Pierścień i róża/Rozdział dziewiąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Pierścień i róża
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. The Rose and the Ring
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
SZKANDELA RÓZI I POTĘŻNE JEJ DZIAŁANIE

Na dźwięk dzwonka, rozlegającego się z pokoju hrabiny Gburyi-Furyi, nadbiegła służebna Rózia, żeby zwinąć jej włosy w papiloty. Gburya-Furya była dziś w tak różowym humorze, że przemówiła uprzejmie nawet do Rózi. — Róziu — powiedziała — uczesałaś mnie dziś tak ładnie, że należy ci się jakaś pamiątka. Masz tu pięć dukat... to jest chciałam powiedzieć, weź sobie ten śliczny pierścionek, który znalaz... to jest chcę powiedzieć, który dostałam od jednego znajomego dygnitarza. — To rzekłszy, podała Rózi mały niepozorny pierścionek, znaleziony rankiem na podwórzu zamkowem.
Klejnocik, włożony przez Rózię, przylgnął natychmiast do jej paluszka, jakby ukuty był dla niej.
— Jaki ten pierścionek podobny do obrączki, którą nosiła księżniczka! — zauważyła Rózia.
— Cóż za myśl! — wykrzyknęła Gburya-Furya — mam go już z dawien dawna. Okryj mi lepiej nogi pierzyną. Br... jakie zimne noce! Pójdziesz teraz najpierw do sypialni królewicza Lulejki i dobrze wygrzejesz mu łóżko szkandelą. Wrócisz się potem i poprujesz moją zieloną jedwabną suknię i jeszcze zrobisz mi na poczekaniu jaki ładny negliżyk na rano, potem zacerujesz mi pięty w pończochach... no, a potem będziesz mogła pójść spać. Tylko pamiętaj mi przynieść o piątej zrana gorącej herbaty z sucharkami!
— Czy jaśnie pani każe wygrzać szkandelą także i łóżko księcia Bulby? — zapytała Rózia.
Ale zamiast odpowiedzi, z pod stosu pierzyn i poduszek doszło ją tylko dziwne mruczenie i sapanie: „U-u, hruu — au-ho! gruuu... hau-houg-huh-grruuch!” — hrabina Gburya-Furya chrapała w najlepsze.
Komnata Gburyi-Furyi przytykała do sypialni króla i królowej; zaraz w następnym pokoju sypiała Angelika; Nie otrzymawszy od ochmistrzyni żadnej odpowiedzi, poczciwa Rózia pośpieszyła do kuchni, żeby napełnić królewską szkandelę żarzącemi się węglami.
Rózia była bardzo ładną, żywą i roztropną dziewczynką. Ale widocznie dziś było w niej coś nadzwyczajnego, bo ledwo weszła do izby czeladnej, zebrane w niej służebne zaczęły jej dogadywać i dokuczać. Gospodyni nazwała ją nieznośnem, zarozumiałem dziewczyniskiem. Pierwszą garderobianę oburzyło jej uczesanie. Rózia powinna rozumieć, że uczciwej i przyzwoitej służącej nie przystoi wplatać we włosy kwiatów, ani wstążek. Kucharka (na dworze królewskim była oprócz kucharza także i kucharka) ruszyła tylko pogardliwie ramionami i burknęła, że nie rozumie, jak ktoś może zwracać uwagę na tak pospolite i niepozorne stworzenie. Za to mężczyźni, zebrani w izbie byli wręcz odmiennego zdania. Nadworny kamerdyner August, lokaj Marcin, kuchta dworski, mały pazik księżniczki i Francuz kamerdyner księcia Krymtatarji zerwali się z miejsc, ujrzawszy wchodzącą Rózię i poskoczyli ku niej, wołając jeden przez drugiego:

Olaboga!  Patrzcie jeno, co to za śliczna dziewucha z tej Rózi!
Do kata!
Do kroćset!
Rety na świecie!
O ciel!

— Precz ode mnie! nie chcę słyszeć waszych uwag! — zawołała Rózia i, oganiając się przed nimi szkandelą, wybiegła z kuchni. Z sali bilardowej dochodziły ją wykrzykniki zabawiających się książąt. Rózia wygrzała najpierw starannie łóżko Lulejki, poczem udała się do komnaty księcia Bulby. Kiedy wychodziła z tego pokoju, we drzwiach natknęła się na Bulbę. Bulbo chwiał się nieco na nogach, bo wino, którem go raczył Lulejka, nie wyszumiało mu jeszcze z głowy i ledwie rzucił okiem na Rózię, zaczął bełkotać:
— O!-o! o!-o! o!-o! Cóż za cud pię-kno-ści zjawił się tutaj! Aniołku, rybko, pe-reł-ko, pą-czu-siu ró-ża-ny, pozwól księciu Bulbie zostać twoim niewolnikiem, twoim bul-bulkiem („bulbul” znaczy po persku: słowik). Polecimy razem w pustynię — ah, leć ze mną, sarenko płochliwa, któraś me serce usidliła czarem błękitnych oczu, jakich jeszcze nie spotkałem u żadnej dziewicy! Weź serce moje, bijące pod mą książęcą kamizelką! Bądź moją! Ja będę twoim! Będziemy swoi! Będziesz księżną Krymtatarji. Król, rodzic mój, chętnie przyzwoli i pobłogosławi nasz związek! Co tam mi Angelika! kpię sobie z Angeliki i jej rudych, jak lisia kita, włosów! Za jej miłość nie dałbym złamanego szeląga nawet.
— Niech mnie Wasza Książęca Mość puści i położy się spać — rzekła Rózia, wywijając trzymaną w ręku szkandelą.
Ale Bulbo nie myślał ustąpić i wołał:
— Aniele mój, szkandelę rzuć nikczemną, ah, moją bądź, królewski tron dziel ze mną! Bierz serce me! patrz, leżę u twych stóp, nie puszczę cię, aż nas połączy ślub!

I plótł androny swoje dalej, a zachowywał się tak zuchwale i natarczywie, że Rózia nie mogąc sobie dać z nim rady, palnęła go wkońcu raz i drugi gorącą szkandelą. Okrzyki zachwytu Bulby zmieniły się raptem w takie wrzaski bólu, że Lulejka nadbiegł z sąsiedniej komnaty, żeby dowiedzieć się, co się stało. Zorjentowawszy się w mig w położeniu Rózi, skoczył jej na pomoc i, pochwyciwszy Bulbę za ufryzowane loki, miotał nim jak piłką po dywanach i posadzce, tak że z pięknej nastrzępionej czupryny ksiącia Krymtatarji pozostało zaledwie parę garści włosów.
Biedna Rózia nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Bulbo, odbijający się jak piłka nożna pod uderzeniami Lulejki, wyglądał tak pociesznie, że, choć poczciwej Rózi żal go było trochę, uśmiała się do łez. Lulejka puścił go wreszcie i podczas gdy nieszczęsny Bulbo, płacząc w kącie, rozcierał sobie guzy i siniaki, Lulejka padł przed Rózią na kolana i, ująwszy dłoń jej, najtkliwszemi słowy oświadczył, że kocha ją nad życie i gotów jest poślubić ją natychmiast. Możecie sobie wyobrazić wzruszenie Rózi, bo biedne dziewczę kochało Lulejkę już oddawna, kto wie, czy nie od tej chwili, w której ujrzała go po raz pierwszy, kiedy małem, kilkoletniem dzieckiem zabłąkała się w królewskim parku.
— O najsłodsza moja! — mówił na klęczkach Lulejka — jakież bielmo miałem na oczach, że, spędziwszy piętnaście lat pod jednym z tobą dachem, nie dostrzegłem wcześniej całego blasku wdzięków twych i cnoty. Podobnej tobie niema ani w Europie, ani Azji, ani Afryce, ani Ameryce, ani w Australji (nie wiem tylko na pewno, czy już ją odkryto!), Nie, nie, nie zaprzeczaj, czyż jest na świecie dziewica, któraby godną była stanąć obok ciebie? Kto? Angelika? Ha! ha! ha! Gburya-Furya? Puh! ha! ha! ha! Tyś moją królową! Tyś moją Angeliką, bo anielską masz postać i duszę!
— Nie mów tak, Wasza Wielmożność, jam tylko biedną służebną — szeptała Rózia, do głębi uradowana słowami Lulejki.
— Któż mnie pielęgnował w chorobie? zali nie ty? Kto pamiętał o mnie, gdy wszyscy mnie opuścili? Zali nie twoja dłoń rzeźwiła moją skroń, słała me łoże i przyrządzała kurczę pieczone i galaretkę malinową.
— O tak, moja! — wykrzyknęła Rózia — i zawsze, proszę Jego Wielmożności, naprawiałam bieliznę Jego Wielmożności — dodało niewinne dziewczę, rumieniąc się z radości pod rozkochanym wzrokiem Lulejki.
Nieszczęsny Bulbo, pałający ciągle jeszcze miłością do Rózi, usłyszał te słowa, dojrzał tkliwe wejrzenia, rzucane przez dzieweczkę na Lulejkę, więc ryknął z bezsilnej wściekłości i rwał garście włosów ze łba i ciskał je o posadzkę, tak że wkrótce wszystkie dywany były niemi pokryte. Szkandela wysunęła się z rąk Rózi i leżała na podłodze; a Rózia, widząc, że obaj książęta zaczynają znowu doskakiwać sobie do czubów, wymknąła się z komnaty.
— Wyłaź mi zaraz z kąta, głupi, gruby mazgaju! — zawołał Lulejka — zaraz ci przyślę sekundantów za to, żeś się ośmielił obrazić najsłodszą moją Rózię! Jak ci uszy obetnę, odechce ci się, nędzniku, napastować oblubienicę księcia Lulejki, prawowitego władcy Paflagonji!...
— Ona nie jest oblubienicę Lulejki, ona jest oblubienicą Bulby! — ryczał Bulbo. — Ona będzie moją żoną, musi być moją żoną — ona, albo żadna!
— Jesteś zaręczony z moją kuzynką! — wrzasnął Lulejka.
— Kpię sobie z twojej kuzynki!
— Odpowiesz mi za tę obelgę! — krzyknął rozwścieczony Lulejka.
— Zabiję cię!
— A ja cię nadzieję na mą szpadę, jak kurczę na rożen!
— A ja ci dziurki w nosie powystrzelam!
— Jutro poślę ci moich sekundantów!
— Jutro przeszyję cię kulką na wylot!
— Porachujemy się ze sobą! — zakończył Lulejka i podsunął Bulbie ściśniętą pięść pod sam nos. Potem podniósł z ziemi szkandelę i... nie śmiejcie się, proszę, bo... Lulejka wycałował i wyściskał gorącą szkandelę, pewnie dlatego, że przed chwilą trzymała ją w rękach Rózia. Potem wziął ją w ramiona, jak dziecko i wybiegł. O zgrozo! jakiż obraz przedstawił się jego oczom! Oto na samym dole schodów ujrzał Jego Królewską Mość Walorozę, odzianego zaledwie w szlafrok i szlafmycę, pochylającego się ku zmieszanej Rózi i przemawiającego najczulszemi wyrazami. Król usłyszał hałas i zgiełk w pałacu, a poczuwszy (jak twierdził) woń spalenizny, pośpieszył zobaczyć, czy ogień nie wybuchł w pałacu.
— Zapewne Ich Wielmożności palą papierosy, proszę Jego Królewskiej Mości — rzekła Rózia.
— Najpiękniejsza z pięknych garderobiano! — przerwał jej Walorozo (i on oszalał z miłości, jak i tamci) — zapomnij o wszystkich młokosach i gołowąsach i spójrz łaskawem oczkiem na pewnego monarchę w średnim wieku, który za czasów swej młodości uchodził za bardzo przystojnego młodzieńca!
— Oh, zaklinam, przestań Wasza Królewska Mość! Gdyby to Jej Królewska Mość usłyszała! — szepnęła błagalnie Rózia.
— Jej Królewska Mość! Ha! ha! ha! — zaśmiał się monarcha. — Niechże sobie idzie do djabła. Czyż nie jestem wszechwładnym panem w Paflagonji? Czyż nie mam szubienic, stryczków, katów? Czyż nie szumi w pobliżu murów tego zamku głęboka, wezbrana toń morska? Czyż nie mam na strychu dość pustych worków? A worki moje szerokie, mocne, nowe; jeśli rozkażesz, wsadzimy w nie królowę, nim się obejrzy, a już z ciepłego łoża przez okno chlupnie w milczącą bezdeń morza, a ty przy boku mym zabłyśniesz niby zorza!

Usłyszawszy straszliwe słowa Walorozy, Lulejka zapomniał o należnem ukoronowanej głowie uszanowaniu i, wziąwszy szeroki rozmach, grzmotnął stryja szkandelą tak potężnie, że król rozpłaszczył się na posadzce sieni, jak naleśnik. Lulejka wziął coprędzej nogi za pas, Rózia uciekła również. Był już czas najwyższy, bo ze wszystkich komnat zaczęły wychylać się przerażone twarze: królowej, Gburyi-Furyi i Angeliki. Możecie sobie wyobrazić, jaki podniosły lament, ujrzawszy dostojnego małżonka, ojca i władcę w tak smutnym stanie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: William Makepeace Thackeray.