Podróż Polki do Persyi/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż Polki do Persyi |
Data wyd. | 1904 |
Druk | Aleksander Tad. Jezierski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cała część II |
Indeks stron |
Główny pałac królewski. — Tron pawia. — Nigaristan. — Pałac wielkiego wezyra. — Drogi Szimranu i podmiejskie rezydencye szacha.— Doszan-tepe. — Kasz-i-Kadżar. — Eszret-abbat. — Ogród Kameranich. — Czeszmeh-i-aly. — Szah-Abdulazim. — Ruiny Ragesu.
Pałac królewski i otaczające go zabudowania monarszego enderumu rozrzucone są niedaleko od europejskiej dzielnicy, w zieleni Gulistanu, na szerokiej, równej przestrzeni pomiędzy Majdani-Tophaneh i bazarem. Zwiedzać je można za specyalnem upoważnieniem. Zato do podmiejskich zamków dostęp jest zupełnie swobodny, o ile szach w nich na razie nie przebywa; niejednokrotnie też rozkładaliśmy wesołe śniadania i podwieczorki na trawie, w ogrodach letnich rezydencyj króla.
Budynki, z których składa się główny pałac teherański są niewypowiedzianie bezstylowe zewnętrznie; w okalających je murach ogrodu tkwią zabawnie naiwne majoliki, których widok rozproszyć może najczarniejszą melancholię. Patrzą z tych murów postacie wojaków o kostyumach i kolorach równie nieprawdopodobnych, jak rozpaczliwie krzykliwych. Twarze mają pucołowate, oczy bezmyślne i nastroszone na pół łokcia wąsy. Dziwić się wprost należy, że Persya, uprawiająca sztukę majoliki z głębokim artyzmem, pozwoliła umieścić w królewskich ogrodach podobne karykatury. Jedyną ich zaletą jest, iż pobudzają do szczerego śmiechu i prowadzą w wesołym nastroju do przybytku króla królów.
Mówiłam już obszernie o przepięknej sali tronowej i o tronie marmurowym. Władcy Persyi posiadają inny tron jeszcze, najwięcej pewnie oryginalny z istniejących ogólnie, barbarzyńsko wspaniały i oślepiająco pyszny. Nadir-Szah (1684 — 1747), wielki wojownik, który rozniósł szeroko sławę perskiego oręża, zdobył go był w Indyach, krainie fantastycznych bogactw. Tron należał do Wielkiego Mongoła[1] Delhi, miasta Pendżabu, położonego na jednym z dopływów Gangesu, Delhi, słynnego w całej historyi Indyj, teatru bohaterskich czynów i niezliczonych wydarzeń Kriszny, opiewanych w 250 tysiącach wierszy Mahabharaty, tej Iliady indyjskiej. Stolica Wielkiego Mongoła jest obecnie jedną z pereł korony królów Anglii — niepodległość polityczna nie była zapisana Indusom w wyrokach boskich. —
Tron ten zwie się tronem pawia Tachti-Tawus. Czy jest z marmuru? Trudno to powiedzieć, gdyż pokryty jest całkowicie warstwą ciemnego złota, od którego tła odbija mozajka różnobarwnych kamieni. Poręcze, plecy, boki, samo krzesło tronowe, wszystko lśni się, iskrzy i mieni gamą tonów i blasków, płynących od tej powodzi brylantów, szmaragdów, rubinów, pereł, szafirów, turkusów.
W głębi, na tylnem oparciu, wykwita wielopromienne brylantowe słońce, a z dwóch stron jego dwa pawie rozpościerają błękitno-zielone wachlarze swych ogonów, w których łzy wielkie szafirów migocą w aureoli szmaragdów.
Na tym barbarzyńskim a pięknym tronie posadziłabym ukochaną przez Harum-al-Raszyda cudną Zobeidę, lub jeszcze Irenę, cesarzową dekadencji byzantyńskiej, w sztywnych sukniach ze złotogłowiu, w hieratycznych klejnotach: łańcuchach, krzyżach, dyademach i opaskach z ciężkiego złota, jaśniejących potworną wspaniałością kamieni — Irenę, o twarzy wybielonej i wyróżowanej, o oczach lilią koholu przyciemnionych, o ustach krwawiących karminem, istotę niepokojącą, tajemniczą, dziwną i olśniewającą. Bo tron to dla takich bożyszcz.
Tachti-Tawus wznosi się w głębi wielkiej sali rady stanu i odedrzwi już wzrok uderza swym niesłychanym, przygnębiającym przepychem.
Tevernier, podróżnik, który zwiedzał był państwo Wielkiego Mongoła w początku XVIII-go wieku, widział tron pawia w Delhi i ocenił go na 150 milionów franków. Wartość jego jest, mojem zdaniem, stanowczo wyższą; stanowi on w swym rodzaju rzecz jedyną, na którą niema ceny.
Nasr-Eddin lubił się na tym tronie fotografować, a Fet-ali-Szah niejednokrotnie kazał się na nim swym malarzom uwieczniać.
Gdy przed tym zadziwiającym klejnotem stało się chwil parę w niemym zachwycie, sala rady państwa, która go mieści, wydaje się nagle oku nieznośnie banalną. Zbyt wyzłocone zdobią ją fotele, zbyt nowe i bogate brokaty. Cała jest biało-złocista i cała w lustrach, ujętych w złocone i rzeźbione gipsy.
Obszerne salony pałacu zasłane są przeważnie wielkiemi dywanami o niezrównanie pięknych tłach i deseniach; na nich, rzucane jak kwiaty, mniejsze, jedwabne pieszczą wzrok miękką barw harmonią. Nasr-Eddin, z jednego do drugiego pałacu i z jednej do drugiej sali wędrujący, rozkładał na nich swe koczownicze obiady.
Zmarły szach po trzykroć zwiedzał Europę, gościł u wszystkich jej monarchów i we wszystkich stolicach. Mógł podziwiać skarby sztuki, nagromadzone w kolekcyach królewskich i arcydzieła muzeów, któremi chlubi się miast tyle. Mógł wyrobić sobie smak i gust przy najsłabszem choćby wrodzonem poczuciu piękna. Lecz niestety, los skarał go widocznie całkowitym zanikiem zmysłu estetycznego. I nigdy, przenigdy król ten, panujący nad krajem, którego stara cywilizacya i kultura przekazały wspaniałe wzory do naśladowania współczesnym artystom Iranu, nie nabył jednego obrazka, jednej rzeźby, któreby nie raziły bezgraniczną pospolitością.
Opłakane są te pozwożone z Europy nabytki.
Cała nędza jej groszowych bazarów, krzykliwa wulgarność kolorowych szkieł, kwiatów sztucznych, ordynarnych kryształów, potworne imitacye sewrskich i saskich porcelan, pucołowate twarzyczki markizów i osłupione pasterki, zabawki dziecinne, wazony różowe, szafirowe, czerwone, powyzłacane i malowane. Czego tam nie ma? Czy istnieje jakie tanie szkaradzieństwo, na któreby nie padł ciekawy i żądny zakupów wzrok monarchy? Ta wystawa okropności, rozłożonych za witrynami wzdłuż ścian uszykowanemi, przejmuje odrętwieniem, przeradzającem się wkrótce w śmiech niespodziewany.
Z drugiej strony tejże, a raczej tychże sal, bo wiele z nich bezczeszczą te bezeceństwa, ustawiono za kryształowemi szybami gablot i na stołach dary różnych monarchów; mrożąco sztywne Sèvry, ofiarowane przez Napoleona III-go, wazony malachitowe, dar cesarza Rosyi, przepiękne staroświeckie porcelany chińskie i japońskie, kryształy weneckie, kilka stołów wykładanych cennej roboty mozajką. Wątpię, czy kiedykolwiek oko monarchy spoczęło na tych przedmiotach. Ale nieraz z pewnością podziwiał dwa zegary, dar kompanii indyjskiej, które przejmują mnie dreszczem zgrozy: na złotych postumentach wznoszą się złote pawie, ruszające skrzydłami, gdy biją godziny; jednocześnie, łożem z bronzu płynie srebrny potok.
Tenże absolutny brak poczucia artystycznego uderza w galeryi obrazów.
Pełno tam miernot, poskupowanych chyba na tandetnych wyprzedażach hotelu licytacyjnego paryskiego. I pełno — w szerokie złote ramy ujętych arcydzieł nadwornego „Nakasz-bassi”[2], uwieczniających różne fantazye królewskie, a przeważnie sny Nasr-Eddina. Monarcha, jak widzę, miewał wizye wesołe.
Na naiwnych, seledynowo-zielonych pejzażach uwijają się w pląsach korowody tancerek i to nie perskich wykonawczyń drgań suggestywnych, mianowanych tańcem, lecz europejskich baletniczek z obnażonemi, i to bardzo, ramionami.
Jakkolwiek Nakasz-bassi, którego dość często mam okazyę spotykać, jest dobrym, miłym i uprzejmym człowiekiem, stwierdzam z żalem, iż talent jego malarski pozostał na równie pierwotnym stopniu rozwoju, jak estetyzm jego władcy. Jego baletnice zdają się mieć uwiązane u nóg ołowiane kule, suknie ich z ciężkiej mazaniny, w niczem nie przypominają powiewnością muślinów, ciała stężałe są w sztywnym ruchu. O rysunku, linii, perspektywie mowy nie ma oczywiście.
Nasr-Eddin, jak wszyscy Persowie, uważał dekoltowanie ramion za szczyt nieprzyzwoitości, za najwyższy dowód niemoralności kobiet europejskich. Jednak wzrok obywateli Iranu szuka chętnie tej nieprzyzwoitości, którą dusza potępia. Trudno przedstawić sobie nagromadzenie większej kolekcyi dekoltażów nad te, jakie zdobią ściany licznych salonów pałacu. Nie dość snów króla i wyobraźni Nakasz-bassi; pełno tu jeszcze chromolitografii, drzeworytów, wyobrażających lekko przybrane wdzięki rozmaitych sław corps de ballet i koryfeuszek.
Jednak w tej mierności iskrzy się kilka pereł; są wartościowe płótna szkoły flamandzkiej, są prześliczne gobeliny, przysłane przez Ludwika-Filipa Mohammed-Khanowi, są mozajki artystyczne, dar papieża, są stare perskie malowidła szkoły ispahańskiej oryginalnego rysunku i ciekawej roboty, nakładane niesłychanie delikatnie barwami i złotem, jak średniowieczne enluminures, lub obrazy primitystów.
W jednym z niedawnych opisów podróży po Persyi (Le Caucase et la Perse. Orsolle) czytałam o ciekawym globusie ziemskim, który jakoby umieszczony jest w oranżeryi. Albo go już ztamtąd usunięto, lub też nie widziałam tej sali.
Globus wykonany został dla Nasr-Eddina z masywnego złota, na którem oceany, wyspy, lądy znaczą się drogocennemi kamieniami. Morza są szmaragdowe, Indye z ametystu, Afryka z rubinów, Persya z turkusów, Anglia i Francya z brylantów. Zabawka owa kosztowała króla 8 milionów franków, pomimo, że dostarczył większej części kamieni.
W jednym z pałaców przechowywano dawniej — widzialne dla zwiedzających — klejnoty skarbu: korony, berła, dyademy, potoki pereł, przepyszny brylant, noszony przez szacha na lewem-przedramieniu w dnie przyjęć solennych, żółtą jedwabną suknię Fet-ali-szacha, naszywaną olbrzymiemi perłami przeczystego blasku, mundury galowe innych szachów. Lecz przed laty może dziesięciu zaszła kradzież, wskutek której zamknięto klejnoty w pewnem i bezpiecznem miejscu.
Zewnętrzna dekoracya niektórych salonów jest w guście europejskim, przeważnie jednak widać ściany i sufity ozdobione kryształami i rżniętemi lustrami.
Barbarzyńskie to nieco w zbyt błyskotliwej świetności, ale daje niezaprzeczenie wrażenie dość estetyczne; niezliczone załamy ścian lustrzanych, szlifowanych w pełne fantazyi formy, ujęte są w bardzo udatnie pomyślane kapryśne arabeski sztukateryj gipsowych.
Druga miejska rezydencya szacha, Nigaristan, zrzadka posiada w swych murach władcę, który przekłada nad nią swe podmiejskie zamki.
W ogrodzie, otaczającym ten pałac, wznosi się na skrzyżowaniu kilku alei ów wyzłocony Nasr-Eddin na wyzłoconym koniu, za które to dzieło sztuki mułłowie się na zbyt postępowego króla obruszyli.
Nigaristan był ulubionem miejscem pobytu Fet-Ali-szaha.
Bardzo interesujące freski zdobią ściany głównej sali pawilonu, w którym monarcha przesiadywał najchętniej. Przedstawiają one Fet-Alego na tronie w całym splendorze szat okazałych, lśniących od klejnotów, opartego o haftowane perłami poduszki i palącego sakramentalny kaljan. Rozłożysta czarna broda okala twarz surową i ostrą. Dwunastu najstarszych synów króla, brodatych jak ojciec, stoi z dwóch stron jego w sukniach naszytych szlakami pereł.
Synowie ci nie przynosili wogóle rodzinie Kadżarów wielkiego zaszczytu. Historya i kronika opisuje ich jako drapieżników, wyzutych z wszelkich skrupułów i plamiących marnemi oszustwami i handlami sławę imienia.
O jednym z nich cytują następującą anegdotę:
Przysłał on był w prezencie pewnemu podróżnikowi inkrustowany złotem puklerz stalowy, dość rzadkiej roboty. Lecz po paru dniach zjawił się u niego nazir (zarządzający) księcia, żądając za puklerz 300 tomanów, które w owej epoce przedstawiały 3,000 franków. Podróżnik odmówił wypłacenia kwoty i szczególny podarek wrócił do swego posiadacza.
W parę dni później sam książę odwiedza biednego cudzoziemca, którego postanowił obłupić i dziwi się, że puklerz został mu odesłany.
— Daj mi sto tomanów, a natychmiast ci go przyślę, przytem należy już do ciebie (małe szuma) prosiłem cię, byś go przyjął, jak wszystko zresztą, co posiadam.
Książę stu tomanów nie otrzymał i puklerza, rozumie się, nie przysłał. Całe lekceważenie swego słowa i swych obietnic jest w tym drobnym fakcie, który się na obszarze Persyi powtarza codziennie w niezliczonych przejawach od wieków już, od Cyrusa, czy od Daryusza...
Rdzeń charakteru narodowego pozostaje niezmieniony po przez czasy. Zastanawiam się tylko, po co obywateli Iranu kształcono, jak twierdzi Herodot, od 5 do 20-go roku życia w mówieniu prawdy? Nie nauczyło ich to nawet poszanowania dla danych przez się przyrzeczeń.
Do zacienionego wiekowemi platanami ogrodu Nigaristanu częste odbywałam spacery. W nim to uderzył mnie po raz pierwszy najzupełniejszy brak skrupułów „bagh-banów”[3], którzy spokojnie ogałacają klomby z najpiękniejszych nieraz kwiatów, wiążą je dość niefortunnie w bukiety i ofiarowują zwiedzającym ogród hanum-frengi. Rozumie się, że czuliby się mocno dotknięci, gdyby ta uprzejmość — kosztem ich panów — nie została opłacona hojnym piszkieszem.
Mają również zwyczaj częstowania melonem, herbatą; czasem w kobiałce, uplecionej z łozy wierzbowej, a wyłożonej winnym liściem, przynoszą młode ogórki, sałatę, owoce. Zadziwiają przytem chronicznem niezadowoleniem z otrzymanego datku: choćby najsuciej ich wynagrodzono, zachowują minę obrażonej godności, nie dlatego, by godność należała do liczby ich przymiotów, lecz że trzymają się zasady ukrywania zadowolenia w nadziei otrzymania przy nowej sposobności większego jeszcze „piszkieszu.”
Za najpiękniejszą z pomiędzy rezydencyj dostojników korony uchodzi w opinii Persów pałac Sadrah-Azama (wielkiego wezyra), zbudowany według planów improwizowanego architekta Francuza, przebywającego od lat wielu w Teheranie i szpecącego miasto w miarę sił i możności budowlami, mającemi pretensye do stylu i elegancyi. Poruczają mu również meblowanie tych pałaców, z czego wywiązuje się, wypełniając je szczytnie niegustownemi kapiącemi od złota konsolami, stołami, kanapami, fotelami, błyszczącemi lampami, mnóstwem żyrandoli i otchłanią szkieł różnokolorowych.
Jakkolwiek wielkiemu wezyrowi (ostatnio wpadł w niełaskę) nie można odmówić inteligencyi, a szczególniej sprytu dyplomatycznego, czyniącego zeń męża stanu w całem słowa tego znaczeniu — niepodobna przyznać mu najsłabszego wyrobienia smaku.
Z pałacu jego wyszłam zmęczona i przygnębiona. Olbrzymie salony o ornamentacyi europejskiej, wypełnione są najcałkowiciej bezstylowemi meblami. Nagromadził w nich najpospolitsze bronzy, najordynarniejsze terrakoty i kryształy, niebotyczne bukiety sztucznych kwiatów. Na wielkim stole jednego z salonów rozłożono setki kobiecych fotografii, pozwożonych z podróży po Europie, a zaopatrzonych w dedykacye i podpisy. Znajduję kilka polskich nazwisk. Nie powiem, by przyjemność sprawiło mi to odkrycie. Nieostrożne dawczynie widocznie nie zdają sobie sprawy z niezmierzonej pogardy, jaką w głębi duszy żywi azyata perski dla kobiety wogóle, a dla europejki w szczególe.
Sir-remini (piwnice) pałacu, obszerne, widne, wykładane jasnym marmurem, służą za galeryę obrazów. Wzdłuż ścian ponalepiane setki i tysiące chromolitografij i rysunków, powycinanych przeważnie z illustrowanych dzienników angielskich. Wszystko się tu miesza ze wzruszającym eklektyzmem: portrety monarchów, karykatury, obnażone ramiona i muślinowe spódniczki baletnic. Nakasz-bassi nadworny pracuje równie często dla Sadrad-Asama, jak dla monarchy. Daje to miarę wartości zbiorów.
Przyjemnie wydobyć się ze szkaradnych salonów i z pomsty do nieba wołającej galeryi, by wyjść do ogrodu rozległego, starannie utrzymywanego, zakwieconego. Wiosną spędzamy w nich częste godziny, gdyż podwoje jego dla wszystkich są otwarte, a położony w naszej dzielnicy, nawprost legacyi francuskiej i przy Derwazeh-Szimrani, najwięcej jest uczęszczanem z miejsc pieszych przechadzek.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Tuż za bramą Szimrańską, do której, jak mówiłam, dążą dwie główne ulice europejskiej dzielnicy, a od której my zaledwie o paręset kroków mieszkamy, rozściela się wieś, a właściwie piaszczyste pustkowie.
Drogi Szimranu zamieniają się wiosną tylko w cud zieleni i kwiecia; latem, jesienią i zimą byłyby smutne i jałowe, gdyby nie urok słońca, napawającego duszę pogodą i weselem, lejącego potoki fal świetlnych, kładącego pyszne blaski na góry, wrzynające się poszarpanemi szczytami w ciemny szafir nieba. Śnieżna korona Demawendu, najwspanialszego z brylantów Iranu, srebrzy się, iskrzy, mieni, płonie w słońcu. Powietrze ma tak dziwną przezroczystość i tak zbliża przedmioty, że wystarczy — zda się — rękę wyciągnąć, by dosięgnąć gór dalekich.
Wszystkie niemal drogi Szimranu prowadzą do pałaców szacha, które zmarły monarcha nawiedzał często z liczną świtą męzką i z kilkoma lub kilkunastoma ze swych małżonek, a wszystkie biegną ku podnożom Elbursu. Jakkolwiek królewskie pojazdy nieraz po nich suną, nie skłania to bynajmniej dygnitarzy, których zwierzchniej pieczy powierzonem jest staranie o utrzymywanie ich w porządku i całości, do jakichkolwiek dla nich względów. Zasypane są grudami kamieni i czernią się wybojami.
Na głównej z tych dróg, dążącej do wsi, zamieszkiwanych latem przez Europejczyków, a na której spotykam wciąż wielkiego wezyra i innych ministrów w otoczeniu sług i dworzan — panoszyła się przez całe dwa lata mego pobytu na środku drewnianego mostku wielka dziura, w której koń z łatwością mógł złamać nogę. Nigdy nie dokonano na mostku najmniejszych robót reparacyjnych, nawet w przewidywaniu wizyty szacha do leżących w tamtej stronie zamków. Sądzę, że obecny Walliet zastąpi po najdłuższem jego życiu Muzaffer-Eddina, a wybój w moście pozostanie, jako wieczne świadectwo szczytnego niedbalstwa wszystkich „Irani.” Wiadomo ogólnie, że dojeżdżając do tego miejsca, należy zwalniać konia w biegu: stanowi ono znaną, przewidzianą i akceptowaną przeszkodę.
Mówiłam już, że zmarły szach, chętniej niż w miejskich swych pałacach, przebywał w rezydencyach, rozsianych na wsi okolicznej. Wewnętrzna jakaś gorączka gnała go z Teheranu do blizkiego zamku, ztamtąd znów do lasów Mazenderanu, gdzie namiętnie oddawał się polowaniu. Muzaffer-Eddin, chorowity, apatyczny, uśpiony, nie dzieli gustów ojca, na które gorzko się nieraz żalili dygnitarze, zmuszeni codzień stawać przed pańskiem obliczem i wciągnieni obowiązkowo w koczownicze życie monarchy.
Jednym z ulubionych letnich zamków Nasr-Eddina był „Doszan-tepe” (góra królików). Wygląda on raczej na fortecę i wznosi się na górze dość stromej i wysokiej, o dostępie męczącym i niedogodnym. Należy doń rozciągający się na płaszczyźnie brzydki, niezacieniony, pozbawiony wszelkiej perspektywy ogród. Chroni się w nim droga sercu monarchy menażerya. Widziałam w niej bezgrzywe lwy Farsu, które, jak się przekonywam, nie są jeszcze mytem, są też tygrysy i pantery, jest odór nieznośny, menażeryom właściwy, który nie pozwala mi się przypatrywać dłużej drapieżnikom, zamkniętym za żelazną kratą.
Najwięcej malownicze jest położenie zbudowanego przez Fet-Ali-szacha zamku Kadżarów „Kasz-i-Kadżar.” Wznosi się ten zamek, jak Doszan-tepe, na wysokości, z której roztacza się przepiękny widok na Szimran i okolice Teheranu. Prowadzą doń ogrody, pnące się w górę całym szeregiem tarasów, poprzerzynane cichemi strumieniami, sączącemi wolno swe przejrzyste wody, zadrzewione, zacienione i melancholijne.
Najbrzydszym z pałaców jest „Eszret-abad”, zamek rozkoszy, przezwany wulgarnie a dobitnie kurnikiem. Zamek rozkoszy przedstawia się jak szkaradna, wyniosła dość wieża, otoczona wokrąg szeregiem nizkich zabudowań, jednostajnych budek, zamieszkiwanych przez damy z enderumu, gdy je kaprys monarszy za sobą prowadzi. A że enderum królewski chronił zazwyczaj do 70-u małżonek, więc — jakkolwiek Nasr-eddin wszystkich ze sobą nie woził, zastosować jednak kazał ilość budek do liczby haremowych swych piękności. Nad każdą z nich rozpościerają swe promienie wielkie słońca o kobiecych twarzach, unoszące się nad lwami dobrodusznemi i groźnemi zarazem, o nastraszonych brwiach, z wojowniczo wzniesioną maczugą. W każdej budce są dwa pokoje, umeblowane pierwotnie dywanami i materacami. Persowie łóżek wogóle nie uznają, a ci nawet, których zaraziły mody Frengistanu i którzy sprzęt ten posiadają, nigdy zeń nie korzystają.
Mnóstwo jeszcze pałaców otacza miasto od strony Szimranu; Yusuf-abad i Sultaned-abad, Nedżef-abad, Dao-Dieh i Niawaran, wysoko już w górach położony; zamek ten upodobał sobie szczególnie Muzaffer-Eddin dla przyjemnego chłodu, jaki tam panuje.
Pałaców tych opisywać dokładniej nie będę. Zeszpecono je prawie wszystkie ordynarnemi naleciałościami architektury europejskiej, ornamentacyą, przypominającą salony wielkich hotelów, malaturami jarmarcznych artystów, świecznikami i wazonami, w których lubuje się dusza Persa i któremi zastawia on wszystkie konsole i stoły. Szczęściem, że przechowały się jeszcze w każdym z nich prawie stare zabytki, arcydzieła sztuki ornamentacyjnej perskiej, śliczne mozajki, majoliki i „hattemy” (inkrustacye kością słoniową, złotem i perłową masą), przepyszne szyby, a czasem i sklepienia ze szkieł kolorowych, których barwy harmonijnie się kojarzą i na których — lekkie i delikatne — wykwitają sploty zieleni i kwiatów. Po witrażach biegną, obramowując oddzielne szybki, niesłychanie misterne, wązkie linie rzeźb drzewnych. Ściany wyłożone są u dołu przezroczystemi marmurami z Yezdu i Denkerghanu, malowanemi w arabeski i kwiaty o barwach przyćmionych.
W innych pokojach wymalowano całkowicie mury we freski, przedstawiające sceny z życia obyczajowego. Patrzą z nich brodaci Kadżarowie w sukniach wązkich i obcisłych do pasa, u dołu rozszerzonych i sadzonych kamieniami. Fet-ali-szah zasiada majestatycznie na tronie, lub pędzi na białym czerwono-grzywym rumaku, kładąc trupem dziki i jelenie. Kobiety w balonowych spódniczkach, o szerokiej twarzy, siedzą, zajadając oszirini, lub paląc kajlan; inne oddają się skandalicznie nieprzyzwoitemu flirtowi.
Parki, przylegające do pałaców, są wogóle ładne, o uroczystych cienistych alejach. Wszędzie szemrzą strumienie, biją wodotryski i szkli się w basenach, o dnie z turkusowej majoliki, woda kryształowo-przejrzysta. Ogrodnicy perscy nie znają sztuki grupowania odpowiedniego roślin i kombinowania barw. Lecz — jak wszyscy ich rodacy — lubią namiętne wonie ciężkie i upajające; to też uprawiają głównie kwiaty o zapachach zdecydowanych i silnych. Wiosną pełno w ogrodach hyacyntów i narcyzów, latem róż, jesienią tuberozy, którą Persowie nad wszystkie kwiaty przekładają i zwą poetycznie „guil Meryem” (kwiat Maryi).
Ponad wszystkie ogrody — nie wyłączając Gulistanu — stawiam wielki park w Kameranieh, rezydencyi księcia Naieb-Saltaneh[4], o kilkanaście kilometrów od miasta położonej. Ogród ten wygląda na olbrzymią cieplarnię, tak roślinność tam jest wybujała wspaniale, a całe jego urządzenie przynosi zaszczyt ogrodnikowi Francuzowi, który nim się zajmuje.
Przepyszne palmy różnych odmian: latanie, draceny, feniksy rozkładają szeroko liści swych wachlarze; ogromne jukki z ciężkim, białym kwiatem, kanny czerwone, białe, różowe, wielkie krzaki, najrzadszych i najpiękniejszych róż, jakie w Persyi widziałam. Pełno w ogrodzie cienia, woni i chłodu, wiejącego od gąszcza drzew i od jasnej tafli basenów. Biały pałac znaczy się jasną plamą na ciemnem tle zieleni. Przed bramą wjazdową słudzy oprowadzają ciężko i poważnie stąpające słonie: jest ich pięć czy sześć — fantazya księcia, który z wielkim kosztem sprowadził je z Indyi.
Oprócz królewskich i książęcych pałaców, dwie jeszcze miejscowości służą za cel przechadzek i wycieczek. Są niemi fontanna Alego: Czeszmeh-i-Aly i ruiny miasta Rey.
Fontanna Alego, to właściwie niewielki staw, zbiornik wody źródlanej, ze skał otaczających bijącej. Na prostopadłej i gładkiej ścianie jednej z tych skał wyryto portret któregoś z Sasannidów i otoczono go napisami. Fet-ali-szah, odczuwający nieposkromioną potrzebę uwieczniania swej postaci na wszystkich gmachach, frontonach i murach, nakazał zatrzeć napisy i postać swego poprzednika, a natomiast wyryć swój wizerunek.
Czeszmeh-i-Aly blizkiem jest słynnego meczetu Szah-Abdulazim, miejsca pielgrzymki licznych tłumów. Naokół meczetu wyrosło miasteczko, czyste i ładne, w zieleni drzew ukryte. Pobożni ciągną tu, by spełnić obowiązek religijny, a zarazem użyć rozrywki i spaceru. Kobiety szczególnie, korzystające ze wszystkich sposobów wyrwania się z enderumu, gorliwie uprawiają wędrówki do świętych przybytków, a przeważnie do blizkiego stolicy Szah-Abdulasimi. Najsurowszy nawet mąż pozwolenia na taką wycieczkę odmówić nie może. By skuteczniej uzyskać opiekę Imamów, modlą się hanum gorąco u ich grobów po dni kilka i kilkanaście, a w chwilach wolnych zawiązują miłosne intrygi.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
O dziesięć zaledwie kilometrów od Teheranu wznoszą się smutne ruiny, zdające się patrzeć na cmentarzysko Giebrów, wielbicieli ognia. Resztki muru obronnego i dwie nawpół zwalone wieże są wszystkiem, co pozostało z chwały i świetności antycznego Rhagesu, jednego z największych miast starożytności. Rhages, przechrzcone przez Muzułmanów na Rey, należy do miast, których początki toną w mgle prawieków.
Przez czas dłuższy po zawojowaniu Persyi przez Omara Rhages był jej stolicą, a między 900-ym a 1000-ym rokiem naszej ery słynął jako najpotężniejsze, najbogatsze i najludniejsze miasto całej Azyi. Urodził się w niem Tobiasz, bohater opowieści Starego Testamentu, wielki halif Harun-al-Raszyd, wreszcie Zoroaster, twórca doktryny religijnej, wychodzącej z pojęcia walki Zła i Dobra, których symbolami są Ormuzd i Aryman, a którą do czasów zaboru muzułmańskiego wyznawała cała Persya.
Wobec tych żałosnych ruin nie widzę lepszej ilustracyi do rozmyślań nad upadkiem i znikomością potęg ziemskich. W IX-ym wieku chrześcijańskiej ery — jak utrzymuje Chardin — miasto podzielone było na 96 dzielnic, z których każda posiadała 46 ulic, każda ulica 400 domów i 10 meczetów. Miasto posiadało przytem 6,430 szkół, 16,000 hammamów, 13,000 karawanserajów. Autorzy arabscy twierdzą, iż w III-im wieku Hegiry (odpowiadającemu IX stuleciu naszej ery) Rey było najludniejszem miastem Azyi; zdaniem ich żadne — po za Babylonem — miasto nie posiadało takich bogactw i równej potęgi. Ztąd nazwy, jakie mu nadawała historya: „Pierwsze z pomiędzy miast, Wrota wrót ziemskich, Rynek Wszechświata.”
Z tego przepychu i z tej wspaniałości nie pozostały nawet rumowiska i kamienie. W roku 1221-ym nad miastem, liczącem jeszcze w owej epoce 700,000 mieszkańców, przeszły barbarzyńskie hordy Czingis hana, znacząc swe ślady pogromem i pożogą, pustką i zniszczeniem.
Moner widział jeszcze w 1813 roku zwaliska zamku, uczepionego u skały. Na jednej ze ścian, wykutych w gładkim kamieniu, znajdowała się — według jego opisu — pierwotna rzeźba, datująca z przed zaboru muzułmańskiego — wojownik, pędzący konno z wyciągniętą naprzód dzidą i dźwigający na głowie i ramionach wielkie kule.
Wątpię, czy te ruiny istnieją po dzień dzisiejszy. Ja widziałam tylko dwie zwalone wieże, sterczące smutnie w jałowym krajobrazie zniszczenia i śmierci.