Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach/Rozdział XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Sp. |
Miejsce wyd. | Warszawa — Lublin — Łódź |
Tytuł orygin. | Le Tour du monde en quatre-vingts jours |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Od Singapore do Hong-Kongu.
Od tego dnia Obieżyświat i agent spotykali się dość często, ale ten ostatni zachowywał wielką ostrożność, nic próbując nawet wyciągnąć go na pogawędkę. Raz czy dwa razy widział pana Fogg, pozostającego cały czas prawie w salonie, czy to dotrzymującego towarzystwa pani Aoudzie, czy też grającego w wista.
Obieżyświata spotkanie z Fixem bardzo zastanowiło. Rozmyślał nad dziwnym trafem, jaki Fixa ciągle na drodze jego pana stawia. Ten ugrzeczniony, niezmiernie uprzejmy dżentelman, którego spotyka się w Suezie, siada na »Mongolię«, przyjeżdża do Bombayu, gdzie zamierza pozostać, następnie ukazuje się na »Rangoonie«; jednem słowem, krok za krokiem odbywa tę samą podróż, co i pan Fogg. Coś podobnego mogło się wydać podejrzanem. Był to zbieg okoliczności, co najmniej dziwny. Obieżyświat gotów był przysiądz na swe pantofle, które za coś świętego uważał, iż Fix opuści Hong-Kong jednocześnie z nimi, tym samym statkiem. Gdyby Obieżyświat wieczność całą rozmyślał, nie wpadłby nigdy na domysł, iż pana jego śledzą i tropią jak złodzieja na całej kuli ziemskiej. Ponieważ zaś chęć dociekania przyczyny leży w ludzkiej naturze, więc Obieżyświat po długim namyśle znalazł w samej rzeczy prawdopodobne wyjaśnienie ciągłej obecności Fixa.
Otóż podług niego Fix był agentem, wysłanym przez kolegów pana Fogg w ślad za nim dla kontrolowania, czy podróż naokoło świata odbywa się podług umówionego planu.
— Nic nadto pewniejszego — powtarzał, dumny ze swej przenikliwości. — Jest to szpieg, którego ci panowie w ślad za nami posłali, jakże to niegodziwie! Pan Fogg taki uczciwy, taki człowiek honoru. O! panowie z Reform-Clubu, zapłacicie mi za to!
Zachwycony tem odkryciem Obieżyświat postanowił nic nikomu nie mówić, lecz za to zręcznie wybadać Fixa.
W środę, 30 października, statek wchodził w cieśninę Malakską, oddzielającą półwysep tego imienia od Sumatry. Maleńkie, niezwykle malownicze i bardzo górzyste wysepki zasłaniały widok na dużą wyspę.
Nazajutrz o godzinie 4-tej »Rangoon« przybył do Singapore, o pół dnia wcześniej, niż zazwyczaj i zatrzymał się tu, by zaopatrzyć się w węgiel.
Pan Fogg zszedł z panią Aoudą na ląd, by użyć wraz z nią spaceru.
Fix, któremu każdy krok pana Fogg wydawał się podejrzanym, poszedł w ślad za nim, nie będąc widzialnym. Obieżyświat, wyśmiewając się w duszy, załatwiał zakupy.
Wyspa Singapore nie jest ani dużą, ani malowniczą, gdyż brak jej gór, pomimo to nie jest pozbawioną uroku.
W pięknym powozie, zaprzężonym parą eleganckich koni, pan Fogg z panią Aoudą wjeżdżali w gęstą aleję palmową, drzewa sagowe i paproć urozmaicały tropikalną tę ustroń.
Drzewa muszkatałowe o liściach lakierowanych przejmowały powietrze silnym zapachem. Żywe, figlarne małpki ożywiały las, w gąszczu zaś nieraz zabłysło oko tygrysa.
Po dwugodzinnej przejażdżce po tej równinie pani Aouda i pan Fogg powrócili do miasteczka, w którem duże niekształtne domy tonęły w masie drzew ananasowych, mangustowych i innych najrzadszych w świecie.
O godzinie 10-tej powrócili na statek jednocześnie z panem Fix, który także narażonym został na koszta najęcia powozu.
Na pokładzie »Rangoon« oczekiwał ich Obieżyświat. Poczciwy chłopak kupił tuzin mangustów wielkości średnich jabłek, ciemnobrunatnego koloru na zewnątrz, a czerwonych w środku, których biały, soczysty owoc największemu smakoszowi do gustu przypaść musi. Obieżyświat cieszył się bardzo, iż może je ofiarować pani Aoudzie, która też bardzo uprzejmie mu za nie podziękowała.
O godzinie 11-tej »Rangoon«, zaopatrzywszy się w węgiel, zdjął kotwicę i w parę godzin później pasażerowie stracili z oczu wysokie góry Malaki, których gęste lasy służą za kryjówkę dla najpiękniejszych tygrysów w świecie.
Tysiąc trzysta mil dzieli Singapore od wyspy Hong-Kong, małej angielskiej posiadłości, odciętej od chińskiego brzegu. Phileasowi Fogg zależało na tem, by ją przebyć najwyżej w sześć dni, by módz zdążyć do Hong-Kongu na statek, mający 6-go listopada odpłynąć do Jokohamy, jednego z głównych portów japońskich.
Na »Rangoonie« było przepełnienie. W Singapore wsiadło mnóstwo Indusów, mieszkańców Ceylonu, Chińczyków, Malajczyków i Portugalczyków. Dotychczas trwająca pogoda zmieniła się nagle. Morze stało się niespokojnem, od czasu do czasu zrywał się silny wiatr, na szczęście od strony północo-zachodu, co tylko sprzyjało żegludze. Wtedy też kapitan statku kazał rozpiąć żagle. Pchany siłą wiatru i pary »Rangoon« stosunkowo płynął wolno w koło brzegów Annamy i Kochinchiny, co bynajmniej nie wzruszało pana Fogg, ale do najwyższej pasyi doprowadzało Obieżyświata. Przypisywał on winę kapitanowi, mechanikowi, towarzystwu. Bardzo być może, iż myśl o płomieniu gazowym, który ciągle na jego koszt się palił, wprawiała go w taką niecierpliwość.
— Ależ panu, jak widzę, bardzo się spieszy do Hong-Kongu? — spytał go pewnego razu agent.
— O tak, bardzo mi spieszno! — odparł Obieżyświat.
— Przypuszczasz pan, iż panu Fogg pilno dosięgnąć statku, idącego do Jokohamy?
— O! tak, ogromnie.
— I wierzysz pan teraz w tę dwuznaczną podróż naokoło świata?
— Naturalnie, a pan panie Fix?
— Ja? nie, ja w nią nie wierzę.
— Błazen! — mruknął Obieżyświat — spojrzawszy złowrogo na agenta.
Wyrzeczone przez Obieżyświata słowo zastanowiło agenta. Czyżby ten Francuz, przejrzał go? Nie wiedział, co myśleć o tem. Czyżby Obieżyświat w nim odgadł agenta? Nie, to niemożliwe!
A jednak, tak się wyraziwszy, Obieżyświat miał napewno jakąś ukrytą myśl. Co miała ona znaczyć?
Innym znów razem Obieżyświat, nie mogąc się powstrzymać, poszedł jeszcze dalej.
— Czyżby z chwilą przybycia do Hong-Kongu, panie Fix — spytał go raz ironicznie — mielibyśmy stracić pańskie towarzystwo?
— Jeszcze nie wiem... — odparł mocno zaambarasowany agent.
— Ach — rzekł Obieżyświat — gdyby pan z nami pozostał, byłoby to dla nas prawdziwem szczęściem: agent towarzystwa, do którego pan się zaliczasz, nie zatrzymuje się w połowie drogi. Jechałeś pan do Bombayu, a otóż jesteśmy już w Chinach, Ameryka już blizko, a z Ameryki do Europy, to wszak jeden krok tylko.
Fix uważnie spojrzał na Obieżyświata, ale niewinna mina sługi pana Fogg uspokoiła go. Zaśmiał się z konceptu Obieżyświata, który, wpadłszy w dobry humor, żartował dalej:
— A dużo przynosi panu pańskie rzemiosło?
— Tak i nie — odparł Fix bez wahania — są dobre i złe interesy. Ale pan pojmujesz, iż nie podróżuję na własny koszt.
— Nie wątpię o tem na chwilę — zawołał Obieżyświat, śmiejąc się na całe gardło.
Po skończonej rozmowie agent udał się do swojej kajuty i począł rozważać: Obieżyświat odgadł w nim agenta, to nie ulegało żadnej wątpliwości. Ale czyż uprzedził o tem swego pana? Jaką służący odgrywa rolę? Czyżby sprawa była na zawsze straconą? Agent spędził parę ciężkich godzin chwilami mając swą sprawę za straconą, chwilami znów, pocieszając się myślą, iż pan Fogg o niczem nie wie. Stopniowo w umyśle jego zapanował spokój i zdecydował się otwarcie z Obieżyświatem pomówić. W razie, gdyby rozkaz aresztowania do Hong-Kongu jeszcze nie nadszedł, i gdyby pan Fogg miał zamiar opuścić angielskie terytoryum, Fix wszystko wyzna Obieżyświatowi. Albo sługa był współwinnym kradzieży, w takim razie sprawa była przegraną, albo też nic o niej nie wiedział, w tym wypadku zechce się od swego pana uwolnić.
O tem wszystkiem nie miał pan Fogg najmniejszego pojęcia, z majestatyczną obojętnością odbywał swą podróż naokoło świata, nie zwracając uwagi na to, co się wkoło niego działo.
Natomiast Obieżyświat wiecznie się niepokoił i wciąż powtarzał:
— Nic nie posuwamy się naprzód. Oj ci Anglicy! Amerykański statek wyrzuciłby nas w powietrze, ale szedłby, jak się należy.