Początki dziejów naszych
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Początki dziejów naszych |
Podtytuł | Ich linja przewodnia |
Wydawca | Biblioteczka Pogadankowa |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Indeks stron |
Bibljoteczka Pogadankowa
ANTONI CHOŁONIEWSKI
Początki dziejów naszych
ICH LlNJA PRZEWODNIA
WARSZAWA
NAKŁADEM "BIBLJOTECZKI POGADANKOWEJ“
NOWY - ŚWIAT 40
1923.
Jeżeli przebieg dziejów Polski, zwłaszcza w ich męskim okresie, w okresie pełnego ich rozkwitu, cechuje nadewszystko rys wzniosłości, to wzniosłość jest również tem, co charakteryzuje ich zaranie.
Przyczynowego pochodzenia tego rysu należy szukać w pochodzeniu rasy polskiej.
Polacy są Słowianami. Nazywają się jako Słowianie Winidami. (Niemcy do dnia dzisiejszego drobniejsze plemiona słowiańskie zwą Wenden, Wendowie), która to nazwa szeroko rozpościera się na północy i południu Europy. Sami siebie jednak najchętniej i najczęściej nazywają Słowianami w odróżnieniu od żyjących o miedzę sąsiadów, a głównie Niemców. Niemcy, to ludzie, których z powodu języka ich nie można zrozumieć, więc ludzie niejako niemi, Słowianie, to ludzie słowa, wysławiający się i mogący się porozumieć między sobą.
Słowian najstarsi kronikarze-historycy przekazali naszej pamięci, jako lud o instyktach wybitnie pokojowych, niechętnie i tylko z konieczności, wdający się w zatargi wojenne, miłujący pokój, lubujący się w sztukach pięknych, osobliwie w gędźbie, to jest muzyce, śpiewie i pląsach. Złośliwi sąsiedzi germańscy, przekręcając miano Slavus na blisko brzmiące a ubliżające łacińskie Sclavus, t. j. niewolnik, i czyniąc aluzję do tego upodobania w tańcu, przezywali ztąd Słowian Sclavi saltantes, pląsający niewolnicy.
Mitologia słowiańska, w której, jak w każdym systemie religijnym, odbijała się dusza narodu, była świadectwem wzniosłych rysów słowiańskiego charakteru. Bogowie i boginie starosłowiańscy, równie jak liczne półreligijne postacie fantastyczne, były nacechowane przeważnie właściwościami charakteru, jakie spotykamy u istot łagodnych i dobrych.
Polacy, jako odgałęzienie Słowian, nie mogli się zbytnio różnić od pnia wspólnego, przeciwnie, byli Słowianami typowymi, byli wcieleniem tych wszystkich właściwości, jakiemi się szczep słowiański odznaczał. Byli, łatwi, weseli, bujni, pełni ochoty do życia, lubujący się w wesołym wirze towarzyskim, skorzy do biesiad, a nadewszystko gościnni sami i lubujący się namiętnie w gościnności.
Charakter Polaków urobił się przez tryb ich życia i miejsce ich zamieszkania. Rolnicy i myśliwi, nie w wyniosłych wzrośli zamczyskach, jak Germanie, skąd łatwo było dopadać nieprzyjaciela i krwawe toczyć boje, lecz na tle szerokiego nizinnego żyli krajobrazu w drewnianych chatach, wśród pól i łąk, lub w zacisznych leśnych ostępach, gdzie otoczeni głuszą boru i trudnemi do przebycia mokradłami i strumieniami leśnemi, sami nie mieli sposobności do krwawych zaczepek i bezpiecznie żyli od napaści drugich. Pierwszą rzeczą, na jaką Polacy oglądali się przy wyborze siedziby, była natura położenia. Najchętniej obierali sobie za siedziby miejsca trudno dostępne, będące połączeniem lasu i zbiorowiska wody. Las dawał zasłonę przed wdziercą i dostarczał pożywienia w postaci zwierzyny, woda uzupełniała tę ostatnią rybołówstwem.
Na płachetkach suchej ziemi, uzyskanej przez stopniowe wykarczowanie młodszego lasu, zasiewali nasi praojcowie ziarenka rozmaitego zboża, jak to żyta na chleb i na potrawy, oraz delikatniejszą przenicę. Były to zaczątki rolnictwa, któremu z czasem Polacy tak się mieli oddać, że wśród narodów różnych powołań, jako to oddanych rękodziełom, przemysłowi, operacjom handlowym, nauce, sztuce i t. d. Polaków nazwano narodem rolniczym, która to nazwa mu do dziś jeszcze pozostała.
∗
∗ ∗ |
Jeszcze Kościuszko, sto kilkadziesiąt lat temu, mówiąc o narodzie polskim, nazwał go młodzieńcem o uprawie, t. j. kulturze czekającej dopiero na pełne dokształcenie. Rozsypując się już w gruzy rozbiorów, Polska nie miała jeszcze należytego pojęcia o tem, czem jest w istocie, czy młodzieńcem dojrzałym, czy też przekwitłym starcem, którego międzynarodowi medycy sądzili już niezdolnym do dalszego życia i rozwoju. Dziś pytanie to umiemy rozstrzygnąć wcale dokładnie. Polacy nie są ani zbyt starym, ani młodzieńczym narodem. Dawnością nie mogą się mierzyć z Niemcami, czy Francją, czy zwłaszcza z Włochami, których wcześniejsze dzieje zahaczają o ostatki Rzymu i splatają się z światem klasycznym. O setki lat jednak wyprzedzili w rozwoju narodowym naród tak bardzo dziś przodujący światu, jak angielski. Byli już skrystalizowanym narodem o fizjognomji wykończonej, gdy Anglikom nie dostawało do całokształtu narodowego oblicza rzeczy tak elementarnej, jak język własny.
Polacy, jako naród i jako państwo, występują na widownię dziejową w szóstym dziesiątku lat dziesiątego stulecia po Chr., z objęciem władzy przez pierwszego historycznego króla, względnie księcia Mieczysława, czyli Mieszka I z rodu Piastów. Wskazuje nam to już na względną dawność Polski Mieczysławowej. Mieszko I był w swoim rodzie pierwszym monarchą ściśle historycznym, pierwszym chrześcijaninem, ale nie był założycielem dynastji. Dynastja, a więc i państwo istniały już przedtem, nie mamy tylko o tych czasach relacyj ściśle pewnych, wiarogodnych. Dawność Polski tego początkowego okresu jednak jest rzeczą pewną i da się do pewnego stopnia udokumentować. Znamy bowiem imiona przodków Mieszka I-go w kilku generacjach wstecz, aż do założyciela rodu, Piasta, i jeżeli na długość trwania każdej z tych generacyj policzymy przeciętną długość życia ludzkiego, to w sumie otrzymamy okres czasu, który dodany do rachuby historycznej, sprawi, że dawność istnienia Polski będziemy musieli cofnąć o lat kilkadziesiąt do stu kilkudziesięciu czyli przenieść gdzieś na wiek dziewiąty, a w razie długowieczności pierwszych, przedhistorycznych Piastów, nawet na wiek ósmy po Chr.
A ponieważ Piast, który mimo legendarności swych rysów był postacią niewątpliwie realną, nie może oznaczać rozgraniczenia z jakąś pustką i jakąś formację prawno-państwową musiała Polska tworzyć przed czasami tego pierwszego legendarnego księcia-kołodzieja, przeto rzeczą zupełnie logiczną będzie, gdy pierwiastkowemu praistnieniu Polski wyznaczymy wiek siódmy i szósty po Chr.
Takim sposobem znaleźlibyśmy się najściślej u kolebki Polski, Polski rzeczywiście nie takiej, jaką była prawdopodobnie, lecz jaką utworzyła sobie lotna — wyobraźnia ludzka. Wyobraźnia — czyja? Byłoby to niezmiernie szczęśliwym wypadkiem, gdyby autorem tego najstarszego, więcej, niż zamierzchłego łamu historji ojczystej, historji bajecznej, baśniowej, utkanej z mgły zmyślenia, gdybyśmy autorem jego nazwać mogli wyobraźnię ludu polskiego, tego ludu, który patrzał żywemi oczyma na rzeczywistych niegdyś Piastów, Ziemowitów, Ziemiomysłów i Mieszków, który jadł miód z pasieki Piastowej i asystował Mieszkowym postrzyżynom. Byłaby to bowiem pół-bajka dziejowa pół-prawda, byłaby to prawda, przepuszczona przez cudowny filtr fantazji ludowej, prawda, jaką jest każde poetyckie wypowiedzenie się wyobraźni ludu.
Lecz nie. Nie żywe to zmyślenie wyobraźni plemienia, które ową historję — bajkę z łona swego wysunęło, lecz papierowy produkt kronikarzy — przyozdabiaczy dziejów, w dodatku najczęściej cudzoziemców. Z łatwością też rozeznamy się tu między bajecznością swojską a obcym fałszem. Owe najpiękniejsze baśni naszych pradziejów, jak o Lechowem orłem gnieździe, o Wandzie co niechciała Niemca, o ukaraniu niedobrego Popiela, o Piaście i aniołach i t. d. — to baśni — zmyślenia, w których któż nie domyśli się, nie odczuje pochodzenia z głębin narodowej duszy, nawet przez oschłą literacką robotę kronikarzy nie na tyle szkodliwą, aby nie przyzostała w nich woń rodzimego uczucia. A czyż potrzeba Polakowi udowadniać dopiero, że owe pseudobohaterskie bajdy, o Leszkach — Złotnikach, o wojnach polskich z Juljuszem Cezarem, czy cofanie historji Polaków do czasów Aleksandra Wielkiego i splątanie jej z temi czasami, to produkt kronikarzy — pochlebców, obliczony na połechtanie nie tyle nawet dumy, co głupoty narodowej, i że słaby bardzo w nich musi być udział duszy plemienia, które się nie kochało w tego rodzaju grubem ordynarnem kłamstwie.
Gdy wymieciemy, niby śmiecie, bajdy o Cezarach i Aleksandrach, oraz przypominające rabinackie dowcipy, historyjki o podstępach Leszków Złotników, dziwnie obco brzmiące polskiemu uchu, to bajeczna historja Polski, przedstawi się nam, jak istny skarbczyk baśniowy, pełen poezji i tych pierwiastków moralnych, które w narodzie naszym znajdowały zazwyczaj poszanowanie i zaszczyt mu przynosiły.
Poetycznie i pięknie bajeczna historja wyprowadza pochodzenie trzech głównych narodów słowiańskich, od trzech rodzonych braci Lecha, Czecha i Rusa, którzy wyjść mieli z zakarpackiej krainy Chrobacji (Chorwacji). Charakterystyczne jest tu zaakcentowanie braterstwa, które w Słowiańszczyźnie wogóle, a już szczególnie w jej polskim odłamie otoczone było motywem często przewijającym się i podkreślanym w stosunkach między ludźmi (t. zw. bracia ślubni, tradycyjne tytułowanie się wśród szlachty polskiej „panowie bracia“, „pan brat“ i t. d.). Najstarszy z trzech braci zakarpackich, Lech, znalazłszy, według legendy, gniazdo orle, osiedlił się na tem miejscu i nazwał je Gnieznem, a orła białego wziął sobie za godło. To pralegenda pochodzenia Polski i Polaków. Wywód Gniezna zresztą o tyle nie pewny, że przeciwstawia mu się prawdopodobne K’niezno — siedziba kniezia, księcia. Zauważyć warto, że różnolita w swoich pomysłach historja, gdy u prapoczątków innych narodów kładzie dzikie zwierzęta, wilczyce, Polakom oddaje orły, symbol lotności.
Poszczególne fragmenty bajecznej historji polskiej rozmieszczone są w różnych stronach kraju — niema zestrzelenia w jedno ognisko, i prawdopodobnie przy kształtowaniu się legend czynnik lokalny, a w szczególności barwa lokalna grać musiała pewną rolę. Polska północna, względnie zachodnia, dała królewską legendę o białych orłach i Lechu, pierwszym wyrazicielu królewskości. Polska południowa — krakowska, podkarpacka, dała cykl cały legend, upamiętnionych słynnemi mogiłami podkrakowskiemu — o Krakusie, księciu wawelskim, który zabił smoka, ukrywającego się na wawelskim wzgórzu, a porywającego i pożerającego ludzi i bydło. Krakus zbudował zamek książęcy na Wawelu, — o pięknej księżniczce krakowskiej Wandzie, córce poprzedniego, o którą wraz z państwem zabiegał zbrojnym najazdem książę niemiecki Rytygier, a która nie chcąc ulec zbrojnym konkurom, a natomiast pragnąc uwolnić swój lud od obcej napaści, siebie samą złożyła w ofierze i dobrowolnie usunęła się z widowni, topiąc się w Wiśle. Na szczyptę historyczności, mogącą tkwić w tem podaniu, zdawałaby się wskazywać przechowana dotychczas nazwa miejscowości Skoczów na Śląsku nad Wisłą, gdzie Wanda miała pogrążyć się w nurty rzeki, niemniej jak przedhistorycznego pochodzenia mogiła pod Krakowem, znana dotąd w ustach ludu, jako mogiła Wandy, rzekomy wyraz wdzięczności za dobrowolną śmierć ofiarną. Za podobnyż ślad realności przeddziejowego faktu, przetopionego w legendę może uchodzić druga taka mogiła podkrakowska, znana jako kopiec Krakusa i mająca być wyrazem pamięci dla budowniczego Wawelu i założyciela najstarszego Krakowa.
Obie powyższe legendy uzupełnia hypoteza historyczna, odnosząca postać krakowskiego księcia Krakusa, czyli Kraka, do wpływów czeskich, które tu, na krańcach Małopolski, były bardzo wczesne łączyć się z tem zdaje często w Czechach i zresztą na obszarach całej zachodniej Słowiańszczyzny spotykana nazwa miejscowości Kraków.
Kraków na przemian z nadgoplańskiemi osadami Gnieznem i Kruświcą występują w mrocznej prahistorji polskiej jako grody stołeczne. Patrjarchalny książę Polan Lech rezyduje w Gnieźnie. Gdy równolegle z tem na południu (w dzisiejszej Małopolsce) tworzą się inne i, jak się zdaje, późniejsze ośrodki polszczyzny, powstają młodsze polskie centra plemienne, Kraków i Wiślica, ta ostatnia, jak nazwa wskazuje, również nad tą narodową rzeką, mianowicie jej górnym biegiem. Książę Krak i jego bezpośredni następcy rezydują w Krakowie. Plemienny punkt ciężkości nachyla się ku Małopolsce. Jeden z następców Lecha Popiel przenosi siedzibę kneziowską znowu nad Gopło, do starej orlej siedziby Lechowej, do Gniezna, i potem do pobliskiej Kruświcy, położonej wręcz nad Gopłem i będącej naówczas znacznym grodem handlowym. Tutaj, nad tem jeziorem świętem, gadającem rozgwarem przedtysiącletnich fal, na żyznej pszenicznej równinie kujawskiej, rozgrywa się bajecznych, ale już napoły realnych dziejów Polski najważniejszy epizod, solenna, dostojna, nacechowana glorją narodowej świętości — legenda Piasta.
Piast nie jest jakiemś pół czy ćwierć-zmyśleniem, nie jest mitem, jest realnością najrealniejszą, taką, jak jest dla nas Kościuszko. Poprzez mgłę tysiąca nieomal lat przebijają się ku nam jego rysy dostojne, tak wybitne i wyraziste, jak to jest tylko możebne. Wiemy jakiemi były te rysy, zarówno fizyczne, jak duchowe. Dla odtworzenia ich posiadamy dokumenty autentyczne i wiarygodne ponad wszelką wątpliwość, dokumenty, z któremi pod względem autentyczności i wartości źródłowej nie mogłyby się równać najdostojniejsze pergaminy. Dokumentami temi, a raczej tym zbiorem dokumentów jest dusza narodu polskiego, w której Piast żywy, prawdziwy, realny, jaki był, Piast wiernie odpowiadający rzeczywistości, się przechowywa.
Nie mógłby najbieglejszy szperacz, uzbrojony w stosy pergaminów, odtworzyć wierniejszego i ściślejszego konterfektu tego praojca nad ten, który z biegiem stuleci się wylągł i żyje dotychczas w duszy narodu-rasy. Widzimy go, jakim w tem zwierciedle niedoścignionem jest na tle swojej chaty-zameczku u fal kruświckiego jeziora, w cieniu prasłowiańskiej miodnej lipy, dostojnego gazdę-kołodzieja, rządnego i mnożącego swe zasoby, zwożącego do stodół swe złote plony, słynnego swem rzemiosłem, pilnującego swej pasieki, sycącego swe miody, radzącego z matką Rzepichą nad pospólnem dobrem domowem, mądrego i zaradnego, zapobiegliwego i umiejącego patrzeć w najdalszą przyszłość, miłego Bogu i ludziom, uwielbianego przez współbraci, którzy od sąsiedzkiej mądrej porady, od roztropnego zarządzenia sprawami domu-rodziny, od spraw wspólnych całej osady pociągną swemi kmiecemi barki wzwyż ku wyżynom władzy naczelnej, ku zaszczytowi, godności, dostojeństwu i mocy witezia, wodza i księcia.
Oglądając tego najdostojniejszego praojca, widzimy go spowitym we wszystkie cnoty narodu, jakie potem w ciągu tysiąclecia naszej historji kiedykolwiek jaśnieją, widzimy go w blasku wspaniałych cnót społecznych, które samych aniołów sprowadzą pod jego strzechę kmiecą, a wraz z aniołami boże błogosławieństwo, które z jego dostojnej głowy przeleje się na Piastowe syny, wnuki, prawnuki, i prawnuki prawnuków...
Z tego Piastowego promiennego poranka wkroczymy teraz w Piastowskie południe. Z bajki w ścisłą prawdę dziejową. Z dzieciństwa w wiek męski. Z pierwszych poczynań monarszych potomków króla-kołodzieja w najpromienniejszą epokę narodu, epokę Bolesławów. A chociaż po cudnym tym polskim poranku i po długim pogodnym dniu polskim, roztęczonym po Piastowskiej pracy przygotowawczej, na nieboskłon nasz zaciągną się kiedyś na całe pokolenia czarne i, zdawać się już będzie, że beznadziejne chmury, to jednak dziatwy kruświckiego praojca nie ogarnie nigdy mrok zwątpienia... Ona zachowa na wieki tę w chacie nadgoplańskiej przez aniołów bożych, gości króla-kołodzieja, zaszczepioną ufność, że Polska, do całości planów Przedwiecznego potrzebna, żyć będzie wiecznie.
Bydgoszcz, 28 września 1923 r.
Warszawa, Nowy-Świat 40 — Telefon 319-87
Redaktor: Helena Sadkowska.