Pan Graba/Część II/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor E. Orzeszko
Tytuł Pan Graba
Podtytuł powieść w trzech częściach.
Wydawca Spółka Wydawnictwa „Biblioteki najciekawszych Powieści i Romansów“
Data wyd. 1872
Druk Konrad Piler
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

III.

Wieczór grudniowy zimny był i sypał na świat drobnym, ostrym śniegiem, który pokrywając ulice miasta M. z głuchym dźwiękiem odbijał się o szyby domostw. Dźwięk ten rozchodził się też w milczącem i pogrążonem w zmroku mieszkaniu państwa Grabów. W jednej tylko sali jadalnej światło było i ruch panował, bo lokaje zdejmowali tam właśnie ze stołu nakrycie do objadu. Reszta salonów nie była oświetloną i dopiero z buduaru Kamili, z tego samego buduaru, w którym usłyszała nazajutrz po ślubie dziwne wyznanie męża, wąskiemi smugami płynęło do przyległego pokoju czerwonawe światło kominkowego ognia. Tam, przed żelaznym kominkiem, profilem zwrócona do płomieni, siedziała Kamila. Wysmukła jej postać, opłynięta fałdzistem ubraniem z czarnego aksamitu, wybitnemi kształty rysowała się wśród zmroku na czerwonym tle utworzonem przez blask ognia. Ten sam blask spływał na twarz jej ślizgając się po jej czole krwistemi smugami, rozświecał ją posępnym kolorytem, a oczy jej, pełne chmurnego ognia, błądziły po pokoju z zamyśleniem.
W głębi buduaru i naprzeciw Kamili zasunięty w fotelu i plecami odwrócony od okna tak, że twarz jego cała tonęła w zmroku, siedział Kalikst.
Milczenie zupełne długo panowało w buduarze, przerywane tylko uderzeniem śniegu o szyby i trzaskiem ognia na kominku.
— Czy wiesz Kamilo, — ozwał się w końcu głos Graby, — że prześlicznie wyglądasz w tej chwili. — Bardzo ci jest do twarzy w tej aksamitnej sukni, a blask ognia dodaje szczególnego charakteru twojej postaci. Na honor, gdyby cię w tej chwili widział malarz jaki, z radością malowałby niezawodnie twój portret.
Kamila milczała.
— No i cóż kochana żono, — rzekł znowu po chwili Graba, — czy nie raczysz się odezwać do mnie ani razu! Szczególną jesteś kobietą! Ja mówię ci tyle miłych rzeczy, a ty nie rozchmurzysz nawet twego olimpijskiego czoła.
Kamila milczała ciągle.
— Hm, — ozwał się znowu jej mąż, — jak widzę, musiałaś zapomnieć o jednym z punktów umowy, którą zawarliśmy nazajutrz po ślubie, to jest, że wymagam od ciebie, abyś była łagodną i uprzejmą żoną...
Kamila milczała jeszcze przez chwilę, potem nie zwracając spojrzenia na męża, rzekła:
— Pragnę zapomnieć o wszystkiem com widziała i słyszała wtedy, ale... nie mogę.
Graba rozśmiał się głośno, przeciągle.
— Nie możesz... zapewne... i dobrze, że nie możesz zapomnieć, bo inaczej jabym ci sam wszystko na każdem miejscu przypominał. Ale sądzę, iż będzie lepiej, jeśli wniosą tu światło, może to zmrok czyni cię tak posępną?
I wyciągnął rękę do dzwonka.
— Ja nie chcę aby wnoszono tu światło, — rzekła Kamila, a głos jej lubo spokojny, tak był stanowczy i nieledwie rozkazujący, że Graba opuścił rękę.
— I dla czegoż to nie chcesz światła? czy można wiedzieć? — zapytał. — Może dla tego, że miło ci jest nie widzieć mojej twarzy?
— Tak, — odrzekła Kamila tym samym spokojnym i stanowczym głosem.
— Miły na honor komplement dla tak czule kochającego jak ja małżonka! — zawołał pan Graba z nerwowym śmiechem.
— W sercu i w myśli uczyniłeś mi tak ciemno, że razi mnie światło zewnętrzne.
— Co raz lepiej! — rzekł Graba drżącym trochę od wzruszenia głosem, — dziwną, dziwną jesteś kobietą! Powiedz mi zkąd ten twój wstręt do mnie? dla czego ty mnie kochać nie możesz?
Na te słowa Kamila rozśmiała się ostrym i groźnym śmiechem.
— Ty powiedz mi: kto jesteś? — rzekła.
— Kto jestem? — odpowiedział Graba głosem zniżonym od rozdrażnienia, — jestem twój mąż, któremu przysięgłaś miłość i posłuszeństwo, jestem człowiek, który otoczył cię bogactwem i włożył na ciebie tę suknię, w której jesteś tak piękna...
Kamila wyprostowała się, dumnie podniosła głowę i przerwała:
— Nie o to pytam. Wiem, że jesteś moim mężem i żem ci ślubowała, boś mnie oszukał... oszukał twarzą i słowami, wiem, że dałeś mi bogactwo i rozkazałeś używać go. Wiem to wszystko i nie pytam o to; byłam biedna, w ubóstwie mojem szczęśliwa, bo ufna w Bogu i ludzi i nieznająca wielkich podłości tego świata. Dziś... bogactwo twoje... narzucone mi... jak rozpalony kamień cięży na dumie i uczciwości mojej... suknia ta z aksamitu i koronek, to włosienica, która ból zadaje memu ciału i wjada się przezeń w głąb zranionej duszy. Więc nie pytam cię, czy jesteś moim mężem i czy mi dałeś bogactwo, bo czuję to... o! czuję sama. Ale zapytuję ciebie, kto jesteś... bo ani twych myśli, ani twego postępowania nie rozumiem... bo jesteś taki tajemniczy, jak głębie mętnej wody, i ja, która niedawno byłam tak czysta jak kryształ, pragnę wiedzieć, co się znajduje pod temi mętami i gdzie ich źródło?
Umilkła i znać było, że oddychała z ciężkością. Graba ozwał się głosem nieopisanej ironji:
— Retoryczne twe zdolności kochana żono, za daleko cię unoszą. Alboż przypuszczasz, że powstałem z grobu i jako upior błądzę po świecie, albo, że jestem jakimś ukrywającym się Rinaldinim, czy przebranym królewiczem? Żywość twojej wyobraźni przenosi cię w takim razie w wieki średnie. Dziś, kochana żono, nie ma na świecie ani upiorów, ani kryjących się pod przybranym nazwiskiem rozbójników, ani szukających awantur królewiczów, i ja nie mogę ci dać poetycznej przyjemności zaprezentowania się tobie kim innym, jak tym samym Kalikstem Grabą, którego nazwisko szanowny ksiądz dziekan zapisał obok twojego we wspólnej naszej metryce ślubnej. To jednak nie wydaje mi się dostatecznym powodem, abyś twemi prześlicznemi oczami, które na honor najpiękniejsze są ze wszystkich, jakie kiedykolwiek widziałem, niechętnie na mnie patrzyć miała.
— Wiem, że jesteś mistrzem w szyderstwie, — rzekła Kamila cichym, złamanym głosem, — wiem o tem od tej fatalnej godziny poślubnego ranka, w której serce pękało mi z bolu, a głowa ze zdziwienia. Udajesz, żeś mnie nie zrozumiał... być może zresztą, że tłumaczę się niejasno. Mam zamęt ciągły w myślach... może to skutek dawnej ciągłej choroby... może odczucie tej fali krwi, która zalała mózg mojej najdroższej matki i ledwie jej nie zabiła...
Chciała mówić dalej, ale nie mogła, i z cichym jękiem zakryła oczy rękami.
— Wydaje mi się, jakbym był na melodramacie, — ozwał się zwolna Graba, zapalając cygaro.
Światło zapałki, którą do tej czynności rozniecił, ukazało bladą twarz jego powleczoną wyrazem szyderstwa, ale zarazem drgającą od nerwowego wzruszenia.
Młoda kobieta podniosła głowę i jakby nie słyszała ostatnich słów jego, rzekła:
— Chcę wiedzieć kim jesteś, to jest, jaką masz rolę na świecie i jakie miejsce twe między ludźmi? Chcę wiedzieć, jakie są cele twego życia, bo przypuszczam, ze nie muszą być dobre. Chcę wiedzieć, dla czego tak bardzo pragniesz wydać się bogatym, bogatszym niż jesteś, bo z wielu oznak, które nie mogły umknąć memu oku, postrzegłam, że w istocie nie posiadasz tak wielkiego majątku. Chcę wiedzieć nakoniec, dla czego ci tak idzie o to, abym zawsze i wszędzie wydawała się wielka panią — co znaczą te ciągłe liczne zebrania w twym domu mężczyzn wszelkiego rodzaju, zebrania, których huczne odgłosy słyszałam leżąc w ciężkiej chorobie i do uczestniczenia w których zaczynasz nalegać na mnie, lubo zaledwie przyszłam do zdrowia?...
Chciała mówić więcej, ale Kalikst zerwał się nagle z siedzenia, przystąpił do niej i rzekł gwałtownie:
— Słuchaj Kamilo! mam dla ciebie wielką słabość... zaklinasz mnie i czarujesz niepospolitym powabem twej postaci, może też drażnisz i pociągasz niechęcią i wstrętem do mnie, jakich nigdy w żadnej nie napotkałem kobiecie. I przez tę tylko słabość moją pozwalam ci zadawać sobie podobne pytania; ale posłuchaj mnie, lituj się nad sobą samą i nie pytaj więcej nigdy, bo jeżeli teraz zechcę odpowiedzieć ci na wszystko, złamiesz się u nóg moich jak trzcina i pożałujesz, żeś zawcześnie zdobyła wiedzę, której teraz żądasz. Rozważ co mówię, nie szydzę w tej chwili i żart dalekim jest odemnie. Ja, nim powiem ci wszystko, chcę wprzódy nastroić cię do mojej nuty... chcę cię przygotować i usposobić... tymczasem milcz i nie pytaj o nic, jeżeli nie chcesz, aby duma twa i uczciwość podarły w twej piersi wszystkie nici żywotne...
— Boże! — jęknęła Kamila, — cóż to jest? cóż to jest? kim ty jesteś? i czyją jestem żoną?!
Kalikst gwałtownie pochwycił ją za rękę.
— Słuchaj, — rzekł, — gdyby dawniej, dawniej kiedyś podobna tobie kobieta zjawiła się była na mojej drodze... przykuła mnie do siebie pięknością postaci i potęgą rozumu, może... może nie stałbym się był tem, czem dziś jestem... ale teraz zapóźno, już wszystko skończone dla mnie... i żadna moc niebieska ani piekielna nie odmieni we mnie krwi, która w czarną zmienić się musiała w mych żyłach. Wprawdzie miałem też niegdyś obok siebie młodą kobietę, która była tem, co marzyciele nazywają aniołem dobroci, alem jej nie kochał. Podjąłem ją tylko jako worek pełen złota, a ona sama nie wzbudzała we mnie żadnych uczuć. Było to dziecko słabe... z wodą w żyłach zamiast krwi... jedna z tych istot, które stworzone są na poczciwe żony hreczkosiejów... nie mogła więc ona zwrócić w inny kierunek mego życia, które szalomym prądem biegło ku swemu przeznaczeniu... gdybyś ty wtedy była na jej miejscu... może... bo ty jesteś inną... w twoich oczach ogień goreje, który wcisnął się w pierś moją tak, żem posiąść cię musiał, choćby w sposób, z jakiego zawsze szydziłem... ty... o ty... wprowadzasz mnie nawet w tej chwili w stan egzaltacji... zarażasz mnie swojem patos...
I przy ostatnich wyrazach zaśmiał się strasznym śmiechem szyderstwa, rozdrażnienia i namiętności.
Kamila stała przed nim jak odrętwiała; na twarzy jej rozlał się wyraz przerażenia połączonego z wstrętem i żalem.
— Kalikście, — ozwała się w końcu złamanym ale łagodnym głosem, — Bóg tylko wie, ile uczyniłeś mi złego. Starłeś z mej duszy wiarę w ludzi, kłamstwem związałeś mnie z sobą i bez litości nad moją młodością, nad tem uczuciem szacunku i sympatji, jakie dla ciebie miałam, zdjąłeś swą podwójną maskę i rzuciłeś mnie w odmęt rozpaczy w takiej chwili, jaka innym kobietom przynosi szczęście bez granic. Więc kochać ciebie jam już nigdy nie zdolna, o, nigdy! ale przebaczyć ci mogę i mogę podać rękę moralnej pomocy, jeśli jej potrzebujesz. Powiedz mi wszystko, zrzuć te ostatnie łachmanki twojej maski, któremi chcesz część siebie zakryć przedemną; jeżeli pod niemi są straszne jakie rany, nie odtrącą mnie one więcej, jak wszystko com już w tobie ujrzała. Nie urodziłam się wprawdzie na siostrę miłosierdzia... nie wiem zkąd Bóg mi da siłę zaparcia się samej siebie... ale jestem chrześcianką i mam młode, silne serce... oddam je całe litości nad tobą i przyjaźni dla ciebie. Powiedz mi tylko wszystko...
Kalikst odstąpił od niej parę kroków i patetycznie wyciągając ręce, zawołał:
— O, żono kochana! jakże piękna jesteś w tej tragicznej roli ofiary wyciągającej dobrowolnie pod nóż szyję swoją! Patrząc na ciebie zda się, że to Niobe wyrzucająca niebu swe nieszczęścia!
Kamila spuściła głowę na piersi; odblask czerwony spłynął na nią i krwawo twarz jej oświetlił.
— Ha, — rzekła po chwili, — nie chcesz, abym ci rękę przyjazną i pomoc moralną podała, nie chcesz nawet zostawić mi iskry nadziei, abym kiedykolwiek mogła być czemś więcej względem ciebie jak nikczemnie oszukaną kobietą... jak chcesz więc, tak będzie; ale zarazem i ja oświadczam tobie, że dopóty tylko będę twoją niewolnicą, dopóki potrzebować tego będzie życie i zdrowie mojej matki. Dotąd taję przed nią wszystko, udaję szczęśliwą, bo wiem, ze wiadomość o prawdzie zabiłaby ją... a gdyby jej jeszcze mi zabrakło...
Nerwowe wstrząśnienie całem ciałem znowu jej mowę przerwało.
— I cóż, kochana żono, myślisz uczynić wtedy, gdy życie i zdrowie twojej matki nie będzie potrzebowało tego, abyś była, jak powiadasz moją niewolnicą? — zapytał Graba.
Kamila dumnie podniosła głowę.
— O, bądź pewny, — rzekła, — że w chwili, w której będę wiedziała, iż odkryciem prawdy nie zabiję mojej matki, zedrę z siebie te bogate suknie, któremi przemocą mnie odziałeś, złamię ten ślubny pierścień, który oszukaństwem włożyłeś mi na rękę i pójdę uboga jak pierwej pracować na kawałek chleba dla matki i siebie...
— Doprawdy? — zwolna rzekł Graba. — Jakiż z ciebie naiwny dzieciak! Najprzód wiedz o tem, że pierścionki ślubne nie z taką łatwością łamią się, jak ci się zdaje, tembardziej, gdy mąż naprzykład sprzeciwia się dokonaniu tej drażliwej w każdym razie operacji. Powtóre: wątpię aby kiedykolwiek matka twoja mogła z bezpieczeństwem dla życia dowiedzieć się o wszystkiem co zachodzi między mną a tobą, tem więcej, że przedstawisz to w barwach wyegzaltowanych twą żywą wyobrażnią. Atak apoplektyczny, któremu uległa pani G. nazajutrz po naszym ślubie, może powtórzyć się za jakiemkolwiek silniejszem wzruszeniem, nie radzę ci więc próbować...
Kamila jęczała boleśnie.
— O, jeśli masz najmniejszą iskrę uczciwości, jeśli choć najsłabiej odzywa się w tobie sumienie! — zawołała, — staraj się, staraj się wspólnie ze mną, aby ona miała mnie za szczęśliwą... jej życie to moje życie... ona, to jedyny przedmiot między mną a niezgłębioną rozpaczą...
— Uf! ileż frazesów, — rzekł Graba. — Co raz więcej przekonywam się kochana żono, że gdybyś była została artystką dramatyczną, znakomicie mogłabyś się odznaczyć w artystycznym świecie. Rzecz, o którą mnie prosisz, jest bardzo prosta do spełnienia i nie mam żadnego interesu zwierzać się twojej matce ani z naszego domowego pożycia, ani tembardziej z dalszych spraw moich. Chcę nawet i wymagam od ciebie, aby to wszystko co widzisz i słyszysz, pozostało zupełną tajemnicą między mną a tobą: jako między dwojgiem ludzi, którzy są: „jedną duszą w dwóch ciałach,“ jak mówi Pismo święte.
Kamila gorzko się uśmiechnęła i rzekła z cicha:
— Dziękuję.
— Teraz kochana żono, — ozwał się Graba, — może rozkażesz wnieść światło do pokojów. Jeśli mnie pamięć nie myli, zdaje mi się, że oczekujesz swojej matki, która i jutrzejszy dzień cały ma przepędzić w naszym domu. Każ więc oświetlić pokoje, bo pani G. znajdując ciemności, pomyśli, że gramy w ślepą babkę, coby memu przynajmniej wiekowi trochę już nie przystało. Co do mnie, muszę cię opuścić i nie będę mógł korzystać dzisiaj z miłego towarzystwa twojej matki. Staś Kloński prosił mnie, abym zaszedł do niego i pójdziemy razem na wieczorek do jednego z przyjaciół. Ten poczciwy Staś, znasz go już przecie dobrze, wydaje mi się od pewnego czasu w nieporozumieniu ze swoją żoną... podobno zazdrosny o tego anglomana Ordynata... przytem przegrywa szalenie, a to wszystko wprowadza go w tak czarny humor, że chcę go rozerwać i prowadzę na wieczorek, gdzie znowu zgra się na pociechę... ha, ha, ha! Ale zapominam się przy tobie, najdroższa żono, — dodał patrząc na zegarek przy świetle dogasającego na kominku ognia, — i choć rozmowa z tobą wiele ma dla mnie powabu, nie mniej jednak pożegnać cię muszę, bo obowiązki przedewszystkiem.
Mówiąc ostatnie wyrazy, rozśmiał się po swojemu, objął żonę i chciał ją przycisnąć do siebie. Ale Kamila żywo cofnęła się i wysunęła z jego objęć.
— Resztka wstydliwości dziewiczej! — rzekł Graba, patrząc w jej oczy, — przebaczam ci ją... do czasu!...
Rzekłszy to, z galanterją pocałował jej rękę i wyszedł.
Po chwili Kamila posłyszała donośny głos jego wołający w przedpokoju:
— Światła do pokojów!
W kilka minut potem salony były oświetlone lampami i świecami w złoconych kandelabrach.
Na około Kamili, siedzącej nieruchomie przed kominkiem z oczami wpatrzonemi w zagasłe ognisko wywołane z cieniów, ukazały się piękne i bogate sprzęty: miękie pąsowo wybite kozetki, ciężkie portjery zwieszające się gustownie nad drzwiami, stoliczki o marmurowych blatach unoszące na sobie zegary, statuetki i różne zbytkowne cacka. Zwierciadła odbijały blask lamp i świec i powtarzały je po kilkakroć, oddając go sobie wzajem z salonu do salonu, posadzka zalśniła na podobieństwo zwierciadeł.
A między tem wszystkiem, przed siedzącą w smutnem zamyśleniu kobietą, za nią i w koło niej kręciło się hasło: — nieszczęście!
Siedziało ono na miękich poduszkach fotelów i kanap, przeglądało się w zwierciadłach, ślizgało po woskowanych kwadratach posadzki, pełzało po kwiecistych kobiercach. Szyby drżące pod uderzeniem śniegu dźwięczały: nieszczęście! tętno zegara powtarzało ten sam wyraz i cisza głęboka krzyczała: nieszczęście! nieszczęście! nieszczęście!
Kamila jakby poczuła dotknięcie tej mary, która otaczała ją zewsząd, jakby posłyszała głos jej wołający na nią wśród ciszy, zerwała się nagle, przycisnęła dłonią czoło i pierś jej jednem głębokiem podniosła się łkaniem.
W tej samej chwili w bramie domu dał się słyszeć turkot zajeżdżającej karety i kamerdyner Józef stojąc we drzwiach wyrzekł:
— Matka jaśnie pani przyjechała.
Kamila żywo przyskoczyła do zwierciadła, w mgnieniu oka poprawiła włosy, przybrała wyraz fizjognomji pogodny, uśmiechnięty, i wybiegła naprzeciw matki.
Po chwili obie kobiety znajdowały się razem w buduarze. Na pani G. znać było ślady przebytej choroby, co więcej: twarz jej tak spokojna dawniej, powlekła się wyrazem jakiegoś nieokreślonego niepokoju, kilka zmarszczek przybyło na dumne czoło.
— Siadaj tu, moja najdroższa mateczko, — mówiła Kamila, prowadząc matkę do wygodnej sofy i układając dla niej poduszki.
— Męża twego nie ma w domu, Kamilo? — zapytała pani G. siadając.
— Przed chwilą wyszedł, — odrzekła Kamila, — i prosił mnie, abym przeprosiła cię mateczko, że jutro dopiero cię powita, ale od dawna już wybierał się na dzisiejszy wieczór, do któregoś z przyjaciół.
— Czy często zostajesz samą? — zapytała pani G., uważnie patrząc na córkę.
— O, bardzo rzadko, — odparła najnaturalniej w świecie Kamila, — Kalikst tak lubi moje towarzystwo! Niekiedy jednak wychodzi, bo trudno przecie mężczyźnie zamykać się w domu jak w klasztorze.
— Powiadasz, że mąż twój chętnie przebywa w twojem towarzystwie?
— O tak mateczko, mamy zawsze ze sobą tyle do mówienia! on tyle rzeczy widział, tyle znał ludzi i sama wiesz, jak zajmująco umie o wszystkiem opowiadać — ja też choć nie mam tyle resursów, zawsze znajduję coś do powiedzenia jemu, tak więc doskonale nam czas z sobą przechodzi.
Pani G. badawczo patrzyła na córkę, ale fizjognomja Kamili była tak spokojna i pogodna, ton jej mowy miał w sobie taką żartobliwą wesołość, że najmniejsza wątpliwość o prawdzie słów jej nie mogła nasunąć się myśli matki.
— Powiedz mi droga, — ozwała się znowu po chwili rozmawiania o czem innem, — jak ci tam było w czasie twojej choroby. Mówiłam ci, jakie męki przebyłam nie będąc w stanie ciągle zostawać przy tobie.
— O, wszakże przyjeżdżałaś do mnie moja matko! — zawołała Kamila.
— Tak, ale byłam sama tak słaba, że niepodobna mi było dłużej nad jedną godzinę siedzieć przy twojem łóżku, przytem, dziwnem zjawiskiem, widok mój pogarszał zwykle twój stan i wzmagał chorobę...
— To w skutek gorączki, — żywo tłumaczyła Kamila.
— Zapewne, ale z nieopisanym niepokojem myślałam zawsze, czy też kto zastępuje mnie skutecznie przy tobie. Jak też był wtedy twój mąż? czy bardzo o ciebie troskliwy?
— O, nadzwyczajnie! — rzekła Kamila pewnym głosem, ale nagle odwróciła się od matki i pociągnąwszy taśmę dzwonka, stała przez chwilkę zwrócona twarzą do drzwi, niby czekając nadejścia służącego.
— Podaj herbatę! — rzekła do kamerdynera, który wnet się pojawił i dopiero gdy ten zniknął znowu, zwróciła się ku matce.
— Kamilko! co tobie? — zawołała pani G.
— Cóż moja matko? — z uśmiechem i zdziwieniem zapytała pani Graba.
— Takeś strasznie zbladła.
— O, to nic, to wnet przejdzie! są to jeszcze pozostałości mojej choroby. Czasem nagle robi mi się słabo i wtedy blednieję, ale doktor mówił, że to lekkie osłabienie, które za parę tygodni przejdzie.
Mówiąc to zupełnie swobodnym tonem, wzięła z bocznego stolika pięknie oprawne album i kładąc je przed matką, rzekła:
— Zobacz mateczko, jaki to piękny zbiór nadreńskich widoków. Album to przywiózł Kalikst z podróży swojej po Francji i Niemczech.
Pani G. zajęła się przeglądaniem albumu.
— Już to można przyznać twojemu mężowi, — rzekła po chwili, — że jest człowiekiem bardzo dobrego smaku. Wszytko co posiada bardzo jest pięknem i gustownem, całe też mieszkanie wasze bez zarzutu jest urządzone.
— Dopowiedz też moja mateczko, — żartobliwie dodała Kamila, — że i żeniąc się ze mną, Kalikst dowiódł dobrego gustu!
Przy tych słowach zaśmiała się głośno i pieszczotliwie przytuliła się do matki.
Wniesiono herbatę, Kamila zaczęła koło niej krzątać się żywo i wesoło. Pani G. patrzyła na jej swobodne ruchy i rozjaśniła fizjognomję, i wyraz niepokoju znikał stopniowo z jej twarzy. Zamyśliła się i potarła ręka czoło, jakby walczyła z jakąś myślą.
— Czy nie wiesz Kamilko, — ozwała się po chwili, jaki jest stosunek męża twojego z matką?
— O ile wiem, są z sobą bardzo dobrze. Kalikst kocha matkę i często o niej wspomina.
— A nie słyszałaś-że nic o jej charakterze, o jej umysłowem usposobieniu?
— Nic moja mateczko, ale dla czego pytasz mnie o to?
— Tak, bez żadnej szczególnej myśli. Słyszałam od kogoś, że miewa ona przystępy warjacji.
— O, nie sądzę, aby to było prawdą! zresztą może Kalikst tai to przedemną.
Widocznie pani G. nie mogąc pogodzić tego, co wiedziała z listu otrzymanego od matki zięcia, chwytała się myśli zbawczej, że list ten napisany był przez nią w chwili nieprzytomności umysłowej.
Wieczór upływał szybko, rozmowa między matką i córką toczyła się nieustannie, ożywiona swobodą i śmiechem Kamili. Pani G. odzyskała całkiem dobry humor.
— Moja mateczko, — rzekła nagle Kamila, — kilka razy chciałam ci już powiedzieć o tem, że nie pojmuję, jakiby mógł być powód twej nieszczęsnej choroby? Powiadają, że takie podobne ataki zdarzają się tylko w skutek wielkich wzruszeń.
Tym razem pani G. zbladła, nie okazując jednak najmniejszego pomięszania, odrzekła spokojnie:
— Radość wywiera nie raz takie skutki jak i boleść, a ja tak bardzo cieszyłam się twem zamążpójściem. Zresztą oddawna mówili lekarze, że skłonną jestem do tej choroby, nakoniec przyszła ona i nie warto o niej wspominać.
— Obawiałam się, — zaczęła Kamila, — aby...
— Czy wiesz, — żywo przerwała pani G., — że napatrzeć się nie mogę, jak ci ładnie w tym czarnym aksamitnym szlafroczku. Masz w nim minę francuskiej markizy z wieku Ludwika XIV.
— O mateczko! pochlebiasz mi! — żartobliwie pogroziła Kamila, uszczęśliwiona zapewne widokiem matki do tego stopnia spokojnej i wesołej, że zwracała uwagę na takie drobnostki jak jej ubranie.
Późna już była godzina, a matka z córką siedziały jeszcze obok siebie, trzymały się za ręce i słodko, nieustannie rozmawiały.
Nieszczęście okrążając Kamile w bogatem jej mieszkaniu, uciekło od niej i schowało się, odżegnane świętą jej i wielką miłością dla matki. Niestety! opuściło ją ono na chwilę tylko zapewne!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.