Podróż Polki do Persyi/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż Polki do Persyi |
Data wyd. | 1904 |
Druk | Aleksander Tad. Jezierski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cała część II |
Indeks stron |
Obchód Nowego Roku. — Sala tronowa. — Tron Mohammed Szacha. — Uroczystość Salamu. — Dary królewskie: pieniądze, konie, kalaaty. — Gościna króla u poddanych. — Ceremoniał dworski — Święto wielbłąda.
Nie wiem, czy religia sziitów zaleca jakie zewnętrzne obrządki, uspokajające dusze po łzach nad losami Alydów i Hosseina i smutkach Moharremu. Lecz zsyła wesele po ciężkim poście Ramadanu, poście straszliwym, wycieńczającym nad miarę tych, którzy zachowując go skrupulatnie, nie wypiją od wschodu do zachodu słońca szklanki wody i umieją odwrócić oczy od pokusy nęcącego ich kalianu. A zważywszy, że post ten przypada nieraz w lecie[1], w znojne żary i w zabójczą suszę, bohaterstwo tych wiernych jest wielkiem i będzie im chyba w dniu sądu przez Allaha policzone.
Podczas mego pobytu Ramadan przypadł na wiosnę. Ostatniego wieczoru tego miesiąca umartwienia Persi wylegli na dachy domostw i wyczekiwali gorączkowo zjawienia się księżyca. Jego ukazanie bowiem zwiastuje Rok Nowy — No-ruz[2] (dosłownie nowy dzień), wraz z którym zaczyna się szereg uroczystości ciekawych i poetycznych w swych zewnętrznych przejawach, a pozostawiających w pamięci szereg obrazów świetnych i iskrzących, barbarzyńskich i wspaniałych. Główną z nich jest Salam — powinszowanie noworoczne, złożone przez lud królowi-królów w pierwszy dzień No-ruzu.
Europejczykom z kolonii dyplomatycznej lub pozostającym w służbie rządowej, chętnie udzielają zaproszeń na tę uroczystość. Rozumie się, że korzystamy z nich skwapliwie. Poprzez gęste tłumy, cisnące się w Majdoni-Topkhaneh (plac broni) i przyległych ulicach powóz przesuwa się z trudem. Jesteśmy wreszcie w ogrodzie pałacowym, zwanym Gulistanem[3], czyli krainą kwiatów. Rzeczywiście, jedna to z najbogatszych oaz roślinności Teheranu i jego okolic. Przejrzyste strumienie płyną po dnie z niebiesko-turkusowych majolik; takąż majoliką wyłożone są dna licznych basenów, w których srebrzy się woda, jak łza czysta. Szafir nieba odbija się w kryształowej fali; od zacienionych alei wieje chłód rzeźwiący. Docieramy do budynku, zwanego talarem lub „Tachti-Khaneh”[4], salą tronową. Przed nim rozściela się dość obszerny plac, właściwy teatr Salamu.
Owa sala tronowa wznosi się na niewielkiem podwyższeniu, a pozbawiona jest zupełnie przedniej, patrzącej na ogród ściany, tak, że z zewnątrz widać tron doskonale. Sala uchodzi za jeden z najpiękniejszych wzorów sztuki ornamentacyjnej perskiej, którą artyści irańscy, osiedleni w Hiszpanii w mieście Rioja, przenieśli byli podobno do pałaców maurytańskich. Wysoki sufit tworzy kilka wielkich sklepień, podzielonych na mniejsze niezliczoną linią łuków i załamów, rzeźbionych delikatnie, pokrytych arabeską barw i złoceń. Od tła ich odbijają oryginalnie malowane postacie kobiet i jeźdźców; wszędzie plączą się kwiaty. Pomimo bogactwa kolorów i złoceń, nie razi to oka jaskrawością, lecz przeciwnie daje wrażenie harmonijnego dzieła prawdziwych artystów. Tylną ścianę Tachti-Khaneh stanowi jedno szerokie okno łukowe, którego szkła różnokolorowe tworzą zwoje kwiatów i ujęte są w misterne, jak tkanka pajęcza, lekkie linie rzeźb drzewnych.
Dwie boczne ściany pokryte są, podobnie jak sklepienie, rzeźbami i złoceniami. Wyrzynane w najróżnorodniejsze formy zwierciadlane, ramy otaczają portrety królów z dynastyi Kadżarów: niepiękną i nieciekawą twarz Mohammed’a, wspaniałą czarną brodę Fet-ali-Szacha, energiczną i drapieżną nieco głowę Nasr-Eddina. Władcy Persyi mogą się malować i fotografować wiele tylko zapragną, w najrozmaitszych pozach i postaciach. Lecz ani w marmurze, ani w bronzie, ani w gipsie uwieczniać im się nie wolno. Przepisy religii uważają za grzeszne portrety, rzucające cień postaci. Nie umiem objaśnić, w czem się to wierze Mahometa sprzeciwia. Wiem wszakże, że Nasr-Eddin wywołał surową krytykę i głośne oburzenie w sferach duchownych, pozwalając jakiemuś nieudolnemu artyście przedstawić swą królewską postać w rzeźbie na koniu. Ze stanowiska estetyki słusznie można biadać nad tym wybrykiem monarszym; grupa jest wprost okropna; wyzłocony koń, wyzłocony król, wyzłocony postument, a naokoło szafirowe słupy latarni.
Sufit sali tronowej opiera się z przodu na prześlicznych, kręconych, alabastrowych kolumnach pokrytych splotami kwiatów, oraz liści zielonych, złotych.
Wzdłuż dwóch bocznych i przedniej ściany biegnie na metr przynajmniej wysokości obramowanie z przezroczystego białego marmuru, na którym nakładane są wypukło złotej i zielonej barwy liście, kwiaty i arabeski. W każdym dawnym pałacu królewskim te przezroczyste marmury[5], będące wytworem powolnego sączenia się źródeł, przesyconych ciałami wodnistemi, a przeświecające zielonkawym odcieniem, stanowią ozdobę choćby kilku pokoi. Wyłożony też był niemi słynny meczet niebieski w Tebrysie.
Tron Mohammed-szacha, na którym w dni przyjęć solennych, jak dzień dzisiejszy, zasiadają władcy Persyi, wykuty jest w tymże kosztownym marmurze. Tachti mermer (tron marmurowy) wznosi się na środku sali, blizko przedniej, otwartej na ogród ściany; szerokie krzesło tronowe oparte jest na lwach i karyatydach, dwa zaś marmurowe stopnie na lwach i sfinksach.
Obecni na Salamie europejczycy pomieszczeni są w sali do Tachti-Khaneh przylegającej, zkąd wzrok obejmuje ogród, plac i cały obraz, na nim się rozsnuwający. Przez drzwi, otwierające się na salę tronową, widzimy również dobrze monarchę i każdy ruch jego.
W ogrodzie, na placu przed pałacem tłoczy się tłum olbrzymi. Przybyli tu hanowie turkomańscy i tatarscy, bejowie kurdzcy, książęta afgańscy w kostyumach malowniczych, w zawojach jedwabnych o barwach gorących. Nie brak żadnego z dostojników korony. Jest „Sadrah-asam,” wielki wezyr, prawa ręka króla królów, i wszyscy inni ministrowie. Na przedzie stoi wielki mistrz ceremonii, wspaniały Zaire-Dowle (szwagier Muzaffer-Eddina) o hardej twarzy i jasnym wąsie sarmaty. W tego Zaire-Dowle wpatruję się na wszystkich obrzędach, na których figuruje jego arystokratyczna i buńczuczna postać, tak mi przypomina zawadyackie typy magnatów z obrazów Matejki.
Prawda, że i pewne kostyumy persów tak podobne są do naszego stroju narodowego: atłasowe żupany, lite pasy, suknie z wylotami. Tu dopiero widzę wyraźnie, jak wiele szczegółów ubrania przyjęli od nich nasi przodkowie; dygnitarze przybrani są w długie, sięgające do ziemi płaszcze z kosztownych szalów perskich lub złotogłowiów ispahańskich, okładane sobolami. Olbrzymie brylanty iskrzą się na guzach; na wszystkich piersiach błyszczy portret szacha, otoczony brylantami — najwyższe odznaczenie, udzielane przez monarchę.
Przy nich stoją przedstawiciele licznej rodziny Kadżarów, której niestrudzony Fet-ali-szach przysporzył tylu potomków, dalej mułłowie, dalej jeszcze dowódcy armii w obwieszonych orderami i kapiących złotem mundurach. Na lewo europejscy oficerowie w błyszczących hełmach i sutych szamerowaniach. Setki służących w liberyach tak wyzłoconych szychami, że można ich wziąść za — jenerałów, kręcą się pomiędzy grupami. Zdala od Majdani-Topkhaneb i przylegających ulic płynie zgiełk przytłumiony tysiącznych tłumów.
Salwa wystrzałów armatnich oznajmia ukazanie się króla. Otwierają się podwoje bocznego, na lewo od Talaru położonego pałacu (na rezydencyę królewską składa się cały szereg budynków). Widzę Nasr-Eddina, zawsze młodego, trzymającego się sztywno i prosto, noszącego zadziwiająco dobrze swe lat 70, czarnowłosego i czarnowąsego, dzięki dobroczynnemu „henne”. Szach kroczy wolno, kierując się do Talaru między podwójnym szeregiem dostojników schylonych, do ziemi prawie zgiętych, jak gdyby objawił się prorok i między lud swój zeszedł. Tak mało dziś ważący we wszechświatowej polityce władca jest rzeczywiście wszechpotęgą wobec swych poddanych. Gdy posuwa się zwolna, zapatrzony gdzieś w nieskończoność, hieratyczny, olśniewająco wspaniały, w mundurze o guzach skrzących rubinami i brylantami, o epoletach z potwornie wprost olbrzymich szmaragdów, otoczonych frendzlą wielkich pereł, o kołnierzu i wyłogach brylantami sadzonych, o pasie, spiętym wielką brylantową klamrą, jest istotnie jakby w chwale i apoteozie wyosobnionym i przedstawiać się może podnieconej wyobraźni tłumów jako „Biegun Wszechświata, cień Wszechmocnego, Król królów, studnia wiedzy i bożyszcze.”
Gdy król zasiadł na tronie, „piczetmet” (paź) podaje mu kaljan dni uroczystych, rżnięty z górskiego kryształu i zdobny w drogocenne kamienie. Z tyłu za nim, o poręcz tronową oparty, leży długi wałek puchowy, obszyty w jedwabie, zahaftowane całkowicie perłami, siejącemi łagodne i miękkie blaski. U stóp tronu klęczy dwóch czarnych eunuchów.
Od czasu do czasu zwolna, w ciąż w dal niewiadomą zapatrzony, monarcha pociąga kaljan.
Zaczyna się Salam. Król przemawia pierwszy, życząc swemu ludowi dobrego roku. Przemówienia Nasr-Eddina odznaczały się podobno wielką czystością języka, której szach przestrzegał gorliwie. Lecz ilekroć go słyszałam, uderzał mnie więcej, niż dobór wyrazów, który trudno mi było ocenić, niezwykły lakonizm tych przemówień. Toż samo konstatuję na Salamie. W odpowiedzi na „speech” monarszy, przemawia wielki wezyr, wychwalając w kwiecistych zwrotach dobrodziejstwa, jakie spadają na kraj ze szczęśliwych i chlubnych rządów Nasr-Eddina.
Wezyr skończył. Szach rzuca znów szereg zdań urywanych i niezbyt się z sobą wiążących: „Czas jest piękny, zwiastujący dobre urodzaje. Miejmy nadzieję, że spadną deszcze i sprowadzą bogate zbiory,” i inne refleksye filozoficzne o sprawiedliwości, bezinteresowności, prawdzie, z których wieje mądrość La-Palicéa.
Teraz kolej na poetę dworu, stojącego na przedzie grupy Kadżarów. W improwizacyi, która ma naśladować natchnienie, opiewa chwałę króla i cnoty Kadżarów; gdy wymawia imię władzcy Iranu, wszyscy obecni chylą się niemal do ziemi.
Salam się kończy. Wielki kapłan wzywa błogosławieństwa niebios na szacha i jego rodzinę. Nowe strzały armatnie zwiastują zakończenie uroczystości. Nasr Eddin schodzi z tronu tymże krokiem wolnym, zapatrzony w przestrzeń, jakby po obłokach stąpający, i idzie między podwójnym szeregiem głów schylonych.
Po skończonym Salamie prowadzą nas do galeryi, nad salą tronową położonej, zkąd patrzymy na igrzyska, będące w naturalnym porządku wszelkich uroczystości. Siłacze o głowach całkowicie wygolonych, na pół nadzy i wymazani tłuszczem, wyglądają bardzo nieciekawie i nieestetycznie. Popisy ich niczem mnie nie uderzają, ocenić mi ich nie pozwala wstręt nieprzeparty do sportów atletycznych. Z łapczywością rzucają się na srebrne pieniążki, sypane przez Szacha, który w otoczeniu koła dworzan patrzy na ich zapasy z drugiej, blizkiej galeryi.
Oprócz tego głównego, publicznego Salamu, są jeszcze dwa inne, na które profani nie mają dostępu. Pierwszym z nich jest Salam dyplomatyczny, gromadzący przedstawicieli europejskich legacyj; najdawniej przebywający w Persyi z ministrów zagranicznych występuje na nim z przemową. Na drugim Salamie przyjmuje szach urzędników rządowych europejskich, a więc profesorów College Imperial, instruktorów wojska, doktorów. Szach rozdaje wszystkim jedwabne woreczki, pełne drobnych srebrnych monet, cienkich jak blaszki, zdobnych w liry i słońca. Zawartość całkowita każdego woreczka wynosi „tomana” (5 franków); zrealizowaćby się wszakże nie dała, gdyż składające się na nią pieniążki nie są używane w obiegu.
Obyczaj ofiarowywania w upominku wartościowych i niewartościowych monet szeroko jest w Persyi rozpowszechniony. Nasr-Eddin w chwilach dobrego humoru wyrażał dworakom swe najwyższe zadowolenie, rozdając na prawo i na lewo złote monety 20,10, 5 i 2½ frankowe, ozdobione z jednej strony jego pokrętnemi wąsami, z drugiej napisami perskiemi. Swemu faworytowi, smutnej sławy Azi-Sułtanowi, 13 czy 14-letniemu chłopcu przegniłej i odpychającej postaci, o rozlanej twarzy i chorych zapłakanych oczach, codziennie, w dodatku do bogactw, jakiemi go obsypywał, ofiarowywał parę garstek złota.
Historya tego Azisa zasługuje na wzmiankę, bo ciekawą jest jak bajka. Siostrzeniec głównej klucznicy, czy szafarki enderumu królewskiego, Azis odegrał wypadkowo i biernie, przez sam fakt swej obecności, opatrznościową rolę wobec monarchy, któremu groziło niebezpieczeństwo. W zabobonnej duszy wschodniego władcy zrodził się odtąd przesąd, że losy jego istnienia ściśle są z losami Azisa złączone i nić życia się przerwie, gdy zabraknie Azisa.
Więc pielęgnował go, psuł, darzył bogactwami i zaszczytami. Faworyt miał z natury najgorsze instynkty: z dzikiem okrucieństwem strzelał do żołnierzy i uśmiercał ich, wypróbowując przymioty nowej broni. Orgie, pijatyki i wszelkie nadużycia zrujnowały go fizycznie w dziecinnym prawie wieku. Szach na nic nie zważał, przebaczał haniebne skandale, nie rozstawał się prawie ze swym Azisem, córkę własną dał mu za żonę. Nie pomogło to przeciw przeznaczeniu, które uzbroiło rękę Mirza-Rezy; Nasr-Eddin znalazł śmierć w Szah Abdulasimie[6], a Azis zdrów i żywy pozostał, tylko po tragicznym zgonie dobroczyńcy musiał niezwłocznie opuścić Teheran, gdzie obmierzła jego postać wszystkim była wstrętną i nienawistną. Ma jednak czem osłodzić gorycz niełaski i łzy żalu obetrzeć: z hojnych darów królewskich zebrał pokaźną fortunę.
Wracam do obyczaju darzenia monetami. Wpadłam w niewymowne osłupienie, gdy po raz pierwszy któryś z synów ministra oświaty ofiarował mi z uprzejmym uśmiechem złotą monetę. Dwa lata pobytu w Persyi odzwyczaiły mnie od dziwienia się tym prezentom. Jest to zwyczajna towarzyska grzeczność, którą Persi praktykują zarówno wobec mężczyzn, jak i kobiet. Dawanie złotej monety o tyle jest zrozumiałem, że w obiegu monet tych nie ma wcale. Ale w składach wekslowych bazaru, lub u licznych nawet bankierów, tych imponujących karaułów, rozkładających swój kantor zamienny na sponiewieranej szmacie przy rynsztoku, można ją wymienić z łatwością na monetę bieżącą.
Szach daje oczywiście i wspanialsze od garstek złota podarki. Najczęściej, w dowód uznania i monarszej łaski, ofiarowuje dostojnikom perskim lub „frengi,” którzy położyli wobec niego zasługi, rasowe wierzchowce, zamiast „gulami” stajenni przyprowadzają często wynędzniałe szkapy. Fantazya koniuszych i rozlicznej pałacowej służby kieruje się sytuacyą społeczną obdarowanego i wysokością „piszkieszu,” jaki odeń otrzymać mogą. Koniom, przysyłanym w darze przez monarchę, farbują — nie wiem z jakich przyczyn — ogon na czerwono.
Jak samowolnie rozporządza się służba pałacowa, świadczy o tem poniższa, autentyczna historya. Mohammed-Szach, pierwszy król z dynastyi Kadżarów, chcąc wyrazić pewnemu europejskiemu malarzowi swe zadowolenie z wykonanego przezeń portretu, rozkazał posłać mu konia. Czterech „gulamów” przyprowadziło więc do artysty z wielkiemi honorami stare okulałe zwierzę. Lecz służący jego, znając swych współrodaków, wybuchnął na widok biednego Rossynanta potokiem najstraszliwszych obelg i odmówił stanowczo przyjęcia go do stajni swego pana. „Gulami” wysłuchali wymysłów z największą flegmą i zawrócili z kulejącą szkapą do stajen królewskich. Po paru godzinach zjawili się ponownie z bardzo pięknym wierzchowcem i pokorną miną ludzi przeświadczonych, że obdarowany „frengi” musi być ważną figurą, jeśli jego służący obszedł się z nimi tak obcesowo. W tej anegdocie maluje się cały Pers dzisiejszy, tak jak Pers z przed wieku i z przed wieków: podstępny i przebiegły, a zarazem bezgranicznie naiwny.
Ofiarowuje jeszcze szach wiernym swym poddanym tak zwane „kalaaty.” Nie zdaje mi się, by tym prezentem obdarzani byli „frengi”. Najzwyczajniejszy „kalaat” polega na zwierzchniej sukni z mniej lub więcej cennej materyi, okładanej sobolami. Kompletny „kalaat” przedstawia się o wiele bogaciej, składa się nań suknia, złoty łańcuch, sztylet lub szabla, drogie futra. Niewiele rzeczy zmienia się w Persyi z biegiem czasu, obniża się wszakże skala hojności monarszej i takie „kalaaty” stają się coraz rzadsze.
Oto jak opisuje Morier (Second voyage en Perse 1816) uroczyste wręczenie przysłanego przez Fet-ali-szaha „kalaatu” wielkorządcy Szirazu z okoliczności Nowego Roku. Kalaat to był okazały i kompletny. „Zwykły „kalaat” — mówi Morier — składa się z długiej zwierzchniej sukni, pasa i szala perskiego. Chcąc wyróżnić szczególniej obdarowanego dostojnika, dołączają do tych przedmiotów szablę lub kindżał, wreszcie, dla osób wysokiego bardzo rodu, drogocenne futra. Lecz gdy kalaat jest całkowity monarcha daje jeszcze konia o złotej uździenicy, złoty łańcuch i szablę w złoconej pochwie.”
Taki mniej więcej kalaat otrzymał był ongi książę Szirazu. „Wystrzały armatnie i dźwięki trąb zwiastowały nastąpienie tego dnia pięknego. Księcia Szirazu wyróżniał od otaczającej go świty wielki parasol, nad głową rozpostarty, przywilej przysługujący książętom krwi. Na przestrzeni trzech mil angielskich droga zarzucona jest kwiatami, podobne honory świadczą jedynie osobistościom, zajmującym wybitne stanowisko. Butelki cukru (?) rozpryskują się wciąż pod nogami książęcego rumaka; sypanie pod nogi cukru jest symbolem szacunku, jaki się żywi dla kogoś, i szczęścia, jakiego mu się
życzy”[7].
Obecnie król nie tyle rozdaje, ile otrzymuje podarki. A słusznie zupełnie nad błahość cennych drobiazgów przekłada realną marność metalu. Więc, gdy przypadkiem zbywa mu na drobnej monecie, a nie chce naruszać nagromadzonych skarbów, zapowiada któremu z potentatów zaszczyt swej wizyty. Honor ten, oprócz kosztów podejmowania monarchy wraz z jego liczną, złożoną z osób dwustu lub trzystu świtą, zaznacza się jeszcze w kieszeni wybranego deficytem kilkunastu tysięcy franków, który ofiarowuje na wspaniałej tacy i w pokornie zgiętej pozie swemu panu i władcy, jako skromny „piszkier” (prezent) za łaskę, która w tym dniu na dom jego zstąpiła. Wyobrażam sobie, jak w tej przemowie do słońca Iranu rozsuwają się kwieciste i miodopłynne frazesy, wiele tam powtarza się „male menmale szuma”[8], tym razem musowo szczerych.
Na odległości, oznaczonej ceremoniałem, otaczają króla dworzanie, oficerowie, ministrowie, książęta krwi. W dowód szczególnej łaskawości obdarza czasem szach kogoś z tej świty udkiem lub skrzydełkiem kury, które szczęśliwy wybraniec losu spożywa z oznakami niewymownego zachwytu. Nikomu w obecności monarchy usiąść nie wolno i wszyscy — nie potrzebuję tego zaznaczać — są bez obuwia. Za względnie niedawnych jeszcze czasów europejscy nawet posłowie zmuszeni byli je zdejmować, zjawiając się przed obliczem króla królów. Morier, wraz ze swym ambasadorem, jakkolwiek ten ostatni pochodził z wielkiego rodu, nie uniknęli tych wymagań dworskiej etykiety. „Gdy dojrzeliśmy króla (Fet-ali-szaha), złożyliśmy mu z szacunkiem nakazane przepisem pokłony; poczem, zatrzymawszy się o 30 kroków od niego, porzuciliśmy nasze obuwie.”
Te bałwochwalcze formy zewnętrznych stosunków władcy do wiernopoddanych, tak różniące się od wielkiej prostoty tychże stosunków, w którą chętnie ubiera się dziś potęga monarchów Europy, nie razi zbyt na Wschodzie, przesadnym we wszystkich przejawach życia, konsekwentnym zresztą w tej czci prawie boskiej z pojęciem, jakie wiąże do wszechwładztwa. Czy można i należy odnosić się inaczej do bieguna wszechświata, króla królów i cienia Boga?
Dary dawane i przyjmowane przez króla odwiodły mnie daleko od przedmiotu, od świąt obyczajowych, z których jedno zasługuje jeszcze na pobieżne choć wspomnienie. Jest niem święto wielbłąda, obchodzone, o ile pamiętam, w październiku. Dnia tego na placu Nigaristanu, przed drugim miejskim pałacem monarchy, zabijają wielbłąda na pamiątkę ofiary Abrahama. Mięso tego zwierzęcia jest święte i każdy pragnie zdobyć choć najmniejszy jego kąsek.
Poprzedzony przez muzykę wojskową, z tryumfem go na zagładę prowadzącą stąpa wielbłąd, przybrany w drogie czapraki, haftowane złotem i obszyte jedwabną frendzlą; na głowie kołysze mu się bogaty pióropusz.
Nie wiedząc, co go czeka, biedny wielbłąd kroczy wolno, majestatycznie i godnie pomiędzy dwoma rzędami żołnierzy. Za nim, odziany równie jak on wspaniale w brokaty i aksamity, idzie z długą lancą „Szach-zadeh”[9], któremu przypadł w udziale nieprzyjemny zaszczyt zabicia wielbłąda. Dalej znów ciągnie wojsko.
Obszedłszy prawie całe miasto, orszak zatrzymuje się wreszcie na placu Nigaristanu. Szah-zadeh rani śmiertelnie zwierzę swą włócznią, reszty dokonywają rzeźnicy, ćwiartując i krając drgające jeszcze zwłoki. Lud rzuca się na nie, szarpiąc i wyrywając sobie krwawiące szmaty mięsa, zaledwie książę zatknął na ostrzu lancy pierwszy jego kawałek, by ponieść go w otoczeniu orszaku i wojska monarsze zasiadającemu w Talarze, na marmurowym tronie, w apoteozie blasku i potędze dni uroczystych. I znów przemawia król, przemawiają dygnitarze, mułłowie i poeci.
Tak się odbywa Salam święta wielbłąda.
- ↑ Miesiące kalendarza muzułmańskiego są księżycowe, a więc ruchome; co rok każdy z nich przypada o 10 dni wcześniej, niż roku poprzedniego.
- ↑ No-ruz, choć oznajmia Nowy rok, nie jest przecie pierwszym miesiącem roku. Jest nim Moharrem; Ramadan jest 10-ym miesiącem, z nowym rokiem zaczyna się więc jedenasty miesiąc.
- ↑ Gul — kwiat.
- ↑ Tachti — tron.
- ↑ Marmury te pochodzą głównie z prowincyi Aserbajdżanu, a mianowicie z Denkherghanu, położonego na północo-wschodzie jeziora Urmiah i z okolic Suk Balaku na południu tegoż jeziora.
- ↑ Miejsce pielgrzymki, do którego chodziła wzmiankowana wyżej kolej.
- ↑ Cytaty czerpane z Morier’a.
- ↑ Co moje, to twoje.
- ↑ Książę.