«Stary żeglarzu, boję się,
Boję się ócz twych blasku!
Długiś i smukły i ciemnyś ty,
Jak skiby morskiego piasku[1].
|
Weselny gość w przestrachu, myśli że duch przemawia do niego.
|
Boję się żaru twoich ócz,
Chudej się ręki boję»...
«Weselny gościu, nie bój się!
Nie zmarło ciało moje.
|
Stary żeglarz zapewnia go jednak, że jest żyjącym człowiekiem
|
Sam byłem, sam! ach! strasznie sam
Na tej bezmiernej fali —
Nie wspiera duszy mojej Bóg,
Nikt nad nią się nie żali.
|
i opowiada dalej o swojej strasznej pokucie.
|
Tylu ich było, dzielny lud!
A dziś pomiędzy zmarłymi!
Żył-li bagiennych płazów rój,
Ach! i ja żyłem z nimi.
|
Z pogardą wyraża się o stworzeniach spokojnych.
|
Spojrzę na bezmiar zgniłych wód
I wzrok odwrócę od toni!
Spojrzę na zgniły pokład nasz,
A tutaj leżą oni!
|
I zazdrości im, że żyją, a ludzi tylu pomarło.
|
Spojrzę ku niebu — modłów chcę —,
Warga się ledwie rusza:
Szept jeno zdrożny wyszedł z niej,
Wyschła już moja dusza.
|
|
Zamknę powieki, lecz, jak puls,
Źrenice w nie uderzą:
Gniecie je niebios wielki grób,
Gniecie je morze, a u stóp —
U stóp mych trupy leżą.
|
|
Nie tknął ich rozkład, z martwych ciał
Pot lodowaty spływa,
We mnie wlepiony wszystkich wzrok,
Źrenica jakby żywa.
|
Atoli przekleństwo żyje dla niego w oczach tych pomarłych ludzi.
|
Klątwa sieroty może nas
W piekielne strącić ciemnie:
Ale przekleństwo trupich ócz
Straszniej się wpiło we mnie!
Dni, nocy siedm patrzałem w nie
I marłem nadaremnie!
|
|
I znów się cichy księżyc wzniósł
Nad moje to pustkowie,
Przy nim zaledwie kilka gwiazd! —
Któż smutek mój wypowie!
|
W swem osamotnieniu i wytrwałości zwraca się z żalem ku błądzącemu księżycowi i gwiazdom, które, w coraz to większej zjawiając się liczbie, poruszają się naprzód; należy do nich błękit całych niebios, tu one mają swą przystań, swoją ojczyznę, swoje własne naturalne schronisknschronisko, do którego wchodzą bez poprzedniego zawiadomienia, jak wielcy panowie, których się spodziewano, a których przybycie cichą sprawia radość.
|
Na fale księżyc blask swój siał,
Niby kwietniowe szrony,
Lecz gdzie okrętu leżał cień,
Tam na głębinie, w noc i dzień
Mienił się żar czerwony.
|
|
W ciemni okrętu miałem raz
Zjawisko morskich węży:
Śnieżny za niemi błyszczał ślad,
Lub w płatkach spadał blask, gdy gad
W górę swój grzbiet wypręży.
|
Przy świetle księżyca przygląda się wielkiemu spokojowi stworzeń bożych,
|
W ciemni okrętu jakże lśnił
Bogaty czar ich skóry!
Śród aksamitno-czarnych prąg
Błękit i zieleń, a zaś wkrąg —
Ich śladem — łysk purpury.
|
|
Szczęsne stworzenia! Gdzież ten człek,
Coby ich czar wyjawił!
Miłość trysnęła w łonie mem
I jam je błogosławił!
Bóg mi okazał litość swą
I jam je błogosławił...
|
ich piękności i ich szczęściu. Błogosławi im.
|
W tej samej chwili mogłem już
Do modłów złożyć dłonie:
I z szyi mej albatros sam
Gdzieś w morskie upadł tonie.
|
Uroki zaczynają pierzchać.
|