<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Reutt-Witkowska
Tytuł Pielgrzym
Podtytuł legenda Ossjaku
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
3.
CIĘŻAR SAMOTNI: UCIECZKA Z MROWISKA.
I.

Odkąd odbieżał mię mój anioł złoty,
Śnieżne się w niebie rozwiały kolumny...
Nad głową czarne skrzydlą się namioty[1],
Ramion dotyka orszak duchów tłumny,
Co palce mają bolesne, jak groty...
Tłuką się o pierś, jak o śpiże trumny:
Czy zasnął we mnie Gniew, że trumna cicha?
Aż śpiż pod wiewem groźnym drga — i wzdycha.


II.

Takim zaszedłem, kędy klasztor biały
Między topole smukłe i kasztany
Chowa się, skromny, choć się rozpłakały
Wszystkie w nim dzwony — i pieśni srebrzanej
Dalekie lasy wtórzą... Wielkiej chwały
I miru z ludem zaznają te ściany:
Rycerze Pańscy wszelakiego znaku
Pokory pełnią służbę na Ossjaku.


III.

Takim zaszedłem. Bólem odrętwiony,
Gorszy i starszy od samego siebie;
Ale, pamiętny ofiary spełnionej,
Pan nie ostawi cię długo w potrzebie,
Abyś nie zaszedł w bardzo gorzkie strony,
Kędy samotny, o rozpaczy chlebie,
Wydałbyś serce, ciężkie głazem smutku,
Niewierze, co się wkrada pocichutku —


IV.

Aż serce, jak rdza, spustoszałe stoczy. —
Choć, nędznik, swoją niedolę rozumie,
Płakać nie mogą drwiące, władne oczy,
Nienawidzące wszystkich w ludzkim tłumie;
A nadewszystko siebie. — Jak uroczy
Sen o pokucie — prześniony... o dumie
I pięknie szczerej przed Bliźnim spowiedzi,
O Łasce, która pokornych nawiedzi.


V.

Cóż! Kiedy kocha nas Bóg. Przeciw Ręce,
Ojcowskiej w ciężkiem karaniu, nie zdoła
Nikt — nic. Na bunty nowe, niemowlęce,
Którem za siłę brał — w pustce dokoła,
Jeszcze na chwilę — dla ulgi w udręce —
Do boku mego zesłańca powoła,
Który swą wiedzę brał nie w śnie, szalony,
Lecz w zapatrzeniu władnem w ducha strony.


VI.

Jakeśmy doszli — dwaj — nie, jak rycerze,
Ale, jak prości mnisi-pokutnicy —
Wspominaj, serce, umocnione w wierze,
A wtedy pastwa pychy-upiornicy,
Co z ust żarliwe spędzała pacierze.
Idę... a ze mną szedł druh śniadolicy,
Który mię podjął, spętanego, w borze,
Gdzie mię napadli... kto?! szatany może!?


VII.

Konia mi wzięli — i miecz; i śmiech srogi
Szyderstwem zbójców grzmiał nade mną hucznie. —
Wstał świt. Bezbronnym leżał podle drogi,
Aż wróblikowie, gminnej Plotki ucznie,
Dowcipkowali, żem rycerz niebogi,
Co nie wie nawet, w której ręce włócznię
Podjąć... Mnich obcy szedł witać je ziarnem;
Nad mem go truchłem litość zdjęła marnem.


VIII.

Słowem powitał dobrem — po łacinie.
I rzekł, że z lasów swych na Ossjak spieszy.
„Tyś w żalu gorzki, bracie? — I to minie!
Pozwól, niech będzie ci sługą ktoś z rzeszy“...
Mówił — on także — podobny dziecinie
Z ust świeżych, których sam uśmiech już cieszy;
Oczy miał wszakże ciężkie — tajemniczo
Stłumione twarzy ciszą i słodyczą.


IX.

Niech będzie sługą!? — Czylim jeszcze panem?!
Ktoś z rzeszy? — Czyż się liczę między wodze?!!
Rorate coeli[2] szło powietrzem szklanem,
Gdy na klasztornej ocknąłem się drodze,
Półgniewny, żem się dał wieść. Z huraganem
Szarpiącym w piersiach, co pod sercem głodze
Szyderstwem z siebie — z cudactwa pokory...
„Bracie dostojny! w przemianie bądź skory“ — —


X.

Do mnie uśmiechnął się druh — w ciężkiej chwili,
Gdym już do lasu uciekać był gotów;
A rzęsy drganiem żałobnych motyli
Śćmiły mu w oczach ślad gwiaździstych wzlotów,
Mnisi z procesją na śnieg wychodzili...
Szronami kwitły bluszcze żywopłotów...
Dostojny. — Szydził... czy czuł we mnie pana?.
Tuśmy przed Chrystem padli na kolana.


XI.

A w sobie czułem — lęk... Ach, z tego Boga,
Czemu nie tryska grom na grzeszną głowę?!
Czyż mnie od tego wdzięcznych modłów proga
W świat nie wyżenie wicher, źdźbło jałowe,
Gościa z otchłani?... Wstała wielka trwoga
I wielki wstręt... i jakieś wstydy nowe,
Żem, cherub spadły, na niskiej siadł grzędzie...
Bo w tłumie ciaśniej, szarzej, lżej Mnie będzie, —


XII.

Gdy wigilijny stół bracia obsiadła,
Przeor wszedł z Tamtym: trwał u stóp mych z miską
On Druh mój dziwny; podawał mi jadła;
A w celi mojej rozpalił ognisko,
A na słoneczność słomy prześcieradła
Zgrzebne rozesłał... siadł u wrót mych, nisko,
I w oczy patrzył — — Aż się cicha, biała,
Na progu serca wdzięczność zatrzymała:


XIII.

I niespodziany wszedł gość jasny, prosty...
Ale mię dawna poniosła przekora:
Głód poniżenia, dzika żądza chłosty...
Dusza do ofiar całopalnych skora —
Na żwirze ległbym, między srebrne osty!!
A tu pokutą — dwa słowa przeora:
„Jeśli na sercu krzyż hańby dźwigacie,
Spocznijcie. Dzisiaj Bóg się rodzi, bracie.“


XIV.

Łaknąłem gromu — witają uśmiechem;
Chcę sługom służyć — oto Brat mi sługą. —
Sam na sam chciałbym stać ze swoim grzechem,
Mierzyć się okiem do dna — krwawo — długo...
A tu pracowny dzień. — Ku wiośnie, echem
Szły, tam, od Polski, wieści szarą strugą,
Że i — hen — miałki bród: Herman pokorą
Przebija niebo; rządzić mu niesporo...


XV.

Najniższy wśród rycerzy[3]... Diadem księcia
Na skroniach cięży mu. Gdzież do korony!
Chodem, żegnając, mocy zdał zaklęcia,
Uląkł się pewnie, aby Cień Czerwony
Nie przyszedł mrozem tchnąć... Jak noc dziecięcia
Straszą upiorne sny — chameleony:
Tak mdłą książęcą jawę myśl ta trwoży,
Aby korony nie zdmuchnął wichr Boży!!...


XVI.

O, jak mi pilno uciec z wielkim żalem...
Dokąd?! — Do Polski!!... Czemu szydzisz ze mnie
Serce skrzydlate — orle mój!... Niedbałem
Gniazdo dla ciebie zwił... O, nadaremnie
Rwiesz się... Ojczysta Skała — męki palem:
Twoje dziedzictwo pogrążone w ciemnie —
Orle to gniazdo — z piorunów splecione
Błysło i zgasło. Żar strawił koronę.


XVII.

Śpij, orle!... Wielki Krzyż u wyjścia celi
Drogę ci zabiegł swą cierniową strażą;
Z ramion Mu wiszą miłośni anieli,
Którym się lilje rajskich świtań marzą:
W noc Męki Pańskiej z niebiosów spłynęli,
By od tych progów moc odegnać wrażą.
A moc ta, drżąca w szarych skrzydłach ptaka,
Przypadła do Stóp... wątła, ladajaka!


XVIII.

O, Boże! utwierdź to serce ogromne,
Posępnym cieniem Krzyża biczowane!
Rwą się trzepoty gwiezdne — półprzytomne —
Aż głos wystrzela gromem: Zmartwychwstanę!
O przemartwieniu pokutnem zapomnę,
Purpurą skryję tę najkrwawszą ranę,
Laurem kwitnącej sławy antytezę,
Co krzyczy zbrodnią Majestatis laesae!


XIX.

Bóg-Chrystus wiednie uśmiecha się z Krzyża
I leje w serce chłód — potęgą ciszy;
A już się ranek siwem skrzydłem zbliża,
Ponad lasami wonią mirry dyszy...
Oto rad będziesz z maluczkich pobliża,
Hardość twej skroni kaptur zdusi mniszy;
Ni rzucisz komu szaleńca protestem
Bezsłowne swoje — niezdobyte — „Jestem!“


XX.

Oto rad będziesz... i nie wstyd goryczy,
Która przez chwilę wezbrała potokiem;
Wiosenny potok — srebrny, tajemniczy,
Skały porzący swem graniem głębokiem:
Jeśli Bóg mężnych rytmy jego liczy
Falę za falą gwiezdnem ściga okiem,
To wie, że kresem jego pędu — wieczność,
Burza miłością, a treścią — słoneczność.


XXI.

Oto rad jestem... Choć mi w sercu luto.
Wczoraj mi skonał Brat cichy na ręku.
Mogiłę w rzewność fijołków osuto,
I w łzy konwalij, w żałobę — bez jęku;
Nie przyozdobi głazu mistrza dłóto,
By rycernemu niósł świadectwo wnęku.
Jam długo myślał, cobym dał mogile,
Co najdroższego — za ukrzepień tyle? —


XXII.

Dałem — cóż? jeden badylek cierniowy:
Drugi — do swego przycisnąłem serca.
Jeden niech kwitnie majem wkoło głowy;
Drugi — niech kolce w pierś pustynną wwierca.
Alem próżnemi nie żegnał Cię słowy:
Słowo — dźwięk płony! niewolny oszczerca...
Ciebie, chcąc bratem być w Dobru jedynem,
Cierpliwym, cichym chciałem uczcić czynem.


XXIII.

Nibym był lepszy dzisiaj, niźli wczora;
O jedną miłość niebiosom wdzięczniejszy.
Nibym prostotę ora et labora
Przyjął do serca: że się złość umniejszy,
Gdy milczeń złotych wzejdzie we mnie pora,
Wierzyłem... i że wstanie dzień jutrzejszy
Dla żniw błękitnych, gdy w ciszy posieję
Czynów bezgłośnych pokorną nadzieję.


XXIV.

O, jakże jeszcze Sam być nie umiałem!
Ledwie odleciał skrycie pokochany —
Nawspak mi poszło z onem bractwem całem...
Od oczu bliźnich ciągłe czułem rany,
Jako Bartłomiej święty[4], który ciałem
Zdan męce dziwnej, żywy — był smagany
Lada dmuchnięciem: tak, skłóty ich wzrokiem,
Znów gniew poczułem w zhańbieniu głębokiem.


XXV.

Nim wszak nie wiedział, kto jestem. Brat Boży
Dziejów się moich dosłuchał z milczenia
Bardziej, niż ze słów. — A jednak najsrożej
Rycerza-gościa prowadzić w podsienia
Klasztorne... Konia mu poić... A droży
Jeszcze czcią rycerz! A ciska spojrzenia!!
Zda mi się... szuka pod płaszczem pancerza...
Złym wzrokiem — skroni mej diadem przymierza...


XXVI.

A potem strzemię sobie trzymać każe!
I pyta... czyli się konia nie boję?!!
Na ustach braci — półuśmieszki wraże...
Rwą ze mnie dziko próżnej żądzy zdroje:
Na konia skoczyć!... roztratować twarze,
Co tak bezczelnie ryją w serce moje
Wzrok... złem plugastwem jątrzą skrytą ranę...
Robactwo mielizn, ciekawością pjane!!


XXVII.

Może się mylę... Nie! Dziś brat Hilary
Chwalił skopaną moją ręką grzędę:
„Surge, braciszku! hartownej bądź wiary!
A płód jeść będziem na przyszłą kolędę
Jabłonek twoich... lecz pozwól, że, stary,
Ze śpichrza oto owocu dobędę,
A utraktuję was... jeżeli chcecie,
Choć marzą wam się... te jabłonki w kwiecie!“


XXVIII.

I dłużej byłby zabawiał świegotem —
Alem, brat-cudak, pierzchnął między drzewa —
I noc okropną majaczyłem o tem:
„Co chciał powiedzieć?!“ Gwiazd mrących ulewa
Sypała wielkie łzy płakaniem złotem —
Jam się zasłuchał, jak ktoś, komu śpiewa
Na śmierć Ptak-Syryn[5]... (Może też poczciwie
Badał gaduła, czem też serce żywię?!) —


XXIX.

„Co chciał powiedzieć?!“ — Czy widział — !?... Dlaczego?!
Dlaczego myślał... że się jabłoń marzy
Kwitnąca?... Czemu?!... Ach, zbaw ode złego...
Czy dojrzał przestrach na blednącej twarzy?!...
Może powiedzieć chciał... ach, sąd bliźniego!
Jakże się z sądem kwapią ludzie starzy —
Powiedział: że na przeklętego grzędzie
Owoc przenigdy dojrzewał — nie będzie!!


XXX.

O, tak powiedział! — zewsząd, zewsząd zdrady!
Czemu nie rzucić mi w twarz: „oto zbrodzień!“
Każdy się w uśmiech przyozdabia blady,
Litością ciężką witając mię codzień;
Pełen się czuję kłamliwej szkarady,
Jak ów, co woził z sobą setki odzień,
Coraz się inną maszkarząc ozdobą,
Byle się tylko nie pokazać — Sobą.


XXXI.

Dopokąd Brat mój żył, stał twardym murem
Pomiędzy Mną — a tym maluczkim światem;
Nie bacząc, co się w sercu knowa którem,
Bezpieczniem trwał na sercu tem skrzydlatem;
Dopiero teraz Ja — sam na sam z chórem —
Poczułem bunt... i klęska przyszła za tem:
Nie mogłem być w pokorze z tłumem zbratan;
Znów byłem sam, pan swych przepaści — Szatan.


XXXII.

Spowiadać grzech? — Raz tylko się spowiada
Swój Grzech — jak głaz, co toczy się w otchłanie:
Był śnieżny szczyt, a nad nim gwiazd gromada;
Z wnętrz buchnął żar — i hardo plunął na nie,
W proch runął szczyt; gwiazd Boża Męka blada
Na wieczność trwa — niebieskie malowanie.
A ludzki proch w piekielnej tli się głębi,
I wieczność go z pożaru nie wyziębi.


XXXIII.

Poczciwy przeor, co mię przyjął w gości...
Odpuścić nie mógł — lubą dał nadzieję.
Dziś prowincjałem został... dla zacności;
Woń mnogich cnót z powieści o nim wieje,
Pojechał wdal. — Nie byłoż mi najprościej
Podzielić z nim błękitnych dróg koleje? —
W noc, lipcem wonną, tęsknot żar mię wzrusza
Opactwo święte poznać Egidjusza[6].


XXXIV.

Anim rozumiał, jaka słabość czyha,
Pod tęsknot moich ukryta purpurą —
Że nie jest godna ni króla, ni mnicha
Żądza słodyczy z ócz ludzkich... Już górą
Zdała się we mnie tajna bezmoc licha,
Gędźbę, strzedź ino lubiącym... za którą
Poszła ta wszystka krew... co dłonie brudzi:
Iżem sprzeciwu nie mógł znieść od ludzi.


XXXV.

„Nad lazurową fal Śródziemnych tonią
Jest las opactwa tego, cudny bardzo...“
Wtem... inne żary lice mi zapłonią
I serce jadem podejrzeń zatwardzą:
A, myśl nieznośna dumie!... będęż o nią
Pytał się mnichów, co mną w duszy gardzą?!
Tak, tak! I spowiedź nie jest tajemnicą!
Każde tu fałszem przyziemnym drwi lico!..


XXXVI.

Nagły, jak piorun, skoczyłem do garła
Hydrze zdrad... Piekło śmieje się i zgrzyta!
Aż w nienawiści dusza się zawarła:
I chwili nawet siebie nie zapyta,
Czy ona żądza słodyczy, umarła,
Nie była wielkim grzechem? — ona, i ta
Potwarz, zarówno ślepa, na przeora,
W sądzie nad bracią niezbłagana, skora!


XXXVII.

Zdawało mi się, że bezdnię postrzega
Wzrok... (Dno czerniało: dalekie odemnie!)
W dobrym przeorze upatrzywszy szpiega,
Stokroć odczułem bezmiłosne ciemnie,
W których mi przyszło żyć. Serce wybiega
Wspomnieniem... ku tym wraca nadaremnie,
Co Mnie kochali — — bom sponiewierany
Tem, żem sam zdrajcy obnażył swe rany.


XXXVIII.

„Nie dla was Prawda — jaskinio szakali!
Wyście podstępem wyłudzić umieli
To, co tak bardzo boli... męką pali;
Wy pamiętacie, że brudzi.“ — Anieli
Umiłowali się męce — A dalej! —
Jeślim współczucia ich niewart... jeżeli
Syn mój i Brat mój urokiem spętani......
To mię tych pamięć serc, jak noże, rani.


XXXIX.

Za co kochali mię? Bóg — czy przebaczy,
Że się miłować dałem... duch męczarni — ?
O, pójdę! Ludziom się stawię inaczej!
Inne im słowa dam... (ha, mnisi marni!
Zgrajo pokutna!). Ja, mocarz tułaczy
Pójdę, gdzie w świecie najbujniej, najgwarniej,
Gdzie najprzepyszniej pycha ludzka władnie
w twarz jej rzucę tem — czem gorę na dnie!








  1. podług mistyki Towiańskiego.
  2. Spuśćcie rosę, niebiosa — hymn kościelny, adwentowy.
  3. „Najniższy wśród rycerzy“... historyczne.
  4. Męczeństwo św. Bartłomieja (szkic Salwatora Rosy) — odarcie żywcem „ze skór siedmi“.
  5. Ptak Syryn i Ptak Alkanost — serafiny Śmierci i Żywota Wiecznego podług legend słowiańskich.
  6. Wielkiej sławy opactwo St. Gilles, wzniesione koło ujścia Rodanu, gdzie działał był św. Idzi (Aegidius).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Reutt-Witkowska.