Pan Graba/Część III/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor E. Orzeszko
Tytuł Pan Graba
Podtytuł powieść w trzech częściach.
Wydawca Spółka Wydawnictwa „Biblioteki najciekawszych Powieści i Romansów“
Data wyd. 1872
Druk Konrad Piler
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

X.

W parę tygodni po śmierci Tozia, pani szambelanowa siedziała w salonie w głębokim pogrążona fotelu i jak przystało matce, która niedawno utraciła syna, ubrana była w czerni. Zamyślona, lecz myśli jej nie musiały być miłe, bo niepokój malował się w jej małych, szczebiotliwych oczach.
Otworzyły się drzwi i w salonie stanął pan Jodek.
Tak, on to sam był ze swoją niską i krępą figurą, a łysiną i brodawkami na twarzy, ale jakże zarazem inny! jakże zmieniony! Z całej jego osoby biła jakaś łuna radosna, głowa podniosła się z dumą i pewnością siebie, ruchy stały się zręczniejsze i nacechowane godnością osobistą. Wyświeżony, strojny, z błyszczącym kapeluszem w ręce, odzianej paryską rękawiczką, uśmiechnął się od progu do pani szambelanowej uprzejmie, czule nawet, ale bez dawnego umizgu pochlebstwa, kłaniał się z galanterją, ale bez uniżoności. Na całej postaci jego zdawał się być wyrytym wyraz: „Sukcesja;“ z czoła jego, z oczu, z ruchów wołały słowa, lubo ich nie wymawiał ustami: — Nie potrzebuję niczyjej łaski, mogę mieć własny smaczny objad i śniadanie!
Pani szambelanowa na widok ulubionego gościa, podskoczyła na fotelu z radości.
Ah, cher M. Jodek? — zawołała podając mu obie ręce.
Ale wnet przypominając znać sobie, że pierwszy raz widzi go po śmierci syna, podniosła do oczu chusteczkę i szepnęła omdlewającym głosem:
— Pan wiesz, jakie nieszczęście...
Twarz Jodka przybrała wyraz owego urzędowegu smutku, jakim oblekać się mają sobie za obowiązek wszyscy słuchający o nieszczęściu czyjemś, które w gruncie nic a nic ich nie obchodzi. Usiadł obok szambelanowej, westchnął i spuściwszy oczy, obracał w ręku kapelusz.
Cher M. Jodek, — ozwała się gospodyni domu opuszczając rękę z chusteczką i podnosząc na gościa wzrok załzawiony, — jakie to szczęście, żeś pan nareszcie przyjechał! pocieszysz mnie trochę i rozerwiesz! upadam pod ciężarem nieszczęścia!
Urzędowy smutek zniknął z twarzy Jodka i nastąpiła po nim sentymentalna czułość.
— Pani! — rzekł pochylając się ku szambelanowej, — o, gdybym był tak szczęśliwym i mógł choć kroplę pociechy wlać do tego kielicha goryczy, który Opatrzność...
Zająknął się, bo nie był wprawny w tworzeniu uczuciowo-religijnych frazesów.
Szambelanowa znowu zakryła oczy chusteczką, a drugą rękę wyciągnęła do gościa.
— O, możesz pan, możesz to uczynić, — szepnęła, — jesteś najlepszym moim przyjacielem. L’amitié est un baume pour le coeur ulceré d’une malheureuse femme!
Jodek ujął pulchną i okrytą pierścionkami rękę, a w oczach jego błysnęła myśl nie nowa może, ale w tej chwili najwyraźniejsza.
Trzymał rękę szambelanowej i milczał. Patrzył na przeciwległą ścianę. Na ścianie tej między malowanemi girlandami obicia stanęły mu w oczach wypisane nazwiska wujów, stryjów, kuzynów i siostrzanów pani szambelanowej, wśród nich niezrównanym blaskiem świeciły dwie mitry hrabiowskie i jeden pastorał biskupi. Zaprawdę! były to świetne koligacje... Jodek przeczytał wszystkie nazwiska, które wyobraźnia jego wypisała na ścianie i... długi pocałunek złożył na ręku szambelanowej.
Szambelanowa podniosła głowę i półzalotnie i półczule w twarz mu spojrzała. Nagle oczom jej ukazał się wyryty na całej osobie Jodka wyraz: „Sukcesja,“ a w oczach jego, na czole, po okrągłych policzkach zaczęła migotać, skakać, błyszczeć cyfra 40.000. Pani szambelanowa długim uściskiem uścisnęła rękę Jodka.
Jodek popatrzył jeszcze chwilę na przeciwległą ścianę i ozwał się czule zniżonym głosem:
— Jesteś pani zbyt młoda jeszcze, zbyt pełna zalet, przebacz, że powiem, zbyt powabna, abyś miała uginać się pod doznaną boleścią i tracić nadzieję szczęścia!
— O, czyliż istnieje ono dla mnie! — westchnęła szambelanowa, — il y a des étres, qui ne sont crées que pour soufrir et... mourir.
Tym razem Jodek długo patrzył na ścianę, a potem wymówił:
— Czyliż najgorętsza miłość od dawna oddanego ci serca nie może w twojem sercu pani zbudzić radosnego odgłosu?...
— Ah! — po francusku westchnęła szambelanowa i spuściła oczy, nie mniej jednak z pod spuszczonych powiek widziała połę bonżurki Jodka, na której jasna jak słońce błyszczała cyfra 40.000.
I znowu powtórzyła uścisk ręki.
Ośmielony tem Jodek, ostatnie spojrzenie rzucił na ścianę i z fotelu, na którym siedział, usunął się delikatnie na kolana:
— Pani! — zawołał, — pozwól sobie ofiarować wszystkie drgnienia serca wiernego ci do grobowej deski!
Szambelanowa krzyknęła i pół omdlałą głowę pochyliła na poręcz fotelu.
Jodek klęczał przed nią i trzymał jej rękę w swojej dłoni.
— Pani! — powtórzył, — nie wstanę od stóp twoich póki nie powiesz mi, że mogę mieć nadzieję pozyskania serca twego i... ręki.
To mówiąc, obejrzał się, aby spojrzeć na ścianę, na której nazwiska świetnych koligacji błysnęły mu przed oczami złotem wypisane.
Pani szambelanowa z dziewiczą wstydliwością podniosła oczy na twarz pana Jodka, którą niby zasłona z pereł i brylantów utkana oblekała wielka, czarownie nakreślona cyfra 40.000.
— O tak! — zawołała w przystępie silnego wzruszenia, — cher M. Jodek, kocham pana i zostanę pańską żoną. C’est en vain qu’une pauvre femme veut se defendre contre l’amour qui est le maître de toute chose crée!...
W kilka sekund potem szambelanowa i Jodek siedzieli obok siebie całkiem już spokojni i narzeczeni.
— Spodziewam się, — mówiła szambelanowa, — że pan porzucisz swój urząd. Nie chciałabym, pour rien, być żoną urzędnika.
— O tak, — odpowiedział Jodek, — urząd jest mi już całkiem niepotrzebny, a potem cóżby powiedzieli Adaś i Józio, gdybym zostawszy pani małżonkiem, nie przestał być urzędnikiem?
— Adaś i Józio? któż to taki? — zapytała pani szambelanowa.
— Kuzyn pani i brat; przecież wolno mi już teraz nazywać ich tak poufale?
Jodek mówił to o hrabi Adamie X. ciotecznym bracie szambelanowej i rodzonym Józefie B., sławnym ze swych obywatelskich czynów człowieku.
Jodek nie mógł sobie odmówić niebiańskiej rozkoszy nazwania czemprędzej hrabiego i sławnego człowieka, Adasiem i Józiem.
— Zostaniemy przy tem mieszkaniu? nieprawdaż? — rzekła szambelanowa, — w M. nie ma lepszego.
— We wszystkiem spełnię wolę pani, — odpowiedział Jodek, — pierwszą wizytę po ślubie wypadnie oddać Jasiowi W., nieprawdaż?
Ów Jaś W. był to bogaty i dumny pan, krewny pani szambelanowej.
— Ale musimy sprowadzić z Warszawy nową karetę, — rzekła narzeczona.
Gdy tak rozmawiali, do salonu weszła Ryta.
Szambelanowa ujrzawszy ją, zawołała:
— Jakże to dobrze, że przyszłaś, mon enfant, mam ci coś ważnego do powiedzenia!
Jodek wstał i uroczyście ukłonił się przyszłej swej pasierbicy.
Ryta zbliżyła się do matki.
— Widzisz, ma chére, — mówiła z lekkiem zakłopotaniem szambelanowa, — to co ci powiem, nie powinno cię dziwić. Wiesz, że poszłam bardzo młodo za twego ojca, że jestem jeszcze w wieku... w wieku... enfin... moje dziecko, la solitude est un poison pour le cour d’une femme, przekonasz się o tem sama. Przed chwilą, ma chére, zostałam narzeczoną pana Jodka... J’éspére que vous saurez apprecier les hautes qualités de l’homme, que je vous donne pour second pére!...
Ryta nie okazała najmniejszego zdziwienia ani wzruszenia. Grzecznie choć zimno ukłoniła się panu Jodkowi, a do matki rzekła:
— Kochana mamo, jesteś zupełną panią swej woli i osoby, a skoro uczyniłaś już postanowienie, mnie pozostaje tylko być z należnem uszanowaniem dla męża mej matki, a tobie droga mamo życzyć zupełnego zadowolenia.
To rzekłszy, pocałowała matkę w rękę i odeszła.
Excellente enfant! — rzekła po jej wyjściu szambelanowa, w której oczach przy łagodnej odpowiedzi Ryty błysnął promień macierzyńskiej czułości. — Excellente enfant! nigdy nie sprawiła mi żadnego zmartwienia. Boję się tylko, że ze swem usposobieniem nigdy dobrej partji nie zrobi!

∗             ∗
W parę godzin po krótkiej swej z matką rozmowie, Ryta siedziała w bawialnym pokoiku panien Jedlińskich, pomiędzy dwiema swemi kuzynkami.

— Przyszłam dziś do was, kochane kuzynki, — mówiła, — z propozycją, ale abyście ją zrozumiały, muszę wam wprzódy powiedzieć, że matka moja idzie za mąż.
Obie siostry wydały okrzyk zdziwienia, stłumiony tylko przez wzgląd na Rytę.
— Za kogoż? za kogoż? — zawołały.
— Za pana Jodka, — odpowiedziała Ryta spokojnie i ciągnęła dalej: — Chociaż nie mam nic do zarzucenia postępkowi mej matki, i owszem, pojmuję jego powody, mieszkać z nią nie będę, bo przewiduję jej sposób życia, który nie zgadza się z mojemi gustami i celem egzystencji, jaki sobie wytknęłam.
Panny Jedlińskie bardziej jeszcze były zdziwione.
Ryta mówiła dalej:
— Tem łatwiej i tem spokojniej opuścić mogę dom mojej matki, że jestem pełnoletnią i nikt żadnych przeszkód stawić mi nie może, a z drugiej strony matka moja będzie miała naturalnego opiekuna i byt zabezpieczony tak, że troszczyć się o nią nie mam potrzeby. Jeżeli więc zgodzicie się na to kochane kuzynki, zamieszkam z wami.
Obie siostry poskoczyły z radością i uścisnęły Rytę, okazując tem całą radość, jaką je napełniał ten projekt.
Po tych wynurzeniach, Ryta rzekła znowu:
— Plan mój zamieszkania z wami, kochana Lorciu i Adziu szersze ma rozmiary, niż może myślicie. Chcę utworzyć z wami nie tylko wspólną rodzinę, ale niejako stowarzyszenie, w którem wzajemnie dopomagać sobie będziemy w pracy i w utrzymaniu życia.
Panny Jedlińskie słuchały słów kuzynki z widocznem wielkiem zajęciem.
— Wszystkie trzy, — mówiła Ryta, — posiadamy bardzo mierny fundusz. Mnie pozostało niespełna 10.000 rubli, a o ile wiem, każda z was mniej jeszcze posiada.
— Tak, — rzekła Laura, — jesteśmy tak niepraktyczne i nie zaradne, że przeżyłyśmy już połowę sumy, która się nam została po sprzedarzy ojcowskiego majątku. Z prawdziwą obawą patrzymy w przyszłość, myśląc nad tem, co się z nami stanie, gdy reszta mienia stopnieje, a żadna z nas, co jest prawdopodobnem, za mąż nie pójdzie.
— Otóż ja wam przynoszę środek zaradczy, — odrzekła Ryta. — Trzeba abyśmy wszystkie trzy wzięły się do pracy i przez nią wytworzyły sobie byt dostateczny, a to co posiadamy, aby nam było tylko punktem oparcia się i pomocą w razie jakiego nieszczęścia. Czy pochwalacie myśl moją?
— Naturalnie, — rzekła Laura z zamyśleniem, — ale łatwo mówić o pracy tobie Ryto, która tyle umiesz i jesteś pod każdym względem tak praktyczną. A my do czegoż jesteśmy zdolne?
— Macie dobre chęci, — odparła Ryta, i szlachetną dumę, która was natchnie pragnieniem niezależności; posiadacie więc główne warunki pracowitego życia, reszta da się obmyśleć. Plan stowarzyszenia, który urodził się w mojej głowie, pomoże nam wiele. Wiadomo, że połączone siły tworzą w dwójnasób więcej niż rozpierzchnione. Gdyby każda z nas pracowała i żyła osobno, praca ta dostarczyłaby nam środki bytu w przykrych warunkach i bardzo niedostateczne. Gdy połączymy usiłowania nasze i owoce naszej pracy, otrzymamy oprócz przyjemności wspólnego życia, znaczne ułatwienie w ekonomji codziennego bytu. Trzeba tylko myśl tę przyodziać w ciało i obmyśleć, jak i nad czem każda z nas pracować będzie.
— W tem rzecz, — odpowiedziała Laura, na której twarzy znać było głęboki namysł, — ty co umiesz wiele, możesz uczyć innych, ale my ze szczupłym zapasem naszych wiadomości, można powiedzieć, pozbawione wszelkiej gruntownej wiedzy, nie miałybyśmy nawet sumienia, gdybyśmy przyjęły na siebie obowiązek nauczycielek.
— Czyliż jeden tylko zawód nauczycielski przedstawia pole do pracy i daje możność zarabiania na życie? Weźcie się do jakiego rzemiosła, naprzykład.
Na te słowa Ryty, Adela zarumieniła się a Laura spuściła oczy.
— Odgaduję myśl waszą, — rzekła Ryta, — wyraz: rzemiosło, razi was, upokarza wasze rodowe pojęcia; sądzicie, że zastosowany do was, ubliża wam. Chciejcie jednak zastanowić się nad tem. Umysłowo pracować nie możecie, jakeście same zeznały, jeżeli więc nie weźmiecie się do pracy rąk, cóż się z wami stanie? Oto będziecie przeżywać niewielki wasz fundusz, jak mesjasza oczekując męża, któryby ochronił was od niedalekiej nędzy. I nastąpi jedno z dwojga, albo wyjdziecie za mąż, nie oglądając się na charakter i umysł mężczyzny, bez miłości może, a tylko dla zapewnienia sobie powszedniego bytu, albo nie wyjdziecie za mąż i po ostatecznej utracie funduszu, pójdziecie żebrać kąta i miejsca przy stole u jakichś bogatych krewnych. Nie jestże to bardzo smutna perspektywa, dla was szczególniej kochane kuzynki, które macie tyle pięknych przymiotów serca?
Laura zakryła oczy rękami.
— Wyjść za mąż dla chleba, albo tułać się po obcych kątach! to okropne! — zawołała.
— Nigdybyśmy pierwszego nie uczyniły, a drugiego nie zniosły, — energicznie rzekła Adela.
— A jednak jeśli wcześnie temu nie zaradzicie, jedno lub drugie spotka was niezawodnie, — mówiła Ryta. — I dla tego z całej duszy wam radzę, abyście się nie wstydziły żadnej pracy, żadną nie pogardzały, byleby ona mogła wam dać niezależność. Co do mnie, nie znam nic smutniejszego i bardziej zawstydzającego ród kobiecy nad owe panny, które posiadając nie wielki fundusik, zamiast starania się o wytworzenie samoistnego bytu, siedzą bezczynnie z założonemi rękami i otrefionemi głowami, jak zbawienia oczekując kogoś, ktoby je poprowadził do ołtarza i umożebnił im dalsze próżniactwo. A gdy nie pojawi się taki mesjasz, co się najczęściej zdarza, idą na rezydentki do domów bogatych krewnych, albo jeśli takich nie mają, na tak zwane guwernantki „na początki,“ istoty najbardziej upośledzone i najmniej produkujące ze wszystkich istot na ziemi.
Pannom Jedlińskim łzy stanęły w oczach.
— O, masz wielką słuszność, Ryto! — zawołała Laura, — ale poradźże nam, co uczynić mamy, wskaż nam drogę, a będziemy słuchały cię jak starszej i najlepszej siostry.
— Długo myślałam nad całym projektem moim, — rzekła po chwili milczenia panna Słabecka, — i przyszłam do was z gotowym i obmyślanym materjałem. Oto radzę wam, abyście parę miesięcy czasu poświęciły na wyuczenie się jednego z trzech rzemiosł: krawiectwa, szewstwa lub rękawicznictwa. Wszystkie te rzemiosła stoją w naszem mieście na bardzo niskim stopniu, a jednak suknie, obuwie i rękawiczki są przedmiotami tak niezbędnemi każdemu, że na ich zakupienie mnóstwo pieniędzy do innych miast wychodzi z naszego. Otóż jestem pewna, że gdyby się znalazł ktoś, ktoby przedmioty te wyrabiał u nas umiejętnie i rzetelnie, miałby zarobek nie mały.
Oczy panien Jedlińskich błysnęły radością i zapałem.
— Jabym miała największą ochotę do rękawicznictwa! — zawołała Laura.
— I ja także, — potwierdziła Adzia.
— Zgoda więc na rękawicznictwo, — rzekła Ryta. — Jeżeli założycie warsztat, przy którym z wami będzie pracowało kilka pomocnic, ręczę, że i tak jeszcze nie uczynicie zadość miejscowej potrzebie. A gdzie jest żądanie towaru, tam zysk pewny.
Panny Jedlińskie rzuciły się na szyję kuzynce, dziękując jej za tak praktyczną i trafiającą im do przekonania radę.
— Ale musimy się pierwej nauczyć rzemiosła, — rzekła po chwili Laura.
— Naturalnie, — odpowiedziała Ryta, — to też radzę wam poświęcić na tę naukę, jak też na założenie warsztatu i zakupna materjałów część waszej sumy.
Z godzinę jeszcze trzy panny naradzały się nad sposobami wykonania swej myśli. Postanowionem zostało sprowadzenie choćby za znaczną opłatą dwóch lub trzech rękawiczników z jakiego większego miasta, którzyby zajęli się wyuczeniem panien Jedlińskich i umiejętną dyrekcją warsztatu przynajmniej przez rok pierwszy.
— Teraz więc gdyście powzięły stałe względem siebie postanowienie, — kończyła Ryta, — przedstawię wam dalsze szczegóły mojego planu. Oto należy wedle mnie wynająć cały dom, w którym mieszkacie, z ogrodem i przyległemi oficynami. W domu zamieszkam ja z koleżanką moją, a waszą znajomą Emilką P., którą wciągnęłam do naszego stowarzyszenia. Od roku przestała ona być nauczycielką na pensji pani D. i znajdowała się w krytycznem położeniu, nie mogąc znaleźć sobie odpowiedniego miejsca. Każda z nas będzie miała po dwie uczenice. Marszałek B., dawny opiekun mój i Tozia, przed którym zwierzyłam myśl moją, powierza mi swoje małe kuzynki, a Emilka otrzyma dwie panienki nie przyjęte na pensji pani D., z powodu nadmiaru pensjonarek. Z czasem może zwiększy się liczba naszych uczenic i będziemy potrzebowały wziąć kogo do pomocy, tymczasem wystarczymy dla czterech. W jednej z oficyn wy założycie swój warsztat rękawiczniczy i będziecie miały swoje pokoje, w drugiej zamieszka moja poczciwa panna służąca z siostrą swą, obie wyborne szwaczki i krawczynie. Tak więc w jednym domu będziemy miały pensjonik, warsztat rękawiczniczy i szwalnię; gdy połączymy dochody z tych trzech zakładów, otrzymamy dostateczną sumę na przyzwoite życie. Naturalnie, że gospodarstwo, stół i salon będziemy miały wspólne, a zresztą każda z nas zachowa zupełną niezależność urządzenia się i postępowania. Zarząd gospodarstwa musimy złożyć w ręce jakiejś czynnej a doświadczonej osoby, która przytem będzie ulegała ścisłej kontroli. Jeżeli dodamy, że za procenta od naszych kapitałów będziemy mogły dostarczać sobie pewnych zbytkownych przedmiotów, do których przywykłyśmy, że w niedzielę i w święta będziemy miały czas na utrzymanie towarzyskich stosunków, przyznacie same, moje drogie, że życie nasze lubo pracowite i dość trudne, będzie miało swoje miłe strony.
— O tak! — zawołała Adzia, — najlepszą stroną jego będzie to, że nie będziemy potrzebowały wyglądać mężów jak mesjasza, aby nas od niedostatku wybawił!
— A najpiękniejszą ta, — dodała Ryta, — że we własnem przekonaniu uznamy się istotami myślącemi i umiejącemi dać sobie radę na świecie, i że uczynimy wszystko, co będziemy mogły, aby leniwo i pasożytnie nie przepędzać życia....
Kiedy nad wieczorem Ryta wracała od kuzynek do mieszkania matki, twarz jej promieniała nieskończonem wewnętrznem zadowoleniem. Oczy jej biegły daleko, daleko, mijały mury miasta i śnieżną mgłę zimową, a patrzały w cel piękny, rozumny, użytku pełen, do którego nie tylko szła sama, ale i innych wieść usiłowała. Cała osoba jej oblekła się cechą skończoności moralnej, pełni ducha, który przeszedłszy próbę cierpień, ze szczytu na którym stanął, spokojnym wzrokiem ogarnia życie i jego zadania.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.