Perełka
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Perełka | |
Podtytuł | Baśń fantastyczna | |
Pochodzenie | Księgozbiorek Dziecięcy Nr 64 | |
Wydawca | „Nowe Wydawnictwo” | |
Data wyd. | 1931 | |
Druk | „Bristol” | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Ilustrator | anonimowy | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Druk. „Bristol”, Elektoralna 31, Tel. 761-56.
|
Na wysokiej górze, z której wszystko wokoło widzieć było można, mieszkała rodzina karlików.
Był tam ojciec, matka i dwóch ukochanych synków.
Jeden z nich przezwany Ognikiem był żywy, wesoły i pilnujący swej maleńkiej chatki.
Drugi, trochę włóczęga, nie lubiący siedzieć w domu, przezwany był Promykiem księżyca.
Pierwszy kochany był zapamiętale przez ojca, drugi przez matkę, która przypominała sobie, że jak on lubiła awanturki i przygody i że nieraz, już po zamążpójściu były między nią a mężem sprzeczki z powodu jej przeróżnych fantazyj.
Malutka ta rodzina prowadziła życie bardzo skromniutkie i ciche.
Latem zbierali wszyscy jagody, jesienią orzechy leśne i owoce, w zimie przerąbywali malutkiemi tasakami lód w rzece i łowili pląsające pod nim ryby.
Najwykwintniejszą i najbardziej lubianą u nich potrawą były pieczarki. Wyruszali na wyschłe bagna lub ciemne wilgotne rowy i zbierali ten przysmak setkami.
Pewnego dnia karliczka smażyła właśnie pieczarki, gdy naraz przypomniała sobie, że ukochany jej synek, Promyk księżyca, od rana nie był w domu.
Zaczęła go wołać i szukać koło domu, ale nigdzie go nie było. Zrozpaczona piszczeć zaczęła i płakać tak głośno, że aż usłyszał ją dziki ptak morski, szukający w zaroślach schronienia i przyleciawszy do niej o przyczynę zmartwienia zapytał.
— Promyk księżyca, mój synek najmilszy mi zginął... Nie widziałam go już od rana, pewnie utknął gdzieś w skale, albo utonął w morzu... Tyle ofiar morze corok pochłania... O, ja nieszczęśliwa matka!...
— Nie martw się pani, opowiedz mi tylko, jak twój synek wygląda, a być może, że uda mi się go spotkać, gdy w podróż zaraz wyruszę...
— Ach! poznasz go mój drogi ptaku, łatwo... Zwraca on uwagę swoją wielką, nadzwyczajną pięknością... Niema piękniejszego na całym świecie...
Spojrzał ptak na potworną karliczkę i pomyślał:
— No, i skądby się wziął syn piękny z takiej brzydoty? — ale, wierząc słowom matki szukać dziecka jej począł.
— Gdy wrócił, odezwał się ze smutkiem do karliczki:
— Nie widziałem, niestety, nigdzie twego pięknego chłopca, spostrzegłem tylko na drodze jakiegoś bardzo brzydkiego człowieczka... Miał on czerwoną czapeczkę na głowie i skakał tak śmiesznie, że aż mi się wesoło zrobiło...
Karliczka zmartwiła się bardzo, że ptak nie spotkał nigdzie jej drogiego synka, nie pomyślała bowiem ani na chwilkę, żeby ktoś brzydki mógł być jej dzieckiem.
— Ale co znaczy ta czerwona czapeczka? wszak on taką posiada... Czyżby mu kto odebrał?...
Wtem ujrzała karlika biegnącego ku niej w podskokach.
— Oto mój syn! — zawołała z radością. — Dziwię się, żeś go pan nie poznał... Taki śliczny!...
I odleciał szybko nad morze, widząc, że pani karlikowa chce go uderzyć miotłą...
Promyk księżyca opowiedział matce, gdzie był i jak przysłuchiwał się lekcji, którą wykładała pani Szkoła swym uczniom.
— Siedziałem i słuchałem z uwagą, to takie piękne, czego uczyła... A ma główkę ostrą i przepaskę pośrodku, B byłoby bardzo grube jeśliby się nie ściskało w pasie, C z zawsze otwartemi ustami a D...
— Jeśli nie dostanę w tej chwili smażonych w maśle pieczarek, popamiętasz mnie ty, który przeszkadzasz matce opowiadaniem — wykrzyknął ojciec Promyka ze złością — Idź mi stąd natychmiast i przynieś worek pajęczyn na kamizelkę... Jutro rano musicie mi utkać i uszyć, bo w przeciwnym razie... — I pogroził matce i jej kochanemu synkowi pięścią.
Biedny Promyk znużony i głodny wypadł z domu czemprędzej, bojąc się rozgniewanego ojca... Dolatywał go zapach pieczarek, woń smażonego masła i o mało nie rozpłakał się, że iść musiał po pajęczynę.
Takto i karliki mają swoje zmartwienia i niezawsze bywają szczęśliwe...
Od tej pory nasz mały karlik usadawiał się zawsze niewidzialny w oknie pani Szkoły i przysłuchiwał się jej opowiadaniom. Nauczył się już dobrze czytać i pisać i nasłuchał się dużo historyj.
Matka była dumną ze swego rozumnego syna, ale ojciec irytował się o to i prześladował, brat zaś, nie umiejąc ani jednej litery wyśmiewał go i szturgał...
Smutne było życie naszego malca wśród nielubiącej go rodziny, zwierzył się więc matce, że chce iść z domu i świata trochę obejrzeć.
Płakała i załamywała drobne ręce karlikowa, błagała, żeby jej nie opuszczał, ale wkońcu, widząc, że prześladuje go tu ojciec i Ognik, że często nawet go biją, zezwoliła na wyprawę.
Pozbierała puch z kwiatów, utkała mu czapeczkę i w świat wyprawiła.
Pożegnał się z nim ojciec, a nawet udobruchany jego pokorną miną dał mu swe błogosławieństwo i najlepszą swoją latarkę.
Brat obiecał mu swój ostry nożyk, ale gdy powróci — nie wcześniej...
Pewnej nocy pogodnej, gdy księżyc świecił jasno, a tysiące gwiazd błyszczało na błękicie nieba, karlik poszedł na wschód, ojciec jego bowiem radził mu, aby szedł w tą stronę, gdyż dotrzeć można w ten sposób do morza.
Biegł i biegł bez przerwy, przyglądając się wciąż, czy nie ujrzy gdzie zdala wybrzeży, czy nie zaleci go zdala zapach słony wód i czy człowieka podobnego sobie nie spotka.
Nie widział niczego przed sobą, tylko niezmierzone okiem przestrzenie i koloryt blady nieba i skały twarde i nagie.
Gdy tak wpatrywał się w dal, naraz ujrzał pierwsze zwiastuny blizkiego morza: ptaki białe o niezwykle długich skrzydłach, które szybowały całą siłą w stronę wschodnią, wydając przeraźliwe odgłosy...
Były to mewy, żyjące z połowu ryb, przelatujące nad okrętami, aby pochwycić czasem odpadki mięsa lub ryb leżące na pokładzie.
Długiemi swemi skrzydłami machały tak silnie, że aż powiew ich uczuć się dawał...
Karlik ucieszył się ogromnie, wiedział bowiem z doświadczenia, że mewy przelatują zwykle w miejscach, gdzie niedaleko znajduje się morze.
Biegł więc, co mu sił starczyło, aby dotrzeć do celu swych marzeń i widzieć świat daleki.
I zobaczył... Najpierw ujrzał kępy traw morskich, potem skały obrosłe mchami i otoczone roślinnością, a gdy wszedł na jedną ze skał, ujrzał morze.
Rozciągało się ono tak daleko, że i końca nie było widać. Gdzieniegdzie jakby wytryskała góra kamienista, na której gnieździły się bezlotki, ptaki bez skrzydeł, z małemi tylko jakby odrostkami pokrytemi puchem.
Karlik stanął na wyniosłości i patrzał... Jakiż zachwyt malował się na brzydkiej twarzy Księżycowego promyka!... Wypiękniał od niego... Gdyby go teraz ujrzał gołąb pocztowy, który z taką odrazą mówił o jego brzydocie, z pewnością nie nazwałby go bardzo brzydkim...
Karlik stał i stał wpatrzony, gdy naraz maleńkim swym czarnem okiem dostrzegł coś białego na brzegu morskim.
Dopełzł do niego i z przerażeniem ujrzał martwą twarz wyrzuconego na brzeg morski topielca.
Niezawodnie byłto umarły, bo sine plamy ukazywały się na pożółkłej twarzy i nieruchome szkliste oczy patrzały bez najmniejszego mrugnięcia.
Drugą, jakby białą plamą rysującą się na brzegu była mała ze złotemi włosami dziewczynka.
Nie miała martwych oczu, ani siności topielca, zamknięte oczy chwilami drgały nawet, jakby chcąc się otworzyć.
Promyk rzucił się ku niej, chcąc ją dotknięciem swem przebudzić, ale tego zrobić nie zdołał. Dziewczynka leżała bez czucia.
Zrozumiał, że gdzieś rozbił się okręt i że ci, tu leżący musieli być wyrzuceni na brzeg morski.
Co robić? co robić? — myślał karlik — chyba dać znać mieszkającemu opodal rybakowi... Rzucił się ku drzwiom chaty i zaczął pukać. Ale cóż znaczyło pukanie takiego malca!... Rybak sądził, że wiatr silnie wieje i drzwi z tego powodu jakby drgają i nie podniósł się z krzesła.
Wtedy karlik wziął się na sposób. Wskoczył na okienną blachę i zaczął pukać w lufcik.
Rybak wyszedł z chaty i widząc płomyk mały idący przed sobą, szedł za tą wskazówką, aż ujrzał leżącą dziewczynkę.
Wziął ją na ręce, nie widząc wcale karlika, który szedł przy nim, ale ze zgaszoną już i schowaną do kieszeni latarką.
Ciekawy był bardzo, co zrobi poczciwy rybak z tą biedaczką zemdloną i czy żyć jeszcze będzie.
Ucieszył się bardzo, widząc, że stara żona rybaka ułożyła ją w łóżku, przykryła kołdrą i spokojnie odeszła na swoje miejsce.
— Żyć będzie! — pomyślał karlik — jutro zapewne przyjdzie się ze mną bawić...
Omylił się mały człowieczek. Dziewczynka nie pokazywała się przez cały tydzień.
Wprawdzie zakradał się do okna izdebki i uczepiwszy się ramy przyglądał się bladej twarzyczce na poduszce opartej, ale nic więcej z tego nie miał... dziewczątko leżało uśpione albo senne i ani myślało o zabawie...
Pewnego dnia wyprowadzono ją na świeże powietrze, otulono ciepłemi chustkami i zostawiono przed chatą.
Karlik zbliżył się do niej i zaczął pytać, jak się nazywa i skąd tutaj przybyła.
Dziewczynka oglądała się zdziwiona, słysząc szmer jakiś poza sobą, ale dostrzec nikogo nie mogła. Wreszcie wzrok jej padł na maleńkie stworzonko przystrojone w czerwoną czapeczkę i zdziwienie odmalowało się na jej twarzyczce.
— Nie wiem skąd jestem — odpowiedziała z uśmiechem, a nazywano mnie Perełką. Miałam starego, siwiutkiego dziadka i śliczny domek z ogródkiem — teraz jestem zupełną sierotą!...
I biedne dziecko płakać rzewnie poczęło.
— Nie płacz, Perełko, — odezwał się wzruszony jej łzami karlik. — Powiedz, jak wygląda twoj dziadek i dom w którym mieszkałaś, a możebym odszukał twoją rodzinę i tutaj sprowadził.
— Dziadek mój jest bardzo piękny, ma białe zupełnie włosy, oczy niebieskie i twarz białą... ma dużo czarnych ludzi na usługach i jest bardzo bogaty... Dziadek mój pewnie płacze teraz i za mną rozpacza...
— Co pocznę? — pomyślał karlik — toć setki ludzi ma białe twarze i włosy, a i błękitne też oczy...
Jak to źle, jeśli dzieci nie nauczą nazwy miejscowości i własnego nazwiska... Tam gdzie się uczyłem zawieszony na klamce od lufcika uczono dzieci wszystkiego...
Zadumany spacerować począł nad brzegiem morza, naraz spostrzegł śliczny sznur korali leżący w trawach.
Podniósł go i pokazał Perełce. Mała ucieszyła się bardzo, bo, jak się okazało, były to jej paciorki, otrzymane wtedy, gdy dziadek wrócił z polowania na lwy.
— Ach! wiem już teraz skąd jesteś! — zawołał karlik. — Jeśli dziadek twój polował na lwy, to krajem tym jest Afryka!..
— Tak! tak! Afryka... — odpowiedziała Perełka — przypominam sobie teraz tą nazwę... Mój miły maleńki, czy wiesz, gdzie się ten kraj znajduje?
— Naturalnie, że wiem — odrzekł karlik — toć świat cały zwiedziłem...
Zabiorę się i pojadę do Afryki, aby wynaleźć twego dziadziunia i tutaj do ciebie sprowadzić...
Poszedł i zaczął przechadzać się nad brzegiem morza, myśląc jakby to dziecku dogodzić i dziadzia jej z dalekich krajów sprowadzić.
Naraz ukazał się mu duży ptak ze złotą obrączką na szyi i usiadł wnet koło niego.
— O czem myślisz karliku? — zapytał, pochylając ku niemu swą główkę.
— Myślę, jakby pojechać do Afryki i jakby dziewczynce dziadzia przywrócić — rzekł karlik.
— A jak ów dziadunio wygląda?
— Ale jak się nazywa? Dużo ludzi ma włosy białe, oczy niebieskie i dużo niewolników...
— Dziewczynka nazywa się Perełką.
— No, dobrze, dobrze, zobaczymy... Jadę teraz do Afryki, a gdy znajdę, przylecę do ciebie wkrótce z powrotem.
Karlik uszczęśliwony obietnicą dobrego ptaka, pobiegł do dziewczynki, ciesząc ją, że jest nadzieja odnalezienia jej ukochanego dziadka.
Wkrótce potem, bo w kilka dni wrócił ptak ze złocistą obrączką i zawiadomił karlika, iż zdaje mu się, że znalazł dziadka dziewczynki i że gotówby z nim do Afryki polecieć, aby sprowadzić go i ucieszyć dziewczynkę ale... ale... karlik był za tęgi... musi schudnąć, a wtedy zabierze go na siebie i zawiezie...
Biedny Promyk Księżycowy, przestał jeść i doszedł do takiego schudnięcia, że dziewczynka ujrzawszy go tak nędznym aż wyciągnęła rączki z podziwem i zasmuciła się bardzo, polubiła bowiem małego człowieczka, który tyle jej okazywał serca.
Gdy stanął przed morskim ptakiem, ten zadziwił się jego zmianie.
— Ależ mój mały karliku, masz wygląd minogi! A toś się wychudził!... Idź teraz, pożegnaj dziewczynkę i wracaj! Polecimy do Afryki! Przypominam sobie nawet jakiegoś siwego starca, któremu zaginęła dziewczynka, jadąc okrętem za morze... Pewnie on!...
Karlik pożegnał Perełkę, poprosił o jakikolwiek podarek dla dziadka i otrzymawszy trzy korale z naszyjnika, uczepił się obrączki złotej ptaka, wtulił się w jego pióra i poleciał.
Lecieli tak szybko, że nic widzieć nie mógł... Przebiegały przed nimi miasta, ogrody i lasy... szumiało morze, szemrały cicho rzeki...
Ciągnęły całe sznury wędrownych, ptaków lecących na zachód, klekotały bociany, ćwirkały jaskółki i inne małe ptaszki.
Gęsi, przelatując ogromnemi stadami, pytały złocistego ptaka: Dokąd? dokąd?
A ptak ze złocistą obrączką odpowiadał zrozumiałą im mową: do Afryki! do Afryki!
I leciały długodziobe bociany i zdziwione patrzały na dzikiego gołębia i wołały klekotem:
— A to co? A to co? Wszyscy uciekają z Afryki a on leci z powrotem... Kle! Kle! Kle!
A ptak im wesoło odpowiadał: Zaraz wrócę! zaraz wrócę!...
I płynęli jakby na falach, dotykając się prawie obłoków i nie odpowiadając już nawet na nagabywania przelotnych ptaków.
Karlikowi dziwnem się wydawało wszystko, co widział... Nie znał innego kraju nad swój rodzinny, innych łąk nad ojczyste...
Przytem wszystko widziane z wysoka było jakieś bardzo dziwne, bardzo malutkie, prawie niewidoczne, a przytem on sam był bardzo malutki, oczy jego były jak ziarnka grochu, cóż więc dostrzedz mogły...
Lecieli więc i lecieli, nie zwracając na nic uwagi, nie przyglądając się niczemu.
Karlik usnął w upierzeniu ptaka i zbudził się dopiero w Afryce, do której dążyli.
Ptak morski zatrzymał się przed werandą domu, oplecionego winem i rzekł:
— Zejdź ze mnie i załatw się z tem, poco przyjechałeś. Oto właśnie siedzi przy oknie dziadek twojej Perełki i smutnie patrzy przed siebie. Tęskni wciąż i rozpacza za dzieckiem... Idź! zobaczymy się jutro.
Karlik zeszedł, wsunął się do przedsionka, ale nie odważył się przemówić do starca.
Dopiero w nocy położył na stoliku w sypialni trzy korale i napisał na papierze: — „Perełka we Francji w wiosce Szarbon“.
Załatwiwszy to poszedł przespać się do ogrodu, a rano zaczął przyglądać się temu, co robi dziadek dziewczynki i czy zrozumiał poselstwo karlika.
Starzec pojął odrazu o co chodzi, ale był przekonany, że to siła jakaś czarodziejska napisała ten adres.
Na drugi dzień, gdy karlik był już dawno we Francji, przyjechał i dziadek, aby zabrać dziewczynkę. Rybakowi podarował śliczny statek i chciał dać worek złota, ale rybak nie przyjął pieniędzy. Karlik smutny po odjeździe dziewczynki, powrócił do domu, gdzie przyjęto go radośnie i słuchano ciekawie jego przygód.