Pani Dubarry/Część I/Rozdział XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Pani Dubarry
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Na stopniu faworyty!
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXVIII.
Na stopniu faworyty!

Już od początku stycznia r. 1769 Paryż oczekiwał gorączkowo aktu prezentacji nowej faworyty na dworze królewskim. Król wyznaczył dzień 29 stycznia dla tej ceremonii. Jednak mimo obietnic króla rzecz szła wciąż na zwłokę.
Marszałek Richelieu wysłał pana de la: Vaugyon do siostry królewskiej z przepisami, dotyczącemi wzięcia przez nią udziału w przyjęciu. Księżniczka Adelajda pokazała wysłańcowi plecy. Datę przedstawienia hrabiny Dubarry dworowi odsunięto na dzień dalszy. Ale król nie zaprosił wszystkich dam, które winny były asystować przy tym akcie. Potem król spadł z konia, potłukł się, na szczęście, lekko. Ale ceremonję znowu wypadło odroczyć.
Wynaleziona przez hr. Jana Dubarry do wprowadzenia nowej faworyty hrabina de Bearn, jako podatna do tego rodzaju kompromitujących usług, naraz doznała skrupułów sumienia i udała, że jest chorą.
W końcu Lutego pani du Deffand już zakładała się, że wszystko jest „bluffem“: król rozmyślił się przed krokiem niegodnym.
Zbiegł Marzec, nie przynosząc zmiany na lepsze.
Triumwirat Dubarry, Richelieu i d‘Aiguillon polecił swemu narzędziu natężyć ostatnie siły. Joanna upadła królowi pewnego dnia do nóg i rozpłynęła się niemal we łzach (przepisanych przez szwagra), błagając:
— Królu! skończ mękę mojej niepewności. Niech wiem raczej, że wzgardziłeś swoją Joanną, jak opowiadają złośliwcy, niźli widzę, jak odkładasz terminy, które ogłaszają dzienniki zagraniczne, jako dzień mego szczęścia.
Podniósł ją — ucałował — wyznaczył ostatecznie termin prezentacji na dzień 21 kwietnia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nadszedł wielki dzień.
Cały Paryż udał się do Wersalu. Fale ludu biły z szumem o kraty ogrodu. Przedstawienie miało się odbyć wieczorem po mszy. Godzina cznaczona wybiła. Richelieu, jako mistrz ceremonji, był na miejscu. Choiseul znalazł się tu również. Obaj obserwowali króla, który czuł się bardzo nieswojo. Był rozdrażniony, zmieszany, spoglądał niespokojnie na zegar, liczył minuty. Dziwiło go, że czekać musi.
Słyszał hałas, dochodzący z za krat ogrodu.
— Co to jest? — spytał Choiseula.
Ten odparł z sarkazmem.
— Lud pragnie choćby zdaleka ujrzeć to, na co nie jest w stanie patrzeć zbliska, prezentację pani Dubarry królowi.
Godzina wyznaczona dawno minęła. Richelieu blady stał przy oknie. Choiseul promieniał. Sam król doszedł do okna. Nie było nic widać w pomroce. Król odstąpił od okna — zmarszczył brwi — otworzył usta. Już zamierzał ogłosić, że ceremonię odracza. Potem, kiedy próżno czekał, równałoby się to odłożeniu do nieskończoności.
Wtem Richelieu rozpoznaje przez okno zajeżdżający powóz i liberję stangreta du Barry.
— Sire! — woła — oto i ona. Wejdzie, jeżeli Wasza Królewska Mość zezwoli, Oczekiwała zezwolenia.
— Zezwalam! — rzekł król rozpogodzony.
Weszła. Miała wspaniałą fryzurę. Jej misterne ułożenie było powodem opóźnienia. We włosach tkwiła klamra djamentowa wartości 100000 franków. Jej toaletę określiły dzienniki zagraniczne, jako arsenał zdobywczego piękna. Ślepa pani du Deffand zasłyszawszy szum jej szat jedwabnych, szepnęła: oto przeważa się los Europy... słyszę zdala upadek ministrów“.
Hrabina Dubarry była zjawiskiem tak błyskotliwem i olśniewającem — dodaje historyk epoki — że w dniu tym, nawet najzaciętsi wrogowie oddali jej hołdowniczy pokłon. Nie padło ani jedno złośliwe słowo.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Była chwila niebezpieczeństwa.
Kiedy szła przez salę, ujrzała naraz dwoje oczu, roziskrzonych zdumieniem, niemal wystraszonych. Pan de Genlis poznał ją — w zapomnieniu wykrzyknął niemal na głos:
— Na Boga! ależ to jest...
I ujrzała zaraz, że ktoś inny, położywszy palec na swoich ustach, upomniał go tym znakiem i szeptem:
— Milcz pan!... Łudzi pana podobieństwo.
Pan de Genlis zamilkł. Ten, co go pouczył o obowiązku milczenia, był to książe de Brissac.
Postąpił ku niej — schylił głowę nisko — i rzekł:
— Składam powinszowanie mądrości losu, który obrał piękną duszę i piękne ciało dla szczęścia!...
Zrozumiała, że ją poznał i że ma na dworze oddanego jej przyjaciela.
Dowcipny mieszczanin Paryski p. Hardy, który prowadził w owej epoce dotychczas niewydany dziennik (Journal manuscrit) i szczycił się tem, że w domu swoim przyjmuje samych biskupów (gościł nawet nuncjusza papieskiego) — zapisał tego dnia wieczorem co następuje:
„Po trzydniowej nieobecności powróciłem ze Strasburga, dokąd jeździłem niepotrzebnie, gdyż bankier Perez odmówił mi dalszego kredytu. Zastałem u siebie dwóch wysokich przenośnie, gdyż dosłownie są niscy, duchownych. Podczas wieczerzy jeden z nich powstał i wzniósł toast:
— Bogu niech będą dzięki za to, że u boku króla zjawiła się nowa Estera, która wypędzi Hamana i wyzwoli naród żydowski z ucisku.
Drugi, przybyły z prowincji, nie zrozumiał i trzeba było mu wytłomaczyć metafory biblijnego języka.
W tem porównaniu nie wszystko jest dobre.
Dobrem jest, że Ludwik został Ahaswerem,
Lepszem jest, że Dubarry została Esterą,
Najlepszem, że Choiseul-Haman pójdzie do licha!
Natomiast złem jest, że w tej przenośni Francuzi i ja z nimi zostaliśmy żydami!
Zniósłbym ten cios, gdybym był tak bogaty, jak bankier Perez”.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.