Podróż Polki do Persyi/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż Polki do Persyi |
Data wyd. | 1904 |
Druk | Aleksander Tad. Jezierski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cała część II |
Indeks stron |
Religia. — Sziici i Sunnici. — Ali, Ilassein Imami. — Mułłowie i Muszdeidzi. — Sekty: babiści. — Giebrzy, wielbiciele ognia. — Moharrem, teatr religijny. — Przedstawienia w Takieh.
Persowie tworzą w mahometanizmie odrębny zupełnie odłam Sziitów, czczących jako świętych Alego, zięcia Mahometa i jego potomków, Imamów.
Po śmierci Mahometa, który nie pozostawił męzkiego potomka, halifat pozostał bez następcy — halifat, przedstawiający najwyższą władzę duchową i doczesną, jaką w swych rękach jednoczył prorok. Niezwłocznie wytworzyły się dwie wrogie partye: jedna, pragnąca wynieść na godność halifa Abu-bekra, ojca trzeciej, a ulubionej żony Mahometa Aiszy, druga, ofiarowująca go Alemu, pokrewnemu proroka i mężowi jedynej jego córki, Fatmy. Stronnictwo Abu-bekra odniosło zwycięztwo; Ali zaś i jego zwolennicy, później zaś jego synowie Hassan i Hossein, jako też rodziny tychże, zostali zwykłym w historyi świata trybem — przez zwycięzców wymordowani.
Następca Abu-bekra, halif Omar, zawojował Persyę i zaszczepił w niej islamizm. Wszystkie sympatye podbitego narodu zwróciły się — przez naturalną reakcyę — ku Alydom (potomkom Alego), których prześladowania i męczeństwo było poniekąd obrazem nieszczęść Iranu. Przytem młodszy syn Alego, Hossein, poślubił był księżniczkę perską, córkę ostatniego króla z dynastyi Sasannidów[1], pozbawionego tronu przez zaborców. Tenże Hossein, nie chcąc uznać za halifa Yezida-ben-Moawiah, drugiego króla z rodziny Omyadów, która zawładnęła halifatem po śmierci Omara, zmuszony był — chroniąc się przed gniewem Yezida — opuścić Medynę i uciec do Mekki. Mieszkańcy miasta Kufy (na południo-wschodzie Małej Azyi, terytoryum tureckie), oddani sprawie Alydów, wezwali wówczas Hosseina, ofiarowując mu przytułek w murach swego grodu i ogłaszając go za jedynego prawdziwego halifa, następcę proroka. Obawiając się smutnych dla siebie następstw z takiego postawienia sprawy, Yezid-ben-Moawiah wysłał przeciw Hosseinowi wojska, które spotkały go w pobliżu miasteczka Kerbelah, w otoczeniu 62 osób jego rodziny. Nastąpiła znów rzeź ogólna. Hossein, jego żony, dzieci i wszyscy towarzyszący mu Alydzi śmierć męczeńską ponieśli.
Sunnici zaś, muzułmanie tureccy, którzy za następcę proroka uznali Abu-bekra, odrzucając w zupełności kult Alydów i Imamów, czczą Omara, następcę Abu-bekra.
Sziici, w których umyśle z imieniem tego halifa wiąże się podbój kraju, żywią dla jego pamięci nienawiść.
Grobowce Imamów są miejscami świętemi i celem pobożnych pielgrzymek. Imamów było ogólnie dwunastu. Ostatni z nich, „Mahady”, przeniesiony został przez Ałłaha w 260-ym roku „hegiry[3],” a w 880-ym naszej ery w miejsce niewiadome, gdzie czeka dnia, w którym cała ludzkość nawróci się na islamizm. Najwięcej czczonym przez Persów jest, rozumie się, Imam-Hossein, którego święte zwłoki spoczywają w Kerbelah, na terytoryum tureckiem, gdzie poniósł śmierć męczeńską.
Mułłowie, strzegący grobu, sprzedają wiernym grudki ziemi, mającej cudowne własności, a wydobytej z miejsca, na którem rozłożone były namioty Hosseina. Zważywszy, że zabito go przed lat z górą tysiącem, trzeba przyznać, że namioty musiały zajmować poważny obszar, by świętej ziemi starczyło po dni nasze na setki tysięcy pielgrzymów, nawiedzających rok rocznie grób proroka.
Ludzie bogaci i wielkiego rodu nieraz każą się chować na cmentarzach miast, słynących z grobów Imamów: w Messedzie, gdzie spoczywa Imam-Resa, w Kasbinie, w Kerbelah, wreszcie w Kum, dokąd grobowiec Fatmy, żony Alego a córki Mahometa ciągnie pobożne tłumy ze wszystkich zakątków Persyi.
Królowie odbywają te pielgrzymki narówni z prostymi śmiertelnikami. Fat-ali-Szah pieszo, na znak pokory, przebywał przestrzeń od wrót miasta do grobowca, który zbogacił przytem mnóstwem cennych darów. Grobowiec ten odznacza się wielkim przepychem. Trumna i otaczająca ją naokół balustrada wykute są w srebrze. Na nabitych złotemi blachami drzwiach sanktuaryum wyryto napisy z Koranu. Mnóstwo złożonych naokół grobowca ofiar, drogocennych kamieni i kosztownych przedmiotów, świadczą o naiwnej wierze tłumów.
Sziici więc (Persi) różnią się przedewszystkiem od Sunnitów (Turków i Arabów) kultem dla Alydów, którzy prześladowani byli przez Sunnitów. Jednym z punktów, dzielących jeszcze te dwa szczepy Islamu, jest prawo dowolnego interpretowania Koranu, przysługujące wszystkim Sunnitom, podczas gdy u Sziitów mułłowie jedynie mogą komentować boskie księgi.
Duchowieństwa niższego — mułłów (inollah) jest w Persyi ilość niezliczona. Na każdym kroku roi się od ich białych i zielonych turbanów. Hierarchia duchowna przedstawia bardzo mało stopni. Mułłowie każdej prowincyi zależą od tak zwanych Imam-Dżomeh, mianowanych przez rząd i od rządu pobierających pensyę. Imam-Dżomeh zaś, na równi z mułłami, zwracać się muszą do najwyższej instancyi „Muszdeidów,” wielkich kapłanów. Tych jest zaledwie kilku na kraj cały: świątobliwe życie i wielkie cnoty wskazują ich zazwyczaj na to stanowisko. Decyzye Muszdeidów w kwestyach wiary i prawa mają moc wyroku: królowie nawet odnoszą się do nich z najwyższą czcią i poszanowaniem; śmierć każdego z nich pociąga za sobą żałobę narodową. Godność pierwszego muszdeida przypada w udziale arcykapłanowi, zamieszkującemu w Kerbelah, świętem mieście, chroniącem zwłoki Imam-Hosseina.
Z Muszdeidów Persyi najwyższą sławą i poważaniem cieszył się podczas naszego tam pobytu muszdeid Tebrysu. Mogliśmy osobiście sprawdzić olbrzymie uznanie, jakiem we wszystkich sferach społecznych otaczają tych dygnitarzy kościoła. W przededniu postanowionego przez nas wyjazdu do Teheranu muszdeid, chory oddawna na oczy, zastanowiwszy się, że wiedza medyczna „hakima frengi[4]” więcej może warta od nauki perskich lekarzy, jeśli go do kształcenia ich sprowadzają — zawezwał nagle mego męża do siebie. Uprzedziliśmy już depeszą ministra oświaty, który naglił o najprędsze przybycie, że nazajutrz wyruszamy. Muszdeid tymczasem wyraził po konsultacyi życzenie, aby doktór został na dni parę i sam przeprowadził przepisaną przez się kuracyę. Wszyscy znajomi Persowie zawyrokowali natychmiast, że odmówić nie możemy, bez narażenia sobie całkowicie opinii publicznej. Zapytany depeszą minister, odpowiedział niezwłocznie, że możemy zabawić w Tebrysie tak długo, jak tego zapragnie muszdeid, gdyż wezwanie lekarza przez tego kapłana jest najwyższem usankcyowaniem jego wiedzy.
Nie dosyć na tem. Gdy przybyliśmy do Teheranu, wszyscy bez wyjątku, zaczynając od Nasr-Eddina i ministrów, a kończąc na chorych, którzy posypali się tłumnie, winszowali „hakimowi czeszm[5]” tej kuracyi i poczytywali ją za zaszczyt dlań i dobrą wróżbą.
Biedny muszdeid umarł jeszcze podczas naszego w Teheranie pobytu. Żałobne jęki słychać było ze wszystkich meczetów; sklepy i bazary pozamykano, jak w święta uroczyste, w to święto smutku narodowego.
Po nad mułłami i Imam-Dżomeh istniała dawniej najwyższa władza duchowna, szef i głowa kościoła — papież sziizmu, Sudder-ul-Suddur. Lecz jeśli potęga duchowna arcykapłana nie zawadzała szachom, władza jego ziemska wydała im się zbyteczną. To też Fet-ali-Szah uważał za akt dobrej polityki zniesienie tego pontyfikatu, rzucającego cień na jego wszechwładztwo.
W taki sposób zniesiona została oligarchia duchowna, lecz nie zmniejszył się bynajmniej wpływ duchowieństwa. Mułłowie ciążą olbrzymią siłą reakcyi na całem życiu społeczeństwa i paraliżują wysiłki jednostek, pragnących wyrwać naród z mocy obskurantyzmu.
Mułłowie nietylko komentują Koran i walczą uparcie ze światłem i postępem. Zwierzchnim sądem każdej prowincyi w kwestyach prawa cywilnego, a więc: własności, podziałów spadków, wywłaszczeń, małżeństw i rozwodów jest trybunał, złożony — pod zwierzchniem przewodnictwem Imam-Dżomeh — z mułłów, biegłych w prawnictwie. Wyroki ich oparte są na słowach Koranu i na tradycyach obyczajowych, moc prawa mających. Urzędnicy cywilni korony — gubernatorzy prowincyi i podległa im rzesza poddostojników, rozstrzygają tylko w kwestyach prawa karnego i zajmują się gorliwie poborem podatków[6].
Nie zdaje mi się, by Persowie w tajnych głębiach ducha odznaczali się nadmiarem pobożności, a szczególniej wiary.
Przekonana nawet jestem, że sfery intelektualne najzupełniej są ze wszelkich przekonań religijnych wyzute, lub hołdują, co najwyżej, zasadzie deizmu. Jedynie ciemny tłum wierzy ślepo w słowa Koranu. Ale taką jest potęga duchowieństwa i tak liczyć się z nią trzeba, że wszyscy „Irani”, zarówno wierzący, jak obojętni i wolnomyślni, zachowują w zewnętrznych stosunkach życiowych pozory wiary, a nawet fanatyzmu. Każdy z nich wspomina w każdej okoliczności imię Allaha; z ust wciąż się sypią Insz-Allah, Masz-Allah, Barek-Allah[7]. Na ręku każdy Pers zawieszony ma różaniec, którego paciorki machinalnie przesuwa, powtarzając jakoby w myśli sto imion Allaha. Gdy zaś nadchodzi godzina modlitwy: o wschodzie słońca, w południe lub o zachodzie, kiedy z minaretów rozlega się nawoływanie muezzinów - zwraca się ku Mecce, zastygły, zda się — w zamodlonej pozie. Lecz za przesadą tych zewnętrznych demonstracyj kryje się często najzupełniejszy indyferentyzm religijny.
Mówiłam już, że podczas świętego miesiąca Ramadanu przepisy religii zabraniają wiernym spożywania potraw pomiędzy wschodem i zachodem słońca. Prosta masa ludu obserwuje ten post ściśle; przekonana jestem że służący nasi nie jedli nic przez dzień cały. Słaniali się jak cienie, wyniszczeni i osłabieni, pracowali jeszcze leniwiej niż zazwyczaj, choć już miara zwykłego ich pracowstrętu jest dość imponująca. Gdy o zachodzie słońca rozbrzmiewał wystrzał z Top-Khaneh, rzucali się na jedzenie z żarłocznością, świadczącą wymownie o długiej wstrzemięźliwości. Lecz wszyscy prawie Persowie z lepszej sfery posilają się w ciągu dnia, kryjąc się przed służbą. Wstrzymują się jedynie od picia wódki i wina, obawiając się, by zapach alkoholu nie uderzył czułych powonień mułłów, z którymi każdy codziennie się styka. Ale to chwilowe umartwienie powetowują sobie nocą. Z bardzo i bardzo nielicznemi wyjątkami piją oni wódkę i to już nie kieliszkami, lecz całemi szklankami. Po wchłonięciu kilku takich porcyj obrzydliwego i mocnego „raki” zachowują całą przytomność umysłu, co świadczy wymownie o pewnem wyrobieniu w kierunku absorbowania alkoholu.
Pod osłoną religii oficyalnej i zewnętrznemi pozorami prawowierności kryją się i krzewią niezliczone sekty. O jednej z nich, której doktryny wywarły wpływ potężny na masy, a szczególniej na tą część społeczeństwa, która czuje i myśli, pragnęłabym wspomnieć słów kilka. Jest to sekta babistów, których krew męczeńska popłynęła strumieniami przed pół wiekiem, sekta, pozornie zduszona, w rzeczywistości posiadająca obecnie tyluż może, co w epoce pierwszego rozkwitu wyznawców. Tylko, nauczeni krwawem doświadczeniem poprzedników, dzisiejsi babiści kryją swe przekonania i przesuwają jaknajprzykładniej w ręku paciorki różańca.
Twórcą tej sekty był Seid[8] z Szirazu, Mirza-Aly-Mohammed, który od lat młodzieńczych zasłynął był w swem otoczeniu z cnót niepospolitych, słodyczy i łagodności niewymownej, połączonej z pogodą umysłu otwartego, jasnego, obejmującego szeroko kwestye filozoficzne, religijne i społeczne.
Aly-Mohammed gromadził naokoło siebie tłumy słuchaczów i prozelitów. Odrzucając całkowicie Koran i wszystkie jego baśnie, „Bab[9]”, jak sam siebie nazywał, uznawał jedynego Boga, odmiennego od Biblii i Mahometa. Istota boska, w koncepcyi Baba, przenika wszystkie twory; są one wprost jej emanacyą i powrócą do niej w dniu sądu ostatecznego. Religia ta jest najczystszym panteizmem.
Zło istnieje na świecie, nie stanowi jednak koniecznego wyniku dualizmu ducha, ani fatalnego następstwa przewinień prarodziców — lecz jest tylko niezbędnym rezultatem faktu stworzenia i oddzielenia się czasowego tworu od istoty boskiej. Pojmowanie go w taki sposób wyklucza pokutę, ofiarę, ascetyzm, którym to umartwieniom Bab nie przyznaje racyi bytu.
Natura ludzka jest dobrą; człowiek, zdając sobie sprawę ze swego boskiego pochodzenia, dąży do doskonałości. Religia Baba pomaga mu w tem dążeniu, głosząc zasady dobroci, pobożności i litości. Nakazuje ona bogatym opiekować się biednymi w imię Boga, który w ich ręce złożył majątek, jako depozyt, a nie własność. Potępia zarówno poligamię — która zresztą staje się już obecnie zbytkiem rodziny królewskiej — jak bezżeństwo. „Z każdego istnienia powinno powstać istnienie”. Potępia życie haremu, zamykające w poniżającej niewoli umysł i ducha kobiety; żąda dla niej szacunku i równouprawnienia. „Każdy babi ma prawo rozmawiać i przestawać z kobietami, widzieć je z odkrytą twarzą”. Potępia rozluźnienie węzłów rodzinnych, będące naturalnym skutkiem wielożeństwa i nizkiego stanowiska społecznego kobiety, od której nie wymaga się nawet, by umiała być matką. Jest tylko płodzącem stworzeniem.
Słodki apostoł czarem natchnionego słowa i przykładem życia cnót pełnego pociągał serca i umysły tłumów. Liczba zwolenników babizmu wzrastała szybko i potężnie; doktryny Baba, rozprzestrzeniane przez jego uczniów, znalazły oddźwięk w całej Persyi. Zaniepokojeni mułłowie zakrzątnęli się czynnie, skłaniając rząd do prześladowań.
Wybuchnęły też one ze straszną siłą. Bab i ulubiony jego uczeń rozstrzelani zostali w Tebrysie, krew wyznawców babizmu popłynęła potokiem. Na śmierć męczeńską i torturę poprowadzono kobiety, dzieci, starców. Wytępiono ludzi, lecz nie zabito idei; babizm żyje w wielu sercach i mózgach[10].
W Persyi pozostała jeszcze szczupła garstka wyznawców wiary starożytnego Iranu giebrów, wielbicieli ognia. Cierpią oni prześladowania i z wiarą swą się kryją, ale z dumą uważają się za jedynych prawdziwych potomków dawnych Irani. Liczba ich w całem państwie nie przenosi 9,000; w Teheranie jest ich zaledwie kilkuset.
O dziesięć może kilometrów za miastem wznosi się wieża, nizka i szeroka, samotna i ponura, na tle wzgórz czarnych i jałowego, smutkiem wiejącego krajobrazu zniszczenia. Zwą ją wieżą giebrów, lub wieżą milczenia — Dagmeh. Jest to cmentarzysko giebrów. Krążą nad niem drapieżne ptaki, szarpiąc zgniliznę ciał, rzuconych im na pastwę; obyczaj religii zakazuje giebrom grzebać umarłych.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Do pobieżnego tego nader rzutu oka na religię, o której szczegółów zasięgnąć można w znakomitej pracy M. de Gobineau Religions et philosophies dans l’Asie centrale — dodać muszę kilka uwag o Moharremie, miesiącu żałoby i odbywających się w tej epoce obrządkach i uroczystościach.
Już u dawnych Arabów, przed wprowadzeniem jeszcze Zolamizmu, Moharrem był miesiącem świętym. Wrogie plemiona zawieszały w tym czasie wojenne czynności. Podczas pierwszych dni dziesięciu Moharremu Koran schodził częściowo z nieba, by się objawić wiernym. Wreszcie dziesiątego dnia tego miesiąca, zwanego ruz-Katl[11] lub ruz-Hossein, Imam Hossein, którego opowiadałam śmierć tragiczną, został zamordowany wraz z otaczającymi go Alydami przez żołnierzy Jezida-ben-Moawiah.
Dlatego też Moharrem jest dla Persów okresem żałoby i postu. Jednocześnie, na całej przestrzeni Iranu, w najmniejszych osadach i największych miastach odgrywają — przez pierwszych jego dni dziesięć — na zaimprowizowanych scenach dramaty, upamiętniające główne epizody końca życia Hosseina, od ucieczki z Medyny do śmierci jego w Kerbelah. Śmierć tę przedstawiają teatry w dniu dziesiątym — ruz-Katl.
Podczas pobytu jeszcze na wsi Szymranu w pierwszych dniach Moharremu nie miałam sposobności widzieć Takieh królewskiego w Teheranie, urządzonego z największym przepychem i posiadającego najlepszy dobór improwizowanych aktorów. Lecz obecną byłam na dwóch przedstawieniach w Kameranieh, rezydencyi księcia Najeb-Saltaneh, brata Muzaffer-Eddina, a ulubionego syna Nasr-Eddina. Zamknięte w jednej z lóż dla żon księcia przeznaczonych (było nas parę kobiet europejskich), patrzymy na widowisko, jak prawdziwe wschodnie hanum poprzez czarną sukienną firankę, zasuniętą nad lożą i powyrzynaną w ażurowe desenie. Widzimy wszystko, pozostając niewidzialnemi.
Takieh jest olbrzymim namiotem, którego ściany obciągnięto na znak smutku czarnym kirem żałoby. Jarzy się w nim mnóstwo świeczników, co bynajmniej duszy nie rozwesela. Wszyscy obecni ubrani są czarno: nas również poproszono uprzednio o przybycie w czarnych sukniach, w których topimy się zwolna w podzwrotnikowym skwarze.
Naokół piętra Takieh ciągnie się szereg lóż o ażurowych ciężkich zasłonach, za któremi kryją się żony księcia i ich otoczenie. W lożach dolnych, otwartych, zasiedli oficerowie, urzędnicy, mułłowie. Tłum męzki zalega ławki, których kilkanaście rzędów otacza teatr amfiteatrem.
Parter zarezerwowany jest całkowicie dla kobiet.
Z boku wznosi się rodzaj ambony, obciągniętej czarnem suknem. Wchodzi na nią mułła i — przed zaczęciem przedstawienia — przypomina publice, jakie okoliczności z życia Hosseina wiążą się z dniem danym i jaka część dramatu jego dni ostatnich odegrana będzie przed ich oczyma. Pobudza ich równocześnie do smutku, płaczu i do wylania za zewnątrz nagromadzonego w duszy bólu.
Nie zapominajmy, że Hossein jest dla Persów męczennikiem narodowym, że ci z nich nawet, którzy mają Koran za stek kłamstw i absurdów, uważają syna Alego za bohatera, który złączył swe losy z losami prześladowanej dynastyi i zginął tak, jak zginęli Sasannidzi. W ich wspomnieniach — wraz ze wspomnieniami śmierci Hosseina — odżywa dawna chwała, najście Omara, zalanie kraju przez zwycięzkie armie halifa. I wszyscy płaczą łzami gorzkiemi żalu, gdy mułła opowiada o świętym męczenniku, a aktorzy odtwarzają sceny z jego życia.
Przedstawienia są nadzwyczaj naiwne; dekoracye nie istnieją prawie; niektóre postacie odznaczają się szczytnym komizmem. Przesuwa się, naprzykład, często przez scenę, rozprawiając szeroko europejski ambasador wazir muhtar frengi, ubrany cudacznie w tużurek clergymana angielskiego; na głowie ma cylinder. Tradycya twierdzi, że przedstawiciel któregoś z mocarstw Europy interweniował był wobec Yezidów, żądając oswobodzenia Hosseina.
Zważywszy, że Imam zabity był w 681 roku naszej ery, widzimy całe nieprawdopodobieństwo tej wersyi. Za ambasadorem kroczy śmieszna figura w króciutkiej żakietce i okrągłym kapeluszu — zadziwiające poszanowanie dokładności historycznej kostyumu! — postać owa przedstawia hakuna (doktora) dostojnego dyplomaty.
Lecz zapomina się wkrótce o tych śmiesznych i wulgarnych szczegółach wobec życiowego dramatu, który przypomina nam gra aktorów, i wobec tego przedewszystkiem, co dzieje się w samej widowni. Gdy kolejno przesuwają się przez scenę Alydzi, gdy Hosseinowi grozi coraz cięższe niebezpieczeństwo, gdy po przeciągłej i rzewnej w początku deklamacyi odzywa się tragiczna nuta, prawdziwy jęk rozpaczy — cały teatr wybucha nagle łkaniem, krzykiem szczerej, niekłamanej boleści. Rozbrzmiewają zawodne Wai! Wai! Yah Hossein! Hassan! Hossein! i wstrząsają do głębi duszę. Moje nerwy tak słabo są zahartowane i tak źle opancerzone przeciw tym wrażeniom wielkich wyruszeń tłumów, że łzy gwałtownie napływają mi do oczu. Na scenie płaczą drobne dzieci Hosseina, śpiewając przytem niewymownie żałosne, mimo swej monotonności, motywy. Wielki dramat jest w tym śpiewie. To agonia w głos ludzki wlana. Skardze dzieci odpowiadają nowe jęki tłumów.
Tak musieli płakać Żydzi pod murami Jerozolimy tym przeciągłym, długim jękiem konania...
Oto w dniu dziesiątym Moharremu epilog dramatu. W okolicy Kerbelah, którą ma przedstawiać scena, rozłożono dwa namioty; Imam obozuje w nich ze swą rodziną. Przez scenę przesuwają się postacie pół-nagie z zatkniętemi za pas długiemi włóczniami, na których kołyszą się dziwne metalowe chorągwie z napisami z Koranu. Dalej kroczą ludzie, niosący przez scenę emblematyczne przedmioty, mające przypominać koniec Hosseina, a więc jego trumnę, jego ubranie, wreszcie wspaniałego konia arabskiego, na którym był właśnie, gdy go zabito. Zjawiają się krwią zbroczeni towarzysze Hosseina, którzy wraz z nim tego dnia zginęli. Nadchodzi wreszcie sam Hossein w otoczeniu swych żon i dzieci. Rozpacz tłumów dochodzi do ostatnich kresów paroksyzmu. Jeden olbrzymi jęk bólu przerywa powietrze, jęk nabrzmiały wściekłą zajadłością przeciw ciemięzcom i mordercom. Sypią się klątwy na Yezidów i na Omara. A nad wszystkiem góruje skarga żałosna, płynąca z tysiąca piersi: Hassan, Hossein! Yah Hossein!
Nie próbuję już opisać tego, co się dzieje w Takieh, gdy żołnierz podnosi rękę na Hosseina, gdy zabijają jego towarzyszów i dzieci. Oddycham, wychodząc na powietrze i słońce; ciężar spadł mi z serca i z mózgu. Rozumiem, że ludzie, przez dziesięć dni z rzędu na to patrzący, dochodzą do chorobliwej egzaltacyi.
Przez te dziesięć pierwszych dni Moharremu ulice są widownią szczególnych procesyj. Tłumy pół-nagich postaci, o piersiach i czołach zakrwawionych na znak żałoby, ze sztyletem lub nożem uwięzłym jeszcze w ranie, krążą po ulicach, bijąc się w nagie piersi miarowym ruchem. Dzikie to i przejmujące. Niejednokrotnie fanatycy umierają z ran, które sobie zadają podczas tych procesyj Moharremu.
- ↑ Sassanidzi panowali w Persyi od 226 do 651 r. naszej ery. Wsławił tę dynastyę Sapor lub Czapur II Wielki.
- ↑ Imam — potomek proroka.
- ↑ Hegira — ucieczka Mahometa z Medyny w 621 roku naszej ery. Data, od której zaczyna się era muzułmańska.
- ↑ Hakim — doktór.
- ↑ Haki czeszm — doktór oczu.
- ↑ Szczegóły o urządzeniach sądowych znaleźć można w Le Caucase et la Perse przez M. Orsolle.
- ↑ Jeśli Allah pozwoli, chwała Allachowi i t. d.
- ↑ Potomkowie męczenników, którzy zginęli wraz z Hosseinem i Alydami.
- ↑ Wrota do poznania Boga.
- ↑ Bab zaczął głosić swą doktrynę w r. 1848. Szczegóły o babizmie w źródłowem dziele M. de Gobineau: Religions et philosophies dans l’Asie Centrale.
- ↑ Ruz — dzień.