[159]Canzona XIV.
Canzona ta u wszystkich kommentatorów nazywaną jest: bellissima. Cóżby było, gdyby ją w naśladowaniu Mickiewicza czytać mogli!
Czyste, chłodne, wdzięczne zdroje!
W których kształty swe urocze
Kąpała pani pieśni mych wspaniała!
Smukłe drzewo, kędy swoje
Złote splatając warkocze,
Niby oparta o kolumnę stała!
Podczas gdy jej szata biała,
Obnażywszy boskie łono,
Na murawie w kwiatach znika.
I ty święty tchu wietrzyka
Z którym w pierś miłość wieczną mi natchniono —
Świadki mąk mych! niech was wzruszy
Ostatnie słowo udręczonej duszy!
Gdyby się miłości zdało,
Jak jest napisano w niebie,
Na wieki oczy zamknąć mi spłakane —
Niechaj nędzne moje ciało
W pośród was ktobądź pogrzebie,
Kiedy już duszą w mej ojczyznie stanę.
Z tą nadzieją, gdy w nieznane
Kraje myśl stęschniona goni,
[160]
Śmierć jej niemal jest wesoła!
Bo czyż dusza moja zdoła,
Wśród spokojniejszej, w milszej gdzieś ustroni,
Lub w ciszy równie głębokiej,
Odbiedz na zawsze utrudzone zwłoki?
Może zwykłą kiedy drogą,
W te urocze zbiegłszy strony,
Laura zasięgnąć zechce o mnie wieści,
I tam, gdziem w jej postać błogą
Patrzał niegdyś zachwycony,
W swej ciekawości śledząc mię niewieściej,
Już jedynie — o boleści!
Ujrzy kamień grobowiska —
Wtedy może, mej katuszy
Tak serdeczny żal ją wzruszy,
Że mi tem jednem zbawczy raj pozyska,
I ku niebu zwróci lice,
W zasłonę tuląc pełne łez źrenice.
Pomnę — z drzewa, w owej dobie,
Wiatr, wstrząsając liści fale,
Deszcz kwiatów sypał na jej skroń, a ona
Najspokojniej stała sobie,
Skromna w tak niemałej chwale,
Światłością błogą wskroś opromieniona.
Tak ich dużo u jej łona,
W jasnych splotach tak ich wiele
Pozostało, że się zdała
Klejnotami iskrzeć cała.
Ten jeszcze kwiatek u jej stóp się ściele,
Ten w powietrzu, nim padł na nią,
Zda się szeleścić: „Miłość tu jest panią.“ —
Wtedym nieraz myślał skrycie
Dziwną grozą owładnięty:
— Toż pewnie tylko snów są rajskich dziwa! —
Tak w zapomnień mych zachwycie,
Boskie twarzy jej ponęty.
Uśmiech, co słodkim dreszczem wskroś przeszywa,
[161]
Wzroku jej wymowa tkliwa,
Wiedzę prawdy we mnie złamie —
Że pytałem roztęschniony:
— Jak, i kiedym zszedł w te strony? —
Bom sądził biedny żem już w niebios bramie,
Odkąd wszędzie gdzie się schronię
Spokoju nie znam, prócz w tej jednej stronie.....
Pieśni! tyś zdobna w promieniste znamię!
Więc z twej kniei w świat idź śmiało,
Brzmieć między ludźmi godną Laury chwałą! —