Podpalaczka/Tom II-gi/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | II-gi |
Część | pierwsza |
Rozdział | X |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Nakoniec przecie się dowiem! — szepnął Soliveau. — Jesteś bogatym, tak! — dodał głośno po chwili — dzięki wynalazkowi, jaki zrobiłeś, a następnie sprzedałeś go dobrze.
— Który sprzedałem memu teściowi, Janowi Mortimer — odpowiedział Garaud.
— Nie o tem mówię — rzekł Owidyusz — lecz o maszynie wynalezionej przez ciebie w ciągu lat pięciu, podczas których nie widzieliśmy się z sobą.
Były nadzorca powtórnie dziwnym wybuchnął śmiechem.
— Ha! ha! ha! — zawołał — ty głupcze, głupcze! Czyliżem ja znał kiedy jakiego Owidyusza Soliveau?
I przystąpił ku swemu mniemanemu kuzynowi w groźnej postawie, z zaiskrzonemi oczyma. Owidyusz zerwał się zatrwożony, gotów do ucieczki.
— Czyż ja pochodzę z Dijon? — mówił Jakób dalej — czyż się nazywam Pawłem Harmant, ty głupi błaźnie? Paweł Harmant umarł, umarł w szpitalu. Ja byłem jego kolegą w fabryce; powierzył mi swoją książeczkę legitymacyjną, nakazując odesłać takową rodzinie; lecz gdy potrzeba mi było ocalić swą głowę, przybrałem nazwisko Pawła Harmant. I tyś nie odgadł tego? ty nędzny idyoto? I wierzysz ty ciemne zwierzę, ty wierzysz, że ja jestem twoim kuzynem, Pawłem Harmant?..
Konwulsyjnie drgające oblicze Jakóba przybrało wyraz przerażający; policzki mu nagle zapadły i z czerwonych stały się trupio blademi, na jego ustach widniały kłęby białej piany. Owidyusz uczuł dreszcz, przebiegający po ciele, niepokój jego w przestrach się zmienił.
— Czy nie wlałem mu zbyt wielkiej dozy tego płynu? — myślał z obawą — a skutkiem tego nie halucynacya, lecz grozi mu, być może, obłąkanie?
I stał nieruchomy, wpatrując się w tego, którego przed chwilą nazywał „swoim kuzynem.“
Garaud po raz trzeci wybuchnął śmiechem, lecz tym razem był on głuchym i ponurym, jak śmiech wybiegający z piersi obłąkańca.
— Ha! ha! ha! czyliż nie dobrze zrobiłem? — wołał, podchodząc ku cofającemu się z przestrachem Owidyuszowi; — czyż nie działałem, jak człowiek rozumny działać powinien? Podpaliłem fabrykę w Alfortville, gdzie byłem zarządzającym; zamordowałem inżyniera Labroue, mego pryncypała, ukradłem plany przezeń narysowane do nowej maszyny, zabrawszy razem z jego kasy sto dziewięćdziesiąt tysięcy franków, co jest majątkiem! Podstępny, a chytry, rozważający wszystko, wróciłem na miejsce popełnionej zbrodni po dokonaniu kradzieży. Wzbudziłem podziw moim zapałem i odwagą, skoczywszy w płomienie dla uratowania kasy, którą już przed tem wypróżniłem... następnie w chwili gdy miał się zapaść dach pawilonu, wyskoczyłem oknem, na wieś wychodzącem. Ocalony zostałem wtedy, gdy sądzono mnie być zagrzebanym pod palącemi się zgliszczami, gdy wierzono, żem stał się ofiarą mego poświęcenia, a Joanna Fortier... Ha! ha! ha! — ta kobieta, na której zemścić się postanowiłem, została skazaną zamiast mnie, na dożywotnie więzienie!... Odtąd Jakób Garaud nie istniał już więcej; popłynąłem do Anglii pod nazwiskiem Pawła Harmant, mojem obecnem nazwiskiem, i wylądowałem w New-Jorku... Na okręcie „Lord-Major“ — mówił dalej przerywanym głosem — spotkałem pewnego głupca, Owidyusza Soliveau, w którego wmówiłem, że jestem jego kuzynem; dzięki mym rudym włosom, ufarbowanym na czarno, nie powziął ów błazen najmniejszego podejrzenia w tym względzie... Od niego to dowiedziałem się wielu szczegółów, dotyczących Mortimera i jego córki Noemi... Chytrością i podstępem zdołałem pozyskać sobie serce dziewczyny, zaślubiłem ją i zostałem wspólnikiem jej ojca. Ha! nie jest że to rozumne postępowanie? Dziś jestem nietylko milionerem, ale uczciwym człowiekiem, słowo honoru uczciwym, nad wyraz uczciwym!...
Tu przerwał opowiadanie.
— Dlaczego tak patrzysz na mnie ty... ty? — wołał po chwili ochrypłym głosem, biegnąc ku omdlewającemu prawdę z przestrachu Owidyuszowi; — wszak ty mnie nigdy nie widziałeś, nie znasz mnie wcale!... Joanna Fortier była jedynym świadkiem popełnionej zbrodni... ona zna tylko Jakóba Garaud! Czemu wpatrujesz się we mnie? Jakób Garaud zginął pod walącemi się gruzami fabryki Alfortville, zginął! Obecnie ja jestem Pawłem Harmant, wspólnikiem Mortimera!
Tu nędznik przyłożył nagle rękę do swych piersi; ból ostry przeszywał mu serce, czuł, iż pożerają go w7ew|iętrzne płomienie. Głucha skarga, rodzaj ponurego jęku wbiegła z ust jego i nagle, pochwycony nerwowym spazmem, zakręcił się wkoło, podniósłszy ręce w górę, i padł bez zmysłów na ziemię. Owidyusz przyskoczył ku niemu.
— Umarł! Boże... czyżby on umarł?! — zawołał z trwogą — dla mnie byłoby to nieszczęściem w samej rzeczy!
I położywszy z pośpiechem rękę na lewej stronie piersi Jakóba, uczuł się uspokojonym; serce gwałtownie uderzało.
— A więc nie umarł — zawołał z uśmiechem tryumfu; — to skutek płynu kanadyjskiego, skoro odzyska zmysły, o niczem pamiętać nie będzie. Ach! Jakóbie Garaud — mówił dalej — jesteś mistrzem w swej sztuce, zaprawdę, lecz i ja nie jestem głupiem zwierzęciem, jak mnie nazwałeś; od pierwszej chwili byłem pewien, że ty nie jesteś Pawłem Harmant. Masz wielki majątek, tem lepiej, ponieważ jakaś zeń cząstka i mnie się dostanie! Pochwyciłeś mnie w swe szpony... trzymałeś...
teraz nawzajem ja trzymani ciebie! Wszystko to, co mi opowiedziałeś, wyryło się głęboko w mojej pamięci... zapisze sobie te szczegóły.. Pięknie spełniłeś swój obowiązek, ty podpalaczu, morderco! I ty, ty śmiałeś udzielać mi nauk moralnych, ty? — dodał — czekaj drogo mi zapłacisz za tę swoją moralność!
— Według objaśnień Cuchillin’a — mówił dalej Owidyusz, jest to omdlenie, które trwać będzie przez kilka godzin, nie przedstawiając zresztą żadnego niebezpieczeństwa. Położę na łóżku mego mniemanego kuzyna, a skoro się obudzi, porozmawiamy z sobą jak trzeba.
Tu podniósłszy leżącego bezwładnie na ziemi Jakóba, poniósł go, nakrył kołdrą, umieścił mu głowę na poduszkach i odszedł do swego pokoju, gdzie udawszy się na spoczynek, zasnął niebawem.
Nazajutrz, wstawszy równo ze świtem, udał się do chorego, i z progu spojrzał nań uważnie. Garaud nie poruszał się wcale, ciężki wszelako i chrapliwy oddech jego świadczył, że żyje.
Soliveau zbliżył się do łóżka, ujął zlekka rękę śpiącego, a położywszy palec na arteryi, zaczął puls śledzić z uwagą. Puls uderzał najregularniej.
— Zostawmy go w spokoju — rzekł, siadając przy stole, na którym znajdowały się papiery i plany, rozpoczęte wczoraj przez byłego nadzorcę.
Godzina upłynęła w milczeniu, gdy nagle szmer lekki zwrócił jego uwagę; — mniemany Paweł Harmant poruszył się. Soliveau podszedł ku śpiącemu, oczekując zupełnego jego przebudzenia, które nastąpiło za chwilę. Jakób otworzył oczy, poczem, zerwawszy się nagle, spojrzał niespokojnym wzrokiem wokoło siebie. Na razie umysł jego, zasnuty jak gdyby mgłą ciemną, nie zdołał zdać sobie sprawy, ani mu wyjaśnić, co znaczy ów pokój nieznany, w jakim się znalazł. Dwukrotnie potarł ręką czoło, jak gdyby usiłując rozproszyć ciemności, przysłaniające mu pamięć.
— Gdzie jestem? — nagle zapytał.
— W Kingston, w hotelu „Pod trzema gwiazdami“ — odrzekł Soliveau.
— Dlaczego ja śpię nierozebrany?
— Ha! ha! kuzynie — zaśmiał się nikczemnik — nic sobie zatem nie przypominasz?
— Przypominam sobie to tylko. żem pracował przy tym stole tam, obok ciebie — rzekł Garaud, siadając na brzegu łóżka.
— Dobrze pamiętasz, tak było... — odparł Owidyusz z półuśmiechem; — lecz siedząc tam, nagle powstałeś z osłupiałym wzrokiem, gestykulując jak szalony, prawiąc dziwne jakieś historye, klnąc mnie ze wściekłością w spojrzeniu, z pianą na ustach, z siniała twarzą: myślałem, doprawdy, żeś zmysły utracił.
Jakób skoczył na środek pokoju.
— Co to znaczy? ja... ja opowiadałem jakieś historye? — zawołał, drżąc cały.
— Tak, miałeś uderzenie na mózg — odparł spokojnie Owidyusz; — pracujesz zbyt wiele, nużysz, męczysz swój umysł i kiedykolwiekbądź zabić cię to może. Podobne ataki są nader niebezpieczne, szczęściem, że teraz zdrowym cię widzę.
Jakób przechadzać się zaczął w ponurem zamyśleniu.
— Czuję się bardzo osłabionym — rzekł — ręce i nogi mam jakby pogruchotane.
— Ha! nic dziwnego, na tyle gestów i wściekłych ruchów — odpowiedział Owidyusz — ręce, nogi i język biegały ci jak śmigi u wiatraka, poczem nagle upadłeś i zaniosłem cię na łóżko.
— Dlaczego nie przyzwałeś doktora? — pytał mniemany Harmant.
Owidyusz zawahał się z odpowiedzią.
— Dlaczego? — powtórzył.
— Tak, pytanie dlaczego? — Przezorność nie pozwalała mi tego uczynić.
— Nie rozumiem, mów jaśniej! — wołał z niepokojem były nadzorca fabryki.
— Mówiłeś, krzyczałeś, opowiadałeś straszne jakieś rzeczy; niepodobna mi było dozwolić, ażeby obcy człowiek to słyszał.