Pieśni Ossjana (tłum. Krasicki, 1830)/całość
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Pieśni Ossjana | |
Pochodzenie | Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym | |
Wydawca | U Barbezata | |
Data wyd. | 1830 | |
Miejsce wyd. | Paryż | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Cały tekst | |
| ||
Indeks stron |
Macpherson poeta angielski, ogłosił w połowie przeszłego wieku zbiór poezyj, którym dał tytuł Pieśni Ossjana; uwiadamiając zarazem publiczność, że je zebrał z pieśni górali szkockich, i że te poezye przez piętnaście wieków, aż do naszych czasow przechowały się w śpiewach tych górali, z całą swoją prostotą, mocą, żywością; słowem ze wszystkiemi cechami starożytnej poezyi religijnej ludów północnych. W tej powieści było coś podobnego do zapewnienia Krasickiego w przemowie do Historyi, o znalezieniu jej rękopismu między Biłgorajem i Tarnogrodem; ale że Macpherson posiadał wszelkie dary prawdziwego poety, że pojął doskonale i potrafił przelać w swe dzieła ducha starożytnych mieszkańców swojej ojczyzny, czytelnicy dali mu zrazu wiarę. Przełożono tedy te poezye na wszystkie języki europejskie; a u nas naprzód Ignacy Krasicki, potem Tymieniecki, dalej Władysław Hr: Ostrowski, Kazimierz Brodziński i inni, w tłumaczeniach wierszem polskim poezyj Macphersona, uwielbili imię mniemanego Ossjana. Trudno jest niewidzieć z tego, że możeby Macpherson nie tak prędko zwrócił na siebie uwagę całej Europy, gdyby nie użył niewinnego żartu, będąc pewnym zresztą, że czas odkryje imie prawdziwego autora. Nie długo więc była w błędzie publiczność. Uczeni angielscy chcąc się dowiedzieć, o ile Macpherson odstąpił od śpiewów górali wystawiając je w ozdobnych wierszach, a oraz chcąc się przekonać czyli pieśni Ossjana mogą być rzeczywiście uważane za historyczne pomniki Szkocyi, starali się usłyszyć je z ust samego ludu szkockiego: ale próżne były ich zabiegi; dowiedziono więc że Macpherson jest autorem pieśni Ossjana. Znaleziono jednak między dawnemi rękopismami źródło z którego autor czerpał podania, znaleziono rzeczywiście jakoweś pieśni i powieści, którym rzadki talent poety XVIII wieku umiał nadać tyle wdzięków, tyle życia, że całą Europę potrafił na czas ułudzić. Nim tedy coś powiemy o Ossjanie, według powieści Macphersona, damy krótką wiadomość o Kaledończykach i ich Bardach, jako istotnie potrzebną do zrozumienia pieśni Fingala i innych, które przez Krasickiego przełożone, do zbioru dzieł jego wchodzą. Wiadomość ta jest ręki Dmochowskiego, i znajduje się w pierwszej edycyi dzieł naszego autora.
Kaledończykowie, mieszkańcy dzisiejszej Szkocyi, pochodzili od Celtów. Dzielili się na pokolenia, czyli Klany; każdy Klan miał swego dowódcę: tego powaga, wyjąwszy w czasie wojny, była bardzo ograniczona. Naczelnicy osobnych pokoleń mieli nad sobą najwyższego urzędnika, zwanego Vergobret; ten urząd czasowy, stał się potem dziedziczny i odmieniony na imie króla.
W sprawach cywilnych żadnego wpływu nie mieli naczelnicy pokoleń; sądzono je stosownie do podania, czyli Klechdy.
Wojna była panującą namiętnością Kaledończyków. Gardzili życiem spokojnem, sądząc że spoczynek upadla człowieka. Mur, którym się od nich Rzymianie oddzielić chcieli, pokazuje, jak im odwaga Kaledończyków straszna była. Skoro młodzieniec wyszedł z dzieciństwa, zaraz towarzyszył ojcu na wojnach. Póty młodzieńcowi nie dano imienia, póki sobie na nie, przez jaki czyn znakomity, nie zasłużył.
Broń ich zaczepna była, włócznia, strzały, puginał i szabla: odporna, przyłbica i puklerz. Skrzydło orła zdobiło przyłbicę króla. Prawie zawsze Kaledończykowie walczyli pieszo, sami dowódcy z wozów. Gdy dzień potyczki nadszedł, król oddalał się na blizki pagórek: tam w milczeniu układał plan bitwy, nade dniem zdawał komendę jednemu z swoich dowódców, a sam z kilką Bardami zostawał na pagórku. Jeśli postrzegł, że jego rycerze ustępowali, posyłał zaraz Barda, aby w nich, przez pieśni rycerskie, ożywił męztwo: a jeśli to nie skutkowało, król sam walczył osobiście.
Po odniesionem zwycięztwie, stawiano pamiątkę z kamienia: takich kamieni jeszcze się wiele znajduje w Szkocyi. Ze zwyciężonymi ludzko się obchodzono i prawie zawsze na wolność ich wypuszczano. Nienawiść między familjami rodziła ustawne bitwy pojedynkowe. Często dwaj bohatyrowie bili się jedynie tylko dla niechęci swych przodków. Ale jak nienawiść, tak też przyjaźń dziedzictwem z pokolenia do pokolenia przechodziła. W największym zapale, gdy jeden rycerz powiedział swemu przeciwnikowi że ich przodkowie byli sobie przyjaciołmi; zaraz obadwa rzucali broń i ściskali się wzajemnie. Gościnność w największym zostawała u nich szacunku, i najpiękniejsze było imie «przyjaciela przychodniów».
Różnili się bardzo Kaledończykowie, od wschodnich narodów w swoich uczuciach dla płci niewieściej. Tam passye największe połączone były z upodleniem i wzgardą; Kaledończykowie zaś patrzali na kobiety, jak na swoje towarzyszki, a przez męztwo i cnoty, starali się na ich szacunek zasłużyć. Czasem przebrane kobiety obok swoich mężów walczyły.
Znali Kaledończykowie żeglugę. Zaświadczają to ich wyprawy do Skandynawji. Domy swoje budowali z drzewa, potem z kamienia; a zawsze prawie na miejscach wzniesionych.
W rozumieniu Kaledończyków, obłoki były siedliskiem dusz po śmierci. Waleczni i cnotliwi umieszczeni w pałacu powietrznym swych ojców: nikczemni i niecnotliwi błąkali się na wiatrach. Cienie tem samem bawiły się po śmierci, co zmarli lubili za życia. Powszechnie u nich rozumiano, że się dusze pokazywały i objawiały. Wszystkie skutki natury przypisywali duchom.
Mówmy cokolwiek o Bardach. Bardowie byli niższymi Druidami. Ci mieli najwyższą powagę we wszystkich sprawach, tamci zaś śpiewali pochwały królów i bohatyrów. Druidowie zostali wyniszczeni u Kaledończyków, że nadto sobie powagi przywłaszczali, Bardowie oszczędzeni.
Nic tak nie przyłożyło się do zjednania powagi królom i dowódcom, jak pieśni Bardów; bo wysławiając ich
przymioty i czyny, wmawiali w lud największe dla nich uszanowanie; a w pieśniach swoich wystawując wzór doskonałego bohatyra i rządcy, wzniecali w królach chęć stania się tym wzorom podobnymi. Ztądto uformował się w Kaledończykach charakter męztwa i wspaniałości.
Każdy naczelnik miał swoich Bardów. Król dawał co rok wielką ucztę, na którą się zgromadzali Bardowie wszystkich pokoleń, i tam swoje pieśni powtarzali. Wybierano z nich najlepsze i kazano nauczać dzieci. W wojsku zbierali się wszyscy Bardowie, i razem głosili zwycięztwo, albo opłakiwali śmierć jakiej znakomitej osoby. Takie pieśni składał Archibard, tojest naczelnik królewskich Bardów: i ten świetny stopień był winien wyższości swojej w poezyi. Bardowie służyli jeszcze za posłów: osoba ich była święta. Zczasem zepsucie Bardów, pochlebstwo, mierność talentów, podały ich w pogardę i przyśpieszyły ich upadek.
Imie Ossjana, zdaniem Macphersona, było między Bardami najsławniejsze. Żył on, podług tego autora, przed wprowadzeniem religji chrześciańskiej do Szkocyi, przy końcu wieku trzeciego, lub na początku czwartego. Pochodził od sławnego Trenmora, który zniszczył Druidów, i przez wszystkie pokolenia został okrzykniony królem. Fingal syn Comhala, a wnuk Trenmora, był ojcem Ossjana, który, skoro tylko mógł broń nosić, towarzyszył ojcu we wszystkich wyprawach, dzieląc jego niebezpieczeństwa i chwałę. Fingal wsławiwszy się przez wielkie dzieła, oddał uroczyście włócznią swoję Ossjanowi. Używał jej nasz Bard na obronę słabego i uciśnionego, póki mu jej starość z rąk nie wytrąciła. Wtedy pozbawiony ojca i syna Oskara, którego Cairbar przywłaszczyciel, przez najhaniebniejszą zdradę zabił; ślepy i słaby, szukał osłodzenia w boleściach i nieszczęściach, śpiewając czyny swoich przyjaciół. Malwina, żona jego kochanego Oskara, nigdy go nie opuściła. Do niej po większej części obraca swoje poemata, osobliwie te, w których waleczny Oskar, główniejszą gra rolę. Czuła przyjaźń, troskliwość naszego Barda dla Malwiny, jej wdzięczność i przywiązanie do ojca, dowodziłyby, że delikatne uczucia nie są szczególnym podziałem ludzi ucywilizowanych.
Malwina uczyła się napamięć poematów Ossjana, jak nas zaręcza autor, i śpiewała je przy dźwięku arfy; po śmierci zaś Ossjana Bardowie nauczyli się ich od niej, i dawali im pierwszeństwo nad własnemi dziełami. Mieli się w nich kochać Kaledończykowie, równie dla opisów historycznych, jak dla piękności poezyi. Ale dla nas to najbardziej szacunek ich pomnaża, że w nich znajdujemy obraz obyczajów tamtego czasu.
Tam, gdzie się wznoszą wieże niebotyczne,
I bramy Tury, i twierdze rozliczne,
Gdzie wiatr gałęzie kołysał powoli;
Siedział Kukulin pod cieniem topoli.
Oszczep, waleczne co go ręce niosły,
Oparł na skale, mchem zewsząd obrosłéj:
Puklerz tuż przy nim leżał na murawie.
W tej mąż waleczny zostając postawie,
Dumał, jak zwalczył i życia pozbawił
Karbara: wtem się Moran przed nim stawił;
Moran, któremu straż morza przeznaczył,
I ostrzegł wodza o tem, co obaczył.
«Wstań Kukulinie, mówi rycerz młody,
Swaran się zbliża: oceanu wody
Z pienistym szumem pędzą żagiel wzdęty.
Patrz, jak się liczne zbliżają okręty;
Pełne Mocarzów:» — «O synu Fityla,
Widzę, że straszna ta dla ciebie chwila,
Drżysz, trwoga w oczach nieprzyjaciół mnoży,
Możeto Fingal, rzekł Kukulin hoży:
Fingal górzystej monarcha krainy,
Mnie ku pomocy śpieszy w te niziny.»
«Widziałem, rzecze Moran, jak wspaniała
Postać ich wodza: śklnąca lodem skała
Nie tak przeraża blaskiem zdjęte oczy,
Puklerz, jak xiężyc, co się w pełni toczy:
A co w przemożnej ręce swojej niesie
Oszczep, jak jodła wybujała w lesie.
Siedział u brzegu na skale wysokiéj,
A wkoło niego, jak ciemne obłoki,
Snuły się zewsząd hufce okazałe.
Rzekłem, mocarzu, masz wojsko niemałe:
Czeka cię mnóztwo rycerzów u Tury.»
Jak łoskot wału, lub grom straszny chmury,
Ozwał się Swaran, wspierając na tarczy:
«Kto mojej sile w tych polach wystarczy?
Kto się nie wzdrygnie, gdy ja rzucę okiem?
Leżą rycerze, co zuchwałym krokiem
Chcieli probować razów zamaszystych.
Sam tylko Fingal, król pagórków dżdżystych,
Mógł mi się oprzeć: gdyśmy się spotkali,
Tęgiemi kroki ziemięśmy zorali.
Na górze Malmor rwały się opoki,
A w bystrym pędzie przelękłe potoki,
W inszą się stronę przerżnęły przez lasy,
Uciekły, mrucząc na nasze zapasy.
Trzy dniśmy coraz tak się pasowali,
Drżący rycerze na ustroniu stali;
Gdy się zaczęły pokazywać zorza
Czwartego, krzyknął Fingal, padł król morza!
Nie padł, rzekł Swaran, utwierdzony w kroku.
Niechże Kukulin, posępnego wzroku,
Ustąpi temu, ustąpi w pokorze,
Co tak jest straszny, jak chmura w Malmorze.
«Nie, nie ustąpi Kukulin, Swaranie,
Padnie, lub będzie wielkim; ty Moranie
Idź, weź mój oszczep, niech nim uderzona
Brzmi Kabaita tarcza zawieszona
W Turze; niech wojny głos brzmi w twierdzach, w murach,
Niech go usłyszą mocarze po górach.»
Rzekł; skoczył Moran, bije w tarcz, brzęk głośny
Po górach, skałach, rozległy, donośny,
Daje się słyszeć, drży łań przy jezierze.
Konnal zrdzewiały od krwi oszczep bierze,
Kurat z wierzchołka porywa się skały,
I syn Tawila, Krugal, jak śnieg, biały.
«Słyszę, dźwięk tarczy, woła Ronuar mężny,
Grot Kukulina bije weń potężny,
Zawołał Lugar; przywdziej hełm Kalmarze,
Pilno pośpieszaj; a ty Kaitbarze
Rzucaj las Kromli; Eth kolana giętkie
Sposób do biegu, porzuć wrzosy miętkie,
Tam kędy Lena bystre wody toczy.
I ty Kaolcie hoży i ochoczy,
Śpiesz się na wdzięczne odwadze igrzyska,
Niech z ziół pod twemi kroki rosa pryska,
Przepasuj biodra, biodra twoje białe,
Bielsze od piany, gdy w Kuton na skałę
Rzuca się morze.» — Gromadzą się mężni,
Wspaniali w kroku, a w boju potężni,
Pamięć dzieł dawnych zarumienia lice,
Na hasło wojny śklnią się już źrenice.
Rękojeść miecza każdy tęgo ściska,
A stal hartowna, jak piorunem błyska.
Schodzą z pagórków, jak potoki dżdżyste,
Wodzowie zbroje przywdzieli ojczyste,
Za niemi groźna i posępna tłuszcza;
Jak gdy się obłok płomienisty spuszcza;
Przodkuje chmurze, co ulewę nosi,
Trzaskają gromy, deszcz niziny rosi.
Brzęk słychać groźny, tarcz szczęka o tarczą,
Brytany wyją i przy panach warczą.
Już pieśń pogromu mocarze zaczęli,
Echo odgłosy po padołach dzieli,
Drżą lasy Kromli, na wierzchołkach Leni
Spoczywa wojsko. Tak w dżdżystej jesieni,
Coraz się dymy wznoszą nad potoki,
A w grube dalej gęszcząc się obłoki,
W czarną mgłę wierzchy gór wielkich gdy mienią,
Pod samę niebios wznoszą się przestrzenią.
«Zdrowie, Kukulin rzekł, dzieciom padołu;
I wam jeleni gońcom dziś pospołu.
Na insze teraz przychodzim igrzyska;
Straszne, jak bałwan, co na skały pryska.
Mamyż się z królem Loklinu potykać,
Lub z wdzięcznych nizin Insfału umykać?
Czy ręka nasza na odpór wystarczy?
Mów, ty Konnalu, kruszycielu tarczy.»
Rzekł Konnal: «Oszczep gotowy do wojny,
Lubi krew oszczep, lecz umysł spokojny;
Ręka chce bitwy, ale serce zgody.
Wodzu! patrz, jako Oceanu wody
Swarana flotą okryły się nagle,
Nieprzeliczone i maszty i żagle.
Jak giętkie trzciny na Legony bagnie,
Rycerzów mnóztwo; Konnal zgody pragnie.
Fingal najpierwszy z mocarzów walecznych,
Swarana ręki ciosów niebezpiecznych
Strzeże się; Fingal, co jak wietrzna słota,
Przerzadza hufce i mocarzmi miota.»
«Ustąp, rzekł Kalmar, miłośniku wczasu:
Idź, a wśród nizin spokojnych i lasu,
Gdzie głucho zawsze, i zwierz nie zaskomli,
Trwożne uganiaj łanie w puszczach Kromli.
Niechaj strzał twoich żelezca stępione,
Rażą jelenie w biegu ugodzone.
Ty Semy płodzie! pędź Loklińce w strony,
Twój oszczep na ich klęsce zaprawiony,
Niech gromi hufce, niech zuchwalców znosi,
Niech nasze morze ich żaglów nie nosi.
Wstańcie ò wiatry Erynu burzliwe!
Wichry i burze i grzmoty straszliwe:
Od gniewnych cieni porwany w obłoki,
Niech wśród was Kalmar spełznie, jeśli kroki
Milsze mu w puszczach, niż na placu wojny.»
«Kalmarze! na to rzekł Konnal dostojny.
Nigdym ja z placu nie zszedł, a na czele
Rot moich, znali mię nieprzyjaciele.
W oczach się moich bitwy wygrywały.
O synu Semy! tron Kormaka trwały,
Tron starożytny, lecz pokój żądany.
Choćby i zlotem miał być kupowany,
Choćby połową państwa, dajmy hojnie,
Póki nas Fingal nie wspomoże w wojnie.
Chcesz jej koniecznie? ja się jej nie wzdrygam,
Z ochotą oszczep w ręce mojej dźwigam,
Przywdzieję oręż, zbroję włożę na się,
W bitwie duch raźny, a dusza się pasie.»
«Mnie, rzekł Kukulin, miły szczęk oręża,
Jak gdy się odgłos grzmotowy natęża,
Wdzięcznym jest w wiośnie deszczu poprzednikiem.
Niechaj rycerze nasi staną szykiem,
Niech tak jaśnieją śpieszący przez wrzosy,
Jak promień słońca ukształca niebiosy,
Gdy wdzięcznym blaskiem zwykł przodkować słocie,
Nim góry zabrżmią w ogromnym łoskocie.
Gdzież jest Kaitbat śnieżystego łona?
Dukomar, piorun, co mężnych pokona?
Fergus, co ze mną dobre chwile dzielił,
Fergus, co swemi dziełmi mię weselił? »
«Zdrowie synowi Rossy, wdzięczne chwile![1]
Czemu ponury?» — «Na szczupłej mogile
Cztery kamienie, a Kaitbat w ziemi,
Rzekł Fergus smutny; rękami mojemi
Dziś Dukomara pogrzebałem zwłoki.
Synu Tormana! jak między obłoki
Świeci jutrzenka, takiś ty był z nami.
Dukomar straszny z nieprzyjaciołami;
Morna przecudna słodkiemi powieki,
Najmilsza z dziewic, i ty śpisz na wieki!
Nie masz cię piękna, takeś znikła właśnie,
Jak światło gwiazdy, które w biegu gaśnie.»
Rzekł wódz; — «opowiedz, jak zginęli mężni?
Czyli Loklinu mocarze potężni
Wzięli im życie? Mów, jakiemi kroki
Poszli w posępny padół i głęboki?»
«Gdzie potok szumi, a dąb rozwiódł zwiędłe sęki,
Rzekł Fergus; legł Kaitbat z Dukomara ręki.
Poszedł do pieczar Tury zabójca niesforny,
Napotkał, i te słowa powiedział do Morny:
O najpiękniejsza z dziewic! pocożeś ty sama?
Wdzięczna córko Kormaka, ta odludna jama
Pocóż ciebie ukrywa? Potok smutnie brzęczy,
Nadpróchniała topola pod wiatrami jęczy,
Wody się przezroczyste mieszają w jezierze;
Obłok ciemno posępny światłość słońcu bierze,
Ale ty jesteś biała, jako śnieg na wrzosach,
A powab miły, co się zaśklnił w twoich włosach,
W mych oczach, jak mgła jasna, na wierzchołku skały,
Gdy przy zachodzie słońca daje blask wspaniały.»
«Skąd idziesz? rzekła Morna: ty, który tęsknice
Masz na brwiach twoich czarnych, śklnią ci się źrenice?»
Rzekł Dukomar: daleko na łowy chodziłem,
Byłem na blizkich górach, trzy sarny zabiłem:
Weź je wszystkie, mam jeszcze pięknego jelenia,
I tego weź; a pozwól wdzięcznego wejrzenia.
— Niechcę ja twoich darów, piękna Morna rzekła:
Niechcę, patrzy ci z oczu jakaś dzikość wściekła.
W twojej się tylko kocham Kaitbacie cnocie;
Tyś mi tak pożądany, jak promyk po słocie;
Powiedz, czyś go nie potkał na sarnim parowie?
— Próżno go czekasz Morna, Dukomar odpowie:
Próżno: stawiam mogiłę walecznemu mężu,
Krew jego stygnie jeszcze na moim orężu.
— Niestety! zginął wdzięczny potomek Tormana,
Rzekła jęcząc natychmiast Morna zapłakana:
Leży martwy w mogile rycerz, piękny, młody,
Ten, co bystre jelenie uganiał w zawody;
Leży martwy. Ogromne nieprzyjaciół roty,
Nie raz przed nim pierzchały. O mężu bez cnoty!
Dukomarze nieprawy! z ciebie moja strata,
Daj przynajmniej miecz, gdzie krew mego Kaitbata.»
Dał miecz, wzięła go w ręce; na wskroś nim przebodła.
Padł Dukomar, jak w lesie wybujała jodła,
Padł, a drżącą ku Mornie wyciągając rękę,
«Masz zemstę, rzekł, obfitą, czuję srogą mękę,
Zmiłuj się! niechaj umrze Dukomar spokojnie,
Oddaj nieczułe zwłoki młodej mojej Mojnie:
Ta mnie wiernie kochała, grób wystawi nowy;
A kiedy się myśliwiec zapędzi na łowy,
Gdy go w puszczy postrzeże, westchnie przy mogile.
Przebóg! ostatnie teraz gdy dopędzam chwile,
Zlituj się przecie piękna, wyjm żelazo z łona.
Wskróś mię mrozi, Dukomar niech spokojnie kona.»
Zbliżyła się ku niemu, a za jednym razem
Miecz wyjęła; wyrwał go, i przebił żelazem.
Padła Morna natychmiast, wybujałe wrzosy
Pięknemi niegdyś wkoło okryty się włosy.
Twarz owa pełna wdzięków, zupełnie się mieni,
Pierś śnieżystą krew zsiadła szpeci i rumieni,
Kona, a gdy ostatnie siły odstąpiły,
Jęki, serca rażące, echa powtórzyły.»
«Pokój nazawsze, rzekł Kukulin, takim,
W niebezpieczeństwie niech wzmogą wszelakim,
Niech się ich cienie w oczach naszych snują,
Twarze waleczne niech się ukazują;
Na taki widok krzepi się odwaga,
Umysł się cieszy, i dusza się wzmaga.
A ty, ò Morna nadobnego lica,
Zbliż się, na świętym promieniu xiężyca,
Kiedy snem miłym zdjęte będą oczy,
Niech cię spokojny duch naówczas zoczy.
Idźmy na bitwę, wrzask, szczęki i zgroza
Niechaj się snują koło mego woza:
Kładźcie oszczepy, w walecznej pogoni,
Idźcie za śladem rączych moich koni.
Gdy bitwy chmura przysuniona zbliska
Miecz mój osiędzie, miecz, co na śmierć błyska,
Niech każdy z moich ku sławie się śpieszy,
Niech mnie widokiem swych czynów ucieszy.»
Jak bystry potok, co się wydobędzie
Z wierzchołka Kromli, zapieniony w pędzie,
Gdy gromy biją, i niebo się czerni,
Tak lecą wodza towarzysze wierni.
Ten jak wieloryb, co bałwany porze,
Gdy wpośród burzy puszcza się na morze,
I zwałmi igra, a gdy fale wzrusza,
Zwraca, i z sobą iść gwałtem przymusza.
Pędzi, już słychać nadejście rycerza.
Swaran w swój puklerz oszczepem uderza.
«Mój synu Arna! rzekł, coza brzęk słyszę,
A jak w wieczorne dni letnich zacisze
Polne się świrki zdala odzywają,
Krzyki Insfału słyszeć nam się dają.
Zapewne to jest odgłos mężnej tłuszczy,
Jak szelest wiatru wychodzący z puszczy;
Tak jęczy Kormal, gdy z jego padołu
Huk się zaczyna, a gromy pospołu
Wzdymają morza bałwany pieniste,
Wstąp synu Arna, na wzgórki wrzosiste.»
Wstąpił, zszedł trwożny: Wstań, rzekł, synu morza!
Wóz Kukulina, jak posępna zorza,
Wóz zbrojny, szczęka srogiemi łoskoty:
A jako czarna chmura wzdęta grzmoty,
Toczy się z hukiem, pogrom śmierci niesie.
Wprzężon Syffada[2], codo boju drze się,
Rwie grunt kopytem, i wędzidła pieni,
Głos rżenia jego słychać po przestrzeni,
Jak wiatr w Gormalu śnieżnym szum roznosi.
Duzronal drugi, równą żartkość głosi,
Ogniste nozdrzem wypuszcza oddechy:
Nogi mu drgają na lotne pośpiechy.
Śklnącym okryte kruszczem kola błyszczą,
Zajęte lotnym biegiem wiatry świszczą.
Taki wóz: na nim siedzi czarnobrwisty,
Kukulin, jego źrenic żar ognisty:
Oszczep ma w ręku, pogromu nie czekaj,
O królu morza! grzmi chmura, uciekaj.»
«Niech grzmi, ja stoję; kiedyż mężu podły,
Bitwy Swarana do trwogi przywiodły?
Ja, com na gromy nie dbał i na fale,
Ja mam uciekać? chociażby zuchwale
I sam tu Fingal stanął, nie przestraszy;
Do mnie rycerze, ufam sile waszéj.
Kupcie się młodzież koło mego miecza.
Jak skały, które ogrom ubezpiecza,
Czekają gniewnych obłoków z weselem.
Tak się otrzyjmy dziś z nieprzyjacielem.»
Już się zbliżają; jak gdy między góry,
Dwie groźne razem uderzą się chmury,
Grom się podnosi, a gdy wzmaga jeszcze,
Pienią potoki ulewy i deszcze;
Tak pełne chęci i wojny zapału,
Starły się wojska Loklinu, Insfału.
Walczy wódz z wodzem, a rycerz z rycerzem,
Puklerz szczęk daje przytarty puklerzem,
Hartowne miecze błyskają i błyszczą,
Cięciwy brzęczą, lotne strzały świszczą,
Kruszą się groty, krew rozlana kurzy.
A jako nocnej błyskawica burzy,
Mnogie żelazca taką jasność dają,
Okropne wrzawy razem się mięszają.
Tak huczy morze, gdy zapienia piaski.
Tak głuszy piorun ostatniemi trzaski.
Choćby sto Bardów tę bitwę śpiewało,
Sto Bardów tegoby nie dokazało,
Żeby następcom podać dostatecznie,
Wiele rycerzów tam padło walecznie.
Płaczcie ò Bardy zejście Sytalina;
Odgłos w Fionie żałosny się wszczyna,
Płaczą Ardana: jak jelonki stepu,
Padliście oba z Swarana oszczepu.
Zaryczał Swaran, jako duch pogromu,
Co na Kormalu siedząc pokryjomu,
We mgle zawarty, wśród wichrów i burzy
Cieszy się, okręt gdy w wałach zanurzy.
I twoich ciosów, ciosów zamaszystych
Doznał niejeden na polach ojczystych;
Miecz Kukulina, jak piorun, co pali.
Okropnym głosem coraz poryżali,
Duzronal[3] znojem pobitych okryty:
Skrwawione zwłoki żartkiemi kopyty
Tłoczy Syffada: tak gdy ćmy wichrzyste,
Ciemne obłoki na pola wrzosiste
I lasy pędzą, pod okropną falą,
Jęczą padoły, a dęby się walą.
Zapłacz na skałach córko Inistory,
Piękniejsza niżli duch pagórków skory,
Co po słonecznych promieniach się wije,
Płacz ponad brzegi, twój miły nie żyje.
Zginął twój miły mieczem Kukulina,
Trenar, ach Trenar! nadzieja jedyna
Plemienia swego, padł w nieszczęsną chwilę,
Psy jego wierne wyją na mogile.
Łuk jego tęgi zawieszon na ścienie,
W puszczach okropne panuje milczenie.
Tysiąc bałwanów uderza o skałę,
Tak idzie wojsko Swarana wspaniałe;
Tysiąc bałwanów skała się nie boi.
Tak mężna tłuszcza Insfałczyków stoi.
Już śmierć zawyła wpośród broni szczęku,
A każdy rycerz miecz trzymając w ręku,
Jak ciemny obłok, z którego grom pryska,
Jęczą okropne bitwy stanowiska.
Huk się roznosi, wzmaga po przestrzeni:
A jak żelazo, co ogień czerwieni,
Stokroć tłuczone ogromnemi młoty;
Trzęsie się ziemia strasznemi łoskoty.
Jacyżto straszni, ponurzy i dzicy
Wiodą spór w polach Leny wojownicy?
Jak dwa obłoki piorunowe trą się,
Szczęk mieczów padół powtarza w odgłosie.
Synto jest morza, co z wodzem Eryna
Okropną bitwę samnasam zaczyna.
Patrzą się na nich rycerze zdumiali,
Ci w zajadłości swej zapamiętali,
Śmiertelne ciosy zadawają zbliska,
Noc zakończyła straszne widowiska.
Na rozłożystej Kromli Dorglas schyłku
Przyprawia sarnę, braci ku posiłku:
Ci się krzątają, wrzosem ogień niecą,
Dym się podnosi, gęste iskry lecą.
Kukulin mężny po boju odpoczął,
Wsparł się na mieczu, i tak mówić począł:
«Dla nas to tylko samych ta biesiada?
Karylu! ty, co i ojca i dziada
Śpiewasz zwycięztwa; nad brzegami rzeki,
Swaran spoczywa od swoich daleki.
Mów mu odemnie, niech do nas pośpieszy,
Niechaj się naszą biesiadą ucieszy:
Gdy wiatr szeleści w tych lasów zaciszy,
Niech przyjdzie, dumy niech nasze usłyszy.»
Powstał wspaniały Karyl, szedł do niego,
«Swaranie! odwiedź, rzekł, wodza naszego:
Czeka uprzejmie wszystka młodzież nasza,
Kukulin chętnie na ucztę zaprasza.»
A Swaran na to, jak łoskot przed chmurą,
Głosem niewdzięcznym i miną ponurą
Rzekł: «Choćby wszystkie Insfału dziewice,
Wdzięki, urody i nadobne lice
Stawiły razem, ja się stąd nie ruszę,
I póty w waszej ziemi zostać muszę,
Póki nie zbawię życia Kukulina.
Miły z Loklinu wiatr, kiedy się wszczyna,
Kiedy się wzmaga, a powstawszy nagle,
Wzrusza bałwany i dmie w moje żagle:
Natenczas gotów na boje, na blizny,
Wzmagam się słodką pamięcią ojczyzny.
Jeśli Kukulin poddać nam się leni,
Krew jego pianę potoków zrumieni.»
Powraca Karyl. «Swarana srogiego
Głos, rzekł: złej wróżby. — «Złej wróżby dla niego,
Wódz odpowiedział: idź, wznieś głos twój miły,
Mów, na co dawne wieki już patrzyły:
Słodź przykrość nocy twojemi pieśniami,
Zacny Karylu, a ojców dziejami
Orzeźw potomków: miło słuchać żale.
A gdy myśliwiec spoczywa na skale,
Kiedy potoki ciche mruczą, zrana
Echo powtarza pieśni Ossjana.
Czasów onych dzieci morza
Kiedy do nas przybyły,
Tysiąc masztów pierwsze zorza,
Tysiąc żaglów odkryły.
Wyszła przeciw tej gromadzie
Raźna młodzież Erynu,
Za powinność sobie kładzie
Bronić brzegów Ulinu.
Karbar ów nąjpierwszy z ludzi,
Piękny Grudar, tam byli,
Nieprzyjaźni gniew ich budzi,
Nieraz bitwy toczyli.
Kiedy przyszło do odporu,
Zapomnieli o bliznie,
Zjadłość dawnego rankoru
Darowali ojczyznie.
Na ich przyjście; ludzie morza
Co przypadli, jak wściekli,
Skoro tylko zeszły zorza,
Obelżywie uciekli.
Wracają razem, postrzegli,
O co była waśń stara,
Znowu do potyczki biegli,
Zabił Karbar Grudara.
Przyszedł Karbar sam do Tury,
Gdzie najmilsza z sióstr jego
Brassolis, wdzięcznej postury,
I oblicza pięknego,
Od wieczora do poranka
Wylewała łzy hojnie,
Trwożyła się o kochanka,
Czy nie zginął na wojnie.
Weź ten puklerz zakrwawiony,
Rzekł brat, powieś na szczycie,
Czyj był, zginął, zwyciężony,
Odebrałem mu życie.
Poznała puklerz miłego,
Wzięła w rękę i zbladła,
Nie rzekła słowa żadnego,
Jękła i martwa padła.
Przy tym posępnym padole,
Kędy rolą zorano,
Patrzaj, gdzie są dwie topole,
Tam ich zwłoki schowano.
Rzekł wódz, Karylu! głos twój tak jest wdzięczny,
Jak rosa wtenczas, gdy promyk miesięczny,
Bladawą jasność na góry przywdziewa,
O Bardzie! niechaj arfa twa opiewa
Tę, którą kocham; śpiewaj tę odludną,
Śpiewaj tę gwiazdę Dunskaru przecudną.
Niechaj kochana, wybrana wśród wiela,
W twych pieśniach wdzięcznych nam zabrzmi Bragela.
O małżonko Semowica!
Otrzyj łzy z twojego lica,
Wychodź na wierzch górnej skały,
Patrz, czy pędzą okręt wały.
Dzieli morze serca wierne,
Patrz, jak bałwany niezmierne
Bielą się pienistym szumem,
Jedne drugie pędzą tłumem.
Nieraz się ucieszysz nagle,
Biorąc bałwany za żagle;
Nieraz cię wzrok miły zwiedzie,
Że twój wierny mąż przyjedzie.
Wróć się do domu kochana,
Wiatr północny wieje zrana:
Wróć się, niech cię żal nie dręczy,
Śpij, mąż czuje, śpij, mąż jęczy.
«Mów mi Konnalu, rzekł wódz rozrzewniony.
Mów mi o wojnie.» — Konnal rzekł: «z tej strony
Gdzie Swaranowe czują na nas roty,
Miej baczność, jakie ich będą obroty,
Póki wojsk swoich Fingal nie sprowadzi
Konnal nietrwożny, ale pokój radzi.
Uderzył w puklerz wódz, co byli legli
Wszyscy rycerze na odgłos przybiegli.
Wysłał na zwiady mocarzów wybranych,
Miły sen objął resztę zmordowanych.
Tymczasem zeszłych wojowników duchy,
Głuchym odgłosem straszyły podsłuchy.
Echo jęk niesie, a żałosne krzyki,
Pewne są przyszłych śmierci poprzedniki.
Pod starym bukiem Konnal odpoczywał:
Potok, co z blizkich skał się wydobywał,
Mruczeniem wdzięcznem sprawiał mu sen miły.
Wtem się zdaleka o uszy obiły
Jęczenia duchów; sam był widział we śnie,
W ognistej łonie Krugala, co wcześnie
Zszedł z świata, ręką Swarana zabity:
Twarz jego, jako xiężyc mgłą zakryty,
Wtenczas gdy bladą jasnością przyświéca;
Ozdobne niegdyś siność szpeci lica:
Oczy, jak światło kiedy dogorywa:
Piersi zawrzała krwią rana okrywa.
«Tyżeśto Krugal? rzekł Konnal nietrwożny;
Tyśto mocarzu w sławie tak zamożny?
Synu Dedgala, tyżeśto, coś w puszczy
Druzgotał tarcze nieprzyjaznej tłuszczy?
Zkąd taka bladość? straszliwy w zamachu,
Nie bladłeś nigdy za życia od strachu:
Powiedz, jakie cię przygody zmieniły?»
Stanął duch: z oczu łzy mu się puściły;
Dotknął Konnala ręką zamartwiałą,
Zimno natychmiast wskroś go przejmowało.
Ozwał się: ale jak szelest wietrzyka,
Gdy się po łozach nieznacznie pomyka,
Taki głos jego. «Konnalu! w mgłach dżdżystych
Duch się mój błąka po wzgórkach ojczystych,
Ciało na piaskach Ulinu spoczywa.
Gdzie owa nasza uprzejmość życzliwa?
Już zemną więcej społem nie usiędziesz,
Już zemną więcej rozmawiać nie będziesz.
Jako wiatr Kromli, co poprzedza gromy,
Duch jestem lekki, czczy, płonny, znikomy.
Synu Kolgara! Leny stanowiska
Osiadła nagle śmierci chmura bliska:
Biada Eryńcom, ja cię rzucać muszę,»
Rzekł; i jak promyk zniknął w zawierusze.
«Wróć się, zaczekaj, powróć ku mówieniu,
Rzekł Konnal, wróć się na bladym promieniu,
Powiedz, gdzie mieszkasz? gdzie twoje zacisze?
Mów, czyli twego głosu dźwięk usłyszę?
Gdy ćmy i mary w niezwykłym pospiechu,
Będą leciały na wiatrów oddechu.»
Porwał się Konnal, Kukulina budzi,
Rzeki wódz: «Konnalu! cóżto cię tak trudzi?
Maszli co mówić? mów, rady zbawienne
Twoje jak promień w pogody jesienne.»
«O! synu Semy! gdy w spoczynek ległem,
Stanął przedemną Krugal, i postrzegłem,
Jak wskroś przez jego cień gwiazdy błyszczały.
Duch z pieczar wyszedł; słyszeć mi się dały
Jęczenia jego, jak strumyk zdaleka,
Gdy słabo mruczy, i kręto ucieka.
Śmierci poprzednik smutne wieści głosi,
Mężny Kukulin niech o pokój prosi.»
«Synu Kolgara! rzekł wódz, co niewcześnie
Opowiedziałeś, może było we śnie,
A przestraszony łoskotnym rozruchem,
Może świst wiatrów mieniłeś być duchem.
Jeśli był Krugal, czemu nie szedł do mnie,
Niech się przedemną stawi, niech przytomnie
Głosi wyroki: pójdę, jego duszę
Objawić przyszłość, mieczem mym przymuszę.
Ale o prawdzie, któż nas ubezpieczy?
Jakto on może wiedzieć przyszłe rzeczy?
On, co był z nami wczoraj? martwe w zwłokach
Jest ciało, dusza buja po obłokach:
Niedawno Krugal wpośród duchów siedział,
Jakby się rzeczy tam przyszłych dowiedział?»
«Po śmierci ciała, duch z duchem przestaje,
Rzekł Konnal, co ma nastąpić poznaje,»
«Niechże o innych myślą, rzekł wódz: w grobie
Niech się o mojej nie troszczą osobie.
Bądź co chce, z placu bitwy nie uciekam.
Jeśli mam zginąć, tego się doczekam,
Że i po śmierci sława mię ogarnie.
Bragello moja! nie zapłaczesz marnie!
Niech się grom sroży, ja kroku dostoję,
Wiem co żyć, ale umrzeć się nie boję:
Śmierć mię nie trwoży, obelga mię straszy.
Nie cofnąłem się w przytomności waszéj,
Sam Fingal nie raz w nieprzyjaciół klęsce,
Widział, co mogę; i chwalił zwyciężcę.
Staw się przedemną duchu smutnych wieści,
Niechaj się zbliży obłok, co cię mieści,
Niechaj się zbliży: wznieć gromy, wiatr wzdymaj,
I śmierci oszczep w groźnej ręce trzymaj,
Nie przymusisz mię do zwrócenia kroku,
Znikoma paro, czczy płodzie obłoku.
Synu Kolgara! w puklerz zawieszony
Uderz oszczepem, niech na wszystkie strony
Dźwięk się rozchodzi i budzi rycerze:
Niech się z nich każdy do oręża bierze.
Chociaż się Fingal z wojskiem przybyć leni,
Na rozłożystej Insfału przestrzeni,
My się stawimy, oprzemy potężnie,
Synu Kolgara zginiemy, lecz mężnie.»
Brzęk głośny tarczy, echa powtarzają,
Mocarze ze snu obudzeni wstają,
Powstali razem; a jak dęby mocne,
Co w nie z pod chmury dmą wiatry północne,
Gdy inne drzewa szturm łamie i kruszy,
Liście szeleszczą, dąb się ani ruszy.
We mgle ukryty pomiędzy obłoki,
Widzieć się daje grzbiet Kromli wysoki:
W spokojnych wodach nadbrzeżnego morza,
Miga się drżący blask zeszłego zorza,
Chmura się snuje, a idąc pomału,
Okrywa hufce rycerzów Insfału.
«Czas, krzyknął Swaran na swoich, do broni;
Niechaj z was każdy Insfałczyków goni.
A ty wprzód Morla na zamek Kormaka,
Idź, mów Eryńcom: wola moja taka,
Niech zwyciężeni dzielnością Swarana,
Zwyciężcę swego uznają za pana.
Sprzeczni orężem mściwym zginą marnie,
Śmierć i milczenie ich ziemię ogarnie.»
Na takie hasło, jako w stadzie ptacy
Wraz się porwali Loklinu junacy.
Rozruch się wzmaga, jak odgłos potoków,
Kiedy po burzy z pośrodku obłoków,
Raz jasną bladość rzuci, drugi cienie,
Skryty, lub zeszły xiężyc na strumienie.
Idą Loklińcy, jako cień w jesieni,
Kiedy umyka po dolnej przestrzeni:
Idą po lasach, wybujałe wrzosy
Niosą zdaleka krzyki i odgłosy.
Jak jeleń w Morwen, pierwszy Swaran mocny,
Tarcz jego błyska, jako płomień nocny:
Wiatr powstał nagły, i chmurę rozrywa.
Wojsko Insfału razem się odkrywa.
«Morla! rzekł Swaran, jeśli się poddadzą,
Jeśli na nasze łaskawość się zdadzą,
Ogłoś im pokój taki, jaki mają,
Ci, co dzielności naszej doznawają;
Kiedy rycerze ich pobici legną,
A córki żebrać miłosierdzia biegną.»
Szedł syn Suarta; przed wodzem Eryna
Stanął; słuchają, on mówić zaczyna:
«Bierz od Swarana pokój, takić daje,
Jaki przy jęły zwyciężone kraje;
Kiedy na odgłos pogromu przelękli,
Króle, narody, przed nami uklękli.
Ustępuj z nizin, i oddaj mu żonę,
A ten, co kroki ma niedoścignione,
Stróż twej osoby niech mu się dostanie,
Bądź nam posłuszny.» — Na takie żądanie,
Rzekł wódz Eryńców: «Powiedz twemu panu,
Tu ma grób, albo wodę z oceanu;
Bragella moją, nie będzie dla niego;
A Luat kroku niedoścignionego,
Wierny mój brytan, w Swaronywej sworze,
Nie pójdzie gonić jeleni za morze.»
«Słaby powózco wojennej sprzężai,
Słuchaj, rzekł poseł, co ci Morla rai:
Darmo się targasz słaby na mocnego,
Wiesz, jaka dzielność jest pana mojego?
Wiesz, jakie wojska, jakie floty liczne?
I ciebie razem, i państwo dziedziczne,
I całą wyspę przeniósłby za morze.
Takiś jest mały ty, co trwasz w uporze.»
«Morla! Kukulin rzekł, słów się nie boję,
A póki w ręku mam oręże moje,
Póki tchu tylko w moich piersiach stanie,
Będę Kormaka bronił panowanie.
Słyszysz Konnalu! najcelniejszy w boju,
Co mówił Morla: czy żądasz pokoju?
Duchu Krugala! darmo straszysz zgonem,
Choćbym i śmierci miał dziś zostać plonem,
Pójdę na bitwę: w ciemne zgonu kraje,
Miło iść, światła gdy sława dodaje.»
«Dzieci Insfału! do broni! do łuków!»
Rzekł; a jak obłok pełen groźnych huków,
Z takim łoskotem ruszyły się roty;
Wódz, jak duch burzy, co poprzedza grzmoty,
Co ogniem miota, a wiatr w ręku niesie,
Trąby chrapliwe już słychać po lesie,
Głos dzielny wodza, wskróś serce porusza,
Wchodzi w rycerzów dusze, jego dusza.
Śpiewały Bardy, gdzie Krugal przebywa?
Krugal ów sławny, milczy i spoczywa:
Spoczął pod ziemią snem twardym, śpi w grobie,
Małżonka płacze, dóm cały w żałobie.
Cóżto za piękna wśród boju przybywa?
Płacze, wiatr lekki włosy jej powiéwa.
Ach to Degrena! zginął mąż twój miły,
Duch się czczy tylko wznosi nad mogiły.
Niekiedy w oczach twoich stawa, jęczy,
Głos jego jęków, jak pszczółka gdy brzęczy:
Padła Degrena, grot odjął jej życie,
Płacz Kaitbacie! i zięcia i dziécie
Straciłeś razem! Porwał się i bieży,
Przypadł do córki, ta już martwa leży.
Ryknął, i rzucał się w Loklina szyki,
Bitwa się wszczęła z strasznemi okrzyki,
Oba się wojska walecznie spotkały,
Gromadne hufce z obu stron padały,
Padli rycerze; tak wiatr dęby wali,
Tak pożar puszcze zajmuje i pali.
Jak małe trawki wódz Loklinów siecze,
Swaran druzgota, i bronie i miecze:
Pod jego ciosy Karbar wraz z Karachem,
Morglan, za jednym zgładzony zamachem:
Pod własną tarczą Kaolt, mniej bezpieczny.
Zajadły Swaran, wprawił go w sen wieczny.
Padł, zadrżał wszystek, i zemdlony kona,
Szpeci krew, białość śnieżystego łona.
Nie raz na tejże, kędy poległ, ziemi,
Po dziennej pracy z rówienniki swemi,
Sprawował uczty: nie raz dźwięk muzyki
Głosiły echa, mnożyły okrzyki.
Szedł Swaran, jako potok zapieniały,
Co góry wzrusza, rwie drzewa i skały.
Wsparł go Kukulin, tak wierzchołek Kony
Na łoskot grzmotu stoi niewzruszony.
Dzieci Insfału kupią się ku niemu,
On stał za tarczą wojsku walecznemu,
Gdzie stąpi, razi, zewsząd krew się leje.
Lecz z drugiej strony, jako śnieg, topnieje
Wojsko Eryńców. «O! dzieci Insfału!
Zakrzyknął Grumal; trudno ujść zakału,
Loklin zwycięża; uchodźmy za góry.»
Rzekł, a jak jeleń w Morwen lotem skory,
Bieżał w zawody, lecz z Insfału szyków
Mało przelękłych miał naśladowników.
Gromił Kukulin: w tem postrzegł, że roty,
Mimo usilność walecznej ochoty,
Zaczęły słabieć; z rozpaczy i żalu,
Rzekł: «O najpierwszy z mocarzów Konnalu!
Tyś mię zaprawiał na gromy i boje,
Pierzchają nasi, ja kroku dostoję.
Karylu! resztę niedobitków zbieraj,
Ty zaś Konnalu, przy mnie się opieraj,
Zgińmy tu razem. Skoczył Konnal mężny,
Obadwa odpór dawali potężny;
Tarcze w raz oba wsparli na ramieniu.
Tak się wydaje xiężyc przy zaćmieniu,
Kiedy obwieszcza swój okrąg ponury.
Pną się Duzronal z Syffadą do góry,
Ciągną wóz, żartką pianą lice moczą,
A tuż za niemi Loklińcy się tłoczą.
Na wierzchach Kromli Eryńcy stanęli,
Rycerze niegdyś ochotni, weseli,
Milczą. Po szykach znać wielość zginionych,
Jak pożar w puszczy z dębów wypalonych,
Wsparł się na mieczu Kukulin ponury,
A smutnem okiem poglądając z góry,
Patrzał na morze, żalem wskroś przejęty.
Wtem krzyknął Moran: Okręty! okręty!
Fingal, najpierwszy z mocarzów przybywa.
Las masztów jego już morze okrywa.»
«Dmijcie ò wiatry! rzekł wódz, dmijcie nagle,
Dmijcie ò wiatry! w Fingalowe żagle,
Przychodź wybawco zgnęb przeciwnych wielu,
Przychodź na pomoc wierny przyjacielu!
Maszty i żagle twoje wpośród morza,
Tak mi przyjemne, jak wiośniana zorza,
Jak jasność, gdy się niebo wypogodzi:
Tyś światło, co nas z ciemności wywodzi.
Konnalu! świadku mojego wesela,
Patrz, jak jest słodki widok przyjaciela!
Ale zmrok kryje nam flotę Fingala:
Czujmy, a kiedy ciemność nie pozwala
Widzieć okręty; czekajmy, aż zorza
Odkryją razem i flotę i morza.
Wiatry z szelestem z puszczy powstawały,
Potoki bystre szumiąc z skał spadały,
Na deszcz się w górach Kromli zabierało,
A gwiazd obłoki widzieć dały mało.
Siedział wódz smutny nad mruczącą strugą,
A w zamyśleniu trawiąc chwilę długą,
Westchnął, rzekł potem: ręko nieszczęśliwa!
Straciłaś dzielność, szczęścia ci ubywa:
Odtąd ów dzielny zamach się osłabił,
Jakem mojego przyjaciela zabił!
Ferdo kochany! jakże byłeś miły!»
«Powiedz, rzekł Konnal, jak się zakończyły
Dni jego młode? jak przyszedł do zgonu?»
«Szedł, rzekł Kukulin, do nas z Albionu,
Tam w szkole Mury, gdy słynąć zaczyna,
Zyskał serdeczną przyjaźń Kukulina.
Wraześmy odtąd zawsze z sobą polowali,
Wraześmy zawsze z sobą odpoczynek brali.
Sławna była pięknością naówczas Deugala;
Tę gdy Ferdy uroda przedziwna zniewala,
Rzekła do swego męża, nie chcę z tobą w parze,
Wróć mi posag, połowę stada Kaitbarze.
Rzekł mąż do niej, gdy z ciebie rozwód się zaczyna,
Zgoda, niech nas podzieli ręka Kukulina.
Idź do niego, i zaproś; zaraz się stawiłem,
Połową stada męża z żoną podzieliłem.
Jedna się jeszcze była z jałowic została,
Piękna rosła nad zwyczaj, i jako śnieg biała:
Tę, że była nad podział, mężowi oddałem.
Czem tak srodze Deugalę piękną rozgniewałem,
Iż zaraz rzekła: «Ferdzie, ò synu Damana!
Jestem teraz nad zwyczaj boleśna, stroskana,
Kukulin mię ukrzywdził, dał żalu przyczynę,
Chcę jego śmierci, albo pewnie sama zginę:
Zginę, a duch stroskany będzie ci złorzeczył,
Żeś jego śmiercią, Ferda, mnie nie ubezpieczył.»
«Deugalo! rzekł jej na to młodzian urodziwy,
Kukulin mój przyjaciel wierny i życzliwy;
Mamże miecz przeciw niemu w potyczce podnosić?
Trzy dni go rzewnym płaczem nie przestała prosić,
Czwartego jej obiecał: bitwę, rzekł, z kochanym
Będę wiódł kiedy każesz, lecz niech pokonanym
Zostanę, niechaj zginę, tego życzę sobie,
Niżlibym przyjaciela miał oglądać w grobie.»
Zwiedliśmy bitwę z sobą na wierzchołku Mury,
Nie chcieliśmy się razić, a jeżeli który
Cios zadał, w puklerz tylko uderzał, lub w zbroję:
Ona raźno patrzała na te nasze boje.
Nakoniec, widząc, że mnie przyjaciel oszczędza,
Słabyś synu Damana, wyrzekła ta jędza,
Ustąp z placu, niegodzien bitwy z rycerzami!
Natychmiast oczy mu się napełniły łzami.
Strzeż się, rzekł, przyjacielu, zapłakanym głosem,
Strzeż się, żebyś nie zginął pod mej ręki ciosem.
Westchnąłem, i broń wzniosłem a z zadanej rany,
Padł natychmiast przedemną mój Ferda kochany.
Ręko moja już odtąd na wszystkiem ci zbywa!
Ręko moja! już odtąd jesteś nieszczęśliwa!»
Rzekł Karyl: «Wodzu! powieść twoja smutna,
Takaż się za mnie przygoda okrutna
Trafiła; przecież choć żal sercu ciężał,
Konnal na wojnie gromił i zwyciężał.
I on był z Albionu, stu górami rządził,
Po nich nie jeden jeleń, gdy rozkosznie błądził,
W tysiąc zdrojów rozlane pił wody kryniczne,
Pasły się po dolinach stada jego liczne:
A kiedy z swór spuszczone psy zwierzęta gnały,
Tysiąc skał mnożne echa coraz powtarzały.
Mocy był nadzwyczajnej mąż pięknego lica,
Zwyciężyła go jednak nadobna dziewica.
Córkato była Kamli, co między pannami
Tak śklniła, jak jutrzenka pomiędzy gwiazdami:
Włosy jej były czarne, jako krucze skrzydła.
Czy w bór szła zwierza dostać, czy stawiła sidła,
Napięte z jej cięciwy żartkolotne strzały,
Zawsze w pewnej zdobyczy śmiertelnie utkwiały.
Nieużyta, przypadkiem Konnala poznała,
Podobał się jej, ona jemu podobała:
Już odtąd wzajem równą miłością pałali,
Nieodstępni, ustawnie z sobą polowali.
A raczej pod pozorem chodzenia na łowy,
W skrytych puszczy zaciszach miewali rozmowy.
Zazdrościł tak szczęśliwej dziki Grumal doli.
Raz kiedy spoczywali pod cieniem topoli,
Blizko pieczar Ronańskich, gdzie rynsztunki swoje
Wieszał Konnal pomiędzy dawne ojców zbroje.
Poczekaj, ò Galwino! rzekł do swojej miłej:
Patrz, jak się jeleń spuszcza z tej skały pochyłej,
Pójdę ja nań czatować: «Nie chodź, piękna rzekła;
Wiesz, jako na nas czuwa złość Grumala wściekła.
Często on tu przechodzi, a ja się go boję,
Nie baw się, ja tymczasem schronię się pod zbroję.
Poszedł Konnal, i kiedy gonił za jeleniem,
Ona go chcąc sprobować nowem doświadczeniem,
W działa zbroję na siebie, i z pieczar wychodzi.
Postrzegł Konnal, a sądząc, że na niego godzi
Dziki Grumal, natychmiast twarz mu z gniewu zbladła,
Wziął łuk, strzałę wypuścił, Galwina upadła.
Skoczył do niej, i widząc już w ostatnim zgonie,
Ryknął głosem żałośnym, zemdlał na jej łonie.
Tak ich społem leżących gdy strzelcy postrzegli,
Na ratunek tej pary nieszczęśliwej biegli;
Otrzeźwili Konnala, jęcząc przyjął życie.
Odtąd błądził po puszczy, łzy lejąc obficie,
Pędził odtąd ustawnie wieczory, poranki,
Jęcząc nędzny przy grobie straconej kochanki.
W tym był stanie, gdy postrzegł nieprzyjaciół flotę,
Porwał broń, a straconą wzmagając ochotę,
Walczył z niemi zwycięzko rycerz znamienity,
Tego tylko żądając, aby był zabity.
Rzucił puklerz nakoniec, aby śmierć przybyła;
W tym go punkcie śmiertelna strzała ugodziła.
Śpi teraz snem wieczystym przy swojej Galwinie:
A gdy okręt do tego ich brzegu zawinie,
Wychodzą smutne majtki, i wzdychając, wiosły
Czyszczą grób wiernej pary, mchem zewsząd obrosły.
«Na pieśni Bardów, rzekł wódz, duch rzeźwieje:
Miło jest słuchać ojców naszych dzieje:
Sercom poczciwym tak są miłe, wdzięczne,
Jak ranna rosa; promienie miesięczne,
Kiedy nastają, a słońce w zachodzie
Śklni się i miga w przezroczystej wodzie.
Karylu! jeszcze daj słyszeć głos miły,
Śpiewaj te dumy, które nas bawiły,
Wtenczas gdy Fingal mężny wśród biesiady,
Zasilał dusze dawnemi przykłady.»
Fingalu mężny, co w pierwszej młodości,[4]
Świat dziełmiś twemi zadziwił,
Spełzł Loklin w ogniu twej zapalczywości,
Gdy się zuchwale sprzeciwił,
Nieraz powabem przecudnej piękności
Sercaś dziewicze ożywił.
A gdy w urodzie wszystkie przewyższyłeś,
Na twarzy wdzięki, śmierć w ręku nosiłeś.
Rycerze twoi, co z tobą chodzili,
Szukali w sławie ponęty,
Starna Loklińców wodza zwyciężyli,
Starna, co dumą był wzdęty:
Mieli go w więzach, z więzów wypuścili,
Poszedł na swoje okręty.
Ale złość jego rozżarzona w klęsce,
Na to czuwała, jak podejść zwyciężcę.
Siadł Starno w puszczy, gdzie biesiady sprawiał.
Wołał starego Sniwana,
Ten go wdzięcznemi pieśniami zabawiał,
Gdy uczta była sprawiana.
Kiedy on śpiewał, dzielność w boju wznawiał,
Szła za nią bitwa wygrana.
Na odgłos jego, jakby czuciem zdjęte,
Nieraz kamienie wzruszały się święte.
Idź więc ku brzegu Arwen wyniosłemu,
Mów Fingalowi, niech zchodzi:
Powiedz z mocarzów najokazalszemu,
Niech śmiele do mnie przychodzi:
Daję mu córkę, stadłu nadobnemu
Niechaj na niczem nie schodzi.
Pobłogosławię ulubionej parze,
Niechaj z nim przyjdą i jego mocarze.
Szedł stary Sniwan do góry Arwinu:
Fingal radością przejęty,
Popłynął zaraz ku brzegom Loklinu,
Serce uprzedza okręty,
Czeka szczęsnego żądz lubych terminu,
Liczy godziny, momenty.
Momenty skore i godziny liczy,
Póki przyjemnej nie zyska zdobyczy.
Witaj ò królu ustępów Arweńskich!
Witaj, rzekł Starno ponury,
I wy co z pieczar schodzicie Morweńskich,
Rycerze mężnej natury.
Fingalu! niżli do ślubów małżeńskich
Przyjdziesz, pośpieszaj na góry!
Niech Agandeka, w tej gdzie jest zaciszy,
Wieść o twych dziełach przyjemną usłyszy.
Na owych górach zdradne myśli knował,
Chciał Starno zgładzić Fingala:
Śmierci mu sidła pocichu gotował.
Lecz tak zabójców zniewala;
Iż nie śmie natrzeć, ten, co nań czatował,
Strach sidła śmierci obala.
Uciekli wszyscy: dokończywszy łowy,
Wrócił się Fingal ochoczy i zdrowy.
Arfy i gęśle natychmiast zabrzmiały,
Słychać okrzyki radośne:
Śpiewają Bardy rycerzów pochwały,
Śpiewają pieśni miłosne:
Podniosł głos Ulin, śpiewak doskonały,
Jęczy jak słowik pod wiosnę.
Niezwykłym wdziękiem słuchaczów zdumiewał,
Pięknej pochwały Agandeki śpiewał.
Wyszła na odgłos wdzięcznego śpiewania
Z miejsc, w których była osobnie:
Wyszła z miejsc, w których tajemne wzdychania
Mogła obwieszczać sposobnie.
Blask jej piękności wabił do kochania,
Śklniła się w oczach ozdobnie.
Już władał sercem Fingal okazały,
Jego jej oczy błękitne szukały.
Dzień przyszedł, w którym znowu polowanie
Mieli odprawiać rycerze:
Uprzedza Starno ponury świtanie,
Fingala budzi i bierze.
Ten gdy postrzega miłą niespodzianie,
Rzuca i połów i zwierze.
Znagła w te puszcze tajemnie przybyła,
I tak do swego miłego mówiła.
«Nie daj się uwieźć powabnemi słowy,
Strzeż się Fingalu wspaniały!
Na twoję zgubę wszczęły się te łowy,
Będą cię hufce ścigały.
Bądź wraz z twoimi na odpór gotowy,
Czuwają na cię dzień cały.
Ja smutnych twoich losów nie ominę,
Ciebie wybawiam, ale sama zginę.»
Stanął z swoimi rycerz przestrzeżony,
W męztwie nadzieję swą kładli:
Wtem się pokazał hufiec zaczajony,
A co się byli zakradli,
Puścili razem okrzyk powtórzony,
Razem do niego przypadli.
Narzędzia zdrady zniosł Fingal wspaniały,
Góry Gormalu ich klęską zabrzmiały.
Przed zamkiem Starna stanęli rycerze,
I wyjścia jego czekają.
Wychodzi, groźną postać na się bierze,
Oczy mu jadem pałają;
Niech Agandekę w wieczyste przymierze
Fingal ma, niechaj wołają.
Co ona rzekła, to skutek objawił,
Fingal w krwi naszej dziś swą rękę pławił.
Przyszła na ów wdzięk, który serca wabił
I mięszał myśli spokojne:
Smutek nieznośny zmienił ją, osłabił,
Zmieniły oczy łzy hojne.
Porwał się ojciec, własną ręką zabił.
Zwiędniały członki dostojne.
Padła jak bryła śklniącego się śniegu,
Gdy ją wiatr srogi oderwie od brzegu.
Jak piorun skoczył Fingal ze swojemi,
Rozpacz się w sercu zajęła:
Niesie miecz zemstę razy ognistemi,
Bitwa się straszna zaczęła.
Padli Loklińcy: rękami własnemi
Niosł Fingal tę, co zginęła.
A kędy morze w brzeg bije wysoki,
Płacząc, na Arwen pochował jej zwłoki.
«Sławny był Fingal, rzekł wódz, w czasie przeszłym,
I teraz dzielny, choć w wieku podeszłym,
Zgnębi Loklińców. Xiężycu wschodź nagle,
Wyjdź z zaobłoków, oświeć jego żagle:
A jeśli jaki duch przebywa w chmurze,
Niechaj się wstrzyma, i oddali burze.»
Tak gdy wódz mówił przy obfitym zdroju,
Kalmar, syn Mata, powrócił się z boju:
Ranny był Kalmar, krwią własną zbroczony.
Wolnym szedł krokiem; a że osłabiony
Ledwo wlókł oszczep, odpadły już siły,
Duchy go jeszcze wspaniale rzezwiły.
«Przybywaj; krzyknął Konnal, Mata synu!
Przybywaj; wpośród przyjaznego gminu,
Przyjdź, czemu wzdychasz? nie znałeś bojaźni.»
«Ani ją poznam, rzekł, bitwa duch draźni,
Bitwa mię krzepi, jęk pobitej rzeszy,
Wrzawa walczących wzmaga mię i cieszy.
Kolmar najpierwszy mojego plemienia,
Śmiał się wśród fali z morskiego burzenia:
Puścił się w odmęt, a łódź jego mała,
Na skrzydłach szumów pienistych latała.
Wzruszył raz morze duch wiatrów burzliwy,
Noc była czarna, a łoskot straszliwy;
Kiedy w nię biły rozjuszone wały,
Skaliste brzegi jęki wydawały,
Miotał bałwany szturm, nadbrzeżne piaski,
Głuszyły gromy okropnemi wrzaski,
I Kolmar zadrżał; wzmógł się, puścił w morze,
I gdy bałwany rozbujałe porze,
Stał z mieczem w ręku, a wśród zawieruchy,
Darł się przez wichry i gnał wściekle duchy.
Pierzchnęły: zlekka burze ustawały,
A gwiazdy wdzięczne jasność pokazały.
Taki był Kolmar, a jam jest krew jego:
Pierzcha strach podły od miecza mojego,
Kupcie się razem, póki czas pozwala,
A jak najprędzej śpieszcie do Fingala.
Słychać Loklińców ogromne zbliżanie.
Wy ustępujcie, sam Kolmar zostanie.
Wodzu! pamiętaj na mnie, jeśli zginę,
Pochowaj zwłoki; a gdy w tę dolinę
Stroskana matka Kolmara pośpieszy,
Niech ją przynajmniej grób syna pocieszy.
«Nie tak się stanie, rzekł wódz, synu Mata,
Z tobą ja wszędzie, a jeżeli strata
Nastąpi, oba zginiemy w odporze.
Idźcie żołnierze, a gdy zejdą zorze,
Gdy się walecznie z Loklińcy zetrzecie,
Tu nasze ciała martwe zastaniecie,
Tu pod tym dębem. Bież chyży Moranie,
Bież do Fingala: mów, Eryn w złym stanie:
Insfał w swobodach swoich niebezpieczny,
Niechaj się śpieszy przyjaciel waleczny.»
«Już się ku pierwszym zorzom zabierało
Poranek odkrył Kromlę okazałą:
Pełne odwagi i mężnej ochoty,
Idą za wodzem Swaranowe roty.
Postrzegł Kukulin, że Kolmar blednieje,
Jął się oszczepu, waży się i chwieje:
Wsparł się na broni, broni ojca swego,
Którą mu płacząc dała matka jego.
Padł, jako jawor na wierzchołkach Kony.
Jęknął Kukulin, srodze rozrzewniony,
Sam tylko został, jako skała w burzy,
Co ją pienista fala zewsząd nurzy.
Grom na niej pełznie, a ta w mocy swojéj
Mimo grom, fale, niewzruszona stoi.
Mgła schodzi, ta co na pomoc przybywa
Flota Fingala, jawnie się odkrywa:
Lekkim oddechem dmie wiatr w żagiel wzdęty,
Po groźnych wałach bujają okręty.
Postrzegł to Swaran, i zwraca się nagle
Tam, gdzie Fingala zbliżają się żagle.
Jęczy tymczasem Kukulin strapiony,
Nie śmie Fingala widzieć zwyciężony;
Łzami mu zaszły oczy, sam ponury
Szedł w lasy Kromli, i udał się w góry.
«Ci, co okrzyki wydawali głośnie,
Padli rycerze; powtarzał żałośnie:
Leżą na piaskach braci moich zwłoki.
Duchy wspaniałe! co ponad obłoki
Bujacie teraz, przybliżcie się do mnie,
Po was ja płaczę, stawcie się przytomnie.
W pieczarach Tury już odtąd osiędę,
Odtąd przestawać z wami tylko będę:
Osiędę smutny, wśród dzikiej zaciszy,
Żaden już z Bardów o mnie nie usłyszy.
Bragello moja! zapłacz żono miła,
Zapłacz, wiernegoś męża utraciła.»
Stał na okręcie Fingal z mieczem w ręku,
A straszny oręż śmiertelnego szczęku
Błysnął na zgubę, pogromy i klęski;
W ręku Fingala ów oręż zwycięzki.
«Znać krew na brzegach, rzekł mocarz dostojny,
Krew mych przyjaciół, piętno srogiej wojny:
Smutek ponury temi miejscy włada,
A w puszczach Kromli żałoba osiada.
Zgnębili Insfał Loklińcy zajadli,
Młodzieńcy jego urodziwi padli,
Zginął syn Semy! ozwijcie się dzieci!
Niech odgłos trąby po pagórkach leci.
Ryno! Fillanie! w okropnym odgłosie
Niechaj się echo rozchodzi po rosie.
Wstąpcie na wzgórek, gdzie jest grób Landarga,
A co na naszych przyjaciół się targa.
Niechaj usłyszy, jak wołam na boje:
Wznoście głos jak ja, wznoście dzieci moje.
Czekam Swarana na tym śmierci brzegu,
Niech siły wzmacnia i niech w całym biegu
Uderzy na nas Swaran, mocarz mężny,
Niech się pokaże ten rycerz potężny.»
Jak grot piorunu skoczył Ryno wdzięczny,
Fillan smagławy, jako cień miesięczny:
Już słychać hasło Fingala w odgłosach,
Huczy po Leni rozłożystych wrzosach.
Nie tak wezbrany stopionemi śniegi,
Szumiący potok rwie skaliste brzegi,
Jako Loklińcy do boju się rwali;
Miga się zewsząd blask hartownej stali:
Na czele Swaran, zajuszony złością,
Oczy mu dziką pałają zjadłością.
Fingal wspaniały postrzegł go zdaleka,
Przyszła mu zaraz na myśl Agandeka:
Brat jego miłej, był Swaran okrutny,
Na taki widok stanął Fingal smutny;
A kiedy dawną miłość przypomina,
Zawołał Barda sławnego Ulina:
»Zaproś na ucztę, rzekł, Swarana do mnie,
Niechaj się w zgodzie dziś stawi przytomnie:
Jutro tarcz skruszym». Szedł Ulin sędziwy,
Gdzie stał z swojemi Swaran zapalczywy.
«O! ty, rzekł, na bój coś płynął przez morze,
Użyj Fingala uczty, w dobrej porze:
Daj się uprzejmą chęcią jego wzruszyć,
Jutro będziemy tarcze z sobą kruszyć.»
«Dziś, krzyknął Swaran ponury i zjadły:
Jutro dam ucztę, kiedy Fingal zbladły
Albo w łup pójdzie, lub na placu legnie.»
Natychmiast Ulin z odpowiedzią biegnie.
«Kiedy chce Swaran, niechże tak się stanie,
Rzekł Fingal mężny. «Do mnie, Ossjanie!
Gaul! bierz miecz srogi, Fergus! gotuj strzały;
Fillanie! podnieś oszczep krwią zrdzewiały;
Imajcie tarcze, za mną moje dzieci. »
Jako duch wiatru, co w Morwenie leci,
Kiedy się grzmotem chmury wzajem sparły,
Tak się obadwa wojska razem starły.
Wpadł Fingal w hufce i mieczem śmierć miota,
Jak duch Trenmora, co dęby druzgota:
Widziałem rękę twoję zakrwawioną.
Ojcze kochany! a blask miecza łono
Straszliwe czynił; wzmagały się boje,
Kiedyś przypomniał dawne dzieła twoje.
Ryno waleczny, z tobą Filian leci,
I jam był w gronie twoich miłych dzieci.
Skoro miecz ojca w oczach naszych błysnął,
Każdy grot żartko na Loklińców cisnął,
Za każdym jego wrzał duch we mnie giestem.
Nie takim byłem, jakim teraz jestem.
Posępna starość sił wówczas nie starła,
Ani krew w żyłach była wpółumarła.
Siwizna, jak dziś, włosów nie osiadła,
I mgła ślepoty na oczy nie padła.
Któżby pobitych rycerzów zrachował,
Których Fingala oręż piorunował?
Póki ciemności świata nie okryły,
Jęki po jękach doliny głosiły,
Pierzchali w zawód Loklińcy wybledli.
Myśmy nad rzeką Lubarą osiedli.
Zabrzmiały arfy, a Bardy śpiewały,
Słuchał ich pieśni Fingal okazały:
Dumał, ochłonął, i już się nie gniewał,
Wiatr jego włosy siwemi powiewał,
Stał przy nim Oskar, Oskar mój kochany,
A całodziennym bojem zmordowany,
Wsparł się na mieczu, oczy w dziada wlepił,
I tym widokiem duszę swoję krzepił.
«Wnuku, rzekł Fingal, dobrze się sprawiałeś,
Serce dziadowskie dziś uradowałeś:
Zaprawiłeś się na Loklińców stracie,
Serce mi rośnie, kiedy patrzę na cię.
Chlubię się z tego, żem jest twoim dziadem,
Idź przodków twoich nieśmiertelnym śladem;
Trenmor i Tratal, świat dziełmi zdziwili,
Idź za ich śladem, i bądź, jacy byli.
Dziełami swemi gnęb hardych, zuchwałych,
Słabych oszczędzaj, a w czynach wspaniałych
Broń ludu: niech się w sercu twojem mieści;
Bądź mu jak wietrzyk, co się z trawą pieści.
Taki był Tratal, Trenmor, gdy lud wodził.
A Fingal, co się od nich nie odrodził,
Nie cierpiał nigdy, żeby nędzny wzdychał:
W cieniu mej tarczy strapiony oddychał.
Oskarze! byłem wówczas, równie jak ty, młody,
Gdym poznał Fanasollę przecudnej urody,
Córkato była Kraka; powracałem z Kony,
Wtem okręt był zdaleka od nas postrzeżony,
W nim była; zbliżyłem się ku brzegu, poskoczę,
Postrzegłem, że płakała, a piękne warkocze
Wiatrem wzdęte po łonie pieszczonem igrały:
Łzy rzewne po jej licu nadobnem spadały.
Czemu płaczesz ò piękna! rzekłem, młodym jeszcze,
Ale, jeśli się w liczbie sług twoich pomieszczę,
Jeżeli mię do twoich usług raczysz użyć,
Tą ci ręką i sercem gotów jestem służyć.
Może w mocy równego znajdę, lub usłyszę,
Ale w serca wierności żaden nie przepisze.
«Broń mię, ò wodzu mężnych! do ciebie uciekam,
Rzekła piękna; od ciebie wsparcia mego czekam:
Miłością ku mnie zdjęty, którym ja się brzydzę,
Borbal, król Sory; chce mię mieć w małżeńskiej lidze:
Uciekam przed nim nędzna, chroń mię pod tarcz twoją.
Rzekłem: «pierzchnie król Sory, okryję cię zbroją,
Nie chowaj się gdzieindziej: wpośród mężnej rzeszy,
Wpośród pocisków bitwy, duch się mój ucieszy.
Wkrótce wpośrodku morza pokazał się zdala
Okręt wały porzący dumnego Borbala,
Pienią się wkoło wody, a łódź jak ptak chyża,
Do brzegu, gdzieśmy stali, kiedy się przybliża,
Krzyknąłem: «cudzoziemcze! przyjdź do nas bezpieczny;
Zadrżała Fanasolla, w tem Borbal wszeteczny
Puścił strzałę, i w samo serce ją ugodził.
Skoczyłem; a gdy śmiało na nasz brzeg wychodził,
Wszczęliśmy srogą bitwę, zwyciężyłem zdrajcę,
Grzebłem z płaczem niewinną, z wzgardą winowajcę.
Takim byłem Oskarze, w kwiecie wieku mego:
Naśladuj, miły wnuku, Fingala starego.
A teraz idźcie, gdzie Loklińcy biegną,
Niechaj ci zdrajcy mieczem waszym legną:
Brońcie im morza, ażeby ci wściekli
Na swe okręty wsiadłszy nie uciekli.»
Biegli, a jako wpośród zawieruchy
Straszą lud trwożny napastliwe duchy,
Taki ich pośpiech. Wtem rzekł Gaul, syn Morny;
«Już słońce zaszło, mrok nastał wieczorny,
Noc się przybliża, niech Bardy śpiewają,
Rozkaż, niech nasi wdzięcznie zasypiają:
Schowaj miecz w pochwy, Fingalu potężny,
A pozwól, niech się potka lud twój mężny.
Odpocznij, niech my tylko na cię patrzem,
Jak zejdą zorza, pozwól, sami natrzem;
A ty się patrzaj, i ciesz w sławie naszéj,
Niech też syn Morny Loklińców nastraszy.»
«O dzielny mężu! rzekł Fingal, pozwalam,
Idź, ale ja się od was nie oddalam;
W pośrodku bitwy nie będziecie sami,
Oręż Fingala błyśnie i za wami.
Teraz, ò Bardy! nućcie, już dzień gaśnie,
Śpiewajcie dumy, niechaj Fingal zaśnie.
O Agandeko! jeżeliś w obłoku,
Jeśli nas widzisz w tym posępnym zmroku,
Przybliż się do mnie, do mnie, co cię płaczę,
Niech choć raz jeszcze twarz twoje zobaczę.»
Tysiąc się gęśli razem odezwało,
A grono Bardów Fingala śpiewało;
Śpiewały Bardy wtenczas i o tobie,
O Ossjanie! coś teraz w żałobie!
I ja wraz z ojcem w zwycięztwach bywałem,
I ja nie jedno wojsko zwyciężałem;
Teraz kaleka i starzec zgrzybiały,
Wzdychając nucę ojcowskie pochwały!
Fingalu, gdzieżeś jest waleczny mężu?
Gdzie moc właściwa twojemu orężu?
Przeszły, ach! przeszły ulubione chwile!
Zwierza się pasą na twojej mogile.
Cóż to za piękna z gór śpiewając schodzi,
Jak tęcza, gdy się niebo wypogodzi?
Ta to jest, której głos wdzięczny i miły.
Córko Toskara! nie raz cię wabiły
Piosneczki moje, nie raz, gdyś słuchała,
Łza z pięknych oczu twoich wypadała.
Czyż po to schodzisz, żeby widzieć boje?
Czyż po to, abym śpiewał dumy moje?
Piękna Malwino! nie takim ja byłem;
Ślepy, zgrzybiały, wszystko utraciłem.
Nie taki byłem w tę szczęsną godzinę,
Kiedym nadobną poznał Ewralinę.
Tysiąc ona rycerzów ofiary zwabiła,
Tysiąc ona rycerzów ofiarmi wzgardziła,
Jam tylko był szczęśliwy. Przy Lego jezierze
Był jej dóm, tam poszedłem, szli za mną rycerze.
Przyjął nas Brano ojciec, człek pełen ludzkości,
A widząc w domu swoim pożądanych gości,
Rzekł, niełatwato zdobycz, wielu odmówiona:
Ale ty bądź szczęśliwym, będzie z tobą ona.
O synu wiecznej sławy! krwi godna Fingala,
Bierz córkę, chętnie ojciec i ona pozwala.
Wchodź w dóm mój, wchodź szczęśliwie: to kiedy powtorzył,
Wrota domu swojego sam dla nas otworzył;
Otworzył wrota, które kryły Ewralinę.
Ujrzałem piękną mojej podróży przyczynę,
Wtem się na górze zbrojni męże pokazali,
Ośmiu było rycerzów, co z Kormakiem stali;
Śklniły się w oczach naszych rynsztunki i zbroje,
Tam był, ów sławny Toskar, zawołany w boje,
Kolla mężny i Duna, Frestat, Dala, Tago,
I Dajro, sławny wszędzie niezwykłą odwagą.
Patrzałem z zadziwieniem na te widowiska,
A postrzegłszy, że ku nam mieczem Kormak błyska,
Szedłem prosto ku niemu z memi rycerzami.
Dzielni jego junacy spotkali się z nami;
Trzykroć oręż Kormaka o tarcz mą uderzył,
Trzykroć i jam się żwawo na niego zamierzył,
Zginął młodzian waleczny, głowę mu uciąłem;
I w oczach zlękłych jego rycerzów wstrząsnąłem.
Uciekli: któżby wtenczas był powiedział,
Malwino moja, że ja będę siedział
Smutny, kaleka, sam jeden na puszczy?
Już ustawały głosy mężnej tłuszczy,
Bardy ucichły, wiatry co powstały,
Wyniosłych dębów wierzchy kołysały,
A gdy zniewalał sen mocą przyjemną,
Wtem Ewralina stanęła przedemną.
«Wstań, Ossjanie, rzekła, ratuj syna,
Znowu z Loklińcy potyczkę zaczyna»
Rzekła, i w jasnym zniknęła obłoku.
Wstałem; a w nagłym pośpieszając kroku,
Dopadłem miejsca, gdzie syn gonił trwożnych.
Bojąc się jego gonitw nieostrożnych,
Krzyknąłem: «dość już straty dla Loklinu.
Dość dla nich zemsty, powróć się mój synu.»
Powrócił; a chrzęst świetnej jego zbroje
Wdzięcznym odgłosem cieszył serce moje.
«Pocóż, rzekł, ojcze, wstrzymujesz gonitwę?
Oni najpierwsi wszczęli z nami bitwę,
Oni się do nas najpierwej zakradli,
Wtenczas z Fillanem dopierośmy wpadli.
Przerzedziliśmy tę strwożoną rzeszą,
Lecz większe jeszcze hufce onych śpieszą,
Hufce Loklinu coraz się zbliżają,
Ćmy nocne, smutne jęki powtarzają:
Ognie się nocne znagła pokazały,
Widziałem, bladym płomieniem gorzały:
Pewnie to, ojcze, śmierci poprzedniki,
Obudźmy króla, nim wpadniem w ich szyki.
Skoro powstanie, co w bitwach się śmieje,
Loklin, jak chmura, przed słońcem zrzednieje.»
Porwał się Fingal, i wsparł na puklerzu.
Tarczto Trenmora, co w wojnie, w przymierzu,
Tysiąckroć jego przodki podnosiły.
Widoki smutne srodze go zmartwiły,
Skoro sen zamknął znużone powieki,
Stanął cień przed nim wdzięcznej Agandeki.
Duch lekko w jasnym obłoku się wznosił,
Twarz zbladłą łzami kroplistemi rosił:
Ściągnęła rękę, oczy łzą skropiła.
Rzekł: «czemu płaczesz Agandeko miła?»
Zniknął cień z oczu, i sen co go łudził;
Fingal się łzami oblany obudził.
Bladawe gwiazdy gasnąć poczynały,
Pierwsze się zorza już pokazywały,
Gdy postrzegł Fingal po ozdobnej zbroi,
Że młody Oskar nie daleko stoi.
Zbliżył się młodzian. «Gdzie nieprzyjaciele?
Zawołał Fingal; czyli jeszcze śmiele
Stoją na placu najezdnicy wściekli,
Czy już na swoich okrętach uciekli?
Ale są dla nas, jeszcze głos ich słyszę.
Oskarze! biegnij pomiędzy zacisze,
Budź mężnych». Podniosł głos Fingal wspaniały,
Ogromnym hukiem puszcze się ozwały,
Zlękły się zwierza, wzniesione w obłoki,
Niezwykłem wzdrgnieniem zadrżały opoki.
Jak wiatr co chmury pędzi w jednę stronę,
Tak na głos wodza wojska zgromadzone:
Głos ten doniosły, co na boje wodził,
Radosnym wdziękiem twarze wypogodził.
«Idźcie, rzekł Fingal, na zwycięzkie boje,
Będę ja z wami, idźcie dzieci moje;
Na tym pagórku będzie miecz mój błyskał:
A jeśliby was przeciwnik uciskał,
Ja was wspomogę; lecz na cóż wspomagać,
Na co wam w mężnym boju dopomagać?
Wy sami odnieść zwycięztwo zdołacie,
Na czele waszem syna Morny macie;
On was wieść będzie, on się pierwszy stawi,
On się pieśniami Bardów naszych wsławi.
Duchy rycerzów naszych znamienite,
Duchy! w obłokach powietrznych zakryte,
Wieczni mieszkańcy szcześliwej zacisze,
Wy niegdyś wierni moi towarzysze!
Jeżeli który z tych mocarzów padnie,
Przyjmie go poczet wasz wybrany snadnie,
Niechaj na skrzydłach wiatrów unoszeni,
Po krain naszych rozkosznej przestrzeni,
Kiedy w snach wdzięcznych do żyjących śpieszą,
I mnie niekiedy wesprą i pocieszą.
Fillan! Oskarze! i ty Ryno dworny,
Idźcie: wstępujcie w ślady syna Morny:
Bądźcie pamiętni na ojców przykłady.
O dzieci moje! czy z mocy, czy z zdrady,
Gdybyście padli, poszedłbym za wami:
A wtenczas duch mój z waszemi duchami,
Wspólnem miłości ogniwem złączony,
Bujałby jeszcze nad wierzchołkiem Kony.»
Jak obłok czarny, najeżony grzmoty,
Tak król mocarzów wyprawiwszy roty,
Wracał się nazad przez wrzosiste stepy,
Śklnią mu się w ręku dwa płytkie oszczepy:
Nie raz się spojrzał na pobojowiska,
Trzy jego Bardy stoją przy nim zbliska,
Usiadł na Kromli, a blask jego zbroje,
Świecił zdaleka. Myśmy szli na boje,
Pełen radości był mój Oskar miły,
Piękne się jego lica rumieniły,
A łzy miał w oczach, łzy wdzięczne, radośne,
Miecz jego błyszczał, jak promień na wiosnę.
Szedł hoży młodzian niezwykłym pośpiechem,
I wyrzekł do mnie te słowa z uśmiechem:
«Ojcze kochany! wodzu wojowników?
I ty się uchroń, ustąp z naszych szyków,
Ustąp synowi chwały pożądanej:
A jeśli zginie, powiedz ukochanej,
Powiedz Toskara córce, która jęczy,
Tam, kędy strumyk kręto płynąc, brzęczy;
Jęczy nieboga, powiedz, że jej miły
Na jej płakanie i z ciemnej mogiły
Wydostanie się, a duch w lekkim locie
Będzie ją wzmagał, i cieszył w kłopocie.»
Rzekłem: «Oskarze! ty mnie staw mogiłę,
Najsroższe bitwy w oczach moich miłe.
Z tej nie ustąpię, poznasz mym przykładem,
Jakim się ojcem zaszczycasz i dziadem;
A jeśli zginę, złóż broń na mogile,
Nie masz Oskarze tej, na którą mile
Nie razem patrzał. Synu! jeśli zginę,
Tę, którąm kochał znajdę Ewralinę.»
Takąśmy z synem mowę wtenczas mieli,
Gdyśmy głos Gaula znagła usłyszeli;
Miecz ojca trzymał, w odgłosie wesoły,
Wpadł wielkim pędem na nieprzyjacioły.
Wszczęła się bitwa, odgłos się powtarza,
Miecz w miecz uderza, a mocarz w mocarza.
Chrzęst zbrój i tarczy, szczęki słychać stali,
Gaul, jako piorun, co las w Arwen pali:
Swaran, jak potok, co po strasznej tuczy,
Rwie skały, drzewa, pieni się i huczy.
Kto zdoła zliczyć rycerzów zginionych?
Miecz Ossjana, w ciosach doświadczonych,
Gromady zmiatał: ty z synów wybrany
Oskarze, jakie zadawałeś rany!
Jakeś był straszny, patrzałem,
Jako twój oręż nad nieprzyjacielem
Strwożonym błyskał. Pierzchnęli: my gonim,
Ścigamy zblizka, i uciekać bronim.
Padają mężni: tak kruszec pod młotem,
Tak wrzos pod ogniem, tak dęby pod grzmotem.
Widzi to Swaran, zwrócił się niesworny
I biegł natychmiast tam, gdzie był syn Morny.
Postrzegł to Fingal, i rzekł do Ulina:
«Idź Bardzie sławny, idź do Morny syna,
Wzbudzaj pieśniami na czyny dostojne,
Przypomnij jego dawniej sławną wojnę.
Szedł Ulin stary kroki poważnemi,
I tak go w zbudził pieśniami swojemi
«Potomku rycerzów dawny,
I zaszczycie rodaków
Zawołany, w ciosach sławny,
Wodzu mężnych junaków;
Śmierci dawca, twój miecz skory
Niech się w ciosach nie leni.
Walcz na brzegach Inistory,
Niech pierzchają strwożeni.»
Śpiewał: w Gaulu serce się wzmagało,
Wtem przypadł Swaran, i w tarcz okazałą
Tak ciął, iż ciosu syn Morny nie zdołał,
Postrzegł to Fingal, porwał się, zawołał:
Trzykroć głos podniosł, trzykroć góry drżały,
A zbiegłe roty, które uciekały,
Na odgłos jego stanęły jak wryte.
Twarze ich smutne, i wstydem okryte,
W ziemię strwożeni pokornie patrzali
Nadchodzi Fingal, a jak w srogiej fali,
Gdy chmury idą w stepy wysuszone,
Czekają deszczu zioła pochylone:
Tak wojsko wodza swojego czekało.
Postrzegł i Swaran osobę wspaniałą,
Poznał Fingala, jadem rozjuszony,
Wsparł się na mieczu, stał wskroś przerażony:
Jaskrawym ogniem oczy mu błyszczały;
Tak dąb piorunem niegdyś ogorzały,
Ogromny w sobie i wiekami stary,
Spuszcza ku ziemi uwiędłe konary.
Zwrócił się Swaran, z nim rycerzów tłuszcza
W inszą się stronę przenosi i spuszcza.
Rzekł Fingal: «Dawne zwycięztw moich znaki
Niech się okażą pomiędzy orszaki:
Niech dmie w chorągwie wiatr, co wdzięcznie wieje.
Na taki szelest duch mężny rzeźwieje:
Do mnie ò dzieci! zwracaj kroki twoje
Gaulu! Oskarze! co rośniesz na boje;
Kupcie się do mnie Konnalu! Dermidzie!
Ossjan w pieśniach sławny, niech tu idzie.»
Złotemi zewsząd ozdobny haftami,
Słońca proporzec zaśklnił się nad nami;
Miłe z nim wiatrów oddechy igrały,
Serca się takim widokiem wzmagały.
Patrzcie, rzekł Fingal: «nieprzyjaciół tłuszcza
Tak rzadka, jako po pożarze puszcza:
Niechaj z was każdy, tak, jak mu się zdarza,
Z Loklińców sobie obierze mocarza,
Niechaj z nim walczy. Rzekł Gaul: «siedmiu biorę;
Oskar, ja wodza, co ma Inistorę;
Madana Dermid; Termanu król mężny
Na tego przypadł, co dziś niedołężny,
Co dziś zgrzybiały, kaleka i ślepy,
Tuła się między manowce i stepy.
Już się król rzucać mocarzom pozwala,
«Wam, rzekł, Loklińcy; Swaran dla Fingala.»
Natychmiast jako wiatry, rozjuszone
Wojska się nasze udały w tę stronę,
Kędy Loklińców mężne roty stały,
Echa okrzyki nasze powtarzały.
Któż zdoła głosić, co się wówczas działo?
Córko Toskara! krwią się rumieniało
To straszne pole, jak zerwane skały,
Tak liczne półki Loklińców padały.
Padały półki, szło zwycięztwo z nami,
Wszyscyśmy słowo sprawdzili skutkami.
Córko Toskara! tyś naówczas bladła,
A gdyś nad brzegiem Branny trwożna siadła,
Nie raz patrzając na straszne rozruchy,
Pierś twoja śnieżna, jak łabędzie puchy,
Coraz się nagłem wzruszeniem wznosiła.
Nie raześ słońce, jak w krwi zobaczyła:
Czarne obłoki jasność jego kryły,
A duchy błędne pomiędzy mogiły,
Jako wiatr lekki, co świszcze przez skały,
Okropnym jękiem uszy przerażały.
Grad leci, chmura grżmi, huczy i błyska,
Takie tej bitwy były widowiska.
Malwino! płaczesz, przestań; niech te płaczą,
Co już najmilszych swoich nie zobaczą.
Niech Loklin płacze, co postradał męże,
Już dawnej swojej sławy nie dosięże.
Kupami jego mocarze padali.
Krwiąśmy ich nasze miecze zfarbowali:
Jam wszystkich przeżył, sam się z moich baczę,
Malwino! nie płacz, niech Ossjan płacze.»
Postrzegł jednego Fingal z zwyciężonych,
Sam weń miecz wraził, a w zapędach onych,
Gdy się weń wpatrzył, starca poważnego
Poznał, ten ręce wyciągał do niego.
Ku niemu zwracał zmartwiałe powieki:
«Ach przyjacielu; mojej Agandeki,
Tyżeśto, krzyknął Fingal; co ją strzegłeś!
Tyżeśto, który z ręki mojej ległeś?
Bardy? śpiewajcie na jego pogrzebie,
O Agendeko! gdy wielbimy ciebie,
I twój przyjaciel będzie wspominany,
Spocznie w mogile od nas usypanej.»
Zasłyszał w Kromli Kukulin wspaniały,
Jako się oba wojska potykały.
Wołał Karyla z Konnalem odważnym:
Ci krokiem idą do niego poważnym,
Przywdzieli zbroje starcy znamienite,
Patrzą: jak morze bałwany okryte,
Tak się zdaleka wojska wydawały.
Na taki widok wódz zapamiętały,
Wzniósł umysł mężny, umysł swój ochoczy,
Zagrzane sławą iskrzą mu się oczy;
Pasą się srogą nieprzyjaciół klęską,
Porwał natychmiast broń ojców zwycięzką;
Trzykroć do boju walecznie się zżymał,
Trzykroć go Konnal poważny zatrzymał;
«Fingal zwycięża, nie bierz sławy jemu,
Fingal podobien wichrowi strasznemu.»
«Idż do Fingala, rzekł Kukulin żwawy;
Śpiewaj, ò Bardzie! wielkość jego sławy,
Daj mu miecz, którym mogłem dokazować,
Już go Kukulin niegodzien piastować.
I wy, ò cienie! co na Kromli górach,
W lekkich zawarte, snujecie się chmurach,
Duchy mocarzów! których głosy słyszem,
Przyjmijcie, waszym będę towarzyszem.
Jaśniałem niegdyś, jak światłość promienia,
Zniknąłem, jak wiatr. Próżne pocieszenia!
Na cóż Konnalu wspominasz me dzieła,
Sławę mi moję przegrana odjęła!
Zwyciężył Swaran! ty, co płakać raczysz,
Bragello moja! już mię nie obaczysz.»
«O synu Semy, rzekł Konnal wodzowi,
Pocóż się twemu poddajesz smutkowi?
Mocni są w boju przyjaciele nasi,
Trwa sława która dzieła twoje krasi:
Pomnij, z jakiem cię Bragella weselem
Witała wtenczas, gdy z nieprzyjacielem
Mężnieś się sprawił, a twoje pochwały
Wdzięcznemi głosy Bardy opiewały.
Patrz, jak się zbliża Fingal ku pomocy,
Pożar, grom, powódź znaki jego mocy.
Szczęśliwy naród, co go ma za pana!
Fingalu! w tobie razem jest zebrana
I dzielność bitwy, i słodycz pokoju.
Rycerze mężni słuchają cię w boju,
Strachem przeraża miecz twój zapalczywy:
Fingalu mężny! twój naród szczęśliwy;
Przeciwko niemu kto się iść ośmiela?
Swaran, ten tylko jeden z pośród wiela,
Fingala godzien. Patrz, już bitwę wszczęli:
Tak morze szumem pienistym się bieli,
Gdy walczą z sobą duchy, co nim władną:
Majtki w ucieczce bezpieczeństwo kładną,
Drżą gór mieszkańcy napół obumarli.»
Już srogą bitwę wodze z sobą zwarli.
Bitwo! pamiętne straszne twoje ciosy!
Groźne spójrzenia, okropne odgłosy!
Chrzęst zbroj, szczęk mieczów słychać wieloraki,
Skruszyli tarcze, skruszyli szyszaki.
Rzucili bronie, w zapasy się rwali;
A gdy się ściśle za barki imali,
Krwią zaszły członki gwałtem wysilone,
Chwieją się wzajem, miotają się w stronę;
Nakoniec, gdy się najsrożej rozżarli,
Gdy się ostatniem wysileniem wsparli;
Wstrzęsła się góra, doliny zadrżały.
Zachwiał się, osłabł, padł Swaran zuchwały.
Tak dwa wierzchołki, gdy woda podrywa,
Chylą się wzajem, a co je okrywa,
Drzewo się łączy, wzniesione w powietrze,
Nim je upadek pokruszy i zetrze,
«Dzieci Morwenu! miejcie teraz w straży,
Rzekł Fingal, tego co za tysiąc waży:
Tysiąc mocarzom Swaran w boju zdoła.
Czas, niechaj pora nastąpi wesoła;
Gaulu odważny! i ty Ossjanie!
Miejcie o królu Loklinu staranie,
Cieszcie go: a wy Fillanie i Ryno,
Gromcie Loklińców, niech hardzie nie płyną,
Niech nie postaną więcej na tym brzegu.
Skoczyli, jako piorun w groźnym biegu.
Fingal natychmiast kroki poważnemi,
Jak dżdżysta chmura szedł zwolna za niemi.
Postrzegł, jak wsparty o nadbrzeżne skały,
Stał na ustroniu rycerz okazały:
«Ktoś jest młodzieńcze? rzekł Fingal, czy z nami?
Czyś nieprzyjaciel? — Jestem z Loklińcami;
Broń moja zawdy w utarczkach pomocna,
Orla się zowię: ręka moja mocna.
— Poddać się, lub bić, rzekł wódz, w woli twojej;
Nieprzyjaciela Fingal się nie boi,
Przyjaciół kocha, pójdź na ucztę z nami,
— Nie: słabych bronię wszystkiemi siłami;
Równego szukam, niech się Fingal podda,
— A komuż z ludzi miecz swój Fingal odda?
Wybierz, którego chcesz z moich mocarzów.
— Takich, jak Fingal szukam adwersarzów.
Jeśli od ciebie będę zwyciężony,
W wyższej od innych mogile złożony
Być powinienem: miecz odeszlij żonie,
Ten ona, syna piastując na łonie,
Żeby się w wielkie mógł dzieła zdobywać,
Nie raz mu z płaczem będzie pokazywać.
— Młodzianie, pocóż żale wznawiasz we mnie?
Umrzemy, a broń nasza nadaremnie
W przysionkach dzieci będzie zawieszona;
Zaczynaj, miecz twój będzie miała żona.»
Szli zatem Fingal z rycerzem na boje:
Przeciął do razu Fingal tarcz na dwoje,
Prysła w kawałki: tych blask tak przyświéca,
Jak drżące w wodzie promienie xiężyca.
«Dobij Morwenu królu; zwyciężony
Rzekł rycerz, w bitwie już byłem raniony,
Tu mnie samego ci, co niegdyś strzegli,
I przyjaciele i swoi odbiegli:
Umyślnie na tem miejscu cię czekałem,
Z twojej walecznej ręki umrzeć chciałem,
Los mój nieszczęsny, dziś osierocona
Będzie nad brzegiem Lody płakać żona.
— Nie czyń mię sprawcą fatalnej przygody,
Rzekł Fingal, pragnę, byś nad brzegi Lody
Witał się z żoną w domowej zaciszy.
Twój ojciec stary, niech syna usłyszy;
A jeśli widzieć lata mu nie dają,
Drżące cię ręce jego niech szukają.
— «Nie znajdą; w piersiach utkwił grot śmiertelny,
Patrz, — wyrwał z rany, i padł rycerz dzielny.
Zapłakał Fingal, zwołał dzieci swoje,
Sypcie mogiłę, zawieszajcie zbroje,
Od brzegów krętej oddalony Lody,
Niech tu spoczywa wiecznie rycerz młody:
Przyjdzie czas, kiedy pozostałe wnuki,
Darmo się silić będą z jego łuki,
A czując zawód ręce niedołężnéj,
Nie taki bywał, rzekną, Orla mężny.
Niech się odezwą trąby; do Swarana
Idźmy; a niechaj uczta pożądana
Osłodzi boje. Oskarze! Fillanie!
Ryno! — gdzie Ryno? ten, co na wołanie
Najpierwszy z młodzi zawdy się odzywał?
— Z duchami przodków będzie odpoczywał,
Rzekł Ulin stary: padł na polach Leny.
«Nie masz cię synu! krzyknął król Morweny,
Synu moj wdzięczny latorośli młoda!
Gdzież twoja raźność? gdzie twoja uroda?
Okryłeś ojca starego żałobą:
Tylkoś mi zeszedł! pójdę ja za tobą,
Znajdę cię, w wiecznej gdy spocznę zaciszy,
Już mego głosu żaden nie usłyszy,
Nie ujrzy śladów. Ujął cię sen twardy,
Jeszcze twych pochwał nie śpiewały Bardy.
Ulinie śpiewaj żale i pochwały,
Ogłoś, jak z wiekiem mocarz doskonały
Stałby się z niego, gdyby śmierć zazdrośnie
Nie ścięła mojej latorośli w wiośnie;
Spoczywaj wiecznie, ò moj synu miły!
Już moje oczy nie będą patrzyły
Na twoje dzieła, dzieła pełne cnoty.
Tyś pierwszy w boju dodawał ochoty,
Tyś się przy ojcu najodważniej stawiał,
Synu mój! już cię nie będę zaprawiał.
Już cię nie ujrzę,» — Łzy mówić nie dały,
Płakali bracia, płakał go lud cały,
Wzniósł oczy Fingal, płacząc dziecie miłe.
Postrzegł na boku wyniosłą mogiłę,
Mocarz tu pewnie, rzekł, jakiś przebywa,
Niech mój kochany Ryno z nim spoczywa.
Ulinie! ogłoś tej raźnej młodzieży,
Kto był, co w dawnej tej mogile leży?
«Są to najpierwsi z rycerzów walecznych,
Lamdarg z Ulinem w snach spoczęli wiecznych,
A niegdyś stawni w dziełach i ozdobie.
Śpią teraz w grobie.
Cóżto za piękność w obłoku przyśpiesza?
Wdziękiem posępność łagodzi, rozśmiesza?
Córko Tetala! co się w serce wkradłaś.
Dla czego zbladłaś?
Gelkossa wdzięczna gdzie teraz przebywa,
Czyli z rycerzem tu razem spoczywa?
Tyś ich zwaśniła, każdy był życzliwy,
Jeden szczęśliwy:
Lamdarg, ten tylko zyskał serce twoje,
Z srogim Ulfadą odprawiwszy boje,
Przyszedł do Selmy, gdzie cię był zostawił,
Nim się wyprawił.
Płakałaś wtenczas, gdy na bitwę godził,
I Lamdarg prawie od siebie odchodził:
Wrócił twój Lamdarg, uderzył w tarcz brzęczną,
Wołał na wdzięczną:
Ozwij się piękna! posępne milczenie:
Ozwij się piękna! próżne powtórzenie.
Ucichły Bardy; nawet wierny Brano,
Milczy za ścianą.
Ten, który, kiedym Gelkossę nawiedzał,
Przybycie moje szczekaniem uprzedzał,
Brano mój milczy. Gelkossa gdzieś była?
Ozwij się miła!
Zapewne, Ferkos rzekł, z towarzyszami
Bawi się w puszczach Gelkossa łowami:
— Nie słychać głosu polującej tłuszczy,
Po całej puszczy, —
Poszli do wróżka, co w pieczarze siedział,
Wróżku! powiedz nam, czy nie będziesz wiedział,
Gdzie jest Gelkossa z Kromli, jak w obłoku
W pociesznym kroku? —
Do gmachów Selmy, gdy Ulin przy bywał,
Na srogą bitwę Lamdarga wyzywał,
Ustąp Gelkossy ty, coś mi nie zdołał,
Trzykroć zawołał.
Nie masz Lamdarga, Gelkossa mu rzekła,
Ani go straszy zapalczywość wściekła:
Szedł na Ulfada, co go w bitwy woła,
I tobie zdoła.
Rozjadły Lamdarg na takowe wieści,
Poszedł na zwiady, gdzie się Ulin mieści:
Aby go słyszał, otrąbił się w lesie,
Echo głos niesie.
Usłyszał Ulin, i już się raduje,
Że mu ta bitwa zwycięztwo gotuje;
Śpieszy na odgłos, zżyma się i sroży,
Piękna się trwoży.
Trwoży się piękna o swego Lamdarga,
Że się na jego życie Ulin targa,
Nędzna! może go więcej nie zobaczę;
Jęczy i płacze.
Bieży: już w bitwie rycerzów zastała.
Czyjażby mowa to opowiedziała,
Co się tam działo? padł na wierzchu skały,
Ulin zuchwały.
Powraca Lamdarg skrwawiony i zbladły,
Wraca do swojej, siły go odpadły.
Nieprzyjaciela twojegom pokonał,
Rzekł; padł i skonał.
Jęczała nędzna nad kochankiem wiernym,
Jęczała nędzna; a w żalu niezmiernym,
Tegoż, co Lamdarg dnia, i jego miła
Życie skończyła.
Rzekł Fingal. «Niechaj odpoczywa z niemi
Mój syn kochany, a z rycerzmi swemi
Nieście i Orli na to miejsce zwłoki,
Niech i on spocznie nad temi potoki.
Niechaj wraz z niemi spocznie rycerz młody.
Płaczcie Morwenu dziewice i Lody!
Obadwa, jako młode latorośli,
Jak młode dąbki, w cieniu dawnych rośli,
Obadwa padli. Patrz Oskarze miły,
Jaką ich chwałą dzieła nabawiły;
Bądź tak, jak oni, ale wiekuj dłużéj.
Piękna rzecz sława, kto na nię zasłuży.
Straszna ich postać, kiedy byli w boju,
Ale mój Ryno wdzięczny był w pokoju:
Tak był przyjemny, jak po grzmocie tęcza,
Ozdobnym pasmem gdy niebo uwieńcza.
Śpi już na wieki mój kochany Ryno,
I nasze chwile pomału upłyną:
Później, czy prędzej, i trwożny i śmiały,
Pójdą tam kędy pokój wiecznotrwały.»
Takeś narzekał nad synem, Fingalu.
Któż pojmie czułość Ossjana żalu,
Gdy ciebie stracił? Nie masz cię mój ojcze!
Gdzie twe oręże, gdzie groty zabójcze?
Gdzie ów głos wdzięczny, donośny ogromny?
Zniknęło wszystko; zgrzybiały, ułomny,
Tułam się nędzny pomiędzy zacisze.
Zda mi się czasem, że twój odgłos słyszę,
Szelest to wiatru; do mogiły wracam,
A gdy nie widzę, drżącą ręką macam:
Ze mchu i zielska twój grobowiec czyszczę,
Smutno potoki mruczą, i wiatr świszcze.
Siadł z Ossjanem Gaul wedle Swarana,
Tam kędy uczta była zgotowana;
Ująłem arfę, chcąc cieszyć mężnego,
Alem pocieszyć nie mógł strapionego.
Czylim zaśpiewał, czym na arfie brzęknął,
Swaran strapiony westchnął, albo jęknął.
Na gorę Kromli gdy rzuciłem okiem,
Postrzegłem, jako szedł leniwym krokiem
Smutny Kukulin: zwycięztwo Fingala
Wiedział ów mocarz i kto go ocala:
Lubo go cieszy państwa wybawienie,
Z przegranej swojej bolał nieskończenie.
Szedł za nim Konnal, jak dwie groźne chmury,
Zeszli ku dołu, spuszczali się z góry,
Weszli w pieczarę, którą kryją drzewa,
A kręty potok nakoło oblewa.
Liście szeleszczą, wiatr kiedy zahuczy,
Strumyk spadając, na kamyczkach mruczy:
Tam siadł syn Semy z przyjacielem wiernym,
A żalem srodze przejęty niezmiernym,
Płakał na sławę swoję utraconą.
«Gdzieżeś Bragello? gdzieżeś miła żono?
Gdybyś go w takim stanie oglądała,
Twoją rozpaczą mękibyś przydała
Mężowi twemu! — Któżto idzie do mnie?
Witaj, Karylu, sławny wiekopomnie,
Twój głos tak wdzięczny, jako arfy brzmienie,
Albo jak rosa, gdy pierwsze promienie
Wypuszcza słońce w poranek pogodny.
Gdzie jest Kukulin? powiedz Bardzie godny.
«Tyś pierwszy z Bardów, zacny Ossjanie,
Rzeki Karyl, nie raz na twoje żądanie
Braliśmy arfę, a miłym wyrazem
O Ewralinie śpiewaliśmy razem.
Nie raz i sama nam dopomagała.
Pamiętam, kiedy Kormaka śpiewała,
Płakała wtenczas rycerza młodego.
I chociaż serca nie miała do niego,
Ubolewała jednak nad przygodą.
O! córko Brama, przecudna urodą,
Kogożby takie łzy nie poruszyły?
Płakał wraz z tobą twój Ossjan miły.
«Przestań, Karylu, nie rozrzewniaj duszy.
Kogoż jej pamięć słodka nie poruszy?
Nie masz cię wdzięczna, znikłaś żono miła,
Smutna cię teraz okrywa mogiła!
Przystępuj ku nam, Bardzie znamienity,
A bądź na chętne żądania użyty,
Wznieś głos twój wdzięczny, głos, co uszy pieści,
Jak wietrzyk ranny, gdy w liściach szeleści.
Grube się chmury pomału toczyły,
Już nocne cienie wierzch Kromli okryły:
Przez mgły zrzedzone gwiazdy się błyszczały,
Wiatry z okropnym szumem powstawały,
Szelest na puszczy, w dolinach milczenie,
Wszędzie posępne osiadło uśpienie;
A Karyl śpiewał wpośrodku ciemności.
Głos jego wdzięczny, pełen łagodności,
Cieszył nas wszystkich: ćmy nocne szlochały,
I cichym jękiem pieśni powtarzały.
Śpiewał łagodnie Karyl, Bard podeszły,
Jak letnie młode lata nasze zeszły:
Jak przeszła piękna lat naszych pociecha,
Śpiewał, głos jego powtarzały echa.
I tyś już spoczął, Bardzie znamienity,
Ujął cię twardy sen i niepozbyty,
Duszo szlachetna, na głos jęku mego,
Przybliż się, nawiedź starca strapionego.
Przychodzisz czasem w te dzikie zacisze:
Nie raz na gęśli brzęki w nocy słyszę.
Duchto twój lekkim wiatrem uniesiony,
Słabem dotknięciem wzrusza moje strony:
Przemów, objaw mi; kiedy do was pójdę?
Kiedyż trosk moich kresu, kiedyż dójdę?
Milczysz; z szelestem cichym znikła dusza,
A wietrzyk siwe włosy moje wzrusza.
Na wzgórku Mory kupią się rycerze,
Już każdy czaszę uczty w rękę bierze,
Radość na twarzach. Swaran siedział smutny,
Milczy, żal serce przeniknął okrutny:
Jad mu się iskrzy w oczach rozżarzonych,
Jęczy nad mnóztwem rycerzów straconych.
Stał Fingal, kędy zapalone stosy,
A wiatr powiewał siwe jego włosy,
Przy łonie ognia i świetle miesięcznym,
Zaśklnił się blaskiem ozdobnym i wdzięcznym.
Widząc, że smutny był Swaran po boju,
Rzeki Fingal: «Bardy, nućcie pieśń pokoju:
Zacznij Ulinie, osłodź duszę moję.
Czas ustać wrzawie, którą niecą boje:
Niechaj się do arf Bardy moje śpieszą,
Króla Loklinu niech pieśni pocieszą,
Niechaj się z nami rozstanie przyjemnie.
Nikt jeszcze smutny nie odszedł odemnie.»
Rozkaz monarchy Ulin wykonywa,
I przeszłe dzieje wdzięcznym głosem śpiewa:
«Minęły wieki, czas już to jest dawny,
Jak z towarzyszmi puścił się na morze
Trenmor, Morwenu ów monarcha sławny:
A gdy pieniste wały w biegu porze,
Przez mgły, które się coraz rozrzedzały,
Postrzegł Loklinu i puszcze i skały.
Spuścił natychmiast wzdęte wiatrem żagle,
Zstąpił na brzegi z towarzyszmi swemi,
Wtem zwierz zajadły wypadł z puszczy nagle,
Zwierz straszny, klęski co zdziałał w tej ziemi:
Poskoczył Trenmor, na boje ochoczy,
Padł zwierz do razu i krwią ziemię broczy.
Śpiewały Bardy zdumione tamtejsze,
Moc cudzoziemca, śmiałość nadzwyczajną:
Sam go król wezwał na uczty przedniejsze,
I wielbił dzielność już w kraju nietajną:
Trzy dni biesiady i igrzyska trwały,
Brżmiał wszystek Loklin Trenmora pochwały.
Już dnia czwartego zeszły były zorza,
Wsiadł mężny Trenmor na swoje okręty:
Już się gotował puścić wpośród morza,
Wiatrem pomyślnym już był żagiel wzdęty;
Kiedy na brzegu, przecudnej urody
Stanął naprzeciw niemu rycerz młody.
Śklnił mu się oręż, kołczan pełnostrzały,
Uśmiech przymilał czarne jego oczy:
Wiatry z pięknemi włosami igrały.
Wtem raźno rycerz ku brzegu przyskoczy:
«Stój krzyknął, jeszcześ mej siły nie doznał,
Jeszcześ się z synem Lonwala nie poznał.
«Młodzieńcze, co masz postać tak przyjemną,
Rzekł Trenmor: próżno wyzywasz na boje;
Nadtoś jest słaby, nie zrównasz się ze mną,
Na zwierza lepiej obróć bronie twoje:
— Nie zejdę z pola, póki broń nie oddasz,
Krzyknął młodzieniec, póki się nie poddasz.
— Zbyt jesteś śmiały, rzekł mu Trenmor gniewny,
Godzieneś kary za twoję zuchwałość:
Kto mnie zaczepia, ten życia niepewny,
Przypłacisz drogo nieroztropną śmiałość;
Osierocona, w boleśnej utracie,
Nieszczęsna matka będzie płakać na cię.
Nie oszczepami, rzekł młodzieniec hoży,
Pójdziemy z sobą na groty, na strzały,
Niech zbroje z siebie król Morwenu złoży,
I ja te zdejmę, co mnie okrywały:
Puść strzałę: przegra, kto z nas pierwszy ranny;
Wtem postrzegł Trenmor pierś śnieżystą panny.
Siostrato była króla na Loklinie;
Na taki widok mocarz zadumiały,
Stanął i wlepił wzrok w pięknej dziewczynie.
Rzucił swe groty, rzucił łuk i strzały:
Do nóg tej, z którą szedł na bój, poskoczy,
Już go jej piękne pokonały oczy.
«Królu Morwenu, wtenczas piękna rzekła:
Pozwól niech na twe okręty się schronię,
Jam tu do ciebie przed Korlą uciekła;
Jego natrętnej miłości się bronię:
Czuwa on na mnie z swojemi junaki,
Obroń mię, zyskasz serce Inibaki,»
«Trzy dni na miejscu stał Trenmor wspaniały,
Trzy dni na bitwę rywala wyzywał,
Echa trąb jego odgłos powtarzały.
Gdy przestraszony Korla nie przybywał,
Dał mu król siostrę, siostrę ukochaną:
Tak zyskał Trenmor zdobycz pożądaną.
«Jednąśmy krwią, Swaranie, my co bitwy zwodzim;
Rzekł Fingal, pogodźmy się, z jednej krwi pochodzim.
Nie raz się domy nasze wzajemnie zwaśniły,
Przecież po bitwach, swoich godził pokój miły.
Dawali sobie uczty pradziadowie nasi,
Niechaj promyk wesela twarz twoję okrasi;
Daj się użyć, Swaranie: jak grom wojowałeś,
Wielkie twojej dowody waleczności dałeś.
Daj się użyć, dopomoż nam miłej ochoty:
I w przeciwnym wielbiłem szacowne przymioty,
Tym bardziej w przyjacielu; jutro płyń w daleki
Twój kraj, szacowny bracie mojej Agandeki.
Widziałem, jakeś dla niej oczy łzami zalał,
Mściłem się, tyś sam jeden natenczas ocalał.
Jeśli chcesz jeszcze boju, niech się i to stanie,
Wszystkom gotów uczynić na twoje żądanie:
Obieraj broń i miejsce, stawię ci się w słowie,
Tak z mojemi i twoi czynili przodkowie,
Pragnę tego, żebyś mię uznał przyjacielem,
Odjeżdżaj, zacny mężu, odemnie z weselem:
Bądź pełen sławy, chwały dziedzicznej w twym rodzie,
I świeć twoim, jak słońce w pogodnym zachodzie.»
«Królu Morwenu, nie tak to się stanie,
Skończmy przyjaźnią nasze wojowanie.
Daję ci rękę: w domu ojca mego,
Byliśmy wieku obadwa równego.
Widząc coś działał, mówiłem do siebie:
Kiedy się Swaran tak wsławi w potrzebie!
Przyszedł czas, kiedy już w dojrzałej porze,
Zwiedliśmy owę bitwę na Malmorze:
Bardziej mię dobroć, niż męztwo zniewala.
Bardy śpiewajcie zwycięztwo Fingala.
Wielu młodzieńców straciłem w tej dobie,
Co chcesz z okrętów ofiaruję tobie,
Kochaj Swarana.» — «Chęć twoja życzliwa,
Rzekł Fingal, lecz mi na niczem nie zbywa,
Płyń na okrętach twoich do Gormala.»
«Królu uczt, mówił Swaran do Fingala,
Już nic przyjaźni naszej nie naruszy,
Pokój i szczęście twej poczciwej duszy.
Teraz rycerzów, co uśpił sen twardy,
Pozwól, Fingalu, niech śpiewają Bardy.
Stawmy kamienie: na pamiątkę będą:
A gdy koło nich wnuki nasze siędą,
Przypomną sobie, jakto byli sławni
Fingal i Swaran, mocarzowie dawni!»
Rzekł Fingal: «sława teraz nasza słynie,
Przejdziemy jednak, a w tejże krainie,
Przyjdzie czas, kiedy chwałę wiekopomną,
Późni następcy zupełnie zapomną.
Tam, gdzie się męztwo nasze wydawało,
Smutne milczenie będzie panowało.
Przestaną echa brzmieć pieśnią radosną,
Mchem groby nasze i zielskiem zarosną.
Zapomną nawet, gdzie nasze mogiły:
Lecz pieśni Bardów, które nas sławiły,
Te czas przeżyją. Karylu, Ulinie!
Śpiewajcie, niechaj pamięć słodka słynie
Rycerzów naszych.» — Bardy się ozwały,
Arfy wdzięcznemi brzęki pomagały.
Orzeźwiał Swaran; tak promień xiężyca
Miłą jasnością doliny oświéca,
Gdy zejdą ciemne chmury, co go kryły.
«Gdzież jest, Karylu, mój przyjaciel miły?
Rzekł Fingal; gdzie jest mocarz znamienity?»
«Kukulin w Tury pieczarach ukryty,
Rzekł Karyl, jęczy nad bitwą przegraną,
Żal osiadł, duszę nad zamiar stroskaną.
Nie chce już miecza nosić nadaremnie,
Tobie go, królu, odsyła przezemnie:
Bierz, coś mocarzów tchem twoim rozegnał,
Weź miecz, Kukulin z sławą się pożegnał:
Znikła, jak lekka mgła, co wiatr rozwiewa.»
«Niechaj się tego nigdy nie spodziewa,
Rzekł Fingal, abym odzierżał miecz jego;
Niech się śklni w ręku męża walecznego,
Niech tak, jak przedtem błyska się i słynie:
Ta, co ją zyskał, sława nie zaginie.
Nie raz zwyciężca został zwyciężony,
I ty Swaranie, zostań pocieszony;
Kryje niekiedy słońce obłok ciemny,
Wschodzi; natychmiast wraca blask przyjemny.»
«Grumal, byłto król Kony, waleczny i żwawy,
Coraz z wojskiem na nowe puszczał się wyprawy:
Widok go krwi orzeźwiał, wrzask wojenny cieszył.
Pewnego czasu z wojskiem w kraj Kraka pośpieszył.
Wyszedł ten zaraz z puszczy, kędy bóztwa błagał,
A gdy się coraz odgłos wojsk Grumala wzmagał,
Wyszedł Krak przeciw niemu. O piękną walczyli,
Kilkakrotnie utarczki z sobą powtórzyli.
Zwyciężył Krak Grumala, pojmał, wziął w łańcuchy,
Osadził w skałach Brunko, gdzie pierzchliwe duchy
Straszne ryki, okropne jęki wydawały.
Opuszczony od wszystkich był przez czas niemały.
Odmienił się nakoniec los, co go uciskał,
Grumal nie tylko wolność, i sławę odzyskał.»
Bardy! wzruszenia srogie uśmierzajcie,
Rycerzów w bitwie poległych śpiewajcie.
Kiedyż usłyszę śpiewania podobne,
I dzieła ojców wielkie i ozdobne!
Głuchy las Selmy, o pagórki Kony
Nie obija się głos mile wzniesiony:
Czasy szczęśliwe jużeście minęły!
I arfy milczą i Bardy usnęły!
Już pierwsze zorze niebo zrumieniło,
Wierzchołek Kromli świtanie odkryło,
Gdy się otrąbił Swaran w polach Leni.
Przyszli rycerze jego zwyciężeni,
W smutnem milczeniu siedli na okręty,
A dobrym wiatrem żagiel mając wzdęty,
Wkrótce wódz z wojskiem z oczu naszych zniknął.
Gdzie, dzieci moje, Fingal na nas krzyknął,
Fillanie! Ryno! ach nie masz cię miły!
Wieczne cię mroki, mój synu, zakryły.
Fillanie, Fergus, otrąbcie się razem,
Niechaj myśliwcy za moim rozkazem
Stawią się, wiedźcie tu moje brytany,
Niech pójdzie Branno, Luat zawołany.»
«Głosy trąb wdzięcznych po puszczach zabrzmiały,
Echa goniących wrzawę powtarzały,
A Branno lotny zaciekłszy się w lesie,
Zdobycz myślistwa swego, sarnę niesie.
Złożył trafunkiem na Ryna mogile:
Zapłakał Fingal, a dumając chwilę,
Żałośnym głosem rzekł «Wcześnie zabrany,
Nie czujesz tego, mój synu kochany:
Miłe rozrywki już cię nie ucieszą.
A gdy myśliwcy w te miejsca pośpieszą,
Niejeden dziką tę knieją przebieży,
Nie wiedząc o tem, że tu Ryno leży.
Gdzie my płaczemy, tam oni wykrzykną,
I my znikniemy, i mogiły znikną!»
«Idźmy nawiedzić teraz Kukulina,
Idźmy do Tury. Cóżto za ruina?
Tenżeto zamek, niegdyś okazały!
Wyniosłe jego twierdze spustoszały!
Znać, że pan w smutku: ktoś się zbliża do mnie.»
«Kukulin mężny stawia się przytomnie,
Rzekł Fillan, idzie smutny, niespokojny.»
«Zdrowie, rzekł Fingal, mocarzowi wojny.»
«Zdrowie, i szczęście, rzekł Kukulin, temu,
Co się przybliża ku zwyciężonemu:
Nie tak jest miły wdzięk słońca promieni
Tym, co ciemnością byli otoczeni;
Jak ty mnie, królu: dzieci twoje z tobą,
Jak gwiazdy, co są xiężyca ozdobą
Nie takim przeszłe widziały mnie lata,
Kiedy przedemną chronił się król świata.»
Rzekł Konnan, rycerz bez czci i bez cnoty:
«Nadtoś się chwalił z walecznej ochoty.
Gdzie twoje dzieła? słabegośmy wsparli,
Kryj się, my bitwę z Loklińcami zwarli,
Konnan za ciebie na placu się stawił,
Czas, byś broń twoję śmielszemu zostawił.»
«Płochy młodzieńcze! rzekł Kukulin mężny,
Jeszcze się taki nie znalazł potężny.
Któryby z ręku śmiał mi wydrzeć bronie.
Niech się odważy; przed stem się nie schronię:
Choćby i tysiąc uparło się na to,
Śmierć, wstyd i hańba będzie im zapłatą.»
«Milcz młody! krzyknął Fingal rozgniewany,
Kukulin dawno rycerz zawołany.
Wodzu Insfału, znam ja sławę twoją,
Twoich się ciosów i mocarze boją.
Bądź uczestnikiem naszego wesela,
Pośpiesz do twoich, czeka cię Bragela,
Czeka cię z płaczem, podparta na skale,
Patrzy na morskie odmęty i fale;
Patrzy, a kiedy morze się uciszy,
Rozumie nędzna, że śpiewania słyszy,
Że słyszy arfy na twoim okręcie.»
«Próżno się łudzi na moje przyjęcie,
Próżno wychodzi, tu dni moje skrócę,
Już się do miłej nigdy nie powrócę.
Zwyciężcą zawsze wracałem do domu!»
«I będziesz jeszcze, rzekł Fingal: nikomu
Twoja waleczność nie ustąpi kroku:
Zakwitniesz jeszcze; a jak miłe wzroku
Bujnego drzewa gałęzie się wznoszą;
Tak nowe dzieła twą sławę ogłoszą.»
Siedliśmy zatem na uczcie Fingala,
Okrzyk wesoły tak duszę zniewala,
Iż się Kukulin wzmógł, orzeźwiał z nami,
Pierzchła troskliwość z smutnemi myślami.
Wznieśli donośnie swe głosy i mile
Ulin z Karylem; i jam w taką chwilę
Wraz z niemi śpiewał, zwycięztwa śpiewałem,
Ja, który teraz sam tylko zostałem;
Sam tylko w puszczy: przeszła dawna chwała!
Żałośna tylko pamięć się została!
Nastał poranek już zgasnęły zorza,
Wstał Fingal z uczty, zbliżył się do morza,
Wsiedliśmy wszyscy na nasze okręty,
A gdy był raźnym wiatrem żagiel wzdęty.
Do swej ojczyzny z miłemi okrzyki,
Płynęły z wodzem mężne wojowniki.
Pocóż, synu Alpina, wznawiać żal doznany!
Poco pytać, jak zginął mój Oskar kochany?
Łez obfitość już światło mych oczu zalała,
Pamięć nieszczęścia mego zawsze w sercu trwała:
Jak ci wodza walecznych zgon smutny oznaczę?
Oskarze! ô mój synu! już cię nie obaczę!
Zniknął, jak światłość nocna lub słońce, gdy burza
Wśród bałwanów wierzchołki Ardandru zachmurza.
A ja, jak ów dąb letni, co w Morwenu lesie
Wypróchniały, za lada wietrzykiem chwieje się,
Więdnieję i usycham przez ustawne płacze.
Oskarze! ô mój synu! już cię nie obaczę!
Synu Alpina! mężny nie pada, jak trawa,
Miecz jego krwią się kurzy, i krwią się napawa,
Nim legnie, obok z śmiercią miota srogie rany;
Nie doznał tej pociechy mój Oskar kochany.
Oszczep jego zrumienił się krwią przyjaciela.
Nic Oskara z Dermidem węzła nie przedziela!
Tak mocny był ich związek, jak tarcz, co zbroiła,
Wśród tej pary walecznej śmierć zawsze, chodziła;
Jak dwie skały Arwenu na hufce padali,
Krzepła krew zwyciężonych na ich mieczów stali.
Na samo ich wspomnienie bledli mężni z wstydem:
Z Oskarem tylko Dermid! a Oskar z Dermidem!
Znękali byli Darga, Darga niecofnego.
Jak zorza pierwiastkowe, jak zmrok dnia cichego,
Jak w blasku swoim miła bywa noc miesięczna;
Tak córka jego była i piękna i wdzięczna:
Oczy jej, jak dwie gwiazdy, co przez obłok ciemny,
Wydawają swój widok, świetny, lecz przyjemny.
Usta słodką skromnością wabiły w uśmiechu,
Wietrzyk ranny powiewał w jej świeżym oddechu:
Pierś biała, jak śnieg w wiośnie, co gdy ziemię rosi,
Wraz z trawką się nagina, wraz z trawką się wznosi.
Postrzegli ją rycerze, postrzegli ją oba,
A gdy się im, jak sława własna ich podoba,
Oskar zyskał pierwszeństwo. Rzekł Dermid wzgardzony,
«Oskarze! równo kocham, lecz upośledzony
Żyć nie mogę; weź życie.» — «Czyż śmiesz o to badać?
Rzekł Oskar, żebym ja ci mógł cios śmierci zadać?
«Ty, odpowiedział Dermid, ty tylko wart tego,
Miecz Oskara stanie się sławą zejścia mego.»
«Nie tak będzie, rzekł Oskar; nie tak będziesz słynął.
Walczmy, bodajbym z ręku przyjaciela zginął!»
Bitwa się wszczęła, straszna bitwa nastąpiła,
Krew ich brzegi potoku Branny zrumieniła.
Padł Dermid, a gdy nad nim Oskar płakał, wzdychał,
On na niego poglądał, w zgonie się uśmiéchał.
«Zgasłeś synu Darana! zgasłeś ukochany!
Krzyknął Oskar, z zadanej ręka moją rany!
Ty, coś nie znał co trwoga!» Powtarzając skargi,
Szedł zatem pełen żalu, szedł do córki Dargi.
Cóżto ci, rzekła piękna? utraciłem sławę,
Śmiercią Dermida moję skończyłem wyprawę;
A gdym ku tobie, piękna, z tarczą jego śpieszył,
Stawiłem ją przy drzewie, abym strzałmi przeszył,
I wszystkie nadaremnie w puklerzu zostały.»
«Doświadczę, rzekła piękna, na nim mojej strzały.»
Poszła, on biegł i stanął na tyle puklerza;
Ta, gdy giętki łuk wzniosła, i do celu zmierza,
Żartko z płytkiej cięciwy gdy strzałę puściła,
Świsła, puklerz wskroś przeszła, w Oskarze utkwiła.
Padł, mówiąc: «Szczęsny łuku, strzało ukochana!
Córko Dargi, z twych ręku śmierć mi pożądana,
Złóż razem z przyjaciela zwłokami i moje.»
«Oskarze, rzekła piękna, śmierci się nie boję,
Z tobą życie zakończę, dla ciebiem go strzegła.»
To mówiąc, własnym grotem przebiwszy się legła.
Śpią teraz snem wieczystym: a pomiędzy łozy,
Tam, gdzie wiatr chwieje smutne topole i brzozy,
Zacisz ponura w gęstwi ich grobu okrasą;
A trawką ich mogiłek zwierzątka się pasą.
Stała smutna Minwana z twarzą zapaloną,
Na wierzchu skały Morwen, w morze nachyloną;
Patrzała na rycerzów, którzy ku niej płyną,
Mówiąc: «gdzieżeś, ach! gdzieżeś, moj kochany Ryno!
Smutne nasze wejrzenia i zwieszone szyje,
Dały jej srodze uczuć, iż Ryno nie żyje,
Że już cień jej kochanka przez wieczne wyroki,
Uleciał, i już buja pomiędzy obłoki.
Głos jego słaby słychać w cichych wiatrów wrzawie,
Na wyniosłych pagórków zielonej murawie.
«Jakto? już syn nie żyje mężnego Fingala?
Cóżto za mocna ręka, która go obala!
A ja w osieroconym pozostała stanie!
Lecz nie — Sama Minwana pewnie nie zostanie.
O wietrze! co rozwiewasz moje czarne włosy,
Nie długo z tobą moje mieszać będę głosy:
Trzeba, żebym wraz z Ryno poległa w mogile.
Ach mój drogi kochanku! już te słodkie chwile
Nie wrócą się, ażebyś z pomiędzy parowów,
Okryty wdziękiem wiosny, wracał do mnie z łowów.
Cień grubej nocy okrył Minwany kochanie,
I wieczna cichość jego zajęła mieszkanie.
Gdzież się teraz podziały twe wierne brytany?
Gdzie łuk giętki i puklerz twój niezmocowany?
Oszczep na nieprzyjaciół klęsce zakrwawiony?
Miecz podobien do chmury, gromem zapalonéj?
Niestety! oto broń twą postrzegam złożoną
Na okręcie, i jeszcze świeżą krwią zbroczoną.
Czemuż ją nie złożyli, mój Ryno, przy tobie?
Ach! czemuż nie spoczywa w jednym z tobą grobie?
Kiedy zejdzie Jutrzenka na pogodnem niebie,
Wstawaj młody rycerzu, zawoła na ciebie,
Wstawaj, oto już strzelcy są na polowaniu,
Jelenie wyskakują przy twojem mieszkaniu.
Lecz się oddal, Jutrzenko, skryj twoje promienie,
Śpi Ryno, a na grobie pasą się jelenie.
W samym kwiecie młodości doznał śmierci ciosu;
Zginął, i już nie słyszy więcej twego głosu.
Ryno! ja się bez wrzasku wcisnę na twe łoże,
I cicho się przy tobie nieszczęsna położę.
Młode mię towarzyszki szukać będą wszędzie,
Lecz daremnie, Minwany na świecie nie będzie!
Pójdą za mych nóg śladem wyśpiewując mile,
Lecz ja was nie usłyszę, wtenczas już w mogile.
O! moje towarzyszki, w śmiertelnej żałobie,
Wraz z Ryno w jednym będę odpoczywać grobie!
Xieżycu! światło nocy, co wschodzisz nieznacznie,
Nim się blask twych promieni rozpościerać zacznie,
I na dnie błękitnawem wyiskrzać się pocznie,
Aż się w śkleniu srebrzystem pokaże widocznie;
Cóż cię tu w te spokojne doliny przywodzi?
Po burzy, noc w zaciszy ponurej nadchodzi,
Szum się morza uśmierzył, już wiatry ustały,
W brzeg skalisty, bałwanów szturmem zapieniały,
Też same lekko biją i nazad wracają.
Motyle, uniesione wietrzykiem, igrają:
Brzęk się bąków i muszek po wrzosach rozchodzi.
Światło nocy, cóż cię w te doliny przywodzi?
Oddalasz się i spuszczasz coraz w twoim locie,
W morze zapadasz; wały w radosnym obrocie
Wiją się wkoło ciebie, i twój warkocz moczą.
Żegnam cię, już niknący spadzistą uboczą.
Blask twój przestał, niechaj się pieśni moich zacznie:
Czuję żem wzruszon — wzrasta — wyiskrza się znacznie,
Widzę cienie w tym blasku — między wzgórki Lory
Snują się naprzemiany — już lot biorą skory.
Znam was — cóż widzę? Fingal! Fingal między wami!
Wznosi się między swemi Fingal rycerzami;
A Bardy koło niego, moi towarzysze:
Ulin poważny, odgłos pieśni jego słyszę.
Z nim ów Ryno przezacny, Alpin słodko głośny,
Minony jęk się wzbija tkliwy i donośny.
Takeśmy bracia mili, przed laty śpiewali,
Jakżeście teraz insi! jak poodmieniali!
Od owych czasów, kiedy w czułych sławy zyskach,
Szukaliśmy pierwszeństwa w Selmie na igrzyskach.
Silił się każdy w pieśniach, jak wietrzyk wiośniany,
Co z innemi po łąkach igra naprzemiany:
A wiania przyjemnego ujęte rozkoszą,
Trawki się pochylają i kwiaty unoszą.
Wpośród tych igrzysk raz weszła Minona,
Twarz oznaczała, iż była zmartwiona:
Łzami się piękne oczy napełniały,
Zaczęła śpiewać, duchy się wzruszały;
Rycerze czuli na tak słodkie pienia,
Przypominali Kolmy utrapienia,
Gdy tam, gdzie dzika wśród puszczy pieczara,
Płakała rzewnie nad grobem Salgara:
Sama bez wsparcia, bez żadnej pomocy,
Płakała we dnie, płakała i w nocy.
Noc jest, a ja opuszczona!
Na tej skale zostawiona.
Kędy wiatry, burze wiodą,
Grozi chmura niepogodą:
Wody się zewsząd zebrały,
Huczy strumień zapieniały;
A ja sama opuszczona,
Na tej skale zostawiona!
Wschodź xiężycu w dolin cienia!
Gwiazdy! wasze zabłyśnienia
Przed wiatry i niepogodą,
Niech mnie do miłego wiodą.
Pewnie, gdzie krynica żywa,
Zmordowany odpoczywa.
A te, co mu towarzyszą,
Koło niego charty dyszą.
A ja sama opuszczona,
Na tej skale zostawiona!
Czemuż, gdzie krynica żywa,
Mój się Salgar nie odzywa?
Oto już xiężyc przyświéca,
Oto strumyk i krynica,
Oto skały i pieczara:
I nie masz mego Salgara!
A ja sama opuszczona,
Na tej skale zostawiona!
Pomnij, gdzie jest twoja miła,
Ojca, matkę opuściła,
Opuściła je dla ciebie,
I nie ratujesz w potrzebie?
A ja sama opuszczona,
Na tej skale zostawiona!
Uciszcie się wiatry srogie,
Cicho płyńcie zdroje mnogie,
Kręte rzeczki idźcie w ciszy;
Jednak mnie Salgar nie słyszy.
A ja sama opuszczona,
Na tej skale zostawiona!
Xiężyc świeci, nie masz mego,
Nie masz Salgara miłego!
Charty się nie odzywają,
Charty go nie uprzedzają.
Cóż mam czynić nieszczęśliwa!
Ale któż tu odpoczywa?
Czy nie mój brat? czy nie miły?
Czy ich tak prace uśpiły?
Ozwijcie się? — sen ich mroczy,
Miecze leżą — krew je broczy.
Zabił — Przebóg! Co za strata!
Brat Salgara, Salgar brata.
Bracie! Salgar! równie wdzięczni,
Równie oba kochani:
W piastowaniu broni zręczni,
I w urodzie dobrani:
Przyjacielu! miły bracie!
Gdzieżeście się podzieli?
Czemuż się nie odzywacie?
Snem wieczystym zasnęli!
Ozwijcie się czułe dusze!
Ozwijcie się wołaniu:
Nie zlęknę się, ani wzruszę
Zbytnim wstrętem w spotkaniu.
Albo wskażcie, gdzie was znajdę,
Paro wdzięczna i miła:
W lasy, skały, przepaść zajdę.
Bym was tylko zoczyła.
Milczą — próżno wiatr szeleści,
Próżno rzeczki szumieją:
Powiększają się boleści,
Zawiedzioną nadzieją,
Nic już sercu nie ulżywa,
Coraz zwiększa się trwoga:
Xiężyc w blasku dogorywa,
A ja płaczę nieboga!
Sypcie mogiłę zmarłych, przyjaciele!
I obchód zwłokom ulubionym sprawcie:
Sypcie, z któremi żal mój ciężki dzielę,
A i dla Kolmy tam miejsce zostawcie.
Niech, jak kochała, kiedy była żywa,
Tak i po śmierci z niemi odpoczywa.
Wówczas, gdy zewsząd niebo się zachmurzy,
I obłok gęsty na wzgórkach osiędzie,
Ja tam na skrzydłach uniesiona burzy
Spocznę, i głos mój rozlegać się będzie;
A strzegąc trzody w skał dzikiej zaciszy,
Czuły pastuszek westchnie, gdy usłyszy.
Tak śpiewała Minona, a rumieniec żywy
Osiadał na jej twarzy wdzięcznej, urodziwej.
Myśmy, płacząc, milczeli w czułem rozrzewnieniu.
Wtem wszedł Ulin: poważny w słodkiem arfy brzmieniu
Przerażający serca odgłos wydobywał,
Pieśni Ryna, a z niemi Alpinowe śpiéwał.
Obudwu śmierć już była z żywota wyzuła,
Głos Alpina był wdzięczny, dusza Ryna czuła.
Śpiewał ich pieśń, gdy razem z sobą polowali,
I nad śmiercią pierwszego z mocarzów płakali.
Morar to był, przyjaźnią co Fingala słynął,
Mocny, jak miecz Oskara, w kwiecie wieku zginął.
Płakał ojciec i siostra Minona płakała:
Ta skoro imie brata swego usłyszała,
Jak się xiężyca postać, przyjemna i miła,
Kryje w obłok przed burzą, przed nami się kryła.
Wiatry się ciszą i deszcze ustały,
Dzień się w południe ukazuje miły:
Łączą się chmury, które powstawały,
I wzmagają się, aby dzień zaćmiły.
Zmyka się z wzgórków blask słońca wspaniały,
Z wzgórków, przy słońcu co się zieleniły:
Z obrosłych szczytów skalistej opoki,
Huczą spadając zebrane potoki.
Potoki bystre! wasz szelest mnie cieszy:
Wdzięczne go echo po skalach roznosi.
Dźwięk się odbiłem powtarzaniem śpieszy,
Alpina, kiedy tkliwie nucąc głosi,
Tak zniknął Morar wśród przyjaciół rzeszy:
Pytam się: starcze, co cię tak unosi?
Powiedz, dla czego twój jęk, jako skały,
Gdy w nie gwałtowne fale uderzały?
Z łzami grób Morara wieńczę,
Głos mój zmarłych wspomina.
Nie wynoś się ô młodzieńcze!
Żeć się pora zaczyna;
Równe losy twoje będą,
Jeśli nieba przeznaczą
Na twym grobie gdy usiędą,
Przechodzący zapłaczą.
Owe wzgórki, gdzieś przebywał,
Nie będą cię widziały!
Łuk, z którymeś dokazywał,
Legnie, legną i strzały.
Tym był Morar: jeleń w biegu,
Gwiazda w wdzięku, grom w gniewie;
Doszedł wiecznego noclegu,
I już o nim nikt nie wie.
Gdy głos wznosił, straszył rzesze,
I mocarze zadrżeli.
Łagodny był ku pociesze,
Gdy wdzięcznego ujrzeli.
Tak po grzmotach i powodzi,
Wraca słońce za ciszą,
Tak w upałach wietrzyk chłodzi,
Gałązki się kołyszą.
Jakżeś teraz odmieniony,
Ukochany Morarze!
Wśród zaroślin utajony;
Odpoczywasz w pieczarze,
Jawor cię kryje wieczysty,
Cień osłania topoli:
Po dolinie krzemienistéj
Mruczy strumyk powoli.
O Morarze jakżeś zniknął!
Uwiądł nasz szczep zbujały:
Ojciec nędzny, jęcząc, ryknął,
Siostry rzewnie płakały,
Matka!... O płodzie wybrany!
To jej zmarłej ulżyło.
Iż kiedy legł ukochany,
Już jej wtenczas nie było.
Cóżto za starzec na kiju się wśpiera?
Wiek zśnieżył włosy, i ledwo przeziera
Ponurym wzrokiem, a oczy nabrzmiałe,
Od płaczu znikłe i zaczerwieniałe.
Ach! ojciecto twój, Morarze kochany:
Ojciec nieszczęsną przygodą stroskany:
Niegdyś otoczon wesołym orszakiem,
Dziś nędzny płacze nad swym jedynakiem.
Niegdyś, gdy słyszał o synowem męztwie,
Młodniał staruszek po każdem zwycięztwie;
Znika już teraz w płaczu nieustannym,
Nie wiedział nawet, kiedy był syn rannym.
Płacz nędzny ojcze! płacz w smutnej zaciszy!
Lecz płaczu twego syn miły nie słyszy:
Nieprzebudzonym już snem odpoczywa,
Mchem go porosły grobowiec okrywa;
Już nie usłyszy głosu ojca swego,
Nie wnijdzie światło już do domku jego,
Raz legły, więcej już się nie obudzi.
Żegnam cię z płaczem najmężniejszy z ludzi,
Żegnam na wieki: — Gdzież wieść bitwy twojéj?
Gdzie ów blask świetno-błyszczącej się zbroi?
Łony z niej straszne, puszcze oświecały:
Jakież się twoje pamiątki zostały?
I synaś nie miał, coby cię nam zjawił;
Alem ja został, ja cię będę sławił.
Alpin w żałobnym dajeć pieśni darze,
Te ciebie wiekom podadzą Morarze.»
Śpiewał Alpin, a każdy z nas stał, jak zmartwiały,
Lecz łzy z oczu Armina rzęsiste padały.
Postać syna natychmiast w myśli mu stanęła;
Karmor starzec był przy nim, litość go ujęła.
Arminie, rzekł, czas już te jęczenia porzucić,
Wielbią twego Morara, pocóż się już smucić?
Dźwięk słodki pieśni, gdy się przysłuchują czuli,
Zwalnia ciężkie jęczenia, i płacz rzewny tuli.
Tak mgła, gdy się z jeziora podnosi nieznacznie,
I snuje nad doliny, nim się w zbijać zacznie,
Niknie polem; a rosy zbawienne i miłe,
Krzepią trawy zwiędniałe i kwiaty pochyłe.
Rządco Gormy: już czas te jęczenia porzucić!
Jestem smutny Karmorze, i będę się smucić.
Snadno tobie uśmierzać płacz, który się wszczyna,
Nie straciłeś ty córki nie straciłeś syna?
W oczach twoich, nadobnych dzieci stoi para,
Widzisz piękną Anirę, dzielnego Kolgara.
Armin już zgasł, sam został z Miliona bez syna.
Dauro! tyś potem była łez moich przyczyna.
Córko kochana! kiedyż z twojego uśpienia
Wstaniesz? niech jeszcze ojciec słyszy twoje pienia.
O nocy nieszczęśliwa! dmijcie wiatry mroźne!
Powstańcie! szturmy wasze porywcze i groźne
Niech się dadzą usłyszeć. Potoki burzliwe!
Toczcie z hukiem spadania wasze popędliwe,
Niechaj chmura okropnem ponawianiem błyska,
Niech grom dębów wierzchołki zapala i pryska.
A xiężyc wybledniały, gdy się wzmaga burza,
Sili się z chmur wydobyć i znowu w nie nurza.
O nocy nieszczęśliwa: wówczas gdy się wszczęła,
Padł mój Morar, padł Armar, i Daura zginęła.
Nie tak gwiazda jest miła błyskaniem promyka,
Jak ty Dauro! twój oddech, jak świeżość wietrzyka.
Nie tak straszliwy obłok, skąd piorun uderza,
Jak blask, synu kochany! był twego puklerza.
Armar, wódz mężny, Daurę był polubił,
Godzien był Armar, aby jej poślubił:
Przyrzekłem. Pragnął Erat, syn Odgala
Podejść Armara: zemsta gdy zniewala
Za to, iż Armar brata jego zabił;
Postać więc swoje napozór osłabił.
Zmyślił siwiznę; a widząc, iż chodzi
Nad brzegiem Daura, tam płynął na łodzi,
I rzekł jej: na tej, co wśród morza, skale,
Armar cię, piękna, wzywa poufale.
Mnie przysłał, abym zawiózł cię do niego.
Siadła na czółno do Armara swego.
Przewiózł ją Erat, a gdy go wołała.
Już łódka zdrajcy nazad odpływała
A on gdy brzegów, skąd ją wziął, dosiągał,
Z jej się wołania i płaczu urągał.
Woła na ojca, brata, nieszczęśliwa,
I brat i ojciec, jej się nie odzywa.
Erat szedł brzegiem, wpadł na bieżącego
Ku siostrze brata; ten zdrajcę onego
Pokonał łatwo, i śpieszył ku łodzi.
Armar w tym punkcie, gdy właśnie nadchodzi,
Słysząc głos Daury, mniemał, iż kto płynął,
Uwiozł mu Daurę; więc chcąc, aby zginął,
Puścił nań z łuku natężoną strzałę.
Trafił w Morara; ręce zamartwiałe
Chwiejąc się w wodę upuściły wiosło:
Morze łódź z bratem do Daury przyniosło.
Padła, to Armar skoro tylko zoczył,
Chcąc ją ratować z brzegu w morze skoczył,
I równie zginął; równie jego zwłoki
Przybiło morze pod owe opoki;
Gdzie skoro nędzna oczy otworzyła,
Razem z swym miłym brata obaczyła.
Nadbiegłem: ale łyskania i grzmoty,
Szum spienionego morza i łoskoty,
Broniła przejścia okropność straszliwa:
Słychać niekiedy było, iż mnie wzywa;
Ratować trudno. Wtem gromy ustały,
A gdy się zmniejszać fale zaczynały:
Wsiadłem na łódkę; gdy w brzeg przybijałem,
Daurę, ach Daurę! już martwą zastałem.
Nocy straszliwa! odtąd kiedy burza
Owę nieszczęsną wyspę w wałach nurza;
Ilekroć tylko tę skałę zobaczę,
Tylekroć syna, córki, zięcia płaczę.
Wielekroć tylko uciszą się fale,
A xiężyc spuszcza promienie ku skale:
Tylekroć jasność owego promienia,
Daje mi widzieć dzieci moich cienia.
I zdaje mi się, iż się przechadzają,
I ojca swego może wspominają.
Dzieci! macie mnie przed sobą przytomnie,
Dzieci kochane! ozwijcie się do mnie.
I mamże jęki moje płaczliwe porzucić,
Karmorze! jestem smutny i będę się smucić.
Takie bywały Bardów w Selmie pienia,
Fingal wraz z nami dzielił rozrzewnienia:
Z okolic ku nam wszyscy się zbiegali,
I czułość naszych pieśni wysławiali.
Byłem ja z niemi, wraz z niemi śpiewałem:
Zgrzybiały starzec sam teraz zostałem.
Jeszcze gdy wietrzyk liściem zakołysze;
Zda mi się słyszeć moje towarzysze,
I chcę zanucić; ale głos ustaje;
Wiek woła, porzuć dawne obyczaje:
Już śpiewać przestań, czas śpieszyć za niemi,
Już spocznij razem z towarzyszmi twemi.
Upadający, niknący, widocznie,
Ossjan czeka, rychłoli odpocznie.
Przeszli rycerze, przeszły i śpiewaki,
Jak odgłos szumów morza wieloraki,
Gdy w brzegi silnie uderza i nurzy.
Brzmi ciągle w skałach po gwałtownej burzy:
A żeglarz zdala płynący zaciszą,
Widzi, jak jeszcze drzewa się kołyszą.
Noc ponura, noc smutna, mgły na górach wiszą,
Szum drzew słychać zdaleka, wiatry je kołyszą.
Skrył się xiężyc, gwiazd nie znać, a potoki mruczą.
Po wyniosłych wierzchołkach drzew puhacze huczą;
A gdzie ciemne grobowców wśród gęstwi pieczary,
Tułają się okropne straszydła i mary,
Jedna z nich tam już zmierza, gdzie bywać przywykła,
Snuje się lekka postać, rzednieje, i znikła;
Pewnie komuś z rycerzów rokuje widocznie,
Iż i on zwykłym torem, tam zajdzie i spocznie.
Pies się w chacie odzywa, jeleń śpi na wrzosie:
Łani tuż koło niego, strwożona w odgłosie
Porywa się, ogląda, i kładzie się znowu:
Wśród skalistego sarna ciśnie się parowu.
Po krzewinach tają się zajączkowie czuli,
A jarząbek poił skrzydła głowę swoję tuli.
Zbłądził w ciemni podróżny, i znużon drży w lesie:
Przez skały się przedziera, a przysłuchuje się,
Przebywając mokrzydła, pnąc się na opoki,
Gdzie mruczy kręty strumień, gdzie szumią potoki,
Jęczeć zdaje się jawor, rozłożysty, stary,
Gdy nań natrze moc wiatrów, chwiejąca konary:
A coraz pow tarzając silne swoje przyście,
Splotłe łamie gałęzie, zżółkłe miota liście.
Noc mglista, ciemna, wietrzna, strach, śmierć w oczach stoi,
Wspomożcie mię, ratujcie, przyjaciele moi.
Wiatr się wzniosł, deszcz nadchodzi i wyją ćmy nocne,
Z trzaskiem drzewa padają, a zawiasy mocne
Pękają się, i biją w odrzwi połamane:
Lecą z gór przed powodzią, zrzebce rozhukane,
Ryczy bydło nad brzegiem, który rwą potoki,
Drą się kozy na skałę, pomiędzy opoki:
Woda się mętna pieni, a podróżny w zgonie
Opiera się nawałom, pogrąża i tonie.
Czy słyszycie, jak woła! Strzelec w szczupłym domku
Roznieca zgasły płomień, w spróchniałym ułomku:
Mchem jak może, zatyka rozdwojone szpary,
Tulą się koło niego przemokłe ogary.
Już powódź krąży chatę, i we drzwi się ciśnie.
Pasterz zlękły wygląda, rychło zorze błyśnie,
A z dachów zmokłych zlecą ulewy kropliste;
Ciszy się przecie burza, już mgły przezroczyste.
Ale nowa sroży się, w okropności swojéj:
Wspomożcie mię, ratujcie, przyjaciele moi.
Świszcze wiatr w opoczystych skały rozpadlinach,
Zgina trawy i huczy w krzakach po dolinach;
Sosny padają, jodły wyniosłe druzgota,
Trzęsie chaty, i dachy nizkiemi pomiota:
Pędzą czarne obłoki, chmura groźna błyska,
Blaski wróżą śmierć, piorun dąb zwiędły rozpryska.
Cóż to jest? co ja widzę w żałobnym ubiorze?
Jezioro bije w skałę; czółn, co wody porze,
Chwieje się wśród bałwanów: pasterka wygląda,
Czy przypłynie, którego przypłynienia żąda,
Ukochany pastuszek? Widziała czółn jego,
Smutna płacze, nad losem kochanka swojego.
Widzi czółn skołatany, co na brzeg zawinął.
Ach! czy nie ten, na którym ukochany płynął,
Głos się jakiś jękliwy unosi zdaleka,
Płacze, ach! czy nie tego, na którego czeka!
Łoskot się, jak od gradu, przerazliwy wszczyna.
Wiatr ucichł, śniegiem spadłym bieli się dolina;
Czas mroźny, nie zadługo w śron drzewa przystroi.
Wspomożcie mię, ratujcie, przyjaciele moi.
Noc spokojna i czysta, na dnie błękitnawym
Żarzą się śklniące gwiazdy promieniem jaskrawym.
Ucichły wiatry, skryły za góry obłoki,
Xiężyc oświeca skały, lasy i potoki.
Niegdyś trwożne, zbierają przyśpiewując chłopy,
Rozrzucone po polach gałęzie i snopy.
Noc cicha, noc przyjemna; wtem, gdy patrzę, zoczę,
Zbliża się biała postać, czarne jej warkocze.
Ach! córka to jest wodza, co ją noc uśpiła.
Przystąp ku nam, ô piękna! zbliż się do nas miła;
Tyś niewoliła wodze, wodze nasze mężne:
Unoszą się, i pełzną cienie niedołężne.
Noc pogodna i jasna rzeźni i spokoi,
Pozwólcie się ucieszyć, przyjaciele moi.
Cichość teraz, lecz przyjściem grozi straszna burza,
Xiężyc blady, swój okrąg w obłoku zanurza:
Blask się jego z pagórków umyka nieznacznie,
Słychać łoskot zdaleka, wkrótce grom się zacznie.
Strzelec budzi ogary, te śpieszą do niego,
Idzie w czaty na zwierza już upatrzonego:
Czekając, rychło zorza zaśklnią w swej postawie,
Rzeźwi mdłe członki, drzymiąc na miękkiej murawie.
Już światłość gwiazd przygasła, xiężyc skrył za skały,
Zbliżają się obłoki, co nadal błyskały;
Nim grom dzielny przerzedzi chmury i rozdwoi;
Wspomożcie mię, ratujcie przyjaciele moi.
Pocóż nucić, obłoki że po skałach wiszą,
Że drzewa gałęziste wiatrem się kołyszą,
Że ćmy nocne bujają w rozwlekłej dolinie,
Że potok zapieniony bystrym pędem płynie,
Że grom pryska z obłoków, i po lasach broi,
Że podróżny błyskawic i grzmotów się boi.
Noc ucieka, dzień młodnie, za rannem świtaniem.
My raz zeszli, gdy legniem, już więcej nie wstaniem.
To miejsce, gdzie śpiewamy, kiedy wieki zajdą,
Pokolenia następne, kto wie, czyli znajdą.
Będą się starych pytać, gdzie te były domki,
Których w ziemi zakryte ostatnie ułomki.
Podnoście głos, ô bracia! i w arfy zagrajcie,
Czaszą radości w okrąg ducha orzeźwiajcie:
Niech oświecą swym blaskiem to miejsce kagańce:
Pasterze i pasterki, zaczynajcie tańce:
Niech nam prawi Bard starszy, ojców naszych dzieła,
Dzieje wodzów, śmierć których snem twardym zajęła.
Niech smutnej nocy tęskność, ucztą naszą złudzim;
Pójdziem przed zorzą, w puszczy jelenie pobudzim.