Pieśń białego domu/Historja chłopca i dziewczynki/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Szczęsny
Tytuł Historja chłopca i dziewczynki
Pochodzenie Pieśń białego domu
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1915
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała opowieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Nazajutrz w dużej sali koncertowej woźni zapalali wieczorem światła. Chodzili przytem z hałasem pomiędzy krzesłami, przesuwając niektóre i ocierając z kurzu. Krzesełka dalszych rzędów stały cicho i cierpliwie a fotele bliżej estrady poskrzypywały pełne zarozumiałości jak zwykle.
— Czy nie wiesz pan? — zapytał sąsiada jeden z nich, noszący na grzbiecie złoconą tabliczkę stałego właściciela, — co dziś będzie grane na koncercie?
— Ach, sprzykrzyło mi się już to wszystko, — odparł tamten. — Ludzie, którzy siadają na nas, uważają, że powinniśmy ich zawsze cierpliwie nosić, doprawdy niedarmo mnie to gniewa. — Zupełnie słusznie, — zaskrzypiała czerwona, wyściełająca go, skóra. Jestem już stara i chcę, aby mnie ludzie zaczęli szanować, a tu ani rusz, pamiętasz w składzie, gdzie mnie kupiono, jakiś stary kawałek skóry z wytartemi złoceniami cieszył się takim poważaniem...
— Ach dajże już spokój z swoją odwieczną historją — przerwał fotel — dopóki stanowisz jedną całość ze mną, to powinno ci wystarczyć. Podobno dziś ma grać jakiś młody skrzypek — przerwał fotel z tabliczką, — był tu dziś rano, kiedy sąsiad drzemał.
— Najgorzej z temi młodemi, odparł tamten — każdy ma się za coś nadzwyczajnego, a przecież my dźwigamy tych, od których zależy cała pochwała. Gdyby wygodnie nie siedzieli, napewnoby nie chciało im się słuchać do końca wszystkiego...
Wtem jeden z woźnych zapalających światło, przechylony z górnej galerji upuścił na dół swój kij do zapalania. Kij spadł z hukiem na rozmawiających zarozumialców i każdemu z nich porządnie się oberwało. Wtedy dopiero ucichły, trzeszcząc jednak od czasu do czasu z niezadowolenia. Tymczasem w sali było już zupełnie jasno. Odbierający bilety stanęli u wejść i publiczność zaczęła powoli napływać. Między innemi byli też rodzice z dziewczynką oraz kilkoma młodemi panami. Jakim sposobem się tutaj znaleźli? Otóż ojciec, wiedząc, że dziewczynka oddawna nie pytała o chłopca, kupił bilety na dzisiejszy koncert, chcąc się przekonać, czy córka sobie czego nie przypomni. Za chwilę publiczność ucichła. Zaczął się koncert: grała doskonała orkiestra, potem znana śpiewaczka zyskała sobie głośne oklaski zaśpiewaniem kilku piosenek. Aż wreszcie wszedł na estradę chłopiec... Ojciec patrzy teraz uważnie na córkę, rozmawiającą ze znajomemi, ale ta pomimo, że spojrzała na skrzypka, nie poznała go wcale. — Czy wiesz, że ten nieznany grajek będzie grał swój własny utwór — ogród letni? — zapytał po chwili ojciec! — Ach pewno coś takiego, czego trzeba będzie słuchać tylko przez cierpliwość — odparła córka, a młodzi panowie skwapliwie jej przytwierdzali. Grajek nim zaczął grać, obrzucił przedtem spojrzeniem całą salę. Gdzieniegdzie dostrzegł skierowane na siebie lornetki i zmarszczył lekko brwi. — Ładny — powiedziała dość głośno pewna pani do swej sąsiadki, ale niemłody człowiek, siedzący za niemi, syknął cicho, co miało znaczyć, że teraz się nie rozmawia.
Rzeczywiście chłopiec był ładny. Ciemne oczy jego patrzyły z pewnością przed siebie i nie znać w nich było ani cienia zakłopotania. Po chwili grać zaczął...

Wszystko, co rosło w ziemi, dojrzało w promieniach letniego słońca, opowiadały jego skrzypce; dojrzały drzewa, dojrzały też złe i dobre trawy, każda roślina wydaje swoją woń, wonie mieszają się i płyną w powietrzu jak niewidzialne pasma. A pośrodku ogrodu stoi człowiek, co nie może się cieszyć rozkwitem całej ziemi, tak jakby chciał. Głęboka zmarszczka przecina mu czoło, wie on, że w głębi ogrodu osłonięte drzewami płynie źródło i on musi tam dojść. To źródło, z którego zaczerpnie zrozumienie całej kwitnącej ziemi, na której niewszystko jeszcze złe umie odróżnić od dobrego. A słońce pali, upał cięży na ramionach. Co człowiek skieruje się w jedną stronę, już źródło dźwięczy gdzieindziej, tak jakby się bawiło w chowanego. Radzi się człowiek swego rozumu, ale rozum jest senny i leniwy, radzi się serca, ale tam tętni i przelewa się gwałtownie krew, jakby się chciała co chwila na wolność wydobyć. Aż przypomina sobie, kiedy już uczuł się prawie bezradnym, swoją pieśń, pieśń, jaką każdy człowiek słyszy w chwili swoich narodzin. To pieśń o tem, do czego każdy człowiek jest przeznaczony. Przypomina ją sobie z trudem, powoli, bo wieleż czasu upłynęło od chwili, kiedy ją słyszał. Ale pamięć się sili coraz owocniej, rozum ożywia, serce bije coraz spokojniej i pieśń jest przypomniana. I wtedy poznaje człowiek, że z końcem pieśni, skończy się i jego droga do zaczarowanego źródła. Wie już teraz, że pieśń to całe jego życie, a źródło to ów rzut oka na wszystkie swoje czyny, kiedy cała ich księga ma się zamknąć niedługo na zawsze. Człowiek wie to i rusza przez ogród tak, jak to mu było przeznaczone. A wtedy odzywa się nad nim melodja, która wyraźnie mówi, co to jest smutek i szczęście ludzkie i wtóruje odtąd jego własnej pieśni.
Chłopiec skończył... nie widział podczas gry słuchających, bo przed oczami miał to, co grał. W ów wieczór samotny w swoim pokoju, zdecydował się nie grać żadnej z powszechnie znanych rzeczy. Nie chciał powtarzać tego, co już powiedziano. Opowiedział więc to, co myślał, a ludzie, gdy skończył, siedzieli cicho jakby ich kto zaczarował. Potem dopiero kiedy upłynęła spora chwila, pomyślano o oklaskach. Huczały one pod sufitem wielkiej sali, huczały jeszcze, gdy niektórzy już wychodzili. I od tego wieczora chłopiec został sławą w swojem mieście, chociaż stała się jedna rzecz, o której ludzie nie wiedzieli. Dziewczynka nie poznała w sławnym skrzypku biednego chłopca ze wsi, a on w pięknie ubranej pannie nie zauważył małej dziewczynki z białego domu.
Od kiedy chłopiec stał się sławnym, w pokoiku jego, u szczytu wielkiego domu spotykały go różne niespodzianki. Nazajutrz po koncercie odwiedził go pierwszy jego nauczyciel, który go uczył jeszcze za lat dziecinnych. Już kiedyś przepowiedział mu on wielką przyszłość. Teraz, odwiedził go sam i zmęczony wieloma piętrami siedział na wygodnem krześle, z rękami opartemi na lasce; przed nim stał chłopiec i słuchał go uważnie.
Nauczyciel był mądrym człowiekiem. Całe jego młode życie upłynęło mu na marzeniach o wielkiej sztuce. Ale los sprawił inaczej; musiał się wziąć do dawania lekcji aby zarabiać. Jednak zawsze pozostał wierny swoim myślom. Szukał w tych, których uczył, wielkiego artysty. Tylko że wśród wielu uczniów, jacy mu się przewinęli przed oczami, nie znajdował takiego. Jedni pragnęli coprędzej sławy i powodzenia, inni urodzili się już zarozumialcami, inni jeszcze pracowali nad muzyką jak sumienni rzemieślnicy. Ludzie różnie ich potem ocenili, ale nauczyciel wiedział dobrze, że ludzie często się mylą. Dopiero chłopiec przypomniał mu własne młode lata. Przy nim, stary już muzyk, uczuł się nanowo pełnym życia artystą. Więc uczył go tak, jak nie uczył jeszcze nikogo. Powierzał mu swoje myśli, których ciężkie życie nie zdołało mu zabrać. A kiedy dostrzegł, że chłopiec będzie grał lepiej od niego, nie powstydził mu się tego powiedzieć. Wiedział, że od tej chwili chłopiec pokocha go tylko jeszcze bardziej.
„Mój kochany“, mówił teraz do niego, wspierając się na starej lasce, — wchodzisz na wielką drogę. Ale na niej tembardziej musisz być sobą. Ludzie zażądają teraz od ciebie wszystkiego, coś sam sobie zdobył. Ale jeśli będziesz pamiętał, że oszczędność często jest lepszą od zbytniej szczodrości, — bogactwa twe będą wzrastały zamiast się szybko wyczerpać. I będziesz mógł długo obdarzać ludzi owocami, które sam wyhodujesz.
Nauczyciel z chłopcem długo jeszcze rozmawiali. Potem żegnając się, uściskali się serdecznie. A gdy stary muzyk wyszedł, niedługo potem do mieszkania przyniesiono wspaniałe kwiaty. Służący spojrzał lekceważąco na chłopca, nie spodziewając się napiwku i odszedł szybko, zostawiając mu w ręce kwiaty i elegancką kopertę. Ktoś pisał chłopcu o jego muzyce tak, jak on tego nigdy nie słyszał. Ktoś mu mówił, że kocha jego i muzykę, tak jak tego chłopcu nigdy nie mówiono, a zapach prześlicznych perfum, unoszący się z listu, zmięszał się z zapachem przyniesionych kwiatów.
I zapachy te jakby mówiły: nie wierz w to, co mówił ci stary człowiek. On też kiedyś chciał być wielkim artystą, ale niekażdy nim być może, przypadło to w udziale tobie a nie jemu, nie poto, abyś się od świata odwracał. Świat kocha sławnych ludzi, a tyś przecież taki...
Kwiaty pachniały coraz silniej, bo były ponawlekane na zręcznie ukryte druty, a list mówił za nie pięknie i tkliwie, tak jakby czyjeś nieszczęśliwe serce prosiło w nim o wielką łaskę.
Ale gdy chłopiec, wzruszony słowami listu, chciał zagrać coś pod ich wrażeniem, skrzypce nie posłuchały go pierwszy raz w życiu. Więc spojrzał chłopiec na kwiaty, dostrzegł teraz dopiero ich mękę i odsunął od siebie nieznany podarek tak, jak się odsuwa fałszywą, wyciągniętą ku sobie rękę.
Odtąd zaczął walczyć z łatwem życiem, jakie mu się ciągle nastręczało. Grywał coraz częściej wobec ludzi i widział wiele pięknych kobiet, ale zawsze ufał tylko swoim skrzypcom. One mu powtarzały całe dzieciństwo, pamiętały o białym domu i dawnej maleńkiej dziewczynce. Jednak wiele razy nie był pewnym czy dobrze postępuje? Czasami zdawało mu się, że nie może ogarnąć myślą wielu sprzeczności, jakie dostrzegał w ludziach. Młode jego serce nieraz gotowe było rzucić się naoślep za czemś, co mu się zdawało nieprzeparcie piękne. Ale wkrótce smucił się i zamykał jak zmrożony kwiat, bo spotykał złudę, która krótko trwała. I dopiero słońce melodji otwierało go nanowo. Wreszcie pewnego dnia przywitała go smutna wieść: stary nauczyciel umarł. I odwiedził go chłopiec ostatni raz, oglądał jego zapadnięte starcze usta, które miały dla niego zawsze uśmiech pogodny, widział zamknięte oczy, gdzie od migotania świec zebrały się sine cienie. Wtedy zrozumiał, czem jest dla człowieka śmierć. Nie mógł jej teraz opowiedzieć żadną melodją, bo wyobraziła mu się jako wielki spokój, którego jeszcze nie posiadał, ale był pewnym, że kiedyś to potrafi. I wreszcie potem wyjechał chłopiec w dalekie strony do kraju nazwanego ojczyzną artystów. Miał tam pozostać dłużej, o czem mówiły wszystkie gazety miejskie. Tylko gazety nie wiedziały, że zabiera ze sobą wiele teraz jeszcze trapiących i ciężkich myśli, które kiedyś dopiero będzie mógł ludziom na skrzypcach opowiedzieć.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Szczęsny.