<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom IV-ty
Część druga
Rozdział I
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Paweł Harmant, czyli raczej Jakób Garaud, wyjeżdżając rano do fabryki, powiadomił swą córkę, iż z przyczyny nader ważnych interesów, potrzebujących niezwłocznego załatwienia, nie wróci na śniadanie, ani na obiad.
— Czas będzie mi się wydawał nieskończenie długim — odpowiedziała Marya, żegnając się z ojcem — lecz skoro koniecznie tak być musi, do jutrzejszego zatem widzenia.
Wysiadłszy w Courbevoie, przemysłowiec rozkazał stangretowi wracać do Paryża.
— Nie będziesz mi potrzebnym — rzekł — przez dzień cały, ale ponieważ zostanę do późna w fabryce przy pracy, przyjedziesz tu po mnie.
— O której godzinie?
— Przyjedź o wpół do pierwszej po północy i zatrzymaj się w ulicy, naprzeciw głównej bramy fabryki... Stróża do otwierania drzwi budzić nie potrzeba.
— Dobrze panie.
Garaud wszedł do restauracyi, znajdującej się w pobliżu, gdzie zwykle jadał, gdy interesa powoływały go rano do Courbovoie i rozkazał by mu przysłano obiad na dwie osoby, punktualnie na szóstą.
Wracając do fabryki, podszedł do żony stróża.
— Widziałaś pani — zapytał — tego mężczyznę, który przychodził tu do mnie wczoraj, około szóstej godziny?
— Widziałam, panie.
— Będziesz mogła go poznać?
— Doskonale.
— Ów pan przyjdzie dziś do mnie wieczorem. Jest to inżynier, z którym będę pracował długo w noc dzisiaj. Ani ty jednak, ani twój mąż niepotrzebujecie czuwać, czekając mego odjazdu; możecie wcześniej, jak zwykle udać się na spoczynek. O wpół do szóstej, przyjdziesz urządzić stół w moim gabinecie i położyć dwa nakrycia. Przyniosą nam obiad z restauracyi.
O wpół do szóstej żona stróża, otworzywszy drzwi Owidyuszowi, przyszła stół nakryć do obiadu. Garaud podszedł z pośpiechem ku wchodzącemu bandycie; mrugnięciem oka dał mu znak, niepostrzeżenie wskazując obecną kobietę i przemówił doń po angielsku.
Soliveau zrozumiawszy o co chodzi w tym samym narzeczu odpowiedział. Pobyt w New-Jorku obeznał obu z mową angielską.
— Czy wszystko gotowe jak należy? — zapytał Harmant.
— Wszystko, najskrupulatniej.
— O szóstej zatem obiadować będziemy...
All-right!..
Garaud rozłożył na biurku mechaniczne plany i obaj nędznicy, o szczegółach konstrukcyi maszyn mówić pozornie zaczęli.
— O której godzinie rozkazałeś przyjechać swemu stangretowi? — pytał Owidyusz po angielsku.
— O wpół do pierwszej po północy... Czekać będzie za bramą — odrzekł Garaud.
— Dobrze.
— Czy owa mała pójdzie sama, lub z towarzyszką?
— Sama; trudności nad któremi przemyśliwałem, szczęśliwym trafem się usunęły.
Po ukończeniu nakrycia stołu, żona stróża odeszła.
— Obejrzyj no to... — wyrzekł wtedy Owidyusz, dobywając z kieszeni przedmiot, starannie okręcony papierem, który rozpakowawszy, położył przed Jakóbem Garaud.
Był to nóż, kupiony w sklepie przy ulicy de Bourbon. Ostrze stali błysnęło. Garaud pomimo całej odwagi wytrawnego łotra, mordercy, zadrżał.
— Hę? nieprawdaż co... tym cackiem, możnaby rozpłatać wołu... — mówił Soliveau.
— Twoja córka winna mi być wdzięczną do śmierci.
Szósta uderzyła na ściennym zegarze, a jednocześnie zapukał ktoś we drzwi.
— Można! — zawołał przemysłowiec.
— Ukazał się posługujący w fabryce, a z nim chłopiec z restauracyi, niosący obiad.
— Marchais... — wyrzekł Harmant — będziesz nam usługiwał, a ty przyjdziesz po te talerze jutro z rana — dodał, zwracając się ku chłopcu z restauracyi.
Obaj z Owidyuszem siadłszy do stołu, w angielskim języku prowadzili dalej rozmowę.
Obiad trwał krótko.
— Czy mam uprzątnąć? — pytał Marchais.
— Nie potrzeba, zostaw wszystko jak jest i podaj nam lampy, zaraz poczniemy pracować.
O siódmej, robotnicy i oficyaliści opuścili fabrykę.
Marchais przyszedł zapytać raz jeszcze, czyli pryncypał potrzebować go nie będzie.
— Nie, mój chłopcze... — rzekł Harmant — możesz odejść. Powiedz stróżowi ażeby nam nie przeszkadzał pod żadnym pozorem i powtórz co powiedziałem, iż może udać się na spoczynek o zwykłej godzinie.
— Posługujący wyszedł.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.