Pieśni Ossjana (tłum. Krasicki, 1830)/Duma IV
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Pieśni Ossjana | |
Pochodzenie | Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym | |
Wydawca | U Barbezata | |
Data wyd. | 1830 | |
Miejsce wyd. | Paryż | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Cały tekst | |
| ||
Indeks stron |
Cóż to za piękna z gór śpiewając schodzi,
Jak tęcza, gdy się niebo wypogodzi?
Ta to jest, której głos wdzięczny i miły.
Córko Toskara! nie raz cię wabiły
Piosneczki moje, nie raz, gdyś słuchała,
Łza z pięknych oczu twoich wypadała.
Czyż po to schodzisz, żeby widzieć boje?
Czyż po to, abym śpiewał dumy moje?
Piękna Malwino! nie takim ja byłem;
Ślepy, zgrzybiały, wszystko utraciłem.
Nie taki byłem w tę szczęsną godzinę,
Kiedym nadobną poznał Ewralinę.
Tysiąc ona rycerzów ofiary zwabiła,
Tysiąc ona rycerzów ofiarmi wzgardziła,
Jam tylko był szczęśliwy. Przy Lego jezierze
Był jej dóm, tam poszedłem, szli za mną rycerze.
Przyjął nas Brano ojciec, człek pełen ludzkości,
A widząc w domu swoim pożądanych gości,
Rzekł, niełatwato zdobycz, wielu odmówiona:
Ale ty bądź szczęśliwym, będzie z tobą ona.
O synu wiecznej sławy! krwi godna Fingala,
Bierz córkę, chętnie ojciec i ona pozwala.
Wchodź w dóm mój, wchodź szczęśliwie: to kiedy powtorzył,
Wrota domu swojego sam dla nas otworzył;
Otworzył wrota, które kryły Ewralinę.
Ujrzałem piękną mojej podróży przyczynę,
Wtem się na górze zbrojni męże pokazali,
Ośmiu było rycerzów, co z Kormakiem stali;
Śklniły się w oczach naszych rynsztunki i zbroje,
Tam był, ów sławny Toskar, zawołany w boje,
Kolla mężny i Duna, Frestat, Dala, Tago,
I Dajro, sławny wszędzie niezwykłą odwagą.
Patrzałem z zadziwieniem na te widowiska,
A postrzegłszy, że ku nam mieczem Kormak błyska,
Szedłem prosto ku niemu z memi rycerzami.
Dzielni jego junacy spotkali się z nami;
Trzykroć oręż Kormaka o tarcz mą uderzył,
Trzykroć i jam się żwawo na niego zamierzył,
Zginął młodzian waleczny, głowę mu uciąłem;
I w oczach zlękłych jego rycerzów wstrząsnąłem.
Uciekli: któżby wtenczas był powiedział,
Malwino moja, że ja będę siedział
Smutny, kaleka, sam jeden na puszczy?
Już ustawały głosy mężnej tłuszczy,
Bardy ucichły, wiatry co powstały,
Wyniosłych dębów wierzchy kołysały,
A gdy zniewalał sen mocą przyjemną,
Wtem Ewralina stanęła przedemną.
«Wstań, Ossjanie, rzekła, ratuj syna,
Znowu z Loklińcy potyczkę zaczyna»
Rzekła, i w jasnym zniknęła obłoku.
Wstałem; a w nagłym pośpieszając kroku,
Dopadłem miejsca, gdzie syn gonił trwożnych.
Bojąc się jego gonitw nieostrożnych,
Krzyknąłem: «dość już straty dla Loklinu.
Dość dla nich zemsty, powróć się mój synu.»
Powrócił; a chrzęst świetnej jego zbroje
Wdzięcznym odgłosem cieszył serce moje.
«Pocóż, rzekł, ojcze, wstrzymujesz gonitwę?
Oni najpierwsi wszczęli z nami bitwę,
Oni się do nas najpierwej zakradli,
Wtenczas z Fillanem dopierośmy wpadli.
Przerzedziliśmy tę strwożoną rzeszą,
Lecz większe jeszcze hufce onych śpieszą,
Hufce Loklinu coraz się zbliżają,
Ćmy nocne, smutne jęki powtarzają:
Ognie się nocne znagła pokazały,
Widziałem, bladym płomieniem gorzały:
Pewnie to, ojcze, śmierci poprzedniki,
Obudźmy króla, nim wpadniem w ich szyki.
Skoro powstanie, co w bitwach się śmieje,
Loklin, jak chmura, przed słońcem zrzednieje.»
Porwał się Fingal, i wsparł na puklerzu.
Tarczto Trenmora, co w wojnie, w przymierzu,
Tysiąckroć jego przodki podnosiły.
Widoki smutne srodze go zmartwiły,
Skoro sen zamknął znużone powieki,
Stanął cień przed nim wdzięcznej Agandeki.
Duch lekko w jasnym obłoku się wznosił,
Twarz zbladłą łzami kroplistemi rosił:
Ściągnęła rękę, oczy łzą skropiła.
Rzekł: «czemu płaczesz Agandeko miła?»
Zniknął cień z oczu, i sen co go łudził;
Fingal się łzami oblany obudził.
Bladawe gwiazdy gasnąć poczynały,
Pierwsze się zorza już pokazywały,
Gdy postrzegł Fingal po ozdobnej zbroi,
Że młody Oskar nie daleko stoi.
Zbliżył się młodzian. «Gdzie nieprzyjaciele?
Zawołał Fingal; czyli jeszcze śmiele
Stoją na placu najezdnicy wściekli,
Czy już na swoich okrętach uciekli?
Ale są dla nas, jeszcze głos ich słyszę.
Oskarze! biegnij pomiędzy zacisze,
Budź mężnych». Podniosł głos Fingal wspaniały,
Ogromnym hukiem puszcze się ozwały,
Zlękły się zwierza, wzniesione w obłoki,
Niezwykłem wzdrgnieniem zadrżały opoki.
Jak wiatr co chmury pędzi w jednę stronę,
Tak na głos wodza wojska zgromadzone:
Głos ten doniosły, co na boje wodził,
Radosnym wdziękiem twarze wypogodził.
«Idźcie, rzekł Fingal, na zwycięzkie boje,
Będę ja z wami, idźcie dzieci moje;
Na tym pagórku będzie miecz mój błyskał:
A jeśliby was przeciwnik uciskał,
Ja was wspomogę; lecz na cóż wspomagać,
Na co wam w mężnym boju dopomagać?
Wy sami odnieść zwycięztwo zdołacie,
Na czele waszem syna Morny macie;
On was wieść będzie, on się pierwszy stawi,
On się pieśniami Bardów naszych wsławi.
Duchy rycerzów naszych znamienite,
Duchy! w obłokach powietrznych zakryte,
Wieczni mieszkańcy szcześliwej zacisze,
Wy niegdyś wierni moi towarzysze!
Jeżeli który z tych mocarzów padnie,
Przyjmie go poczet wasz wybrany snadnie,
Niechaj na skrzydłach wiatrów unoszeni,
Po krain naszych rozkosznej przestrzeni,
Kiedy w snach wdzięcznych do żyjących śpieszą,
I mnie niekiedy wesprą i pocieszą.
Fillan! Oskarze! i ty Ryno dworny,
Idźcie: wstępujcie w ślady syna Morny:
Bądźcie pamiętni na ojców przykłady.
O dzieci moje! czy z mocy, czy z zdrady,
Gdybyście padli, poszedłbym za wami:
A wtenczas duch mój z waszemi duchami,
Wspólnem miłości ogniwem złączony,
Bujałby jeszcze nad wierzchołkiem Kony.»
Jak obłok czarny, najeżony grzmoty,
Tak król mocarzów wyprawiwszy roty,
Wracał się nazad przez wrzosiste stepy,
Śklnią mu się w ręku dwa płytkie oszczepy:
Nie raz się spojrzał na pobojowiska,
Trzy jego Bardy stoją przy nim zbliska,
Usiadł na Kromli, a blask jego zbroje,
Świecił zdaleka. Myśmy szli na boje,
Pełen radości był mój Oskar miły,
Piękne się jego lica rumieniły,
A łzy miał w oczach, łzy wdzięczne, radośne,
Miecz jego błyszczał, jak promień na wiosnę.
Szedł hoży młodzian niezwykłym pośpiechem,
I wyrzekł do mnie te słowa z uśmiechem:
«Ojcze kochany! wodzu wojowników?
I ty się uchroń, ustąp z naszych szyków,
Ustąp synowi chwały pożądanej:
A jeśli zginie, powiedz ukochanej,
Powiedz Toskara córce, która jęczy,
Tam, kędy strumyk kręto płynąc, brzęczy;
Jęczy nieboga, powiedz, że jej miły
Na jej płakanie i z ciemnej mogiły
Wydostanie się, a duch w lekkim locie
Będzie ją wzmagał, i cieszył w kłopocie.»
Rzekłem: «Oskarze! ty mnie staw mogiłę,
Najsroższe bitwy w oczach moich miłe.
Z tej nie ustąpię, poznasz mym przykładem,
Jakim się ojcem zaszczycasz i dziadem;
A jeśli zginę, złóż broń na mogile,
Nie masz Oskarze tej, na którą mile
Nie razem patrzał. Synu! jeśli zginę,
Tę, którąm kochał znajdę Ewralinę.»
Takąśmy z synem mowę wtenczas mieli,
Gdyśmy głos Gaula znagła usłyszeli;
Miecz ojca trzymał, w odgłosie wesoły,
Wpadł wielkim pędem na nieprzyjacioły.
Wszczęła się bitwa, odgłos się powtarza,
Miecz w miecz uderza, a mocarz w mocarza.
Chrzęst zbrój i tarczy, szczęki słychać stali,
Gaul, jako piorun, co las w Arwen pali:
Swaran, jak potok, co po strasznej tuczy,
Rwie skały, drzewa, pieni się i huczy.
Kto zdoła zliczyć rycerzów zginionych?
Miecz Ossjana, w ciosach doświadczonych,
Gromady zmiatał: ty z synów wybrany
Oskarze, jakie zadawałeś rany!
Jakeś był straszny, patrzałem,
Jako twój oręż nad nieprzyjacielem
Strwożonym błyskał. Pierzchnęli: my gonim,
Ścigamy zblizka, i uciekać bronim.
Padają mężni: tak kruszec pod młotem,
Tak wrzos pod ogniem, tak dęby pod grzmotem.
Widzi to Swaran, zwrócił się niesworny
I biegł natychmiast tam, gdzie był syn Morny.
Postrzegł to Fingal, i rzekł do Ulina:
«Idź Bardzie sławny, idź do Morny syna,
Wzbudzaj pieśniami na czyny dostojne,
Przypomnij jego dawniej sławną wojnę.
Szedł Ulin stary kroki poważnemi,
I tak go w zbudził pieśniami swojemi
«Potomku rycerzów dawny,
I zaszczycie rodaków
Zawołany, w ciosach sławny,
Wodzu mężnych junaków;
Śmierci dawca, twój miecz skory
Niech się w ciosach nie leni.
Walcz na brzegach Inistory,
Niech pierzchają strwożeni.»
Śpiewał: w Gaulu serce się wzmagało,
Wtem przypadł Swaran, i w tarcz okazałą
Tak ciął, iż ciosu syn Morny nie zdołał,
Postrzegł to Fingal, porwał się, zawołał:
Trzykroć głos podniosł, trzykroć góry drżały,
A zbiegłe roty, które uciekały,
Na odgłos jego stanęły jak wryte.
Twarze ich smutne, i wstydem okryte,
W ziemię strwożeni pokornie patrzali
Nadchodzi Fingal, a jak w srogiej fali,
Gdy chmury idą w stepy wysuszone,
Czekają deszczu zioła pochylone:
Tak wojsko wodza swojego czekało.
Postrzegł i Swaran osobę wspaniałą,
Poznał Fingala, jadem rozjuszony,
Wsparł się na mieczu, stał wskroś przerażony:
Jaskrawym ogniem oczy mu błyszczały;
Tak dąb piorunem niegdyś ogorzały,
Ogromny w sobie i wiekami stary,
Spuszcza ku ziemi uwiędłe konary.
Zwrócił się Swaran, z nim rycerzów tłuszcza
W inszą się stronę przenosi i spuszcza.
Rzekł Fingal: «Dawne zwycięztw moich znaki
Niech się okażą pomiędzy orszaki:
Niech dmie w chorągwie wiatr, co wdzięcznie wieje.
Na taki szelest duch mężny rzeźwieje:
Do mnie ò dzieci! zwracaj kroki twoje
Gaulu! Oskarze! co rośniesz na boje;
Kupcie się do mnie Konnalu! Dermidzie!
Ossjan w pieśniach sławny, niech tu idzie.»
Złotemi zewsząd ozdobny haftami,
Słońca proporzec zaśklnił się nad nami;
Miłe z nim wiatrów oddechy igrały,
Serca się takim widokiem wzmagały.
Patrzcie, rzekł Fingal: «nieprzyjaciół tłuszcza
Tak rzadka, jako po pożarze puszcza:
Niechaj z was każdy, tak, jak mu się zdarza,
Z Loklińców sobie obierze mocarza,
Niechaj z nim walczy. Rzekł Gaul: «siedmiu biorę;
Oskar, ja wodza, co ma Inistorę;
Madana Dermid; Termanu król mężny
Na tego przypadł, co dziś niedołężny,
Co dziś zgrzybiały, kaleka i ślepy,
Tuła się między manowce i stepy.
Już się król rzucać mocarzom pozwala,
«Wam, rzekł, Loklińcy; Swaran dla Fingala.»
Natychmiast jako wiatry, rozjuszone
Wojska się nasze udały w tę stronę,
Kędy Loklińców mężne roty stały,
Echa okrzyki nasze powtarzały.
Któż zdoła głosić, co się wówczas działo?
Córko Toskara! krwią się rumieniało
To straszne pole, jak zerwane skały,
Tak liczne półki Loklińców padały.
Padały półki, szło zwycięztwo z nami,
Wszyscyśmy słowo sprawdzili skutkami.
Córko Toskara! tyś naówczas bladła,
A gdyś nad brzegiem Branny trwożna siadła,
Nie raz patrzając na straszne rozruchy,
Pierś twoja śnieżna, jak łabędzie puchy,
Coraz się nagłem wzruszeniem wznosiła.
Nie raześ słońce, jak w krwi zobaczyła:
Czarne obłoki jasność jego kryły,
A duchy błędne pomiędzy mogiły,
Jako wiatr lekki, co świszcze przez skały,
Okropnym jękiem uszy przerażały.
Grad leci, chmura grżmi, huczy i błyska,
Takie tej bitwy były widowiska.
Malwino! płaczesz, przestań; niech te płaczą,
Co już najmilszych swoich nie zobaczą.
Niech Loklin płacze, co postradał męże,
Już dawnej swojej sławy nie dosięże.
Kupami jego mocarze padali.
Krwiąśmy ich nasze miecze zfarbowali:
Jam wszystkich przeżył, sam się z moich baczę,
Malwino! nie płacz, niech Ossjan płacze.»
Postrzegł jednego Fingal z zwyciężonych,
Sam weń miecz wraził, a w zapędach onych,
Gdy się weń wpatrzył, starca poważnego
Poznał, ten ręce wyciągał do niego.
Ku niemu zwracał zmartwiałe powieki:
«Ach przyjacielu; mojej Agandeki,
Tyżeśto, krzyknął Fingal; co ją strzegłeś!
Tyżeśto, który z ręki mojej ległeś?
Bardy? śpiewajcie na jego pogrzebie,
O Agendeko! gdy wielbimy ciebie,
I twój przyjaciel będzie wspominany,
Spocznie w mogile od nas usypanej.»
Zasłyszał w Kromli Kukulin wspaniały,
Jako się oba wojska potykały.
Wołał Karyla z Konnalem odważnym:
Ci krokiem idą do niego poważnym,
Przywdzieli zbroje starcy znamienite,
Patrzą: jak morze bałwany okryte,
Tak się zdaleka wojska wydawały.
Na taki widok wódz zapamiętały,
Wzniósł umysł mężny, umysł swój ochoczy,
Zagrzane sławą iskrzą mu się oczy;
Pasą się srogą nieprzyjaciół klęską,
Porwał natychmiast broń ojców zwycięzką;
Trzykroć do boju walecznie się zżymał,
Trzykroć go Konnal poważny zatrzymał;
«Fingal zwycięża, nie bierz sławy jemu,
Fingal podobien wichrowi strasznemu.»
«Idż do Fingala, rzekł Kukulin żwawy;
Śpiewaj, ò Bardzie! wielkość jego sławy,
Daj mu miecz, którym mogłem dokazować,
Już go Kukulin niegodzien piastować.
I wy, ò cienie! co na Kromli górach,
W lekkich zawarte, snujecie się chmurach,
Duchy mocarzów! których głosy słyszem,
Przyjmijcie, waszym będę towarzyszem.
Jaśniałem niegdyś, jak światłość promienia,
Zniknąłem, jak wiatr. Próżne pocieszenia!
Na cóż Konnalu wspominasz me dzieła,
Sławę mi moję przegrana odjęła!
Zwyciężył Swaran! ty, co płakać raczysz,
Bragello moja! już mię nie obaczysz.»