Panna do towarzystwa/Część druga/LVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Panna do towarzystwa |
Data wyd. | 1884 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Demoiselle de compagnie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Baronowa świecę postawiła na stole, i tak jak poprzedniego dnia, poszła po cichu otworzyć drzwi pawilonu.
Filip wszedł.
Prokurator, szef Bezpieczeństwa i sędzia śledczy, zamienili w pomroku spojrzenia wyrażające zdumienie, lecz nie poruszyli się.
Na stoliku stała karafka pełna mleka i flaszka mikstury zaordynowanej przez doktora Loubet.
Jak wiemy, flaszka ta zawierała czystą wodę.
— I cóż? zapytał pan de Garennes.
— Koniec się zbliża... odpowiedziała baronowa.
Słowa te jakkolwiek wymówione półgłosem, w padły czysto i wyraźnie w uszy sądowników.
— Ostatnia doza przyśpieszy rozwiązanie, odrzekł Filip.
Pani de Garennes nalała mleka w filiżankę, poczem sięgnęła ręką po łyżeczkę, aby odmierzyć dozę mikstury.
— Dziś wieczór nie potrzeba już mierzyć, — rzekł młody człowiek uśmiechając się szyderczo, i wziąwszy flaszkę wlał w filiżankę połowę tego co zostało.
— Trzeba teraz dodać dwie krople digitaliny, rzekł nakoniec.
— Baronowa wyjęła z kieszeni mały flakonik, podała go synowi, który otworzył go i wpuścił dwie krople trucizny w mleko.
Dreszcz przeszedł po skórze świadków tej sceny.
— Po tej dozie, rzekł Filip, jutro rano przeszkoda usuniętą już zostanie.
Nędznik wyszedł z pawilonu.
Pani de Garennes zamknęła za nim drzwi, wzięła świecę, filiżankę i weszła na schody prowadzące na pierwsze piętro.
Prokurator Rzeczypospolitej chciał mówić.
— Milczenie! rzekł Gilbert, to jeszcze nie koniec.
Parę sekund upłynęło, poczem głos baronowej mówiącej do Genowefy dał się słyszeć, osłabiony przez odległość, mimo to bardzo wyraźny.
— Pij, moja najdroższa, mówił ten głos, — wszak to ulgę ci przyniesie, zdrowie powróci i życie...
Dreszcz wstrętu zatrząsł słuchającymi w gabinecie.
Usłyszano zamykające się drzwi, potem kroki, nareszcie odgłos drugich drzwi.
Gilbert otworzył latarkę i zawiódł sądowników do pokoju Genowefy.
Widząc obce twarze młode dziewczę, nie mogło oprzeć się ruchowi przerażenia.
— Nie obawiaj się niczego moje dziecię — rzekł Gilbert — ci panowie są to twoi przyjaciele, opiekunowie — wypiłaś więc mleko, które ci pani de Garennes podała?
— Tak.
— Uczyniłaś potem to co ci kazałem?
Genowefa wyjęła z pod poduszki flaszkę zostawioną jej przez doktora, i pokazała mu ją.
— Jest pusta.
— Wypiłam ją do dna.
— To dobrze.
Prokurator Rzeczpospolitej zbliżywszy się do Gilberta, zapytał po cichu:
— Kto jest to dziecię?
— Ta której szukałem... córka i dziedziczka hrabiego de Vadans... i dla tego to ją zabijają!!
— Ależ to potworne! rzekł prokurator... Trzeba, ażeby ci nikczemnicy zostali natychmiast aresztowani.
— Czy zapominasz pan — odrzekł Gilbert, czy zapominasz, że prosiłem pana o rehabilitacyą Raula publiczną, głośną!! Przyrzekłeś mi ją pan... Dotrzymaj słowa, tak jak ja dotrzymałem mego. Pozostaw na wolności tych nędzników... nie wymkną się nam oni.
— Wola twoja zostanie spełnioną, doktorze.
— Dziękuję ci panie, dziękuję z całej duszy!!
Gilbert wyjął z kieszeni flaszkę napełnioną płynem przygotowanym przez niego w Morfontaine, w obecności Raula.
— Masz we mnie zaufanie, nieprawdaż moje dziecię, zapytał Genowefy.
— Tak, mój przyjacielu, całe zaufanie.
— A więc wypij to.
Młoda dziewczyna wzięła flaszkę i wychyliła ją do dna.
— A teraz panowie, mówił dalej Gilbert, — nie mamy już tu nic do roboty... Wychodźmy, moja najdroższa, do widzenia niedługo. Raulu, aby dodać jej odwagi, uściskaj przyszłą wicehrabinę de Challins.
Raul pocałował w czoło Genowefę, poczem odszedł za innymi.
Drzwi pawilonu zostały zamknięte i wszyscy wkrótce znaleźli się na brzegu Marny.
Jak tylko wyszli z parku, Gilbert zapytał:
— Przekonaliście się panowie?
— Jakże mogłoby być inaczej, odpowiedział prokurator Rzeczpospolitej. Zbrodnia została spełnioną w naszych oczach.
— Miejcie trochę cierpliwości, a przekonacie się, że bezczelność zbrodniarzy wyrównywa ich nikczemności!!
Szli spiesznym krokiem, aby przybyć na dworzec Nogent-sur Marne.
Kiedy się do niego zbliżali, Gilbert rzekł do swych towarzyszy:
— Panowie nie możecie już powrócić pociągiem, ale ja mam powóz, który odwiezie nas do Paryża. O wielu jeszcze rzeczach mamy z sobą do pomówienia.
Umówił się ostatecznie z sądownikami, co do środków, o rezultatach których, czytelnicy wkrótce się dowiedzą.
Postanowiono, że szef Bezpieczeństwa, doktór i Raul pozostaną w Nogent, i że izba stawiająca w stanie oskarżenia, postanowi co do sprawy pana de Challins.
Szczegółowe polecenie co do furgonu przedsiębiorstwa pogrzebowego, zostało wydane przez szefa Bezpieczeństwa prokuratorowi Rzeczpospolitej.
Poczem ten ostatni wraz z sędzią śledczym, wsiedli do powozu Gilberta, aby powrócić do Paryża.
Raul rzekł do Vendama:
— Tutaj noc przepędzimy... Jutro doktór wyda ci rozkazy...
Udali się do pokoi przygotowanych za staraniem młodego człowieka.
Lokaj Filipa wydawał się cokolwiek uspokojonym.
Możemy jednak twierdzić, że nie spał wcale tej nocy.
Pani de Garennes wraz z synem, po zadaniu ostatniej dozy trującego napoju Genowefie, zamiast położyć się do łóżka, udali się do salonu i tam oczekiwali przygotowanego przez siebie rozwiązania.
— Za godzinę, rzekła baronowa, pójdziemy zobaczyć co się dzieje...
Filip zaledwie rozumiał, co do niego matka mówiła.
Myślał o kuzynie Raulu; zapytywał siebie bez przestanku, z zakłopotaniem coraz wzrastającem:
— Chyba nie odebrał mojej depeszy? Dla czego nie przyjeżdża?
Ponure myśli ogarniały go.
Baronowa naznaczyła sobie godzinę oczekiwania, zanim powróci do pawilonu.
Dwadzieścia minut zaledwie upłynęło, kiedy rozdzierające skargi, a zaraz potem krzyki żałosne, rozległy się wśród milczenia nocy...
Filip i baronowa zerwali się z miejsc, nadstawiając uszy z zadziwieniem.
Po przerwie milczenia, krzyki dały się słyszeć na nowo, bardziej jeszcze żałosne i złowrogie.
Kamerdyner udający się do swego poddasza, wbiegł blady.
— Pani baronowa słyszy te jęki? wyjąknął.
— Słyszymy je, lecz nie pojmujemy zkąd mogą pochodzić...
— Z pokoju panny Genowefy.
— Ah! mój Boże! biedne dziecko!! — rzekła pani de Garennes, grając komedyę smutku. — Ona kona, być może. — Biegnijmy prędko!
Służący wziął światło i poprzedzał baronowę i jej syna.
Głuche jęki zastąpiły krzyki.
Filip drzwi otworzył i wszedł pierwszy.
Genowefa w napadzie strasznych konwulsyj, wiła się na łóżku.
— Ah! wyjąknęła pani de Garennes. — Biedną dziecko... kona!!
Upadła na kolana przy śmiertelnem łożu i ukrywając twarz w dłoniach, zdawała się modlić.
Gwałtowność konwulsyi zmniejszała się.
Widocznie męczennica utraciła siły, nawet do cierpienia.
Filip wpatrzył się wzrokiem jakby obłąkanym w to ciało dziewicze, w którem trucizna kończyła swe dzieło.
Zimny pot wystąpił mu na skronie.
Nagle Genowefa podnosząc się nawpół, zwróciła na niego swe błędne oczy.
Usta jej poruszyły się, jak gdyby mówić chciała.
Filip ogarnięty szalonym strachem, cofać się począł aż do ściany, oparł się o nią plecami drżąc cały.
Nagle konwulsyjnie skurczone członki młodej dziewczyny wyprostowały się; upadła na wznak głębokie wydając westchnienie, i więcej się nie poruszyła.
— Skończyło się! niestety! skończyło się!! wyjąknęła baronowa, głosem jak gdyby złamanym ze wzruszenia, a właściwie stłumionym. Biedne drogie dziewczę, teraz dopiero czuję, jak cię koohałam!!
I ten potwór hypokryzyi miał odwagę przyłożyć usta do nieruchomej ręki swojej ofiary!
Filip przykładając chustkę do suchych oczu, zdawał się łzy ukrywać.
Służąca nadbiegła.
— Julio — rzekła do niej baronowa wstając, — będziesz przy niej czuwać, nieprawdaż?
— Dobrze pani... Ona tak była dobrą, tak łagodną, nie będę się obawiać.
I Julia uporządkowawszy łóżko zmarłej, uklękła i zaczęła się modlić, zanosząc się od płaczu.
Pani de Garennes i jej syn, z pomięszaniem malującem się na twarzy, opuścili pokój i powrócili do salonu.
Gdy się sami znaleźli, twarze ich uspokoiły się.
— Nakoniec, rzekła baronowa, jesteśmy pewni jednej części sukcesyi. Aby tylko Vendame przyjechał złożyć deklaracyę.
— Przyjedzie, nie wątp o tem matko, odrzekł Filip.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Vendame istotnie jutro miał przybyć.
Gilbert odbył z nim próbę komedyi, jaką odegrać należało w willi, i łotr zobowiązał się formalnie, wykonać co do słowa otrzymany rozkaz.
W chwili udania się w drogę, doktór zatrzymał go słowami:
— Zaczekaj... Pan do Challins będzie ci towarzyszył.
— Ja!! zawołał Raul.
— Tak, mój chłopcze... Jest to konieczne... Inaczej nie zrozumianoby, że wiedząc o pogorszeniu się stanu Genowefy, nie przyszedłeś jej odwiedzić...
Będzie się zdawało, że spotkałeś Vendama na kolei, i od niego dowiedziałeś się o rozpaczliwym stanie dziewczęcia... Idź, idź potrzebujesz odwagi, przyznaję. Pomyśl o naszej bliskiej zemście. — To ci wystarczy, aby jej nabrać.
I doktór uścikał rękę Raula, który poszedł w towarzystwie Vendama.
Od godziny, szef Bezpieczeństwa, po porozumieniu się z Gilbertem, udał się do merowstwa Bry-sur-Marne.
O tak rannej porze, nie można było się spodziewać zastać mera, lecz jego sekretarz znajdował się już na swojem stanowisku.
Szef Bezpieczeństwa przedstawił się temu ostatniemu, wymienił mu swoje tytuły i rzekł:
— Potrzebuję w interesie wielkiej wagi, rozmówić się z panem merem bezzwłocznie.
Na co sekretarz odrzekł:
— Każę go natychmiast uprzedzić. — Mieszkanie jego niedaleko stąd... Za pięć minut będzie tu.