Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom I/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pionierowie nad źródłami Suskehanny |
Wydawca | Gubrynowicz i Schmidt |
Data wyd. | 1885 |
Druk | K. Piller |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mędrzec znajdzie bezpieczny port od nawałnicy:
Pomyśl, że nie król ciebie zsyła w obce strony,
Prawie na lat sto dwadzieścia przed epoką naszego opowiadania, jeden z przodków Marmaduka Temple’a przybył do Pensylwanii ze sławnym założycielem tej osady, z którym łączyła go przyjaźń i jedność religijnego wyznania.
Stary Marmaduke, który używał tej dziwnej nazwy przydomku do imienia jako prerogatywy rodzinnej, przybył na ziemię dającą opiekę prześladowanym, ze znacznym zapasem kapitału, za który nabył wiele tysięcy morgów ziemi pustej i zaopatrywał nią wielu przybywających nowych osadników. Zażywał on z powodu swej pobożności i wzorowych obyczajów powszechnego szacunku u współwyznawców i piastował wśród nich ważne urzęda. Na szczęście swoje rozstał się z tym światem, nim się dowiedział, że zubożał zupełnie. Nadmienić trzeba, że był to los, który spotkał wielu ludzi, który wnieśli swe majątki do kolonij wewnątrz kraju.
Nawykły do wygód, niezdolny znosić trudów i kłopotów właściwych nowo tworzącej się społeczności, majętny przychodzeń ledwo przez wyższość oświecenia i fortuny zdołał czas niejaki utrzymać swój stopień, lecz skoro umarł, niedołężni i nieoświeceni synowie jego nie mogli dotrzymać kroku czynnemu przemysłowi klasy niższej, którą, potrzeba zmuszała do największych wysileń. Taki jest pospolity bieg rzeczy, nawet w teraźniejszym stanie związku amerykańskiego, lecz najczęściej to się zdarzało w spokojnych i nie bardzo przedsiębiorczych prowincjach Pensylwanii.
Potomstwo Marmaduka nie uniknęło losu wspólnego wszystkim, którzy więcej polegali na swoim majątku niżeli na przemyśle.
Wnukowie jego przyszli do tego stopnia niedostatku, nad jaki, w tym kraju szczęśliwym, roztropność, poczciwość i oszczędność upaść niżej nie może. Ta sama jednak duma familijna, co podsycając zbytek przyprowadziła ich do upadku, stała się teraz bodźcem do usiłowań, aby odzyskać niepodległość, znaczenie, a może i bogactwa przodków. Ojciec sędziego, któregośmy niedawno poznali, pierwszy zaczął odzyskiwać to wszystko. Wsparty bogatym posagiem żony, mógł już synowi swemu dać lepsze wychowanie, niżeli to, jakie pospolicie odbierano w szkołach Pensylwanii. Młody Marmaduk umieszczony na pensyi, zaprzyjaźnił się ściśle z młodzieńcem równego prawie wieku, a przyjaźń ta bardzo szczęśliwy wpływ miała na jego los przyszły. Rodzice jego przyjaciela, Edwarda Effinghama, posiadali nietylko znaczny majątek, lecz i wielką wziętość. Należeli oni do bardzo małej liczby w Stanach Zjednoczonych tych familij, które handel uważały za poniżenie i chyba tylko dla przewodniczenia w radzie osady, lub wzięcia oręża na jej obronę, wychodziły za obręb domowego życia. Ojciec Edwarda za młodu wstąpił do służby wojskowej, lecz przed sześćdziesięciu laty nie tak prędko jak dzisiaj otrzymywały się stopnie w wojsku angielskiem. Trzeba było większą część życia spędzie w randze niższej i pocieszać się tylko poważaniem. jakie miał stan wojskowy. Gdy więc stary Effingham po czterdziestu leciech służby został majorem i wziąwszy dymisyą, w swoim domu żył wystawnie, nie dziw, że go uważano za jednę z najznakomitszych osób w osadzie Nowego Yorku. Ministeryum angielskie dla wynagrodzenia jego zasług, ofiarowało mu najprzód połowę płacy, czyli pensyą, a potem rozmaite urzędy równie zaszczytne jak zyskowne. Nie przyjął pierwszej przez szlachetność, drugich przez miłość niepodległości. Wkrótce nawet, skoro się jedyny syn jego ożenił, oddał mu cały swój majątek, składający się ze znacznej sumy na banku publicznym, z domu w Nowym Yorku, wielu folwarków i obszernej przestrzeni ziemi w kraju niezamieszkanym jeszcze, nie zostawując nie zgoła dla siebie i spuszczając się jedynie na przywiązanie synowskie. Kiedy major nie chciał korzystać z hojnych darów ministeryum, ludzie dobijający się łask u dworu, posądzali go o utratę rozumu, lecz gdy się zdał na wolą syna, zaczęto gadać powszechnie, że zdziecinniał, a to wnet pozbawiło go wziętości, jaką miał dotąd. Cokolwiek jednak świat mniemał, major nie żałował swoich postępków. Syn jego tak się sprawował, jak gdyby tylko był rządcą dóbr ojcowskich.
Skoro Edward objął majątki, pierwszem jego staraniem było znaleźć dawnego przyjaciela swojego Marmaduka i ofiarować mu pomoc, jakiej mógł potrzebować.
Zdarzyło się to jak w porę dla młodego Pensylwańczyka, bo właśnie natenczas umarł mu ojciec, a szczupła część spadku rozdzielonego między liczne rodzeństwo, nie czyniła mu nadziei łatwego pokierowania się na świecie, i pełen zdolności do tego, widział się pozbawionym środków. Znając jednak doskonale charakter swojego przyjaciela, oddawał sprawiedliwość jego przymiotom, ale nie zaślepiał się względem jego słabości. Effingham był ufny i niedbały; Marmaduk posiadał bystrą przenikliwość, niezachwianą jednostajność umysłu, czynność i śmiałość w przedsięwzięciach. Zaledwo Edward zaczął mu się oświadczać, zaraz wpadł na projekt równie korzystny dla nich obu. Od słowa zgodzili się między sobą. Wszystkie sumy Effinghama zostały powierzone w ręce Temple’a na założenie handlu w stolicy Pensylwanii, lecz pod jego jednego tylko imieniem, chociaż zysk miał być wspólny. Effingham wymagał tego dla dwóch przyczyn i pierwszą z nich usilnie starał się zataić przed swoim przyjacielem. Była to duma. Zająć się handlem i chociażby za pośrednictwem innej osoby szukać ztąd dochodów, zdawało się to potomkowi rycerskiego domu rzeczą zbyt poniżającą i gdyby świat dowiedział się o przedsięwziętym dopiero układzie, uważałby siebie za zhańbionego na zawsze.
Ale prócz miłości własnej, miał drugi słuszniejszy powód żądać tej tajemnicy. Ojciec jego nie tylko że podobnież był uprzedzony względem handlu, nadto jeszcze szczególnie nie cierpiał Pensylwańczyków, dla tego, że będąc jednego razu z częścią swojego pułku wysłany na granice Pensylwanii dla zatrzymania postępu Francuzów, z kilku pokoleniami indyjskiemi połączonych, nie mógł skłonić spokojnych kwakrów do wzięcia oręża na obronę ich kraju. Gdy więc zmuszony o własnych tylko siłach walczyć z nieprzyjacielem, drogo opłacił zwycięztwo, samo imię kwakra, stało się u niego przedmiotem wzgardy.
Stary żołnierz nie był nigdy zwolennikiem miłujących pokój uczniów Foxa. Ci ludzie prowadzący wzorowe i spokojne życie, zawsze z pogodnym umysłem w świat poglądający, rozwijali się także fizycznie; kiedy więc weteran patrzył na zbudowanych silnie i rosłych kolonistów, wyrażał się o nich z pogardą, mniemał bowiem, że takich olbrzymów powstrzymywał od wzięcia broni w rękę tylko upadek ducha i moralności. Zdawało mu się równie, że pod pokrywką ścisłego przestrzegania form religijnych, nie mogło się ukrywać głębokie nabożeństwo i żyć prawdziwy duch religijny. Edward znając wstręt ojca ku tym ludziom, nie chciał aby się dowiedział o spółce zawartej z kwakrem, bez żadnej innej poręki, prócz jego uczciwości.
Ojciec Marmaduka, jakeśmy już powiedzieli, był potomkiem towarzysza i spółwyznawcy Penna; lecz pojąwszy nad żonę innej religii stał się mniej gorliwym zwolennikiem tej sekty. Temple jednak odebrał z pierwszem wychowaniem zasady religijne panujące w jego prowincyi, a lubo odbywając dalsze nauki w Nowym Yorku, przejął się innem mniemaniem i później w pożyciu z małżonką innego wyznania, bardziej jeszcze odstąpił od swojej sekty; zawsze jednak z jego postępków i rozmów można było poznać kwakra, a wtenczas, kiedy zawierał umowę z Edwardem, na pozór przynajmniej, był nim zupełnie.
W skutek tej umowy, prowadząc handel czynnie i roztropnie, po kilku leciech przyszedł do znacznego majątku. Edward odwiedzał go często i zawsze widział w swoim towarzyszu tak chlubną dla siebie uczciwość i ścisłość, że już skłaniał się podnieść zasłonę pokrywającą ich spółkę, kiedy w tem pierwsze wzburzenia rewolucyjne wybuchnęły widoczniej.
Od dzieciństwa nauczany przez ojca ślepo ulegać władzy rządowej, Edward Effingham w samym początku kłótni między osadami a koroną angielską, okazał się gorliwym obrońcą sprawiedliwych według niego, przywilejów tronu; przeciwnie zaś, zdrowy rozsądek i umysł niepodległy skłoniły Temple’a do wspierania słusznych, jak mniemał, praw ludu. Wrażenia odebrane w młodości rządziły w tym wypadku czynami ich obu. Jeżeli bowiem syn oddanego królowi żołnierza uważał za powinność ścisłe posłuszeństwo rozkazom monarchy; potomek prześladowanego towarzysza Penna, mógł z goryczą przypominać sobie, ile przodkowie jego ucierpieli od władzy królewskiej. Ta różność zdań stawała się częściej powodem do przyjacielskich między nimi sprzeczek, lecz wkrótce rzeczy wzięły, taki obrót, że bez narażenia dawnej przyjaźni nie mogąc się rozprawiać w tej mierze, przyrzekli sobie nawzajem nie wspominać o tem. Z iskier rychło zajął się pożar i osady w owym czasie, kiedy przyjęły nazwisko Stanów Zjednoczonych, stały się widownią wieloletniej wojny.
Kilku miesiącami przed bitwą pod Lexingtonem, owdowiały Edward Effingham, przesławszy w ręce Marmaduka swoje papiery i droższe sprzęty dla przechowania do końca zamieszek, zostawił ojca i opuścił Amerykę. Kiedy jednak wojna wybuchnęła zupełnie, ukazał się znowu w Nowym Yorku, jako dowódzca oddziału wojsk królewskich. Temple zaś natenczas całkiem już należał do tak zwanej strony buntowniczej, wszelkie więc stosunki między dwoma przyjaciółmi musiały być przerwane. Marmaduk przesławszy dalej w głąb kraju żonę i córkę z papierami, kosztowniejszemi ruchomościami tak swojemi jak i powierzonemi przez przyjaciela, poświęcił się usługom publicznym i spełniał rozmaite obowiązki cywilne z poczciwością i zdolnością jemu właściwą. Starając się wszakże być jak najużyteczniejszym ojczyźnie, nie zapominał o interesach swoich własnych. Skoro ogłoszono konfiskatę dóbr Amerykanów, broniących sprawy króla angielskiego w wolnych Stanach, pośpieszył do Nowego Yorku, gdzie sprzedawano je za bardzo małą cenę i kupił znaczną przestrzeń nad źródłami Suskehanny, a ponieważ nie zajmował się już handlem, skoro więc tylko niepodległość Stanów Zjednoczonych została uznana, przemysł swój zwrócił do uprawy roli. Przy pieniądzach, staraniu i wytrwałości, przedsięwzięcie to udało mu się daleko lepiej, niż klimat i górzyste grunta obiecywać mogły. Wkrótce podwoił wartość swoich posiadłości i w epoce naszego opowiadania uchodził za najbogatszego obywatela Stanów Zjednoczonych. Dziedziczką i jedyną jego córką była Elżbieta, którą pierwszy raz ukazaliśmy czytelnikom naszym wracającą z pensyi do domu. Miała ona teraz po śmierci matki, zastąpić gospodynią i panią domu.
Kiedy kanton, w którym leżały dobra Temple’a, zaludnił się tyle, że mógł być urządzony jako powiat, Marmaduk został w nim mianowany najwyższym sędzią. Młody uczeń prawa może uśmiechnąć się na to, lecz oprócz potrzeby, zdolność, doświadczenie i poczciwość jego usprawiedliwiały ten wybór. Jakoż wyroki jego nie tylko były sprawiedliwe, ale nadto mógł zawsze zdać sprawę z pobudek do nich, czegobyśmy życzyli wszystkim sędziom. Zresztą, taki był zwyczaj w nowych osadach, że powierzano urzędy sądownicze obywatelom, którzy przy znakomitszym majątku, mieli opinią nieskalaną i wiadomości ogólne przynajmniej.
Kończąc na tem krótki rys historyi i charakteru niektórych osób niniejszego romansu, przystępujemy do dalszego toku opowiadania, żeby lepiej poznać je z własnych słów i postępków.