Podróż na Jowisza/Księga II/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Jacob Astor
Tytuł Podróż na Jowisza
Podtytuł Powieść fantastyczno-naukowa
Wydawca Nakład Redakcyi "Niwy"
Data wyd. 1896
Druk Druk Rubieszewskiego i Wrotnowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Milkuszyc
Tytuł orygin. A Journey in Other Worlds
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KSIĘGA DRUGA.

ROZDZIAŁ I.
Ostatni widok Ziemi.

Widząc, że statek dąży dobrą drogą, a Ziemia w swej podróży około słońca usuwa się z ich linii, podzielili siły działania pomiędzy odpychanie ciała niedawno porzuconego i zwiększenie przyciągania księżyca a zajęli się gospodarstwem w swym domu.
Obrano Bearwarden’a kucharzem; gdyż jako posiadający największy apetyt, sam najchętniej przyjął na siebie obowiązek tej pracy, z której najwięcej miał też korzystać.
Kuchenka elektryczna, mała i bardzo ładnie wyglądająca, dostała się pod wyłączny zarząd Bearwarden’a; ogień jej silny, równy, mógł wystarczyć wszelkim wymaganiom, a miał jeszcze i tę niezmierną zaletę, że nie rozrzedzał powietrza, jak każdy inny cieplik.
Statek zaopatrzony został w znaczną ilość lamp, tak, że w każdej chwili, przechodząc naprzykład, w cieniu planety, łatwo go było jasno oświecić, co również mogło być bardzo pożyteczne podczas nocy, gdy staną już na Jowiszu; zaopatrzyli się również w duże i jasne latarnie, przeznaczone, do zwiedzania ciemnych okolic planety i pierścieni Saturna.
Bearwarden wywiązał się świetnie z tej pierwszej próby; podróżni zasiedli do obiadu i spożyli z apetytem doskonały rosół konserwowy, polędwicę z garniturem i bażanta, przysłanego im prawie już na wsiadaniu przez kogoś z przyjaciół. Kości i w ogóle resztki jedzenia, słój próżny od rosołu wystawili do przysionka o podwójnych drzwiach, posiadającego przyrząd wyrzucający przedmioty, których pozbyć się chcieli za pociśnieniem klapki; wszystko to znalazło się w przestrzeni, nie sprowadzając najmniejszej zmiany powietrza.
Kalisto płynął ciągle; równy i szybki bieg jego dowodził doskonałości planu i wykonania; podróżni w jaknajlepszem byli usposobieniu, obliczając przebytą i do przebycia zostającą przestrzeń.
Ziemia, zajmująca dotąd połowę ich horyzontu, stawała się coraz mniejszą. Teraz stojąc prawie pomiędzy niemi a słońcem, wyglądała niby księżyc na nowiu, a gdy stała się już wielkości mniej więcej jak dwadzieścia razy księżyc, obliczyli, że musieli już przebyć 200,000 mil. Księżyc znajdował się teraz przed niemi naprawo, był właśnie w trzeciej kwadrze i oddalony już tylko na 50,000 mil; widok to wspaniały: dwadzieścia pięć razy większa, niż jest widoczną na ziemi, tarcza księżyca jaśniała białem, srebrnem światłem. Dziesięć godzin minęło od chwili, gdy opuścili Ziemię, a zatem w New-Yorku teraz była godzina dziewiąta wieczorem; tam miasto musiało być pogrążone w ciemnościach nocy, podczas gdy Kalisto płynął oblany światłem słonecznem tak pięknem, jakiego nigdy nie zdołałbyś widzieć na ziemi. Noc mogła tylko zapanować po tej stronie statku, która odwróconą była od słońca, chyba gdyby im przyszło przebywać jakie ciemne okolice nieba, czego jednak pragnęli za wszelką cenę uniknąć, obawiając się jakiegoś niespodzianego starcia.
Księżyc i Kalisto znajdował się na równej linii; spadzistość, jaką zakreślali, popychała ich ku ziemi; ale podróżni zauważyli, że lot przyśpieszony statku popychał ich znowu naprzeciw księżyca, prawie wciągając w jego koło rotacyjne. Chcąc zmienić kierunek lotu, przerwali prąd, oddalający ich od ziemi i natychmiast Kalisto zwrócił się dnem do księżyca. Pędzili już teraz z taką szybkością, że nie czując ruchu, przebywali setki mil w przestrzeni. Znajdowali się teraz naprzeciwko księżyca w tak małej odległości, że mogli widzieć przez teleskop, a nawet gołem okiem, ogromne rozpadliny gór wulkanicznych i wygasłe kratery, umykające przed ich wzrokiem, podobnie jak nikną widoki okolic, oglądane przez okno wagonu w pełnym pędzie.
Pozostawali pod wrażeniem widoku wystygłego satelity ziemi; podczas gdy ta z upływem wieków kształciła się, okrywała roślinnością, zaznaczała swe epoki w geologii i historyi, satelita jej pozbawiony wody i powietrza pozostawał w jednakowym stanie, w jakim prawdopodobnie pozostanie już na zawsze.
Podróżni pilnowali teraz z wielką uwagą lotu statku. Z początku zdawał się on nie zbaczać z prostej linii, przygotowywali się zatem, aby wnet powiększyć siłę apergetyczną, gdy wtem Kalisto zaczął dawać oznaki, że znowu odczuwa siłę atrakcyjną księżyca; stało się to jednak dopiero w chwili, gdy go wyminęli, a wówczas skierowali lot swój prosto na Jowisza. Użyli całej siły prądów i doznali równocześnie od ziemi i księżyca tak silnego pchnięcia, że lot ich wzmógł się do tego stopnia, iż mogli powstrzymać prądy sztuczne, oszczędzając swoich zapasów.
— A teraz — rzekł Bearwarden — nadchodzi północ, czyli godzina, w której spodziewać się mamy wiadomości z ziemi; sądzę, że obliczenia są już ukończone i wkrótce światło wybuchowe nam je oznajmi.
Dziesięć minut brakowało jeszcze do północy, Kalisto oddalił się już od ziemi o 400,000 mil. Umieścili teleskop ku stronie Północnej, która odwrócona od słońca, pogrążoną była w ciemności.
Nastąpiła chwila oczekiwania. Cień księżyca padał na statek i zrobiło się naraz ciemno.
— Co za szczęśliwa okoliczność; ten cień przychodzi, jakby na zawołanie!
— I to jeszcze w miejscu, gdzie nie grozi spotkanie żadnego meteora, ani pół-satelity, bo gdyby jakiekolwiek ciało znalazło się na tej linii, ziemia przyciągnęłaby je niezwłocznie.
Pozycya księżyca spowodowała zupełne zaćmienie słońca. Gwiazdy wspaniałe jaśniały na czarnem tle nieba, a ziemia ukazywała się jak ogromny pół-księżyc. Punkt o północy, słabe fosforyczne światło, podobne do świętojańskiego robaczka, ukazało się w kierunku Grenlandyi; światło stopniowo nabierało mocy i zabłysło nakoniec jak biały, długi promień światła z latarni morskiej; rozpoznali światło najsilniejszej materyi wybuchowej, jaką dotąd wynaleziono, wzmocnione jeszcze siłą wszystkich największych motorów elektrycznych.
Promień utrzymywał się, nabierając siły, i wkrótce Bearwarden przeczytał podług znaków telegraficznych:
„Pompy półkuli południowej wznoszą powierzchnię wody i napełniają zbiorniki. Ocean północny już się obniża.“
— Zwycięztwo! — zawołał Bearwarden w szale radości. — Prawie pół stopnia; gdy zaledwie od sześciu miesięcy rozpoczęto roboty i to dopiero na jednym biegunie. Jeżeli tak dalej pójdzie pomyślnie nasza praca, to po sześciu latach, ziemia doprowadzona będzie do zupełnej równowagi, a pomoc nasza już zupełnie okaże się zbyteczną.
— Patrzcie no — zawołał Ayrault — tam jeszcze nowa ukazuje się depesza.
Światła szły jedne za drugiemi szybko, zawieszając się w przestrzeni. Za pomocą teleskopów wyczytali, co następuje:
„Jakikolwiek był kierunek waszego statku, teleskopy nasze nie traciły go z oka aż do chwili, gdy wszedł w cień księżyca. Do szesnastu minut po dwunastej, nie będziemy mogli was widzieć; poczem ukażecie się znowu.“
Odebrawszy tę depeszę, wdzięczni podróżni, używając światła wybuchowego, odpowiedzieli w tych słowach:
„Serdeczne dzięki za wiadomości z ziemi; ministrowi Deepwaters za wysłaną dla nas flotę na morze. Rezultaty prac wspaniałe. Ukłony wszystkim. Dobiegamy granicy ciemności“.
Słowa te przeczytane na najwyższych obserwatoryach astronomicznych, za pomocą, telefonów przesłane zostały do Bieguna Północnego, zkąd przesłano jeszcze załodze Kalista te słowa:
„Odebraliśmy depeszę. Życzymy szczęśliwej podróży. Podstawę, na której przed odlotem stał Kalisto, ozdobiono kwiatami. Obstalowaną jest tablica na uwiecznienie pamiątki waszej podróży.“
W tej chwili Kalisto wynurzył się z ciemności i jaskrawy blask pogodnego dnia oświecił podróżnych. Zmiana była tak nagłą, że przez chwilę zmuszeni byli przymknąć powieki; polerowany czerep Kalista zajaśniał tak silnie odbiciem promieni słonecznych, — że wątpić nie można było, że w tej chwili znów został widzialny dla śledzących go teleskopów. Przez chwilę siły odwrócone od pracy, przy wodach Oceanu, dla przesłania depeszy prezesowi, powróciły do swego zajęcia, a podróżni na nowo zaczęli badać bacznie ciała niebieskie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Jacob Astor i tłumacza: Maria Milkuszyc.