[152]Canzona XII.
Na cześć Chwały. Być może z okoliczności swego uwieńczenia. W pierwszej strofie mówi o Afryce.
Ta co nad słońce swą światłością słynie,
Równa mu w latach, wyższa przez swe dzieła,
Piękniejsza nad wszelkie słowo,
Chłopięciem jeszcze w swój mię poczet wzięła;
A że jest w myślach, w przedsięwzięciach, w czynie,
Wszelkich szlachetnych serca żądz królową,
Więc chętniem, drogą cierniową,
W jej ślad, z uczuciem pomknął się wesołem;
Tam zaś, nawykłszy wzrokiem iść wysoko,
Iżem jej śmiało patrzał oko w oko,
Przez miłość dla niej, podjąłem
W dość wczesnych leciech, pracę tak mozolną,
Że w niej, niech tylko kresu jej dogonię,
To, jeśli marzyć mi wolno,
Żyć będę jeszcze długi czas po zgonie.
Ta piękna jednak, lata nieskończone,
Pełnego wrzących żądz młodzieńczych wiodła,
(Żal za to w sercu mem rośnie
Dziś, gdy już w żyłach krew mi krąży schłodła!)
Z siebie mi tylko rąbek, cień, zasłonę
Dając, a twarz swą biorąc mi zazdrośnie, —
A ja, w prostaczych dni wiośnie,
Sądząc, że wzrok mój nic z jej łask nie traci,
Szczęśliwy byłem, aż jest wspomnieć błogo!
Lecz dziś, gdy wierne oczy moje mogą
W takiej ją widzieć postaci,
Jak nigdy przedtem odkąd wzrok nią pieszczę,
W serce tęschnoty wszedł mi gość — na długo —
Bowiem i dziś tam jest jeszcze
I będzie zawsze — bym znał, żem jej sługą.
Ten gość mi jednak serce wziął nie całe,
Gdyż aby męztwo zdobyć mu niezłomne.
U stóp tej pani je złożę
Ku czci tem większej; wtedy ona, pomnę,
[153]
Twarzy mi swojej odchyliwszy chwałę:
— Patrz — ilem piękna! — rzecze: — teraz może,
W miarę twych zasług, w pokorze
Nadgrody słodkiej żądać chcesz odemnie? —
— Pani — odrzekłem — jam od niepamięci
Wszystkie miłosne w tobie złożył chęci.
Zaczem też i niedaremnie
W tobie mi wola i niewola razem.
Na to mi ona swoją mową błogą.
I z tym swej twarzy wyrazem,
Który nadzieją poi mię lub trwogą:
— Rzadko jest taki, coby o wielkości
Mych darów słysząc, mimo żądz zamieci,
Nie uczuł iskry w swem łonie,
Z jakiej się wprędce płomień święty nieci;
Cóż, gdy ten, co go dobro wszelkie złości,
Skrzętnie ją zaraz popiołami chłonie.
Na których siadłszy w koronie,
Gnuśności chwastem po nad cnoty kwitnie.
Lecz ty, którego Miłość, jak to słyszę,
Szlachetną żądzą, nad twe towarzysze
Wyniosła wielce zaszczytnie,
Wierz mi — do końca wytrwasz w błogiej chętce...
Że cię zaś nieba sługą moim głoszą,
Taką ci ujrzeć dam wprędce,
Która twych oczu stanie się rozkoszą! —
Chciałem powiedzieć: — o! to być nie może! —
W tem ona:— Spojrz tam, wzniósłszy wzrok wysoko
W najskrytsze niebios ustronie —
Ku niej nie każde sięgnie spojrzeć oko! —
Wstydem oblany schylam skroń w pokorze,
Czując, że pierś mi jeszcze silniej płonie.
A ona, klasnąwszy w dłonie:
— Wszak prawdę rzekłam? — prawi uśmiechnięta —
— Jako gdy z słońca wejściem w niebios progi
Gwiazd najświetniejszych gaśnie orszak mnogi,
Tak zbladła moja ponęta
W obec tej, której blask przezemnie słynie;
[154]
Niemniej tys mój jest, — bo mi Pan w niej dawa
Starszą sióstrzycę jedynie —
Imię jej Cnota—jak mnie imię: Sława. —
Język mój przecież po niejakiej chwili
Mówienia zdolność odzyskiwać zacznie,
Gdym spostrzegł, że tamta Zgóry
Swym słodkim wzrokiem we mnie patrzy bacznie;
Więc rzeknę: — Jeśli słuch mię mój nie myli,
Błogosławiony ojciec takiej córy,
I czas ten cały, przez który
Świat obiegałem, by cię ujrzeć pani!
I jeślim kiedy zmylił prostą drogę,
Ból mi ztąd większy niż wyrazić mogę.
Cóż dalej? O! niech wybrani
Do końca walczą z duszy mojej troską! —
Ona mi na to: — i w tem, tak wesołem
Światłem rozjaśni twarz boską,
Że je wprost w serce wraz z jej słowy wziąłem:
— Tak jak przedwieczne chcieć raczyło Bóstwo,
Obieśmy wzięły nieśmiertelność w dziale —
Ale czy bodaj nie po to:
By nas śmiertelni precz odbiegli wcale!
Młode i piękne wiecznie, wiernych mnóstwo
Miałyśmy niegdyś, lecz dziś — o sromoto!
Patrz! ta rozwija już oto
Skrzydła, by w Niebios wrócić dom wyniosły —
Wiedz też: żem wreszcie i ja, siebie samej
Cieniem jest tylko! — Tu do niebios bramy
Nim i ją stopy uniosły,
Rzekła: — z odejścia mego nie miej trwogi —
W tem w gaju Chwały uszczknie pręt laurowy,
I z niego wieniec mi błogi
Własnemi dłońmi splecie w koło głowy,
Piesni! gdy ciebie ktobądź nazwie ciemną,
To powiedz: — Tak jest. Jam z mym wieszczem w zmowie,
Pieśń inna, nierównie śmielej,
Co mnie nie wolno mówić jest, wypowie.
[155]
Jam przyszła tylko, by choć chwilę ze mną
Gdzieindziej bawił,[1] jeżeli
I mnie się obłęd jego nie udzieli! —
|