzał się. Ciałem jego wstrząsnął skurcz. Po twarzy spłynęły mu łzy wzruszenia; dziękował Bogu za ocalenie. Jego wzruszenie i mnie się udzieliło tak, że gdy się do ciała przyłączyłam, miałam również łzy w oczach.
Tymczasem matka jego, drżąc cała tuliła mnie do siebie, zapytując, czy syn jej żyje.
— Tak, żyje — odpowiedziałam — właśnie teraz odciągnęłam go z miejsca, w które padł pocisk armatni. Opowie pani o tem, gdy powróci do domu, a powróci niedługo.
W kilka dni później znów przyszła do mnie, zapytując ponownie, gdzie się w danej chwili jej syn znajduje.
Popatrzyłam. Jechał właśnie pociągiem. Drzemał przy oknie. Opowiedziałam matce, że jedzie do domu na urlop. Rozmawiałyśmy chwilkę, ale nagle odczułam niepokój tak, jakbym gdzieś miała pobiec i ostrzedz kogoś przed niebezpieczeństwem. Nie potrafiłam już dalej rozmawiać. Chciałam ztrząść z siebie ten niepokój, ale jednak położyłam rękę na oczy i dojrzałam powód owego niepokoju: Oto pierwszy wagon za lokomotywą płonął, a płomienie rozszerzały się. Pociąg dalej jechał.
I znów znalazłam się w wagonie przy śpiącym synu i budziłam go ze snu, by prędko wyszedł do ostatniego wagonu. I wyszedł. Za chwilę pociąg stanął, ale już też i ten wagon płonął, w którym on poprzednio spał.
Gdy następnego dnia wrócił do domu, już późnym wieczorem, przyszedł razem z matką do mnie i jeszcze raz opowiadał słowo w słowo o swoich przeżyciach, o których już poprzednio jego matce opowiadałam.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.