<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom I-szy
Część pierwsza
Rozdział IX
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

— Wąż, którego ogrzeję przy mojem ognisku — ależ przesadzasz panie Ricoux — wyrzekł inżynier z uśmiechem. — Patrzysz na rzeczy zbyt czarno. Ta biedna kobieta jest wdową, matką rodziny, jej mąż był nierozważnym, to prawda, lecz umarł. — Obowiązkiem zatem jest moim uczynić coś dla niej, czego też nie zaniedbam. Gdybym nie mógł umieścić jej u mojej siostry, przeznaczę dla jej sumkę pieniędzy, z której wyżywićby się mogła w oczekiwaniu jakiego zajęcia. — Zrobiłeś pan bilans? — zapytał po chwili, zmieniając ton.
— Tak panie, oto jest — odpowiedział Ricoux, podając arkusz papieru zapisany cyframi.
— Siedem tysięcy sto dwadzieścia trzy franków, trzydzieści centymów — rzekł pan Labroue, rzuciwszy nań okiem.
— Tak panie; w tej chwili je przyniosę.
— Szczególną manię zaiste masz kochany Ricoux — rzekł śmiejąc się inżynier — jestem kasy erem mojego kasy era! Dlaczego nie zachowasz tych pieniędzy w twej kasie żelaznej?
— Miałem już zaszczyt oznajmić panu, że odpowiedzialność przestrasza mnie. Nie nocując w fabryce, nie mogę ręczyć za to co nastąpić może. — Gdyby pana okradziono podczas nocy, cierpiałbym nad tem, lecz nie miałbym sobie nic do wyrzucenia i pan zarówno nie mógłbyś mieć do mnie pretensyi w tym względzie. — Żadna niedogodność z tego wyniknąć nie może, iż pan te pieniądze przechowasz u siebie, ponieważ mam klucz od pańskiej kasy, któregobym użył w potrzebie.
— Na honor! — jesteś dziwakiem panie Ricoux.
— Być może, lecz to mnie uspokaja.
Kasyer przyniósł po chwili 7123 franków 30 centymów, oddał je panu Labroue, który umieścił takowe w oddzielnej skrytce swej ogniotrwałej kasy, jak to czynił każdego wieczoru. Jednocześnie dało się słyszeć uderzenie dzwonu oznaczające zamknięcie Warsztatów. — Ricoux pożegnawszy pryncypała odszedł, a za chwilę chłopiec posługujący w biurze, przyszedł po odebranie rozkazów na dzień następny.
— Nie mam żadnych poleceń tego wieczora, Danielu — rzekł inżynier — możesz odejść.
Daniel opuściwszy gabinet, włożył czapkę na korytarzu i przebiegł szybko dziedziniec, kierując się ku bramie. Drzwi zostawały otwartemi z pierwszem uderzeniem dzwonu, aż do chwili, w której majstrowie ukończywszy przegląd warsztatów, oddawali Jakóbowi Garaud arkusze papieru, na których zapisaną była ich obecność w fabryce, a jakie on składał w stancyjce Joanny, aby przybywszy nazajutrz „ano, zaznaczyli na nich swe przyjście. — Chłopiec posługujący, Daniel, zamiast wyjść, zatrzymał się przed stancyjką Joanny.
— Cóż to Jurasiu! — zawołał, w głąb zaglądając, — nie wyjdziesz dziś pozdrowić swego towarzysza? Dziecię się ukazało.
— Co tobie? — zawołał Daniel, — oczy masz czerwone, czego płakałeś?
— Mama jest zmartwioną — rzekł Juraś.
— Zmartwioną? — powtórzył Daniel.
— Co się stało? — pani Fortier zapytał drzwi uchylając.
Joanna płakała.
— Powiedz pani proszę, co ci się przytrafiło. Widząc cię płaczącą, serce mi się ściska.
— Ach! mój Danielu — wyjąkała łkając — jestem nieszczęśliwą, bardzo nieszczęśliwą, niedola ściga mnie wszędzie!
— Niedola? — cóż znów takiego?
— Wypędzają mnie ztąd!
— Wypędzają, panią? — zawołał chłopiec zdumiony tą wiadomością — to niepodobna!
— Nieszczęściem! tak jest!
— Ależ nie pan Labroue to zrobił.
— A któżby inny?
— Jakto on, czy być może? — I za co, dlaczego? — Cóż pani ma do zarzucenia?
Zapytana opowiedziała w krótkości, powody niezadowolenia inżyniera.
— Ach! — zawołał Daniel, wysłuchawszy wszystko, — teraz nie dziwię się temu. Pan Labroue jest nieugiętym pod względem przepisów. Zdaje się, jak gdyby w wojsku kiedyś służył. Pani wykroczyłaś przeciw temu, czego on strzeże najpilniej i co kocha prawie. — Lecz nie martw się pani, to wszystko da się jeszcze naprawić. — Znasz dobrze naszego pryncypała, żywy jak proch, lecz w głębi serca nie masz szlachetniejszego i uczciwszego nad niego człowieka. On pani nie oddali, nie może oddalić wdowy po Piotrze Portier. Nie! — on panią miejsca nie pozbawi.
— Ja sama odejdę Danielu! — za tydzień, nie będzie mnie już w fabryce — odrzekła z żalem Joanna. — Dobrze jednakże powiedziałam panu Labroux, że to mu nie przyniesie szczęścia.
— Próżno to na wiatr rzucone słowa w przystępie uniesienia, pani Portier. Jestem pewien, że pan Labroue zastanowiwszy się, żałować będzie swego postąpienia i że już go może nawet żałuje w tej chwili.
— Ja tego mu nie zapomnę, nie zapomnę nigdy!
— Źle pani czynisz, nie trzeba pozwalać owładnąć się gniewowi, należy zapanować nad sobą. Wszystko to inny obrót przybierze i pani z nami pozostaniesz. Dobranoc pani Fortier, dobranoc mały, uściskajże swego kolegę.
Daniel pochwycił Jurasia, ucałował go i wyszedł. — Joanna czekała z zamknięciem drzwi, dopóki arkusze nie zostaną jej złożonemi. — Dziesięć minut upłynęło, po których Jakób Garaud ukazał się w progu.
— Oto papiery — rzekł, kładąc je na półce przy oknie. — Cóż słychać nowego?
Juraś podszedł ku niemu i wziął go za rękę.
— Mama jest smutna — rzekł — bardzo smutna, panie Jakóbie, odchodzimy z fabryki.
Nadzorca zadrżał.
— Jakto, opuszczasz pani fabrykę? — zawołał patrząc na młodą kobietę, po obliczu której łzy płynęły. — Joanna poruszyła głową potwierdzająco.
— A więc stało się to, co przewidywałem! — zawołał Garaud — pan Labroue zgromił panią, pani odpowiadałaś, rozgniewał się i oto...
— Wygnał mnie! — dokończyła Joanna.
— Podrażniłaś go, jestem tego pewny.
— Oburzyły mnie jego nagany, słuszne być może, lecz które w sposób mniej brutalny wypodzianemi być mogły. Nieodwołalnie za tydzień opuszczani fabrykę.
— Za tydzień?
— Tak. — Pan Labroue chciał mnie zatrzymać do końca miesiąca. Odrzuciłam tę jałmużnę.
— I gdzież pani się udasz za tydzień, co poczniesz z sobą?
— Gdzie pójdę? — nie wiem, — co pocznę? — Będę pracowała! — O! potrzeba mi, będzie ciężko pracować, ażebym zarobiła na chleb dla siebie i dzieci!
— Posłuchaj mnie Joanno! — Nienależy pogorszać dobrowolnie położenia i tak dość trudnego. Pan Labroue może zmienić postanowienie, jakie powziął w chwili wzburzenia.
— Ja chcę odjechać!
— Koniecznie?
— Tak, powtarzam, że chcę odjechać i odjadę:
— Tu jednak masz spokój, pewność utrzymania.
— Mniejsza że je utracę, zastąpię to pracą.
— A już ja nie zobaczę cię więcej?
— Tym lepiej, nie widząc mnie, zapomnisz prędzej.
— Przypomnij co ci mówiłem. Ta moja miłość jest życiem dla mnie. — Przestać cię kochać, jak przestać oddychać jest mi niepodobna! — Proszę cię na wszystko Joanno, nie bierz tej sprawy nazbyt do serca. Jutro pomówię z panem Labronx, ażeby ciebie pozostawił.
— Panie Garaud, zakazuję ci tego!
— Ależ zastanów się, nędza cię czeka!
— Mając odwagę można się z nią oswoić. Cokolwiek! bądź zarobię, wyżyję z tego.
— Zabijesz się pracą, zniszczysz swe drowie! — znasz moje uczucia dla ciebie. Powtarzani ci, to co mówiłem dziś rano. Kocham cię! — bądź mi wzajemną, żyjmy razem.
Młoda kobieta, zerwawszy się stanęła w dumnej postawie.
— Żyć z tobą? — zawołała — jak śmiesz zobelżać mnie podobną propozycyą?
— Przysięgam na to, co jest mi najświętszem na świecie, przysięgam na mój honor, na pamięć zmarłej mej matki Joanno, przysięgam, że nazajutrz po dniu, w jakim upłynie, dziesiąty miesiąc twego wdowieństwa, zaślubię ciebie.
— Szalony! — zawołała — cóżbym ci ja przyniosła w posagu, dwoje moich dzieci i nędzę.
— Z tobą Joanno podwoję odwagę, podwoję siłę do pracy. Z tobą jestem pewien, że zostanę bogatym i zostanę nim prędko!
— Mamo! — zawołał Juraś — nie zasmucaj pana Jakóba. On obiecuje, że będzie bogatym, a gdy będzie bogatym, kupi mi drugiego konika, wielkiego drewnianego konika, daleko piękniejszego, nieprawdaż panie Jakóbie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.