Podróż Polki do Persyi/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż Polki do Persyi |
Data wyd. | 1904 |
Druk | Aleksander Tad. Jezierski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cała część II |
Indeks stron |
Turki i Farsi. — Kurdowie i Bachtyari. — Parę słów o armii. — Wybitne cechy charakteru narodowego. — Uprawa gruntu i przemysł. — Fauna i flora. — Klimat.
Iran zamieszkują dwa odmienne plemiona, złączone jednością religii, stanowiącej wielki odłam Islamu. Na północo-zachodzie kraju, a więc w prowincyi Azerbajdżanu i w perskim Kurdżystanie, osiadły narody pochodzenia turańskiego, potomkowie Medów, noszący ogólne miano „Turki.” Południe i środek zamieszkali „Farsi” lub „Parsi” od południowej prowincyi Farsistanu, mającej za stolicę Sziraz. Język „Farsi” jest językiem sfer ukształconych całego kraju. Rozprawiały już w nim wszystkie arystokratyczne hanum w Khoj, które niezmiennie witały mnie frazesem: „Farsi midanid?”[1], naiwnie zdumione mą nieświadomością. I jakkolwiek panująca od lat dwustu (1705 r.) dynastya Kadżarów jest pochodzenia „Turki,” jakkolwiek na dworze Agi-Mohammed-Khana, pierwszego króla tej dynastyi, mówiono twardym turecko-tatarskim żargonem, stanowiącym narzecze prowincyi północnych — obecnie „Farsi” wyrugował go z użycia całkowicie.
„Farsi” jest językiem nauki, literatury, poezyi i językiem Saadiego, Hafiza i Firduziego[2], który w tej mowie opiewa sławę królów, bohaterskie czyny „Rustema”[3], jego zwycięztwa nad wielkim białym dziwem (dyabeł-diw) i piękność kobiet o twarzy księżycowo rozlanej. Takim bowiem był ideał piękna wielkiego poety.
W ogólnej liczbie ludności Persyi, wynoszącej więcej niż 8 milionów, trzecia niemal część przypada na koczownicze plemiona „Illiatów,” przeważnie irańskiego pochodzenia, jak Kurdowie i „Bachtyari.”
Kurdowie, podlegli królowi królów, równie są niesforni i nieokiełznani, jak lennicy czerwonego sułtana Abdul-Hamida! Buntowniczych ich Khanów wciąż wzywają do stolicy, aby tłómaczyli się przed władzami ze swych postępków; nie zawsze jednak zjawiać się raczą.
Wystarczy spojrzeć na zawadyackiego Kurda, jadącego na ognistym arabskim rumaku, obwieszonego bronią, by zrozumieć, że ta buńczuczna postać, od której bije zuchwałość i samowola, nie uchyli się przed żadną przewagą.
„Bachtyari” — wojownicze także plemię, rozsiadło się głównie w Laristanie, prowincyi południowo-zachodniej, nad zatoką Perską. Niektórzy z historyków przypuszczają, że są to potomkowie dawnych mieszkańców starożytnej Baktoryany. Język ich przypomina dawną mowę Persów, od których różnią się wszakże zupełnie w obyczajach.
Podróżnik z początku XIX-go wieku, Jacques Morier, tak naprzykład opisuje ich obrządki pogrzebowe:
Naokół grobu tańczą i śpiewają przy monotonnych i głuchych dźwiękach muzyki. Jeśli zaś zmarły zginął na wojnie, zapały taneczne wzrastają w dwójnasób, śpiewy brzmią wesołą nutą; śmierć bowiem na polu bitwy jest w ich przekonaniu śmiercią sprawiedliwych.
Zatargi „Bachtyari” z władzami są częste, khanowie ich płacą nieraz głową za bunt i opór. Obecnie ucichli pod żelazną dłonią gubernatora prowincyj południowych, Zille-Sultana (brata Muzafer-Eddina), najenergiczniejszego człowieka. Dowódcy Nomadów wolą unikać jego gniewu, który bywa straszny i bezwzględny.
Nie należy przypuszczać, że Nomadowie snują się w ciągłym ruchu po drogach Iranu. W dawnych czasach pędzili rzeczywiście żywot prawie wyłącznie koczowniczy. Teraz zajmują się wszyscy niemal uprawą roli, budują lepianki, gromadzą je w wioski. W lepiankach tych mieszkają zimą, obrabiając ziemię, a gdy latem zbiorą zasiewy, wyruszają ze stadami w góry, stale w te same zakątki, w których z ojca na syna od lat dziesiątków trzody swe pasą.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Turki i Farsi różnią się charakterem i usposobieniem.
Ociężałość umysłu kojarzy się u Turki z prostotą i szczerością; z krwią przodków dalekich przejęli pewną odwagę.
Opłakana armia perska pomiędzy nimi rekrutuje przeważnie swych żołnierzy, których waleczność większą jest od służbistości. Wojaków tych, przybyłych z Azerbajdżanu do stolicy lub innego miasta ująć trzeba w surowe karby dyscypliny, by zaczęli zdawać sobie niejasno sprawę ze swych obowiązków i pojęli, że powinni strzedz pokoju, zamiast niecić nieporządki. Jednakże prawdziwa karność wojskowa nie da się nigdy zaszczepić w tych mózgach.
Stanowisko bankiera, choćby ulicznego, rozkładającego cały swój majątek na zdartej szmacie, lub starej skrzynce, ciągnie go magnetycznie.
Ubranie jego codzienne jest szczytem brudu i niechlujstwa.
Z pod zbutwiałych gałganów, świecących gdzieniegdzie metalowemi guzikami, wygląda koszula, której pierwotnej barwy nikt określić nie zdoła; na nogach człapie się naśladowanie łapci, z których wygląda bosa — mimo parodyi skarpetek — stopa.
W dni mustry i świąt uroczystych, w dni przeglądu wojsk przez Naieb-Saltaneh lub szacha, żołnierze wdziewają czerwone mundury, w których wyglądają prawie czysto.
W jaki sposób wywiązują się z ćwiczeń wojskowych — nie wiem tego dokładnie. Sądzę wszakże, że instruktorzy europejscy na marne tracą swój czas i zużywają energię.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Turki przedstawiają, problematyczną może nieco, lecz w każdym razie jedyną siłę fizyczną organizmu narodowego, Farsi są jego mózgiem. Umysł mają bystry, obejmujący łatwo, ale nie pogłębiający przedmiotu. Uczą się wszystkiego niesłychanie prędko, nie przetrawiają jednak zdobytej wiedzy. Asymilują sobie jej stronę powierzchowną, zachowując z niej to, co błyszczy, czem mogą olśnić. Odrzucają wszystko, co treść jej wewnętrzną stanowi. Lubią robić „tamasza”[4] z swych wiadomości, jak dellale z swych skarbów.
Próżność ich i zarozumiałość jest niebotyczną. Tak samo, jak z pochwyconych gdzieś słabych świateł wiedzy, chełpią się z bogactwa, z koligacyi, z tytułów.
Gdy opowiadać zaczną o swych przodkach, każdy z nich ród swój wiedzie z jakichś „Szahzadek” (książęta krwi królewskiej), lub z Kadżarów, którym, jak u nas Augustowi Mocnemu, wiele przypisywać można. Bowiem wogóle, prócz Muzaffer-Eddina, człowieka obyczajów spokojnych, obchodzącego się kilku żonami, szachowie tej dynastyi „enderumy” mieli zapełnione pokaźnie. A słynny Fet-Ali-Szah (1797—1834), król czarnobrody, którego postać uwieczniają ściany pałaców, mozajki bram, miniatury, malowidła kalemdanów (piórniki), kalemkorów (płótna) i skrzynek — posiadał kolekcyę 700 małżonek, które dały mu 600 sztuk potomstwa.
Rozmnażając się w skromniejszych niż wielki ojciec rozmiarach, potomstwo to dorosło jednakże do niezłej już cyfry 5,000 osobników. Nie trudno więc Persowi z Kadżarów w prostej linii legitymować się, lub choć bokiem do nich się przygarnąć.
Uważają się też „Irani” za najstarszy naród świata i cywilizacyi. Ich instytucye społeczne i państwowe są nieskończenie wyższe od odpowiednich instytucyi Frengistanu; ich „Medreszeh” to najpierwsze szkoły obu półkuli; ich poezyi żadna inna nie dorówna — z niej jeszcze bezwątpienia ciągną najsłuszniejszą chwałę. Król ich jest najpotężniejszym z monarchów ziemi: to „biegun wszechświata i jego bożyszcze, studnia wiedzy, pierwszy szczebel drabiny niebieskiej, monarcha, którego armie liczniejsze są niż gwiazdy na niebie i piaski w morzu, król królów i cień Boga.” Czem zresztą nie jest on w ich przesadnie napuszonych określeniach?
Nigdy nie zapomnę pewnej okoliczności, w której mogłam po raz pierwszy osądzić naiwną zarozumiałość i pewność siebie synów Iranu. Działo się to nie w Persyi, lecz jeszcze w Paryżu, na wielkim raucie, wobec przynajmniej trzystu osób.
W różnojęzycznym tłumie gości, przeważnie złożonym z przedstawicieli świata lekarskiego, kołatało się kilku Persów, którzy ukończywszy studya medyczne w teherańskiem Collége Impérial, przyjechali na uzupełnienie ich do Paryża.
Na raucie popisywali się wirtuozi fortepianu i jacy wirtuozi: grał Paderewski, po nim — znana pianistka, pani Roger-Miclos. Kto więcej — nie pamiętam, w każdym razie artyści niepośledniej miary.
Nagle zbliża się do gospodarza domu jeden z młodych Persów, oświadczając, że on również biegłym jest wykonawcą i chce zagrać zgromadzeniu kilka perskich melodyi.
— Czy to być może? Ależ to doskonale!
Nieopatrznie sadzają go przy instrumencie, oznajmiając, że dr. Szeik-Mohammed zgodził się uprzejmie zapoznać nas z popularnemi motywami swej ojczyzny. I w ciszy salonu rozlega się wystukiwana jednym palcem, monotonna jak szmer wody, nuta perskiej piosenki.
Wysłuchawszy ją raz, obiecujący wiele filar medycyny perskiej powtórzył ją raz drugi, trzeci, czwarty... i nie wiem już wiele razy, bo — wraz z całem towarzystwem — walczyłam z duszącym mnie śmiechem.
Szczęściem gospodarze, dziękując Persowi i dając hasło do oklasków, zakończyli komedyę, a wirtuoz z bożej łaski z miną głębokiego zadowolenia powstał od fortepianu.
Nie dosyć na tem.
W parę dni później, u mnie, wobec kilku osób opowiadał z twarzą rozpromienioną o swym tryumfie. Zaproponował nam przytem, iż zagra
d’autres morceaux, encore plus beaux. I nim zdążyłam znaleźć jakiś zręczny frazes i oszczędzić mym gościom tej rozkoszy — Szeik Mohammed siedział już przy fortepianie, stukając jednym palcem d’autres
morceaux, encore plus beaux.
Bezczelna pewność jego nie jest bynajmniej wyjątkową. Dzieli ją ze wszystkimi niemal swymi rodakami. A ogólnie biorąc, jest jednym z najwięcej inteligentnych z pomiędzy znanych mi Persów. Ani więcej próżny, ani więcej zarozumiały od innych — znakomicie kieruje swą barką życiową. Był faworytem wielkiego wezyra, nie zdziwię się bynajmniej, jeżeli zostanie ministrem.
Synowie dawnego Iranu słynęli jakoby — jest to opinia Herodota — ze swej prawdomówności i z mistrzowskiego strzelania z łuku. Nie wiem jak dzieje się obecnie z łukiem. Odwaga bowiem dzisiejszych Persów w niczem odwagi lwów Farsu[5] nie przypomina. Zresztą i lwy wyginęły i stają się mytem.
Co się tyczy prawdomówności — samo posądzanie o nią Persów mogłoby wyglądać na zjadliwą ironię. Prawda nigdy na ustach ich nie wykwita. Potrzebą ich natury jest mijanie się z nią na każdym kroku, kłamstwo dla kłamstwa, jak sztuka dla sztuki. Potrzeba ta pozostaje zresztą w ścisłym związku z niezwykłą przesadnością umysłu, rozdmuchującego drobiazgi do rozmiarów olbrzymich, i z wrodzonem również zamiłowaniem do pochlebstwa.
Te wady, przykre niezawodnie w bliższych stosunkach, nic nie ujmują zewnętrznemu wdziękowi ich obejścia, potęgują go nawet. Pers mówi dużo, ładnie, pełnemi obrazami. Lecz człowiek, który w stosunku z nim zapomina, że piękne frazesy są efektami retoryki, skazany będzie na smutne zawody i rozczarowania.
Szanujący się Pers przy pierwszem zetknięciu z kimkolwiek zasypie go powodzią komplementów i ofiaruje mu w potoku słów miodopłynnych swój dom ze wszystkiem, co tenże zawiera, swe stosunki, swe wpływy — niebotyczne, oczywiście, jak szczyty Demawendu. Wszystko, co doń należy, jest male szuma, co już miałam sposobność zaznaczyć wyżej.
Nie przypominam sobie jednakże, aby którykolwiek umiał obietnic dotrzymywać, o ile mu się o nich wciąż nie przypomina i nie stoi przed oczyma żywym wyrzutem, nie zadręcza go natrętnie.
Nie są to moje tylko osobiste spostrzeżenia. Potwierdzają je wszyscy bez wyjątku dawni i dzisiejsi podróżnicy, wszyscy europejczycy, pozostający z Persami w styczności.
Chardin niejednokrotnie rozwodzi się obszernie nad skłonnością ich do przesady i pochlebstwa, nad ich nieprawdomównością i brakiem poszanowania dla danego słowa. Jacques Morier uważa, że Persi poczytują praktykowanie pochlebstwa na kolosalną skalę za elementarny obowiązek grzeczności.
Trzeba więc, obcując z nimi, pamiętać, że słowa służą do zamaskowania myśli i nie wymagać od nich przymiotów, których odmówiła im natura. Wtedy wdzięk, uprzejmość i wytworność ich zachowania sympatyczne pozostawią wrażenie.
Zdarzają się jednak wyjątkowo między nimi ludzie skromni, a pełni zalet gruntownych, pracujący wytrwale dla dobra publicznego i poważnie wykształceni.
Każdy, kto przebył czas jakiś w Teheranie, poznał ludzi i stosunki, postawi niezaprzeczenie na pierwszem miejscu w ich rzędzie zmarłego przed kilku laty ministra oświaty, Mohbere-Dowlé i czterech jego synów.
Synowie ci pobierali wszyscy nauki w niemieckich uniwersytetach, mają prawdziwą wiedzę i z nią się nie popisują. Znaczną część wielkiego majątku poświęcają na cele publiczne, nie zrażając się niezliczonemi trudnościami, jakie w swym kraju spotyka na każdym kroku Pers, pragnący zbudzić swych braci z martwoty i apatyi.
Lecz Persya szybkim krokiem dąży do upadku. Właściwiej byłoby powiedzieć, że jest w nim pogrążona beznadziejnie. Wątpię też, czy dobra wola kilku jednostek i ich wytrwały wysiłek zdołają coś przeciw niezmierzonej mocy inercyi i zastoju.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Obszar Persyi przewyższa obszar Francyi, a zaludnienie jej jest stosunkowo 15 razy mniejsze. Pod uprawę idzie zaledwie pięćdziesiąta część gruntu. Zapasów zboża ani ryżu niema nigdy i być nie może. Gdy przychodzą złe zbiory, głód w ślad za niemi kroczy, dziesiątkując ludność. W roku 1861 nawiedził kraj cały. Powrócił w r. 1871 — 1872. W mieście Meszedzie 80,000 ludzi zmarło w owej epoce śmiercią głodową.
Dawni mieszkańcy Iranu uważali uprawę gruntu za jeden z obowiązków religii, to też kraj pocięty był szeroko rozgałęzioną siecią kanałów, roznoszących ziemi wodę, na którą natura dziwnie tu jest skąpa, a którą z wielkim mozołem i ciężkim trudem z gór sprowadzać trzeba. Upusty kanałów otwierane zostają w określonych odstępach czasu na dzień cały. Woda rozlewa się po polach i ogrodach, przesycając grunt należycie. System ten użyzniania, dający jaknajlepsze rezultaty, jest, niestety, całkowicie dziś zapuszczony na wielkich przestrzeniach kraju.
Persya biedna jest w rzeki. Jedna z nich zaledwie, Harun, wpadająca do Szatel Arabu, uchodzić może za spławną i posiada wodę w każdej porze roku. Wszystkie inne, jak Sefid-rud (biała rzeka), dopływ jej Szach-rud i różne pomniejsze rzeczki i strumienie wysychają zupełnie w letnie skwary. Potoki górskie, płynące wezbraną falą podczas roztopu śniegów, czernieją suchem łożyskiem przez długie letnie miesiące.
Dodać bowiem należy, że suchość klimatu jest wprost niesłychana. Rosa stanowi fenomen nieznany w środkowej Persyi. Jeden z dawniejszych podróżników, Oliriez, konstatuje ze zdumieniem, że na rozległej przestrzeni kraju, którą zwiedził, nie znalazł ani jednego ziemnego ślimaka. Nie dziwię się temu, jeśli przebywał latem bezwodne i przepalone przez słońce okolice. Deszcze nie spadają całemi miesiącami. W drugim roku mego pobytu, od początku marca do połowy września, jednej kropli wody niebo nie zesłało.
Letnie skwary trwają od początku maja do połowy października, nieraz dłużej. Oddycha się przez te długie miesiące żarem strasznym; noce tylko przynoszą ulgę, bo są względnie znośne, nawet w Teheranie, na 100 metrów nad morzem położonym, a zupełnie chłodne w górach Szymranu, dokąd w końcu maja wyruszają wszyscy Europejczycy. Persowie chronią się podczas upalnych godzin dnia do swych „sirzemini,” piwnic, specyalnie na ten cel urządzanych, czystych, a u ludzi bogatych wykwintnych nawet, wykładanych mozajką lub marmurem, szemrzących kaskadą źródlanej wody, dopływającej do obramowanego w majoliki basenu. Panuje w tych piwnicach przyjemny półmrok i chłód orzeźwiający.
Wiosną, jak już mówiłam, spadają ulewne deszcze, powodujące stałe zapadanie się płaskich ziemnych dachów. W naszym domu przez dwa lata z rzędu rozpadał się w gruzy dach jadalnego pokoju, w salonie woda sączyła się w dwóch kątach, w sypialni wzdłuż jednej ściany. Należeliśmy jeszcze do względnie uprzywilejowanych; w wielu domach sypiano pod parasolami. A Europejczycy zajmują najlepszą dzielnicę i najporządniejsze budynki. Cóż dziać się musi u Persów?
Przez te kilka dni potopu ziemia wchłania chciwie wilgoć (czego dowodem dachy); potoki górskie zalewają pola i drogi. I gdy kończą się krótkotrwałe deszcze, natura rozkwita w niezrównanym przepychu. Drogi, prowadzące do wiosek Szymranu, zamieniają się na te rozkoszne dni wiosny w ogrody z czarodziejskiej bajki. Kwitną na nich róże polne, białe, różowe, płomiennie-żółte i krwawo-czerwone. Krzaki stoją jak olbrzymie jednobarwne bukiety, liści wcale nie widać. Przy nich róże ogrodów i bzy perskie blado-liliowe, o wątłem i delikatnem kwieciu i woni upajającej, ciemne bzy tureckie o kiściach kwiatów jędrnych i skupionych, biała tarnina, osypana śnieżystemi płatkami, akacye białe i złociste, różowe tamaryksy, jaśmin o zapachu ciężkim i słodkim, wszystkie wreszcie drzewa owocowe. Gdzieniegdzie wznosi swą koronę judaszowe drzewo, wspaniałe i dziwne, o pniu ciemnofioletowym i różowo-liliowych kwiatach. Wszystko na słonecznych drogach rozkwita, jak za dotknięciem różdżki magicznej. Zielenieją topole i wierzby, srebrzy się białym liściem jujuba. Ogrody są jak wielkie kępy zieloności, róż i woni, trawnikami płyną smugi fijołków, przesypane płatkami brzoskwini i jabłoni.
Gdy widziało się raz tę wiosnę Wschodu, zachowuje się na zawsze obraz jej we wspomnieniu. I nostalgiczna za nią tęsknota ściska duszę, gdy powieją pierwsze ciepłe podmuchy.
W Persyi poprzedzają tę porę roku silne wiatry. Lecz z największą gwałtownością zrywają się wiatry latem i jesienią, szczególniej na południu, gdzie straszliwe czynią spustoszenia. Wiatr gorący, niosący tumany kurzu i wirujące słupy piasku, przechodzi nad okolicą jak gniew boży, wyrywając z korzeniami drzewa, znosząc namioty. Zwą go „samyalem,” lub wiatrem ognistym. Chardin obszernie o nim pisze. Wszyscy podróżni byli świadkami słabszych lub silniejszych huraganów wietrznych. Morier twierdzi, że o nich to myśleli prorocy mówiąc: „Wiatr, który przeszedł nad trawą, spalił ją.” „Zboże spalone jest, nim zostało zebrane.”
Nie widziałam spalonego zboża, lecz spotykałam w ogrodach i na drogach potężne drzewa przez wichurę zwalone.
Burza również rzadką jest jak deszcze, lecz gdy wybucha, to z siłą nieposkromioną. Oszałamia i pogrąża w odrętwienie. Błyskawice nie schodzą na chwilę z nieba, pioruny biją bez przerwy w ogłuszającym huku grzmotów, które echa gór odbijają przeciągle. Huragan wstrząsa ścianami domów, szyby brzęczą żałośnie, drzwi, zamknięte na pierwotne zasuwy, otwierają się bezustannie.
Trwa to niedługo, a całe wieki... wreszcie deszcz spada nawałą. Mija parę godzin i z przeczystego nieba już śmieje się słońce, lub wyiskrzają się gwiazd miliony.
Jesień pogodna, ciepła, jeszcze trwa miesiąc, nie więcej i przepala liście drzew na wszystkie odcienie czerwieni i złota. Nigdzie w naszej chłodnej Europie nie widziałam równie subtelnej rozmaitości tonów. Z gałęzi układamy artystyczne bukiety, piękniejsze nad wiązanki kwiatów.
Zima krótka jest, ostra, mroźna i słoneczna. Śniegi spadają gęste, zasypując pola i drogi. W godzinach południowych słońce grzeje jednak prawie jak latem i działa prawdziwe cuda. Przybyliśmy do Teheranu w ostatnich dniach grudnia; najęliśmy mieszkanie około 10-go stycznia. W ogrodzie domu nad basenem rozkwitał jeszcze krzak róży, podczas gdy śnieg zalegał grubą warstwą miasto.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Zarzucenie stopniowe uprawy gruntu sprawia, iż kraj zamienia się powoli w bezpłodną i jałową pustynię. Zaledwie część prowincyi Azerbajdżanu i Farsistanu, jako też wązki pas Gilanu i Mazenderanu wzdłuż morza Kaspijskiego przedstawiają w niej dobroczynne oazy życia roślinnego, wykwitającego bogato pod tem słońcem, jeżeli tylko człowiek zechce mu dopomagać wodą.
Dojrzewają pod niem granaty, figi, pomarańcze, cytryny, daktyle, trzcina cukrowa, niezliczone odmiany winogron i wszystkie prawie owoce stref naszych. Na południu ścielą się bezbrzeżne pola róż, z których ciągną wonną esencyę i olej różany. Na południu też i w Gilanie zaprowadzona jest kultura jedwabników; drzewa morwowe rosną na rozległych przestrzeniach. W pewnej części Gilanu, około Rudbaru, znajdują się jedyne w Persyi gaje oliwne, dostarczające dość znacznej ilości oliwek. Mazenderan zaopatruje w ryż kraj cały. Mnóstwo pól obsiewanych dawniej zbożem, przeważnie pszenicą, idzie obecnie pod uprawę maku. Opium stanowi jeden z głównych produktów wywozowych Persyi.
Armeńczycy na dość szeroką skalę, choć w bardzo pierwotny sposób, wyrabiają wino, którego jednakże nie eksportują zupełnie. Za najlepsze uchodzą wina z Kasbinu, Ispahanu i Szirazu, białe i czerwone, nadzwyczaj silne i odurzające.
Od Khoj do Teheranu nie widziałam jednego lasu iglastego ani liściastego. Niema ich też w okolicy miasta, ani w całym Szymranie. Zato prowincya Gilanu, przesiąknięta wilgocią, siedlisko febry błotnej, przedstawia istny las dziewiczy, las odwieczny o chorobliwie wybujałej roślinności stref gorących. Gałęzie mimozy, wyrosłej do kolosalnych rozmiarów, plączą się z konarami figowca, potężne paprocie wznoszą wysoko rozłożyste liście, naokół pni stuletnich wije się wino. Małe strumyki spływają ze szmerem. W gąszczach zieleni kłębią się węże... Choć zdradliwe wyziewy zatruwają powietrze i szerzą gorączkę i choroby, „Gilani”[6] chełpią się ze swego wspaniałego lasu.
Z lasem Gilanu łączy się las Mazenderanu; obydwa ciągną się wzdłuż północnego stoku Elbrusu; obydwa roztaczają jednakowy przepych roślinności. Nasr-Eddin lubił polować w Mazenderanie i rok rocznie udawał się tam na długie wycieczki.
Różne drapieżniki nawiedzają lasy i pustynie Iranu. W lasach Gilanu i Mazenderanu czai się tygrys królewski; w prowincyi Farsu wodzą się jeszcze lwy bezgrzywe; w kniejach leśnych są dziki, wszędzie potrosze błąkają się wilki. W pustyni żyją szybkonogie gazele, na które dość często a prawie zawsze bezskutecznie, urządzają polowania w okolicy Kasbinu. W pustyni też krążą jeszcze dzikie osły, z czarnym krzyżem na grzbiecie. Polowanie na nie było ulubioną rozrywką dawnych Persów; mówi już o niem Xenofont w Anabazisie. Mięso tych zwierząt uważane było przez „Irani” za nadzwyczaj wytworny przysmak, spożywany na stołach magnatów i królów. Przyjmując uroczyście cudzoziemskich ambasadorów, Abbas Wielki uraczył ich festynem, na który zabito 32 dzikie osły.
Zapomniałam o jednem ze zwierząt, najprzykrzejszem: chcę mówić o szakalach, które nocami wyją przeraźliwie. Na wsi Szymranu oka nieraz zmrużyć niepodobna, gdy ich jęk przenikliwy, podobny do płaczu dziecka, miesza się z przeciągłem naszczekiwaniem psów-włóczęgów.
Z pomiędzy zwierząt domowych posiada — jak już mówiłam — Persya wspaniałe konie. Dostarczają ich przeważnie prowincye Horassanu, Turkestanu i Kurdżystanu. Wywóz ich do Europy jest prawie niemożliwy. Przeprawa statkiem bowiem najczęściej bywa dla nich zabójczą, a droga lądowa niesłychanie jest trudna i uciążliwa. Nasr-Eddin ofiarował był Napoleonowi III-mu czwórkę przepysznych arabskich rumaków, lecz stajnie cesarskie cieszyły się niemi niedługo.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Handel Persyi, jak i wszystko w kraju, chyli się do upadku. Głównemi przedmiotami wywozu są dywany i jedwabie, esencya różana i opium, suma
eksportu którego wynosi 22 miliony fr. Szeroki dość odbyt w Europie znajdują również wyroby z miedzi i różne starożytności, których część znaczną fabrykują w Ispahanie, Szirazie i Teheranie biegli w swej sztuce artyści-rzemieślnicy. Europa, stwarzająca z równem mistrzowstwem rzeczy przyprószone pyłem wieków, o tonach umiejętnie przybladłych, nie może mieć do nich żalu o siekierki Szacha-Abbasa i tarcze Tamaspa, kowane w roku pańskim 1890-ym, a sprzedawane za autentyczne zabytki epoki.
Góry Persyi kryją w swem łonie nieprzebrane bogactwa mineralne. Jest w nich wszystko, co mogłoby zapewnić krajowi dobrobyt i pomyślność. Są kopalnie węgla i żelaza, marmuru i malachitu, ołowiu i miedzi, srebra i złota, turkusów i rubinów. Eksploatowane miejscami tylko i niedbale, nie dają słabej części tego, co przynieśćby mogły. Pers, czy Europejczyk, który chciałby ten stan rzeczy poprawić i zastosować nowe środki dobywania i oczyszczania rudy, straci czas, pieniądze i energię na bezowocne wysiłki, które rozbiją się o nieprzebitą opokę obojętnej na wszystko apatyi. Persya daje się nieść fali życia; sama żyć już nie próbuje.
- ↑ Czy znasz Farsi?
- ↑ Firduzi, najwięcej popularny i słynny, dawny poeta, autor „Szah-Namek” — Historyi królów (940—1020 r.) 125.000 wierszy. Sadi, autor „Gulistanu”, czyli „Ogrodu róż" (1184—1191), urodzony i pochowany w Szirazie. — Hafiz, poeta, urodzony w Szirazie (1320—1391).
- ↑ „Rustem”, bohater legend ludowych, jak Herkules grecki.
- ↑ Pokaz — wystawa.
- ↑ Lwy bezgrzywe, spotykane jeszcze z rzadka w prowincyi Farsistanu.
- ↑ Gilani — mieszkańcy Gilanu; Teherani — mieszkańcy Teheranu, Tebrysi i t. d.