Podróż więźnia etapami do Syberyi/Cześć trzecia/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż więźnia etapami do Syberyi |
Wydawca | Księgarnia wysyłkowa Stanisław H. Knaster |
Data wyd. | 1912 |
Druk | F. A. Brockhaus |
Miejsce wyd. | Poznań – Charlottenburg |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zaraz za Kołockiem kończy się smoleńska gubernia a zaczyna się moskiewska; na granicy stoją dwa słupy, na jednym z nich wymalowany herb smoleński, czarna armata na złotej lawecie, wymierzona ku zachodowi a na armacie stoi rajski ptak, obrócony ku Moskwie; na drugim słupie jest herb moskiewskiej gubernii, święty Jerzy na koniu, walczący ze smokiem.
Moskiewska gubernia, do której wjeżdżamy, ma rozległości 589 mil kwadratowych, ludności zaś 1,374,700; jest to więc z moskiewskich gubernij najbardziej zaludniona, na milę kwadratową przypada bowiem 2,323 ludzi. Dzieli się na 13 powiatów, których stolice są w miastach: Moskwie, Bogorodzku, Dmitrowie, Klinie, Wołokołamsku, Zwenigrodzie, Ruzie, Mużajsku, Werei, Podolsku, Sierpuchowie, Kołomnie, Bronnicach.
Gubernia ta, jako siedlisko prawdziwego moskwicyzmu i jego kolebka, jako jądro i serce obszernej imperyi, jest najciekawszą okolicą w całej Moskwie dla podróżnego.
Pod względem natury jest to prowincya posiadająca obszerne równiny, poprzerzynane rzekami i strumieniami średniej wielkości; grunt piaszczysty, kamienisty, iłowaty a w niektórych miejscowościach gliniasty, nie sprzyja rolnictwu; nie wystarcza też ono na potrzeby mieszkańców, którzy niedostatki swoje zaspokajają z przemysłu i handlu. Moskiewska gubernia nie tylko jest ważna jako ognisko narodowości moskiewskiej i carskiego patryotyzmu, ale jeszcze jako ognisko fabrykacyjnego, przemysłowego ruchu Moskwy i wewnętrznego jej handlu. Nie do nas należą szczegółowe opisy; naszem zadaniem jest przy opisie przygód podróżnych ogólne wskazanie na właściwości każdej prowincyi, którą przechodzić musimy.
Zaraz na pierwszym wstępie do tej gubernii różny jej charakter od ziemi smoleńskiej nasuwa się oku; równiny piaszczyste i leśne mają charakter ponury; wsie porządniej budowane, lud zamożniejszy, lecz nie nosi już malowniczego Smoleńszczan ubrania; krzepka budowa ciała, lecz bardziej gruba a w rysach spotykać się dają wydatne i naprzód podane kości policzkowe, jak w narodach środkowej Azyi.
Droga, którą jedziemy, nie jest brzozą wysadzona jak w Smoleńskiem, a krzyżów po polach i drogach, podobnie jak tam, nigdzie nie widzimy; błyszczą się tylko zielone kopuły wiejskich cerkwi a na nich umieszczone krzyżyki ledwo są widoczne z daleka.
Przed południem przyjechaliśmy do sioła Borodina, ozdobionego cerkwią, pałacykiem carskim i malowanemi chatami chłopów. Z powodu manewrów, jakie na tutejszem polu odbywają się, przebudowano wieś z największym porządkiem, wymalowano domy, okapy dachów ozdobiono powyrzynanemi w różne figury deskami, na polu zaś, za strumieniem Kołocza, wystawiono na wzgórzu żelazny pomnik na pamiątkę poległego jenerała Bagrationa i bitwy z Francuzami.
Pole to słynne jest z wojny 1812. r.; jest ono sfalowane i spagórkowane. Moskale zajmowali wyborną pozycyą za rzeką Kołoczą; francuzka pozycya była po lewej stronie Kołoczy i potoku Stońca. Miejscowość moskiewska, wyniesiona nad francuzką pozycyą, prócz tego zabezpieczoną była licznemi lunetami, redutami, szańcami i t. d. Moskale mieli Wojska 120,000 i 640 armat; dowodził nimi Kutuzow a pod nim kierowali bitwą zdolni jenerałowie: książę Bagration (Gruzin), Barklay de Tolly, Miłoradowicz, ataman Płatów, Woronców, Jermołów, Paszkiewicz, Tuczków i inni.
Francuzów pod dowództwem samego Napoleona było 140,000 i 600 dział, a znakomici jenerałowie i marszałkowie Francyi: Murat, Poniatowski, wicekról włoski, Davoust, Grouchy, Lefebvre, Mortier, Berthier, Junot, Ney mieli udział w borodińskiej bitwie.
Bitwę rozpoczął Murat zdobyciem wsi Doronina, będącej na lewem skrzydle moskiewskiej pozycyi, i ks. Poniatowski ze swoim korpusem polskim wyparciem z lasu strzelców, także na lewem skrzydle moskiewskiem. Redutę szewardyńską Francuzi trzykroć zdobywali i trzykroć ją Moskale odbijali, aż wreszcie została przy Francuzach.
Dzień następny przeszedł na przygotowaniach: na trzeci zaś dzień, 7. września, bitwa zagrzmiała z całą siłą i okropnością swoją. Polacy pod dowództwem Poniatowskiego uderzyli na lewem skrzydle na korpus Tuczkowa i po zaciętym boju zmusili go do porzucenia wsi Uticy. Davoust tymczasem atakował reduty i baterye przy wsi Siemionowej, które były kluczem pozycyi; bitwa w tem miejscu była najkrwawszą; Francuzi pod gęstym kartaczowym i działowym ogniem wdzierali się na moskiewskie oszańcowania i byli odpierani. W środku zaś pozycji wicekról włoski zdobył wieś Borodino i przegnał Moskali za Kołoczę, zkąd cofnąć się musiał do Borodina. Wtedy właśnie Davoust, wsparty przez Neya, zdobył flesze siemionowskie. Lecz niedługo Francuzi byli w ich posiadaniu; Moskale bowiem zaraz ich ztąd wyparowali. Francuzi z większemi jeszcze silami uderzyli na nich powtórnie, zdobyli je znowu i powtórnie utracili.
Korpus Poniatowskiego nie był i wówczas bezczynnym; na prawo od Uticy wystawił bateryą o 40 działach i zabezpieczony jej ogniem, rzucił się do szturmu moskiewskiej bateryi Strogonowa na utyckim kurhanie: Moskale bronili bateryi z właściwym im uporem, lecz byli przełamani i Polacy zdobyli bateryą. Zdobycie tej pozycyi, panującej nad całą okolicą, wystawiało na niebezpieczeństwo skrzydłowego obejścia moskiewską armią, dla tego to Tuczków z nowemi siłami uderzył na Polaków w zdobytej bateryi i po krwawym i długim boju, będąc sam śmiertelnie rannym, wyparował Polaków z bateryi. Rozpamiętywając te wypadki, myślałem o ojcu moim Janie Kantym, który w tej bitwie brał udział, nie przeczuwając, że kiedyś syn jego przez pole, na którem on widział zwycięztwo naszych, przechodzić będzie jako więzień do Syberyi.
W centrum pozycyi wicekról włoski zdobył lunetę za Kołoczą na wzgórzu, lecz został z niej wypartym; mnóstwo Francuzów i Moskali zginęło w walce o lunetę, a Płatów, korzystając z cofnięcia się wicekróla do Borodina, przeszedł rzekę i z boku atakował lewe skrzydło francuzkie.
Po południu walka jeszcze bardziej się wzmogła; pod redutami siemionowskiemi grzmiało z obu stron 700 dział. Francuzi po trzykroć po trupach swoich kolegów, zmięszani z Moskalami w jedną bijącą się kupę, szli do ataku i zdobyli tak uporczywie bronioną pozycyą.
I w środku pozycyi zwycięztwo przechodziło na stronę Francuzów; po zajadłej i okropnej walce i niesłychanego z obu stron uporu i zaciętości, Francuzi zdobyli lunetę, z której już raz byli wyparowani; w tym ataku miała udział «legia nadwiślańska.» Te dwa ataki zdecydowały zwycięztwo i Moskale zajęli drugą linią swojej pozycyi. Mówią, że gdyby Napoleon w tej chwili wprowadziłdo boju gwardyą, Moskale zupełnieby zostali zgromieni: ale wódz ten, przywykły do zwycięstw, nie był tyle stanowczym i wielkim, jak w innych bitwach; jakaś ciężka troska gniotła mu myśl i przyczyniła się, że zwycięztwo tak drogo okupione, nie było stanowcze. Walka trwała do wieczora, a w nocy dopiero zupełnie ustała: wieczorem Poniatowski zdobył powtórnie kurhan w Utycy. Nad rankiem o 6. godzinie zrejterowali Moskale.
Spokojnie dzisiaj na polu, gdzie huczało tyle dział i toczył się bój najkrwawszy ze wszystkich bojów, zaszłych długim ciągu wojen Napoleona; spokojnie na tem polu; gdzie obok innych ludów i Polacy walczyli z nięztwem i chwałą, gdzie legło 15,000 Moskali i tyleż Francuzów, gdzie 30,000 Moskali było rannych — dzisiaj głucho się zboża kołyszą a myśl smutnie rozpamiętywuje wypadki najazdu cywilizacji na barbarzyństwo. Droga, którą prowadzą mnie do Syberyi i wszystkich wiernych ojczyznie Polaków na wygnanie, jest drogą pochodu Napoleona do Moskwy; wszędzie slady zwycięztw i klęsk napotykamy; wszędzie towarzyszy nam wspomnienie słynnej kampanii. Gdyby Napoleon zwyciężył i zatknąwszy sztandar europejskiej cywilizacyi i wyzwolenia ludów z pod jarzma carów, utrwalił go na murach Moskwy, Europa dzisiaj miała by inną postać; ludy nie walczyłyby o ostatnie narodowości prawa, gwałcone przez monarchów sprzymierzonych niegdyś na zgubę Wielkiego Napoleona; gdyby nie krwawe, uparte męztwo Moskali, nie duma Napoleona, my bylibyśmy wolni i śladami jego pochodu nie wędrowali do Syberyi.
Polska sama jedna przez długie wieki broniła cywilizacyi i wolności Europy przed Moskwą, a gdy uległa w tej walce, Francuzi, przewodnicy cywilizacyi, stali się zarazem jej obrońcami i dwa razy już wyprowadzili ludy Europy przeciw Moskwie i po raz drugi kończą swoją walkę bez rezultatu, dla tego, że zawsze chcieli zwyciężyć Moskwę bez Polski.
Nie powtarzajmy już smutnych wspomnień i smutnych prawd, bo zaprzeczanych. Kto poszanuje i uzna prawdę w głosie nieszczęśliwych? Cywilizacya nie ma dla nas sprawiedliwości. Zaprzestańmy, bo z więzienia, z wygnania nikt nas nie usłyszy, a chociażby i usłyszał, nikogo nie przekonamy, jako nieszczęśliwi.
W Siemienowsku wdowa po jenerale Tuczków, poległym w ataku na bateryą zdobytą przez Polaków, wystawiła na pamiątkę męża i poległych w tej bitwie Moskali żeński monastyr, a w rocznicę bitwy wychodzi do monastyru procesya z Borodina, modląca się za poległych ziomków. Szlachetny jest widok potomków, wspominających śmierć walecznych ojców, ludy, które szanują pamięć przeszłości, są jeszcze potężne i silne; te zaś ludy, które nie szanują swej przeszłości, są słabe i blizkie upadku.
Popasaliśmy w Górkach, wiosce położonej niedaleko Borodina. Gospodyni uczęstowała nas pirogami, mlekiem i mięsem; w chacie było czysto i zamożnie. Po półgodzinnym wypoczynku «starszy» (sołtys) przyprowadził dla nas dwie jednokonne podwody, jedną dla mnie i podoficera, drugą dla żołnierzy.
Woźnicą na mojej podwodzie była młoda, tłuściutka, rumiana wdowa; wesołość jej szczera a uśmiech szeroki; odwrócona do koni, przez całą milę, dzieląca nas od Możajska paplała o rozmaitych rzeczach, z której to paplaniny dowiedziałem się wszystkich tajemnic wieśniaczek z Górek i Borodina. Nie przebierała ona między słowami w kreśleniu rozmaitych scen miłosnych; opisywała je bardzo grubo i naturalnie, a do konia, który iść nie chciał, odzywała się pieszcząco i delikatnie: «idź mój gołąbku, idź moje jabłuszko!.»
«Otóż ta Atanazya ogaduje mnie, mówiąc, że mam stosunki z jej mężem, a sama to przyjmuje u siebie Iwana, gdy jej mąż jedzie z kupcami do Moskwy.»
Z tego, co słyszałem, widzę, że kobiety tutejsze są zepsute. U nas na wsi rzadko i trudno znaleźć kobietę złego prowadzenia, w Moskwie przeciwnie rzadkością są we wsi kobiety wierne mężom.
Przyjechaliśmy do Możajska.[1] Koń wdowy galopem zbiegłszy z pochyłości do głębokiego parowu, z trudnością gramolił się na górę, na której Możajsk zbudowany. Zaraz na wstępie do miasta wpada w oczy cerkiew wielka na górze, czerwono malowana i pstro ozdobiona; budowa jej grzeszy przesadą ozdób; podobna do moskiewskiej wieśniaczki, ubranej w świąteczny sarafan z czerwonego perkaliku z żółtemi kwiatami i ogromnemi zielonemi liśćmi.
Nie wielkie to miasto; posiada kilka kamienic, bazar pusty w dnie zwyczajne i monastyr czerwony z zielonemi kopułami. Jaskrawe kolory murów cerkiewnych w Moskwie, pstre malowania, nadają miastom urok azyatyckiego przepychu, który za zbliżeniem się znika. Więzienia, koszary, cerkwie, chaty, domy drewniane, jaskrawo pomalowane, świecą pozorem i łudzą podróżnego, rozwijając przed nim obraz porządku, zamożności, wspaniałości i t. d. Lecz w Moskwie wszystko jest pozorem; w ogromnych lazaretach wyczyszczonych, wyżółconych, chorzy nie znajdują dostatecznej pomocy, dokuczają im pluskwy, tarakany i lekarze, którzy nie znają medycyny.
W ogromnym gmachu szkolnym, mówiącym niby o staraniu i opiece rządu nad naukami, źle nauczana młodzież przepędza dnie całe bez korzyści; profesorowie nie umieją wyłożyć swoich przedmiotów, fałszują historyą, naciągając ją do systematu i polityki carskiej; obarczają umysł formami a nie rozwijają pojęcia i sposobią jak chciał cesarz Mikołaj, nie na światłych ludzi, ale na wiernych i gorliwych urzędników.
W ogromnych więzieniach, świecących murami, mieszka tłum aresztantów, pod opieką towarzystwa dobroczynnego, starającego się o poprawę zbrodniarzy, przemyśliwający o nowych zbrodniach i do reszty tracący dobre usposobienia.
W wypstrzonej chacie mieszka chłop ciemny i gruby, chciwy na pieniądze podrożnego, przez szachrajstwa dochodzący do zamożności, gościnny i dobroduszny z pozoru: mieszka też lud drżący pod batogiem pana lub narzekający na ucisk, który mu chleb odbiera; tych ozdobionych i pomalowanych chat cnota jednak wolnego człowieka nie zdobi.
Wspaniałe cerkwie z czerwonemi murami, zielonemi lub niebieskiemi kopułami i żółtemi na nich gwiazdami, są miejscem, gdzie przewodniczą służbie Bożej ciemni kapłani, gdzie obok imienia Boga co moment powtarzają imię cara, gdzie lud w pokornej postawie nieustannie się żegna i bije pokłony bez ognia wiary w sercu.
Ten blask, czystość, świetny pozór, łudzi wielu podróżnych, którzy widząc tyle świetności, pozłoty, farby, wykrzykują o cywilizacyi w Moskwie, a znajdując pokorną gościnność, obłudną grzeczność, wołają o wielkich cnotach narodu. Kie z tego stanowiska trzeba zapatrywać się na Moskwę, nie trza się dać złudzić wielkim, bez gustu stawianym gmachom i pozorowi, który wszędzie uwodzi i inaczej rzeczy przedstawia. Nie dosyć jest popatrzeć i obejrzeć wszystko z wierzchu; ażeby dać prawdziwe Moskwy wyobrażenie, trzeba jeszcze wejrzeć w głąb, żyć długo między nimi, zwiedzić więzienia, koszary, pałace, nie jako rewizor lub obserwator, bo przed takim zaciągną świetną zasłonę, ale jako więzień, żołnierz lub mieszkaniec tutejszy.
Tutejszy kapitan inwalidów, przestraszony ucieczką jakiegoś aresztanta, odesłał mnie do murowanego więzienia a kazawszy dobrze pilnować, spieszył się z wysłaniem w dalszą drogę. Ledwo zdążyłem zrobić kilka notatek podróżnych i zaszyć je do grubego rekruckiego kołnierza, gdy nadeszła nowa podwoda i nowi konwojni i wyprowadzili mnie z Możajska.
Możajsk zbudowany jest w zajmującej okolicy nad rzeką Moskwą i wpadającą do niej Możajką. We wojnie moskiewskiej za Zygmunta III. zdobyty był przez Polaków, przyczem ranny był Bartłomiej Nowodworski. Birkowski tak się o jego ranie odzywa: «Świadczy o tem prawa ręka twoja, ona niezwyciężona: ta o tem mówić będzie, która kulą z samopału nie tak postrzeloną była, jako przekopaną. Ona to ręka, która w oczach moich karabin, krwią swoją własną zmoczony, do obozu przyniosła. Ona ręka, która lubo to bardzo bolała od ran, nie łzy smutne jakie, albo stękania, ale słowa one godne piersi twych mężnych rodziła. «Postrzelony Nowodworski nie kawaler maltański, który zdrów a nienaruszony: tamten boleje na ranę, a kawaler nie ma boleć, ma się raczej weselić, że dla dostojeństwa pana swego, dla sławy narodu polskiego ranę odniósł. Oby jeszcze Możajsk był wzięty tą raną.»
W czasach ogromnego spustoszenia Moskwy przez tatarskiego hana Tochtamysza, Możajsk wraz z innemi miastami był wzięty i spalony. Tochtamysz po śmierci Mamaja wezwał wszystkich moskiewskich książąt do Ordy dla złożenia hołdu.
Dymitry doński, panujący wówczas w Moskwie, ośmielony zwycięztwem, odniesionem nad Mamajem, w imieniu tych książąt, oparł się wezwaniu i odmówił przyjazdu.
Tochtamysz więc, żeby ukarać podwładnych książąt, z ogromnemi siłami napadł na Moskwę; trwoga wszystkich ogarnęła, a w ogólnej potrzebie książę Oleg riazański przeszedł na stronę Tochtamysza, wszyscy zaś książęta i naród opuścili broniącego się Dymitra.
Ten wypadek nasuwa nam myśl, iż Moskale zupełnie zwyciężeni i przejęci trwogą, i dzisiaj nie trzymaliby się kupy i opuściliby cara, gdyby zawierucha polityczna wytrąciła ostatniemu z rąk groźne siły. Politycy, którzy pamiętają obronę 1812. roku, zdanie moje uznaliby za przesadzone, a jednak oparte jest ono na znajomości charakteru moskiewskiego i na faktach dowodzących, że w państwach despotycznych osłabienie władzy panującego i zniknięcie groźnej jego siły wszystko rozprzęga; a pod wpływem trwogi, z zupełnego zwycięztwa powstałej, nic się nie sklei, nie zwiąże i nie stanie bez ukazu i woli monarchy, który w nieszczęściu straciwszy groźny urok, już niema sposobności i możności ożywić, złączyć rozproszonych i strwożonych mas. Potęga państw despotycznych dopóty jest trwałą, dopóki wzrasta, dopóki rozum i szczęście wywołuje szereg pomyślnych przedsięwzięć, które utrzymują wiarę w potęgę władzy. Lecz gdy nastanie chwila zupełnego nieszczęścia, chylenie się do rozprzężenia jest gwałtowne, a naród przywykły do despotyzmu, przez nagłe przejście z szczęścia do nieszczęścia, z potęgi do słabości, traci w momencie ducha, co go ożywiał i nie znajdzie w sobie zasobów, które naród wolny w upadku i w niedoli długo ożywiają. Moskwa od czterech wieków ciągle wzrasta, dla tego też przywykliśmy do opinii, jak niegdyś sami Moskale o Mongołach wierzyli, iż są niezwyciężeni; lecz podobnie jak tamci pobici zupełnie, sił już w sobie nie znajdowali i upadek ich był szybki, tak i z Moskwą, w wielu względach podobną do swoich niegdyś władzców, toż samo zdarzyć się może i musi.
Wracając do najazdu Tochtamysza, powiedzmy, iż gdy Dymitr doński zdradzony i opuszczony, zbierał wojska w Kostromie, Tochtamysz tymczasem łuną pożarów oświecił nieszczęśliwą Moskwę a popieliskami i zniszczeniem podnosił potęgę swoją i jej urok. Zdobywszy Sierpuchow, stanęły jego zastępy pod Moskwą; bronił jej Litwin, książę Ostej. Lecz próżne było mężne przewodnictwo: strwożeni mieszkańcy na czwarty dzień poddali się a Tatarzy (1381) weszli do tych murów, które później, w czasach politycznej potęgi Moskwy, widziały Polaków (1612) a potem Francuzów (1812).
Moskwę Tatarzy zniszczyli i spalili a z nią i następne miasta, leżące na naszej drodze. Zwenigród, Włodzimierz i inne. Dymitr przypatrywał się bezczynnie pożodze swojego państwa, a gdy Tochtamysz cofnął się, rzucił się na ziemię Olega i spustoszył ją a syna swego Bazylego posłał do Ordy, gdzie przez wiele lat trzymano go jako zakładnika.
Byliśmy niedaleko Możajska, gdy słońce zaszło i zmrok powstawał, trwożył żołnierzy, rodząc podejrzenia co do mojej ucieczki, której ciemność sprzyjała. Podoficer szczelnie usiadł koło mnie i zajmował rozmową, nie pozwalając takim sposobem na uważne przypatrywanie się okolicy i położeniu, koniecznie potrzebne dla mającego zamiar ucieczki.
Po polach słychać było śpiewy pijanych chłopów, wracających z Możajska i ze wsi, w których się szynki znajdują; podoficer zaś ciągle ze mną mówił.
«Dobrzy to ludzie Polacy», prowadził rzecz, «nigdy nie chcą nikomu szkodzić, nie tak jak inni aresztanci, którzy bez względu na nas uciekają, wiedząc, iż przez to w nieszczęście wganiają żołnierzy, których za ich występek nielitościwie karzą pałkami. A żołnierze z Polski, będący w naszej służbie, jacy to byli zuchy (mołodcy) i dobrzy koledzy! Gdy służyłem w Jarosławiu, mieszkał tam wygnany pan polski Radziwiłł (naczelny wódz z 1831. r.); co sobota zbierał u siebie wszystkich żołnierzy polskich będących w Jarosławiu (jeńców z 1831. r. wcielonych do wojska moskiewskiego), i dawał każdemu po 15 kop. sr.; a było ich nie mało między nami.»
Taką rozmową starał się podoficer wstrzymać mnie od ucieczki, której zamiaru nie miałem. Lecz nie wierzył mi, a noc bez księżyca i gwiazd coraz większą przejmowała go obawą. Idący obok wozu żołnierze śpiewali przez cały ciąg drogi sprośne piosneczki; jedna z nich, wyszydzająca żydów, naśladowała tony właściwe żydowskim pieśniom.
Po długiej, powolnej jeździe pokazały się światełka na górze. «To już Ruza!» krzyknęli radośnie żołnierze. W istocie było to miasto Ruza; rzekę tegoż imienia (wpada do Moskwy) przejechaliśmy w bród, a w mieście zatrzymaliśmy się przed więzieniem, gdzie żołnierze, już bezpieczni o mnie, powierzyli mnie straży miejscowej.
Zaprowadzili mnie do numeru na piętrze; obudzeni aresztanci mojem przybyciem, rozsunęli się i zrobili mi miejsce do spania na tapczanie.
Między aresztantami znajdował się człowiek z okropną raną raka na policzku; widok jego odebrał mi apetyt i śniadania jeść nie mogłem. Nie pojmuję, dla czego go zostawili między zdrowymi ludźmi a nie przenieśli do lazaretu; obecność jego może być bardzo szkodliwą dla jego kolegów pod względem zdrowia.
Prócz niego w tym także numerze znajdował się i inny jeszcze człowiek chory: był to młody chłopak z gnijącem ciałem na nogach, które pokaleczył naumyślnie, z zamiarem uwolnienia się od wojska. Towarzysz zaś ostatniego, wieśniak z okolicy Ruzy, osadzony tu został za zbrodnią morderstwa, o którą w czasie rekruckiego poboru sam się oskarżył. Ze śledztwa pokazało się, iż oskarżenie było fałszywe, zrobione w celu uwolnienia się od wojska. Wiedział on, iż do wojska nie biorą morderców; oskarżył się więc jako zabójca, woląc raczej przenieść sąd i karę mordercy, niż służyć w szeregach.
Wypadek ten doskonale tłumaczy odrazę, jaką nawet moskiewski lud, i to w najgorliwszej dla cara gubernii, ma do wojska. Za fałszywe oskarżenie się będzie ukarany, a wojska, którego chciał uniknąć, nie ominie. Ma on jednak mocne postanowienie ucieczką lub też innym sposobem uwolnić się od losu, który mu prawo naznaczyło.
Zaduch podobny do szpitalnego, brud, choroby aresztantów, wpłynęły szkodliwie na me zdrowie; głowa mnie bolała a jeść nic nie mogłem. Aresztant skancerowany, widząc, iż nic nie jem, sądził, że jestem w wielkiej nędzy i nie mam za co kupić sobie kawałka chleba; przejęty litością wyciągnął z pod poduszki kilka zmiętych ogórków, kawałek chleba i częstował mnie skromnym swoim pokarmem: podziękowałem mu za dobre serce a niejedzenie tłumaczyłem chorobą.
Każdy aresztant miał dużo ogórków, schowanych pod poduszką łub też we worku; zebrali je z ofiar litościwych osób. Moskale bardzo lubią solone ogórki; sadzą ich dużo i spożywają nawet bez soli; zbierają je właśnie w tej porze i w każdym prawie domu częstują niemi gościa.
Przed południem przybyli konwojni żołnierze i uwolnili mnie z dusznej atmosfery.
Ruza jest niewielkie miasteczko; domy drewniane a ulice niebrukowane, jak w ogóle we wszystkich mniejszych miastach Moskwy.
Nowi konwojni żołnierze nie odznaczali się grzecznością; za sfolgowanie w surowości nadzoru wymagali odemnie pieniędzy na wódkę, których nie otrzymawszy, mścili się, przesadzając w surowości; podoficer chciał mi nawet fajkę odebrać, jako rzecz zakazaną, ale widząc, że się ich nie lękam a ustępować wcale nie myślę, zmienili swoje postępowanie i stali się wyrozumialszymi.
Droga przechodzi przez równiny nad rzeką Moskwą, przez którą przewoziliśmy się na promie; rzeka ta jest wielkości naszej Prosny; brzegi ma nizkie, dolinę szeroką, zamkniętą zabrzeżami średniej wyniosłości, które jednak w wielu miejscach zniżają się prawie do poziomu doliny.[2] Okolica nad Moskwą jest gęsto zaludnioną, zamieszkałą przez lud wielkomoskiewski; wsie wielkie i dobrze zabudowane, w większych znajduje się prócz cerkwi kopulastej dom zajezdny (postojałyj dwor), kuźnia, magazyn zbożowy i szynk (kabak). We wsiach zaś pańskich, zabudowania dworskie nie mogą pójść w porównanie z polskiemi co do porządku, obszerności a nawet i piękności.
Rzadko w której moskiewskiej wsi znajduje się karczma; wsie tylko przy znaczniejszych traktach stojące posiadają zajezdne domy, gdzie podróżny znajdzie miejsce na nocleg dla siebie i koni i posiłek za pieniądze. Mała liczba zajazdów utrudza podróż po Moskwie; podróżny albowiem zmuszony jest szukać przytułku u chłopów, a nie zawsze znaleźć go można u nich bezpieczny i wygodny.
Oddzielone od zajednych domów szynki (kabaki), zaopatrują mieszkańców w wódkę; szynki te zostając pod ścisłą kontrolą, są czyste i porządne; na półkach, oklejonych kolorowym papierem, stoją butle i butelki z wódką, a szynkarz (ciełowalnik), płatny przez dzierżawców gorzałczanego monopolu, odpowiedzialny jest za wszelkie nieporządki w szynku i fałszowanie wódki. Pomimo ścisłej kontroli szynkarze dużo wody dolewają do wódki, a pomimo ograniczonej liczby szynków i drogości wódki, gmin tyle a pewno i więcej jej pije niż u nas.
Kuźnie także są inne jak u nas; przed każdą kuźnią stoją tak zwane «stanki», w których związany koń podnosi się na linach i dopiero wówczas podkuwają go; bez tych stanków kowale tutejsi nie umieją kuć koni.
Magazyny zbożowe we wsiach skarbowych budowane są zwykle za wsią z drzewa; są one ozdobą moskiewskich wsi. Do magazynu każdy gospodarz obowiązany jest zsypać pewną miarę zboża; w razie zaś niedostatku zboża na zasiew lub też głodu, ma prawo zażądać zboża z magazynu. Magazyny zbożowe i rządowi znaczne korzyści przynoszą; w razie bowiem wojny lub nagłej potrzebie prowiantu dla wojska, rząd zawsze gotowe zboże zabiera z magazynu za umiarkowaną zapłatę. Wielka liczba magazynów przyczynia się do bogactwa ogólnego w Moskwie i do zobojętnienia dotkliwości lat nieurodzajnych.
Popasaliśmy w obszernej wsi na równinie u bogatego chłopa; na ulicy zebrała się gromada z kilkudziesięciu chłopów uzbrojonych w kosy; zbierali się oni na pokosy. Krzykliwe rozmowy i spory z kłótnią złączone, ożywiały te narady o podział łąk: z różnych stron nadciągali chłopi z kosami; umiarkowani lub obojętni posłuchawszy najwymowniejszych krzyków odchodzili. Obrazek ten chłopskich narad, pełen ruchu i życia, przypomniał mi chłopskie wiece, zachowujące się jeszcze u tatrzańskich górali; w Tatrach wiejskie wiece zachowały jednak więcej pierwotnej swobody i form zamierzchłej przeszłości, niż zgromadzenia moskiewskich wieśniaków.
Chłopi we wsiach skarbowych są daleko swobodniejsi niż we wsiach pańskich; płacą oni podatki, odrabiają ziemskie powinności, dają kolejno rekrutów i zresztą są zupełnie panami swojego czasu. Zarząd w skarbowych wioskach jest liberalny; wyrobił on między chłopami pojęcie swoich gminnych interesów; wpływ zaś wszystkich gospodarzy na wybór urzędników gminnych wyrodził między chłopami rządowymi ducha publicznego, nieprzechodzącego za obręb gminy; więcej oświaty a mniej wpływu i samowoli biórokracyi, wyrażającej się w gminach a moskiewskie gminy śmiało mogłyby służyć za wzór gminnym instytueyom w innych narodach. We wsiach dziedzicznych, pańskich, stan chłopów jest zupełnie inny; tam panuje pan z nieograniczoną władzą a ucisk gniecie umysły niewolnicze i ciemne.
Gospodarz, u którego zatrzymaliśmy się, jest to człowiek stary i bywały; jeżdżąc do Moskwy i innych znacznych miast, otarł się między ludźmi i nachwytał różnych wiadomości.
Prowadził z nami rozmowę o obecnej wojnie z Francuzami, Anglikami i Turkami.
«Jeżeli Francuzi przyjdą do nas», mówił, «przyjmiemy ich lepiej niż w 1812. roku; nic im nie zostawimy i jeszcze większą klęskę poniosą; żeby tylko Polska wówczas nie zbuntowała się.» W ogóle duch panujący w moskiewskiej gubernii bardziei jest carski i patryotyczny, niż w smoleńskiej gubernii. Chłopi, mówiąc o sprzymierzonych, powiadają: «Zbuntowali się Turcy, Francuzi i Anglicy przeciwko naszemu carówi», jakby car był zwierzchnim panem i władzcą nad temi narodami. Mówią jeszcze: «Chcą oddać Turkowi święte monastyry jerozolimskie i mordują naszych monachów, pomagają poganinowi, ale nasz car wszystkich ich zabierze.»
Z Anglików śmieją się i szydzą, podobnie jak gazety Moskiewskie z ich floty; o Francuzach wyrażają się przychylniej i bardziej zdają się ich obawiać.
Szyderstwa z Anglików, śmiechy z Napiera i Palmerstona i nieskończone, przesadne przechwałki gazet dowodzą, że Moskwa bardziej i przykrzej uczuła wystąpienie przeciwko niej Anglików niż Francuzów. Pochodzi to ztąd, iż Francuzów oddawna uważali za swoich wrogów, a Anglików przywykli traktować jako przychylnych sobie, którzy wspólnie z nimi zwalczyli Francuzów a od najdawniejszych czasów pomagali moskiewskiej polityce. Śmiechy te z Anglików dowodząc, powiadamy, większego na nich oburzenia się, niż na Francuzów, kryją w sobie głębokie przeczucie, iż wytrwała polityka angielska, ogromny jej wpływ, system walczenia przez koalicye, upór w przeprowadzeniu swoich celów, więcej im szkody mogą przynieść, niż doskonałe i mężne wojska Francuzów; nie obawiają się oni ani armii, ani floty angielskiej, lecz lękają się powagi i polityki Anglii.
Z tych pogadanek z ludźmi moskiewskimi wyrozumieliśmy powtórnie, iż zgodnie z naturą rzeczy lękali się przedewszystkiem o Polskę i trwożliwie oczekiwali, ażali sprzymierzeni niosąc chorągiew Polski, nie skierują się ku niej i nie wezwą narodu naszego do walki o niepodległość. Lud moskiewski instynktownie oczekiwał i na pewno spodziewał się, iż wojna sprzymierzonych wywołać musi wojnę o Polskę i w Polsce. Lękał się więc takiego obrotu walki, bo przy groźnych siłach sprzymierzonych, zawierucha w Polsce, najważniejszych prowincyach dla jej potęgi, osłabiłaby zupełnie jej moc, sprężystość i pozbawiłaby resursów, które dają jej możność długiego opierania się.
Boleśnie Moskwa uczuła podniesienie wojny przeciwko niej w obronie cywilizacyi; pretensye, jakie miała do cywilizacyi, spoczywające w charakterze narodu, głęboko zostały zranione. Europa więc przekonała się, że ten pozór cywilizacyjny, porządek w państwie, że ta kultura materyalna, która dosyć szeroko w Moskwie jest rozwiniętą, że te jej armie, na sposób europejski wyćwiczone, nie są cywilizacyą. Nie uwierzyła pozorom, dojrzała rzeczywistości, a teraźniejszą wojną powiedziała potomnym wiekom: iż Moskwa w duchu zaboru i niewoli działając, jest niebezpieczną i szkodliwi dla ludzkości; a głosząc obronę cywilizacyi, powołała całą ludzkość do boju, który trwając może przez długie wieku musi się skończyć odpadnięciem zaborów, upadkiem straszliwej polityki i cywilizacyą Moskwy.
Nad rzeką Moskwą, na górze niedaleko Zwenigrodu, stoją poważne mury monastyru, rozsyłające w tej chwili na okolicę tysiące dzwonowych dźwięków; wdzięczna okolica i drzewa w około podnoszą przyjemność tego miejsca. W tym monastyrze mieszkał i umarł ś. Sawa
Zwenigorod jest lichą liczącą 2,377 dusz ludności mieściną nad Moskwą; spalony niegdyś przez Tochtamysza a w wojnach Szemiaki z Bazylem Ślepym przechodzący we władanie to jednej, to drugiej znowu strony. Za panowania Iwana III., syna jego Bazylego i Iwana Groźnego, Zwenigorod oddawany był w posiadanie książąt tatarskich.
Niedawno pożar zniszczył to miasto i bardziej je zubożył; ogorzałe belki i popieliska i nowo budujące się domy świadczą o nieszczęściu miasta.
Przenocowałem w więzieniu wymurowanem na górze a nazajutrz rano wyruszyłem w podróż do Moskwy. Szybko mijaliśmy wioski z dworkami i letniemi rezydencyami panów z Moskwy, bez gustu i wdzięku zbudowanemi. Okolica piaszczysta, okryta gdzieniegdzie sosnowemi borami i dojrzałem zbożem. Im bliżej Moskwy, tem większy ruch na drodze; spotykamy furmanów z towarami, «telegi» chłopskie, kibitki, wspaniałe powozy panów, którym niegdyś (1621) car zabraniał jeździć w karetach i dwoma końmi, a pozwolił tylko zimą zaprzęgać jednego konia do sani a latem wierzchem jeździć; ten ruch i życie w smutnej piaszczystej okolicy zapowiadał blizkość sławnej stolicy carów, która, przejechawszy rzekę, pokazała się nam na obszernej równinie i zaświeciła tysiącem kopuł i zabielała murami domów. Na prawo stoi góra Pokłonna a pod nią rozłożyła się Moskwa.