[144]Canzona XI.
Canzona ta wogóle mocno ciemna, w pierwowzorze ma wielką wartość, z powodu mnóstwa przysłów i przypowieści, których jest pełna, jak się zdaje, z rozmyślnego układu. Niektórzy jednak kommentatorowie utrzymują: że cała ta pieśń jest tylko Allegoryą. —
Nie chcę się więcej marną wieńczyć chwałą!
Nikt nie dba o mnie. Tęschna moja dusza
Zniewagi cierpieć dłużej już nie będzie,
I wiecznie wzdychać czyż się na co zdało?
Bo gdy przedwcześnie skroń mi szron przyprusza,
Zaczynam wierzyć, żem był dotąd w błędzie.
A przecięż, niemniej jak i wprzód, w kobiecie
Wielbię cudowne arcydzieło nieba —
Lecz niechaj serce w piersi jej znajdziecie,
Niech zaś nie będzie jak dziecię,
Z którego miłość brać przemocą trzeba
Kiedy wędrowiec zboczył na bezdroże,
Pod gołem niebem niech snem członki krzepi,
I choć mu z kubka pić lepiej,
Niech swe pragnienie gasi tak jak może.
W służbie miłości być już nie chcę dłużej!
Głośno to mówię, w obec całej rzeszy
Tych, z których ona łatwe ma igrzyska.
I jako strumień, gdy swej kres podróży
W morzu napotkał, wraz się mocno cieszy
Że już go brzegów krawędź nie uciska —
Tak ja się wolnym czuję, bowiem w drodze
Głaz dziwnie twardy spóźniał moje kroki
O! czyż wypowiem, iłem cierpiał srodze.
Że taką pychę znachodzę
W kobiecie, zdobnej w wszelkich cnót uroki?
Niech już kto inny w twarzy jej dziewiczej
Wiecznie, omylne czytać chce nadzieje,
I od jej chłodu marnieje,
I dniem i nocą własnej śmierci życzy!
Bodajto: „kochaj tego, kto cię kocha!“
Stara to prawda, a ja znam się na niej —
Lecz niech się każdy owej prawdy dowie!
[145]
Uczucie tkliwe i kobieta płocha
Nie idą w parze, i, niż dumnej pani
Lepiej jest skromnej służyć białogłowie.
A znajdziesz inną, jeśliś tej nie miły.
Bowiem nadzieja płonna życie skraca
Ja sam, o małom nie zszedł do mogiły
Dla łask, co tylko mi były
Zapłatą, tyleż marną co i praca!
Odtąd mi tylko w Panu ufać szczerze.
Co tu na ziemi, cichą Swą owczarnię
Ku słodkiej piersi Swej garnie,
Poczem ją w spokój Rajskich gajów bierze.
Nie zawsze dusza na przynętę chciwa
Miłosny haczyk w porę połknąć umie —
Też zbyt ściągnięta struna łatwo pęknie —
Kto drugich zwieść chce, sam zwiedziony bywa —
I królująca gdzieś w wyniosłej dumie
Miłość, przy całem swych pozorów pięknie,
Nie zawsze sercu głosi prawdę świętą; —
Więc pycho Laury dziwnie bądź uczczona!
Gdyż z twą pomocą z duszy mi odjęto
Najsroższe na świecie pęto,
A z niem i ciężki ucisk z mego łona.
Oby choć chwilę Laura wycierpiała
To, com ja dla niej cierpiał nieskończenie
Dziś mi w miłości ulżenie,
Co nie doczesna jest, lecz wiecznotrwała!
Milczenie mądre, to znów mądre słowa,
Których czarowny dźwięk się wielbić każe —
Świetlana piękność, która wdzięk oblicza
W zazdrosne rąbki jak fijołek chowa —
Królewskość serca, i wraz obok w parze
Myśl, w obyczajach skromna, wskroś dziewicza —
Słowem ta Laura dawna, utracona,
Której przystępu Amor mi zazdrości,
Jakbądź ku temu serce wziął mi z łona —
I, niby wieszcze znamiona,
Jej oczu gwiazdy, które mię najprościej
[146]
W kres mąk mych wiodły przez nadziei kwiecie —
O ty jedyne dobro! zkąd się bierze
I z sobą bój i przymierze,
Choć ty bądź ze mną pókim żyw na świecie!
Z przebytych cierpień po przez łzy się śmieję,
Gdyż mocno ufam w to, co wstręt mi czyni —
I idę w lata, własnej rad pokucie
Za to, żem długo płonną miał nadzieję —
I dziękczynienie składam mej zdrajczyni,
Że uporczywe w piersi mej uczucie
Precz odtrąciwszy, w nową pchnęła drogę —
Czem gorzka radość w duszy mi się budzi;
Bo dziś przynajmniej głośno wyznać mogę,
Żem tylko marną miał trwogę.
I wypowiedzieć ku nauce ludzi:
— Oto, w kim wszystkich cierpień mych przyczyna!
Kogom w mych pieśniach skarżył nieskończenie!
Kto niemal ze mnie wziął tchnienie!
Kto wraz przepala wskróś i lodem ścina! —