Pierścień i róża/Rozdział dziesiąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Pierścień i róża
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. The Rose and the Ring
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
KRÓL WALOROZO SROŻY SIĘ...

Ledwie rozżażone w szkandeli węgielki zaczęły przypiekać dostojny grzbiet królewski, Walorozo ocknął się z niemocy i skoczył na równe nogi. — Hej! dawać tu komendanta Zerwiłebskiego! — wrzasnął, tupnąwszy groźnie nogą.
Lecz... o straszliwa godzino! Nos króla Walorozy przekrzywił się na bok i, opuchły jak pomidor, zwieszał się z królewskiego oblicza. Stało się to skutkiem gwałtownego upadku Walorozy pod ciosem szkandeli. Monarcha raz po raz zgrzytał zębami z wściekłości.
— Mój Zerwiłebski — rzekł, wyciągając z kieszeni szlafroka wyrok śmierci. — Mój kochany Zerwiłebsiu, pójdziesz natychmiast do komnaty księcia, okujesz go w kajdanki i zetniesz mu łeb, rozumiesz? Ten zbrodniczy gołowąs ważył się targnąć świętokradzką dłonią na dostojną mą osobę i o ziem cisnął mnie szkandelą! Marsz, w lewo zwrot, niechaj łotr ten zginie! Ty, komendancie, odpowiesz mi zań głową!
I, zebrawszy poły szlafroka, król Walorozo zniknął w tłumie dam dworu, które powiodły go do jego komnat.
Usłyszawszy rozkaz królewski, zacny kapitan oniemiał z przerażenia. Kochał Lulejkę całem sercem, więc nie dziw, że grube łzy trysnęły z jego oczu i w ciężkich kroplach opadły na jego sumiaste wąsy. — Biedny, biedny mój książę — mruczał do siebie — czemuż musiałem dożyć tej chwili! czemuż właśnie dłoń moja musi przeciąć pasmo twego młodego żywota! Ach!

— A niechże cię... z twojemi lamentami, mój kapitanie Zerwiłebski! — usłyszał za sobą przyciszony głos kobiecy. Z bocznego skrzydła wysunęła się Gburya-Furya, odziana tylko w bieliznę nocną. Usłyszawszy zgiełk w sieni, wybiegła z sypialni i była świadkiem całej sceny.
— Mój Zerwiłebciu — szeptała dalej — wszakżeż król nakazał ci poprowadzić na śmierć księcia! Czyż ci jednak powiedział, którego księcia!?...
— Nie rozumiem Waćpani — odparł Zerwiłebski, który był mocniejszy w garści, niż w rozwiązywaniu zagadek.
— Głupiś, mój Zerwiłebciu! — szepnęła ochmistrzyni — przecież król ci nie powiedział, że masz zabić księcia Lulejkę, tylko księcia, rozumiesz?
— Rozumiem, kazał mi zabić księcia, ale nie powiedział, którego — rzekł kapitan.
— Walże więc do sypialni Bulby i zetnij mu łeb czemprędzej!

Kapitan wytrzeszczył najpierw oczy, a potem zaczął tańczyć z uciechy. — Wiwat! wiwat! — wołał — i wilk będzie syty i koza cała! Łeb księcia Bulby odpowiada wszelkim wymaganiom królewskim. Niech żyje książę Lulejka! To ci będzie majstersztyk!
Ledwie świt nastał, kapitan zjawił się w pałacu z przyboczną strażą, podążył do księcia Bulby i do drzwi jego zapukał. — Kto tam? — zapytał rozespany Bulbo. — Kapitan Zerwiłebski. — Proszę, proszę bliżej, kochany kapitanie. Cieszę się bardzo, że widzę waćpana. Właśnie miałem posłać po Ciebie. Mój ochmistrz dworu baron Safandullo stanie za mnie na placu.
— Pozwolę sobie zwrócić uwagę Jej Książęcej Wysokości, że Jego książęca Wysokość musi raczyć osobiście stanąć na placu. Zbytecznemby było fatygować barona Safandullę.
Bulbo nie brał widocznie tych słów do serca.
— Kapitanie — mówił poziewając znowu — wszakże przyszedłeś w wiadomej sprawie księcia Lulejki?
— Do usług Waszej Wysokości, w sprawie księcia Lulejki.
— Cóż wybraliście, kapitanie? pistolety czy szpady? — pytał dalej Bulbo. — Każda broń dobra, byle raz skończyć z tym pyszałkiem, którego nauczę rozumu, jakiem książę Bulbo.
— Wasza Książęca Mość raczy wybaczyć, ale u nas w używaniu są... topory.
— Topory! hm, to będzie trochę ciężko! — zamyślił się Bulbo. — Niech tam zresztą i topór. Zawołaj waćpan mego ochmistrza. On będzie moim sekundantem. Za dziesięć minut, pochlebiam sobie, obmierzły łeb tego Lulejki stoczy się z jego karku. Hu — uh! hau! żłopałbym krew tego nędznika — wołał dyszący pragnieniem zemsty Bulbo i kłapał zębami jak ludożerca.
— Wasza Książęca Mość wybaczy, ale podług rozkazu królewskiego, muszę bez zwłoki uwięzić Waszą Wielmożność i oddać go w ręce nadwornego kata...
— Ależ co robisz! co robisz, kochanku! — Stój, powiadam ci stój! — zdołał tylko wyjąkać nieszczęsny Bulbo, bo już na skinienie kapitana straż rzuciła się na niego, okryła mu zasłoną głowę, związała ręce i powiodła na plac stracenia.
Ujrzawszy ponury orszak, przechodzący przez podwórze, król, który właśnie gawędził z Mrukiozą, zażył tabaki, kichnął i rzekł: „Pcich! i już po Lulejce! Chodźmy, ministrze, na śniadanie”.
Kapitan Zerwiłebski oddał swego więźnia w ręce naczelnika policji, wraz z wyrokiem śmierci, brzmiącym krótko: „Niniejszem rozkazujemy o wpół do dziesiątej ściąć więźnia”.

WALOROZO XXIV.

— Ależ to pomyłka! — powtarzał nieustannie Bulbo, który nie mógł zrozumieć, czego chcą od niego.
— Bah! bah! pomyłka! — zaśmiał się naczelnik policji — dawać tu kata! Bywaj, kacie!
Pociągnięto biednego Bulbę na rusztowanie, gdzie ponury kat z olbrzymim toporem w ręku stał zawsze w pogotowiu; w Paflagonji bowiem nie upłynął nigdy dzień jeden, żeby król nie wysłał nowej jakiejś ofiary na ścięcie.
Stanął więc nieszczęsny Bulbo na rusztowaniu i miał już-już żywot swój książęcy pożegnać, gdy... (zaraz powiemy, co się stało — musimy jednak przedtem wrócić na chwilę do pałacu, do Lulejki i Rózi).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: William Makepeace Thackeray.