<<< Dane tekstu >>>
Autor Anatole France
Tytuł Pisma krytyczne
Podtytuł Buddyzm
Wydawca Polskie Towarzystwo Nakładowe
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Ludwik Bruner
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BUDDYZM.


Nie myślę zupełnie, by Europa mogła uwierzyć w nirwanę; przyznaję jednak, że buddyzm — dziś już lepiej znany — ma szczególny urok dla umysłów wyzwolonych i ciekawych, że łaska Sakya-Muni’ego udziela się z łatwością sercom nieuprzedzonym. Rzecz zadziwiająca: źródło etyczne, które wytrysnęło przed rozkwitem geniuszu helleńskiego u stóp Himalajów, zachowało dotąd całą swą niewyczerpaną czystość i świeżość upajającą. Dla naszej starej cierpiącej ludzkości mędrzec z Kapilawastu jest jeszcze dziś najlepszym doradcą i najmilszym pocieszycielem.
Buddyzm prawie nie jest religią; — właściwie nie ma on swej kosmogonii, ani bogów, ani obrządków. Jest to nauka moralna najpiękniejsza ze wszystkich; światopogląd, który zgadza się z najśmielszemi dociekaniami nauki współczesnej. Bez przelania kropli krwi buddyzm ogarnął Tybet, Birmę, Nepal, Syam, Kambodżę, Annam, Chiny i Japonię. W Indyach samych utrzymał się tylko na Ceylonie, i tak jednak liczy w Azyi czterysta milionów wyznawców. Nie mniej dziwne są jego losy w Europie — w przeciągu ostatnich lat sześćdziesięciu. Pod jego to wpływem najpotężniejszy filozof współczesnych Niemiec stworzył odrazu system, któremu nie można odmówić trwałej wartości. Wiadomo powszechnie, że Schopenhauer oparł teoryę woli na podstawach filozofii buddyjskiej. Wielki mistrz pessymizmu sam do tego się przyznawał; w jego skromnej sypialni stał złoty posążek Buddy.
Rozwój gramatyki porównawczej i nauki religii znakomicie pogłębiły naszą znajomość buddyzmu. Trzeba przyznać, że i kółko teozoficzne, którego poglądy są tak niezwykłe, przyczyniło się w ostatnich latach do rozszerzenia we Francyi i w Anglii zasad Sakya-Muni’ego. Jednocześnie na Ceylonie wielki kapłan Kościoła Południowego, Sumangala składał hołd wiedzy europejskiej. Ten starzec o twarzy z jasnego bronzu, majestatycznie okryty żółtą szatą, żując betel, czytał dzieła Herberta Spencera. Buddyzm, głoszący powszechną miłość, jest życzliwie usposobiony dla wiedzy, a do świętych swych chętnie zaliczył Sumangala Darwina i Littrè’go, gdyż na równi z ascetami dżungli mieli oni żarliwe serce, dobrą wolę i pogardę dóbr doczesnych.
Wogóle Kościół Południowy, na którego czele stoi Sumangala, jest racyonalistyczniejszy i liberalniejszy, niż Kościół Północny ze swą stolicą duchowną w Tybecie. Może być, że przy bliższem zbadaniu okaże się, iż oba wyznania są zeszpecone przez śmieszne obrządki i grube przesądy, ale w swej treści wewnętrznej buddyzm opiera się wyłącznie na mądrości, miłości i litości.
Było to pierwszego maja 1890 roku: agitacya — szczęśliwie powściągnięta — wionęła kurzem wiosennym na stolice Europy, i w powszechności swej objawiła się jako nowa potęga, z którą liczyć się trzeba, — w ten dzień pierwszego maja traf zawiódł mię do cichych sal muzeum Guimet. Tam, samotny, otoczony bożkami Azyi, w cieniu i w ciszy przebiegałem jeszcze myślą sprawy współczesne, od których nikomu nie sądzono się oderwać; rozmyślałem o twardych koniecznościach życia, o prawach pracy, o bólu istnienia; tam to zatrzymałem się przed posągiem starożytnego mędrca, którego głosu dziś jeszcze słucha czterysta milionów ludzi. Przyznaję, porwała mię chęć, by modlić się doń, jak do bóstwa i błagać o tajemnicę dobrego życia, której napróżno szukają rządy i ludy.
I zdawało mi się, że łagodny, wiecznie młody asceta, z nogami skrzyżowanemi na legendowym lotusie, — symbolu czystości — z prawą ręką wzniesioną jak do nauczania, odpowiedział mi dwa słowa tylko: litość i rezygnacya. Cała jego historya, prawdziwa czy legendarna, ale w każdym razie tak piękna mówiła za niego:

»Jam był syn królewski, wychowany w pałacach wspaniałych, w kwitnących ogrodach, gdzie pod bijącymi wodotryskami pawie rozpościerały na murawie centkowane wachlarze. Wysokie mury ukrywały przedemną niedole tego świata, lecz serce me ogarnął smutek, bo jedna myśl była we mnie. Gdy nałożnice moje, skąpane w wonnościach, tańczyły przy dźwiękach muzyki, w oczach mych harem przemieniał się w kostnicę, a jam mówił do siebie: »Otom jest na cmentarzu«.
»Czterykroć opuściłem swe ogrody: spotkałem starca i uczułem, że ogarnia mię zgrzybiałość; spotkałem chorego i dotknęło mię jego cierpienie; spotkałem trupa, i śmierć zagościła we mnie. Spotkałem wreszcie ascetę i pojąłem, że on to posiadł spokój ducha; postanowiłem iść za jego przykładem. Pewnej nocy, gdy w pałacu wszyscy byli uśpieni, rzuciłem ostatnie spojrzenie na żonę i dziecię me śpiące, dosiadłem konia i uciekłem w dżungle, aby rozmyślać nad niedolą ludzką, nad jej przyczynami niezliczonemi i nad sposobem jej usunięcia.
»Zapytałem o to dwóch słynnych pustelników, a ci mię objaśnili, że przez udręczenie ciała człowiek może posiąść mądrość. Przekonałem się jednak, że nie byli oni wcale mędrcami, ja sam po długim poście tak byłem wycieńczony, że pasterze z gór Gaya wołali na mój widok: »O! co za piękny pustelnik: czarny, siny, skóra na nim jak na rybie madżura«. Źrenice moje błyskały w zapadłych oczodołach, jak dwie gwiazdy odbite w głębi studni; byłem bliski zgonu, a mimo to nie zdobyłem upragnionej wiedzy. Dlatego to zaszedłszy nad brzeg jeziora Nairandżanâ, spożyłem polewkę z miodu i mleka, którą mi dała młoda dziewczyna. Wzmocniony tem, usiadłem wieczorem u stóp drzewa Boddhi i spędziłem tam noc na rozmyślaniu. Przed wschodem słońca umysł mój zakwitł, jak lotos biały i zrozumiałem, że cała niedola nasza powstaje z pożądań, które nas zwodzą co do prawdziwej natury rzeczy; gdybyśmy istotnie przejrzeli wszechświat, okazałoby się, że niema czego pragnąć, a wtedy znikłyby też wszystkie nasze cierpienia.
»Od dnia tego wytężyłem wszystkie siły, by w sobie zabić pragnienie, i pouczałem ludzi, by niszczyli je w swych sercach. Głosiłem równość i prostotę, mówiłem: »Ani włosy trefione, ani bogactwa, ani urodzenie nie tworzą bramina. W kim jednoczy się prawda i sprawiedliwość — ten zaiste jest braminem«.
Mówiłem jeszcze: Nie bądźcie pyszni, nie bądźcie zarozumiali; bądźcie łagodni. Zduście namiętności, te wysłannice śmierci, jak słoń depce namiot trzcinowy. Wszystko, czego pożądacie, nie nasyci was, tak jak bezmiar wód oceanu nie może ugasić pragnienia. Duszę nasycicie jedynie mądrością. Nie znajcie nienawiści, ani pychy, ani obłudy. Bądźcie pobłażliwi dla niewyrozumiałych, łagodni dla gwałtownych, obojętni wszystkiemu pośród tych, którzy do wszystkiego się przywiązują. Czyńcie zawsze to, co chcielibyście, by czynili inni. Nie wyrządzajcie krzywdy żadnemu stworzeniu.
»Oto, co głosiłem bogatym i biednym w ciągu lat czterdziestu pięciu, a po ich upływie dostąpiłem błogosławionego spoczynku, którego zażywam wiecznie«.

I złocone bóstwo uśmiechnięte, z wzniesionym palcem, z otwartemi pięknemi oczami — zamilkło.
Niestety! Sakya-Muni, jeżeli istniał, jak w to wierzę, był najlepszym z ludzi. »To był święty!« zawołał pono Marco Polo, słuchając jego dziejów. Tak, był to święty mędrzec. Ale jego mądrość nie stworzona jest dla żywotnych ludów Europy, dla pokoleń tak potężnie odczuwających życie. Lek niezawodny, który on na cierpienie powszechne zaleca, nam się nie przyda. Nawołuje do wyrzeczenia — my chcemy działać; uczy niczego nie pożądać — a pożądanie jest w nas silniejsze nad życie. Jako nagrodę wysiłków obiecuje nam nirwanę, spokój bezwzględny, — sama myśl takiego spokoju zdejmuje nas trwogą niewypowiedzianą. Nie dla nas przyszedł Sakya-Muni, nie on nas zbawi. Nie mniej jednak może być przyjacielem, doradcą dla ludzi najlepszych i najmędrszych. Tym, którzy umieją go słuchać, udziela ważnych i pięknych nauk, a chociaż nie pomaga nam w rozwiązaniu kwestyi społecznej, to balsam jego słów uleczy niejedną skrytą ranę, złagodzi niejeden ból tajemny.
Przed opuszczeniem muzeum Guimet zaszedłem do pięknej sali okrągłej, w której umieszczone są książki. Przeglądałem tam: »Historyę religij indyjskich« przez L. de Milloué, uczonego współpracownika pana Guimet, »Historyę literatury indyjskiej« przez Jana Lahora i inne jeszcze. Czytałem tam między różnemi legendami buddyjskiemi jedną zachwycającą opowieść, którą pozwolę sobie przytoczyć, nie tak, niestety, jak jest napisana, ale tak, jak ją zdołałem zapamiętać. Niezmiernie mię zajmuje, i muszę koniecznie tu ją powtórzyć.

Opowieść o nierządnicy Wasawadatta i o kupcu Upagupta.

Żyła w mieście Mathura, w Bengalu, nierządnica wielkiej piękności imieniem Wasawadatta; spotkawszy raz młodego Upaguptę, syna bogatego kupca, zapłonęła gorącą dlań miłością. Posłała do niego służebną, by mu powiedzieć, że z radością przyjmie go w swym domu. Upagupta jednak nie przyszedł. Był on niewinny, łagodny, pełen litości; posiadał wiedzę, przestrzegał zakonu i żył według przepisów Buddy. Dlatego też wzgardził miłością tej kobiety.
Zdarzyło się, że wkrótce potem Wasawadatta popełniła zbrodnię; sędziowie skazali ją na obcięcie rąk, nóg, uszu i nosa. Zaprowadzono ją na cmentarz, gdzie wyrok spełniono. Wasawadattę pozostawiono w miejscu, gdzie poniosła karę; żyła jeszcze.
Służebnica, przywiązana do Wasawadatty, została przy niej i odpędzała muchy wachlarzem, by poćwiartowana spokojnie umrzeć mogła. Gdy spełniała te miłosierne usługi, ujrzała człowieka, który się zbliżał, nie jako ciekawy, lecz tak jak uprzejmy gość wybiera się w gościnę. W istocie, pacholę niosło parasol nad jego głową. Poznawszy młodego Upaguptę, służebna zebrała odrąbane członki swej pani i ukryła je pośpiesznie pod płaszczem. Syn kupca zbliżył się do Wasawadatty, zatrzymał się i przyglądał w milczeniu tej, której piękność niedawno w mieście błyszczała, jak perła. Tymczasem nierządnica poznała ukochanego i rzekła doń konającym głosem:
— Upagupto, Upagupto! Gdy ciało moje, ozdobione złotymi pierścieniami i przejrzystą tkaniną, było słodkie jak kwiat lotosu, napróżno oczekiwałam cię — nieszczęsna. Póki wzbudzałam pożądanie, nie przyszedłeś! Upagupto, Upagupto! czemu przychodzisz teraz, gdy ciało moje krwawiące i okaleczone przejąć może tylko wstrętem i zgrozą?
Upagupta odpowiedział z niezmierną słodyczą:
— Siostro Wasawadatto, w znikomych dniach twej piękności czcze pozory nie uwiodły mych zmysłów. Oczami ducha widziałem cię już taką, jaką dziś jesteś. Wiedziałem, że ciało twe jest jedynie naczyniem zepsucia. Zaprawdę mówię ci siostro: dla tego, kto prawdę widzi, tyś nic nie straciła. Porzuć więc żal, nie opłakuj cieniów radości i rozkoszy, które cię opuszczają; daj zniknąć złej marze życia. Pojmij, że wszystkie uciechy ziemskie są niby odbicie księżyca w wodzie. Za wiele pożądałaś i stąd twe cierpienie, nie pożądaj już niczego, bądź łagodna dla siebie samej, a będziesz warta więcej od bogów. O! nie chciej już żyć; żyje się tylko wtedy, gdy się tego pragnie, a widzisz, siostro, że życie jest złe. Kocham cię: wierz mi, siostro Wasawadatto, ukój się i spocznij.
Nierządnica wysłuchała tych słów i uznając, że są prawdziwe, umarła bez pragnień i opuściła świętobliwie ten świat ułudny.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jacques Anatole Thibault i tłumacza: Ludwik Bruner.