Pierścień Wielkiej Damy/Akt I/Scena Czwarta

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Pierścień Wielkiej Damy
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski”
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

SCENA CZWARTA.

SĘDZIA. (wchodząc z Szeligą) Jakem Klemens Durejko, dotrzymam
Choćby nawet sekretu — co więcej,
Że to żaden sekret, to dyskrecja...

(głośno)

— Co komu do tego, czy lokator —

(dwustronnie)

Mówi się tu, lokator godziwy,
Przyzwoity człowiek, akuratny,
Nie zawalidroga albo próżniak,
Nielada kto z ulicy — włóczęga...

(Mak-Yks, bez powitania, zostaje u swego zatrudnienia)

Jeśli, mówię, czyni to lub owo...

(doktrynalnie)

Sekret a dyskrecja — są dwie rzeczy.
Rozróżnienie zaś sensu z literą
Należy do prostej prawa wiedzy,
Którego się pierwej sędzia uczy,
Niż sędzią jest... a Durejko bywał
I jest... choć na teraz polubownym.

(do Szeligi)

Astronomję pan zna — ja prawo znam.
Niemieckiego mieliśmy doktora
W akademji dorpackiej — ten uczył,
Bywało, z anzacem[1] szczególniejszym!
SZELIGA. Astronomja nie jest tajemnicą
Ni jedynem mojem zatrudnieniem.
Szło mnie tylko, bym się wytłumaczył,
Dlaczego okna te, ta wysokość,
Stosowniejsze są dla mnie, niż owe...

(poglądając uważnie w okno)

Co to jest ów rozstęp między mury,
Dający na drogę, czy ulicę?
SĘDZIA. Nie ulica to, lecz zajazd owdzie
Do pałacu; na lewo w tym parku
Okno jego boczne przełyskuje
Przez gałęzie klonów i akacyj.
Do hrabiny Harrys on należy,
Która tu rozszerza swoje włości
I opiekę swą nad sierotami
Płci obojej, a zwłaszcza niewieściej.
Lecz Durejki dom, jak stał, tak stoi,
Durejkowej pensja pełna panien.
SZELIGA. (do siebie, w oknie) Któryż kiedy astronom trafniej Perturbacje[2] gwiazdy mógł uważać —

(Każdy powóz zajeżdża tą stroną,
Tamtędy powraca — a to okno
Salonowej oknem jest cieplarni...)

Lat dwa śladu stóp jej nie widziałem.
SĘDZIA. (prowadząc spór z Malc-Yksem, stanowczo daje się niekiedy słyszeć)
Nie słów tu potrzeba, ale czynów...
W całym domu odmienia się wszystko!
MAK-YKS. Umowy wszelako pozostają —
SZELIGA, (do siebie) — Powóz jej... i nawet kraniec szaty.
SĘDZIA. (do Mak-Yksa, głośniej) Co do umów, są ważne i żadne... Dotrzymane z obu stron, lub wcale.
SZELIGA. (dwuznacznie, lubo w monologu, i patrząc w okno) Promiennie tu musi jaśnieć Wenus![3]
SĘDZIA. (do Mak-Yksa) Właśnie, że decyzja astronoma
Dziś lub jutro wszystko poodmienia!

(obracając się do Szeligi — patetycznie)

Wenus, i Mars, i Saturn i inne
Ciała tu niebieskie, jak na dłoni.
Mości dobrodzieju!... noce! i dnie!
Czynią swoje mądre aparycje[4].

Które znał litewski nasz Poczobut[5]
I opisał lepiej, niż Kopernik!
SZELIGA. — Idzie mi więc, czego nie ukrywam,
O widok właśnie że w tę stronę...

(doktrynalnie)

Mam astronomiczne doświadczenia
Sprawdzić, na różnych punktach globowych
Probowane z pilnością szczególną.
— Łaskawemu panu, widząc jego,
Nie potrzebuję dodawać, ile
Astronomja jest nauką cenną.
A że tu ją jedynie mam na celu,
Niższy apartament sobie wziąłem
I zatrzymam — te zaś wyższe pokoiki
Ułatwiać mnie będą obserwacje.
SĘDZIA. (gwałtownie do Mak-Yksa)
Acan się wyniesie pod strych — i dość.
SZELIGA. (dostrzegając spór) Myślę wszakże, że praw tu niczyich
Nie nadwerężyłem przyjściem mojem,
Ani że to stało się istotną
Dla kogokolwiekbądź zawadą...
Inaczej albowiem ustąpiłbym.
SĘDZIA, (w ucho Mak-Yksa, groźnie)
Pod strych... i dość...
MAK-YKS. (ustępując, szuka między książkami) — Coś... znaleźć pierw... chciałem...

(znajduje pistolet — uważa go — chowa i mówi)

Ojca mego pamiątka... jedyna!...

(kiedy Mak-Yks wychodzi —)

SĘDZIA. (do Szeligi) Lokator ten musiałby ustąpić
Dla powodów, których wyjaśnienie
Do osobnego należy paragrafu.
SZELIGA. Usuwam się przeto od dyskusji.
SĘDZIA. Jest to ktoś... bliski czegoś... w głowie!...
Na przypadek zaś silnego paroksyzmu
Mnie należy pamiętać o wszystkich,
Którzy zamieszkują dom... Nieprawdaż?...

(poglądając dokoła mieszkania)

Książki może mózg zniepokoiły...

(rychło)

Jeśli, mówię, książki, to bynajmniej
Nie specjalne, nie astronomiczne...

(doktrynalnie)

Są złe książki i dobre — są, tak rzekę:
«Zdrowe treści» i «próżne frazesy».
Tamte uczą, lub księgarz je szybko
Na okrągłe pieniądze przemienia;
Te są (za pozwoleniem) do czegóż?...
Na cóż, radbym wiedział, greckie baśnie?

(kaznodziejsko)

— Czyli to nauczyło kogokolwiek,
Jak dopełniać swoich zobowiązań?
Wstać rano, zimną wodą umyć się,
Rachunki swe akuratnie przejrzeć,
Posłusznym być sługą, czułym mężem?

(w monologu)

— Durejko zna cenę literatur,
Lecz przeciwny jest konceptom błahym.
Lubi on i książkę w chwilach wolnych;
Dziewiętnaście lat mając, cóż, bywało,
Nie czytałem w lesie na wakacjach...

(z zapałem)

— Natchnienie u Litwina jest, jak nic...

(do Szeligi)

— Wszakże zna pan wiersze Mickiewicza,
Co zgniótł „wszystkich mędrców i proroków?”[6]
— U nas jak Radziwiłł, to Radziwiłł!
Nie potrzebujemy wielu... jeden dość!...
SZELIGA. (powolnie) Tak — lecz ileż w kopalniach trzeba
Piasku podrzędnego wagi różnej,
Aby tam był rodzimym diament,
Nie zgubionym przypadkiem z pierścienia?
SĘDZIA. (bezrozmyślnie, potakując)
Ślicznie to pan mówi; u nas jest tak,
Mości dobrodzieju, jak w kopalniach.
SZELIGA, (dwuznacznie) Raz wraz jedna lampa zajaśnieje, Korytarze oświecając ciemne —
A u której można i cygaro
Zatlić... To rozwesela znudzenie...

(melancholijnie)

Obeliski jednak pojedyńcze
Miewają tę niedogodność znaczną,
Że z nich domu stawić niepodobna
I zaledwo próżne zdobią place.
SĘDZIA. Durejkowa trzyma całą pensję
Córek domów, ze wszech okolicy
Najbogatszych i uznania godnych.
Tam można nasłuchać, cóż nie uczą,
Obojej płci wiedzę stosując
Do tego, co panna znać powinna!
Ale rzeczą pierwszą jest moralność.

(w monologu)

«Wiedza» idzie od «jaźni» — ta znowu

Naodwrót stawa się «jaźniowiedzą»,
Jak to nasz filozof narodowy[7]
Skreślił i jest przez to popularnym,
Że w przysłowiach odrazu gotowych
Więcej odkrył, niż w głębokich studjach,
Dając tym sposobem dla każdego
Patent, kto jest przyzwoity rodak,
Dziedzic zacny, kto ziomek porządny,
Czysty patrjota i nie «Turan»[8]
SZELIGA. (grzecznie) Najprzyjemniej byłoby mnie tezę[9]
Z dorpackiej alumnem[10] akademji
Podjąć... — Lecz powróćmy do układów...

Dolny i ten biorę apartament.
Gdyby nawet dziś przyszło wypadkiem,
Że lunety spróbowałbym mojej,
Będę mógł wnijść, nieprawdaż?...

(Salome wchodzi i zatrzymuje się u drzwi)

— Te rzeczy,
Najmniejszej nie zrobią mnie zawady,
Poza domem albowiem jest cel mój.
Oko on gdy ujmie, porywa myśl,
Podrzędnemi czyniąc miejsce i czas.

Nieco przed oknem próżni i chwilę
Samotności od doby do doby,
Oto wszystko, czego potrzebuję.
SĘDZIA. (do Salome) — Czy słyszałaś dobrze, co pan mówił?

(groźnie)

Należy być uważną i pełnić.
SZELIGA. Nadół teraz cofam się i żegnam.

(skoro Graf wychodzi, Sędzia, zacierając ręce, przechadza się i odzywa)




  1. anzac (niem.) — zapęd, rozpęd.
  2. perturbacja (łac.) — zakłócenie ruchu planety, spowodowane zbliżaniem się innego ciała niebieskiego.
  3. Wenus — mowa o planecie.
  4. aparycja (łac.) — ukazanie się, pojawienie się.
  5. Marcin Odlanicki Poczobut (1728—1810), profesor matematyki i astronomji w akademji wileńskiej.
  6. cytat z «Improwizacji».
  7. Mowa o Bronisławie Trentowskim (1807—1869), którego «narodową filozofję» i naukową terminologję (w rodzaju «jaźni», «ojczyźniaka» — patrjota) wyszydza tu poeta.
  8. W staroperskich podaniach jest Turan, w przeciwieństwie do kraju Ormuzda, Iranu, krajem Arymana, duchu piekieł.
  9. teza (gr.) — twierdzenie, którego się chce dowieść.
  10. alumn (łac.) — wychowanek.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.