Pieśń o starym żeglarzu/Część czwarta

<<< Dane tekstu >>>
Autor Samuel Taylor Coleridge
Tytuł Pieśń o starym żeglarzu
Część czwarta
Pochodzenie Poeci angielscy
Wydawca Księgarnia H. Antenberga
Data wyd. 1907
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CZĘŚĆ CZWARTA.

«Stary żeglarzu, boję się,
Boję się ócz twych blasku!
Długiś i smukły i ciemnyś ty,
Jak skiby morskiego piasku[1].


Weselny gość w przestrachu, myśli że duch przemawia do niego.

Boję się żaru twoich ócz,
Chudej się ręki boję»...
«Weselny gościu, nie bój się!
Nie zmarło ciało moje.


Stary żeglarz zapewnia go jednak, że jest żyjącym człowiekiem

Sam byłem, sam! ach! strasznie sam
Na tej bezmiernej fali —
Nie wspiera duszy mojej Bóg,
Nikt nad nią się nie żali.


i opowiada dalej o swojej strasznej pokucie.

Tylu ich było, dzielny lud!
A dziś pomiędzy zmarłymi!
Żył-li bagiennych płazów rój,
Ach! i ja żyłem z nimi.


Z pogardą wyraża się o stworzeniach spokojnych.

Spojrzę na bezmiar zgniłych wód
I wzrok odwrócę od toni!
Spojrzę na zgniły pokład nasz,
A tutaj leżą oni!


I zazdrości im, że żyją, a ludzi tylu pomarło.

Spojrzę ku niebu — modłów chcę —,
Warga się ledwie rusza:
Szept jeno zdrożny wyszedł z niej,
Wyschła już moja dusza.


Zamknę powieki, lecz, jak puls,
Źrenice w nie uderzą:
Gniecie je niebios wielki grób,
Gniecie je morze, a u stóp —
U stóp mych trupy leżą.


Nie tknął ich rozkład, z martwych ciał
Pot lodowaty spływa,
We mnie wlepiony wszystkich wzrok,
Źrenica jakby żywa.


Atoli przekleństwo żyje dla niego w oczach tych pomarłych ludzi.

Klątwa sieroty może nas
W piekielne strącić ciemnie:
Ale przekleństwo trupich ócz
Straszniej się wpiło we mnie!
Dni, nocy siedm patrzałem w nie
I marłem nadaremnie!


I znów się cichy księżyc wzniósł
Nad moje to pustkowie,
Przy nim zaledwie kilka gwiazd! —
Któż smutek mój wypowie!


W swem osamotnieniu i wytrwałości zwraca się z żalem ku błądzącemu księżycowi i gwiazdom, które, w coraz to większej zjawiając się liczbie, poruszają się naprzód; należy do nich błękit całych niebios, tu one mają swą przystań, swoją ojczyznę, swoje własne naturalne schronisko, do którego wchodzą bez poprzedniego zawiadomienia, jak wielcy panowie, których się spodziewano, a których przybycie cichą sprawia radość.

Na fale księżyc blask swój siał,
Niby kwietniowe szrony,
Lecz gdzie okrętu leżał cień,
Tam na głębinie, w noc i dzień
Mienił się żar czerwony.


W ciemni okrętu miałem raz
Zjawisko morskich węży:
Śnieżny za niemi błyszczał ślad,
Lub w płatkach spadał blask, gdy gad
W górę swój grzbiet wypręży.


Przy świetle księżyca przygląda się wielkiemu spokojowi stworzeń bożych,

W ciemni okrętu jakże lśnił
Bogaty czar ich skóry!
Śród aksamitno-czarnych prąg
Błękit i zieleń, a zaś wkrąg —
Ich śladem — łysk purpury.


Szczęsne stworzenia! Gdzież ten człek,
Coby ich czar wyjawił!
Miłość trysnęła w łonie mem
I jam je błogosławił!
Bóg mi okazał litość swą
I jam je błogosławił...


ich piękności i ich szczęściu. Błogosławi im.

W tej samej chwili mogłem już
Do modłów złożyć dłonie:
I z szyi mej albatros sam
Gdzieś w morskie upadł tonie.


Uroki zaczynają pierzchać.







  1. Ostatnie wiersze tej zwrotki zawdzięczam p. Wordsworthowi. Plan tego poematu powziąłem i po części wykonałem podczas uroczej podróży z Nether Stowey do Dulverton, w jesieni 1797, w towarzystwie jego i jego siostry. Uwaga Coleridg’a.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Taylor Coleridge i tłumacza: Jan Kasprowicz.