Piętnastoletni kapitan (Verne, tł. Tarnowski)/Część 1/2

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Piętnastoletni kapitan
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1930
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ 2.

Dick Sand i historja jego życia.

Początek podróży był więcej niż pomyślny. Bez względu na drobne wymiary statku i brak wygodnych kajut pasażerskich, pani Weldon zdołała się ulokować wcale wygodnie w dość prymitywnem zresztą pomieszczeniu kapitana. Na szczęście kajuta była dosyć obszerna, to też w dzień przebrażała się ona w salon jadalny, w którym zasiadali do stołu: pani Weldon, Janek, kuzyn Benedykt i kapitan.
Dwaj ostatni znaleźli schronienie: — pierwszy w kajucie pomocnika kapitana, zaś drugi — w obszernej kajucie, która normalnie była przeznaczona dla załogi przygodnie angażowanej.
Stali majtkowie „Pilgrima“ mieli swą kajutę oddzielną, którą od pięciu lat wspólnie zajmowali. Byli to ludzie doskonale:z morzem obznajmieni i bardzo do swego kapitana przywiązani. Byli przytem oni wszyscy ze swej służby zadowoleni, ponieważ pan Weldon nagradzał szczodrze ich pracę.
Jednym jedynym człowiekiem zupełnie obcym na pokładzie Pilgrima był kucharz, Negoro, przyjęty do służby w Auklandzie dopiero, na miejsce dawniejszego, niemca, który zbuntował się wraz z resztą załogi. Wtedy Negoro, będący portugalczykiem, zaofiarował swe usługi i został przyjęty. Okazało się następnie, iż był to człowiek dobrze obznajmiony ze swą pracą i obowiązkowy. Z morzem był on również, jak się zdawało, wcale nie źle obznajmiony. Aczkolwiek świeżo przyjęty kucharz wypełniał: wzorowo swe obowiązki, był cichy, zgodny i gotował bardzo smacznie, kapitan nie był kontent z siebie, iż go przyjął na pokład, a to z przyczyny, iż nic nie wiedział o jego przeszłości. Nikt mu przytem Negora nie polecił, bo nikt go nie znał. Uporczywe milczenie tego czterdziesto-letniego, bladego i ponurego portugalczyka, jego stalowe, zimne, o złym wyrazie oczy, urągliwy wreszcie uśmiech, na jego wązkich wargach wiecznie się czający — również jakoś nie bardzo przypadały kapitanowi do smaku. Czy Negoro posiadał jakieś wykształcenie?... Czem się dawniej zajmował? Gdzie się urodził i wychował?... Wszystkie te zapytania pozostawały bez odpowiedzi. Kapitanowi było wiadome to tylko, iż Negoro pragnął opuścić statek w Valparaio. Czy miał tam rodzinę jakąś, do której dążył?... Czy też ztamtąd chciał się udać gdzieś dalej — było absolutnie niewiadome. Sternik Hewick był zdania, że kucharz: „posiada wychowanie, jakiego i oficer by się nie powstydził“, ale to były subjektywnie jedynie wrażenia, na niczem nie oparte. Prawda, iż wyrażał się on nieco wytworniej, aniżeli ogół majtków, ale to jeszcze nie dowodziło niczego. Twierdzić cośkolwiek o nim stanowczo — było nie sposób. Był tajemniczy — oto wszystko. Robił wrażenie tajemniczego z tej być może przyczyny jedynie, iż trzymał się w odosobnieniu, zdala od wszystkich. A tacy ludzie nie są lubiani.
Pomocnikiem kapitana na „Pilgrimie“, wobec braku „starszego oficera“, był tak zwany „ochotnik“, młodzieniec który dopiero się kształcił w szkole marynarzy, lecz który na statku, niemniej, pełnił obowiązki zwykłego majtka, nie z potrzeby, lecz by tym sposobem zdobyć wiedzę praktyczną. Dick Sand, tak się nazywał ów młodzieniec, urodzony był w Ameryce Północnej, w okolicach NewYorku najprawdopodobniej. Zupełnie ściśle nie było to wiadome, ponieważ biedny chłopiec był podrzutkiem, którego dobrzy ludzie znaleźli na ulicach tego wielkiego miasta; imię Dicka (Richard) otrzymał on, ponieważ takie właśnie imię nosił człowiek, który go podrzuconego znalazł na ulicy, zaś nazwisko Sand otrzymał z racji mielizny, na której został znaleziony, a która nosi miano „Sandy-Hook“. Pierwsze wychowanie maleńki Dick otrzymał w ochronce, przyczem bardzo szybko pojął swe smutne położenie i ocenił, iż ochronka, aczkolwiek starannie prowadzona, nic mu nie da, bo nic mu dać nie jest w stanie. To też mając ośm lat życia zaledwie, uprosił swoich przełożonych, aby ci zechcieli go oddać na jakiś statek. Jego prośba została wysłuchana i Dick znalazł się wkrótce na pasażerskim statku, kursującym regularnie pomiędzy portami Południowej i Północnej Ameryki.
Na statku tym, nietylko pasażerowie, ale i oficerowie zajęli się bardzo życzliwie bezdomnym sierotą i zaczęli go kształcić, tak iż Dick po trzyletniej na tym pasażerskim statku służbie, zdał egzamin do wyższej szkoły marynarskiej, do której został następnie przyjęty dzięki protekcji kapitana Hulla, Zacny ten człowiek opowiedział dzieje chłopca swemu chlebodawcy, p. Weldonowi i sprawił, iż bogaty właściciel okrętów zajął się losem Dicka, co dało ten skutek, że i profesorowie w szkole zajęli się gorliwiej jego nauką i w rezultacie pojętny, pilny i pracowity chłopiec ten w piętnastym roku życia posiadał wiedzę bardzo już rozległą.
Ponadto, Dick był zbudowany jak atleta; był silny, gibki i zręczny. Oczy miał niebieskie, przy ciemnych włosach. Zawód marynarski wyrobił w nim energję, bystrość, szybką orjentację i przedsiębiorczość. Nadmierna, umysłowa praca wyczerpała jednak nieco organizm młodego chłopca, tak iż sam kapitan Hull poradził mu, ażeby przyjął on na czas krótki obowiązki praktykanta na Pilgrimie, co będzie z dużą korzyścią dla jego wiedzy praktycznej. Dick zgodził się na to z ochotą, i tym sposobem znalazł się na pokładzie Pilgrima.
Pani Weldon znała Dicka jeszcze z San-Francisco, to też na jego widok ucieszyła się bardzo. Jeszcze bardziej uradowany był widokiem swego przyjaciela mały Janek, dla którego Dick był zawsze bardzo dobry. Podróż tymczasem odbywała się dalej w warunkach dość sprzyjających, aczkolwiek kapitan uskarżał się trochę na wiatr nie najpomyślniejszy, który mógł, gdyby dął dłużej w tym samym zachodnim kierunku, przedłużyć znacznie podróż.
Monotonję jazdy, dnia 20 lutego, około godziny 9-ej rano, ożywił wypadek nie tak znów często na oceanie się zdarzający.
Pogoda w dniu tym była jasna, słoneczna i cicha. Korzystając z niej Dick i Janek wesoło zabawiali się na pokładzie, a następnie wdrapali się po maszcie, aż do bocianiego gniazda.
Gdy się tam znaleźli, na twarzy Dicka zamarł nagle śmiech niefrasobliwy, chwilę patrzał on uważnie na jakiś punkt oddalony a następnie zawołał głośno:
— Rozbity statek!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.