Podróże Gulliwera/Część pierwsza/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jonathan Swift
Tytuł Podróże Gulliwera
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Tytuł orygin. Gulliver’s Travels
Źródło Skany na commons
Inne Cała część pierwsza
Indeks stron

ROZDZIAŁ I.

Autor namienia wkrótkości o swojem urodzeniu, familji i pierwszych przyczynach podróży.
— Ponosi rozbicie i w pław dostaje się do Lilliputu, gdzie go związano i w głąb kraju zaprowadzono.



M
Mój ojciec miał szczupły majątek położony w prowincyi Nottingham. Z pięciu jego synów ja byłem trzeci. W czternastym roku posłał mię do szkół w Kambridge, gdzie trawiąc czas pożytecznie, przez trzy lata zostawałem.
— Ale że pomimo wszelkiej oszczędności, wydatki na utrzymanie mnie w tych szkołach zbyt były wielkie, przeto oddano mię na naukę do Pana Jakóba Bates sławnego chirurga w Londynie u którego zostawałem przez cztery lata. Nadsyłane mi od ojca mojego szczupłe zasiłki pieniężne, obracałem na uczenie się żeglugi i umiejętności matematycznych potrzebnych dla tych którzy chcą odbywać morskie podróże, a co ja, czy prędzej czy poźniej, za przeznaczenie moje uważałem. Porzuciwszy Pana Bates, wróciłem do mego ojca, i tak od niego jako też od mego stryja Jana i od niektórych moich krewnych, zebrałem czterdzieści funtów szterlingów, z zapewnieniem trzydziestu funtów szterlingów co rok na utrzymanie moje w Leydzie. Tam przybywszy, oddałem się nauce medycyny, będąc przekonanym, że ta umiejętność czasu swego, bardzo mi się przyda w moich podróżach. —

W krótce po powrocie moim z Leydy, na zalecenie mego zacnego nauczyciela Pana Bates otrzymałem urząd chirurga na okręcie Jaskółka, na którym zostając przez półczwarta roku pod komendą kapitana Abrahama Panell, odprawiłem podróże na Wschód i do innych krajów.

Za moim powrotem postanowiłem osięść w Londynie. Pan Bates zachęcał mię do tego przedsięwzięcia i zdał mi niektórych swoich chorych. Nająłem mieszkanie w jednym małym domu położonym w części miasta zwanej Old-Jewry i wkrótce potem ożeniłem się z Panną Maryą Burton drugą córką Pana Edwarda Burton kupca z Ulicy Newgate, która mi wniosła w posagu czterysta funtów szterlingów: lecz gdy we dwa lata potem umarł mój kochany nauczyciel P. Bates, nie wielu mając przyjacioł, dochody moje poczęły się znacznie zmniejszać, zwłaszcza że i sumienie moje niepozwalało mi w leczeniu udawać się do środków, których wielu z moich kollegów używało. Naradziwszy się przeto z żoną i niektóremi mojemi przyjaciołmi, przedsięwziąłem jeszcze jedną morską podróż. Byłem raz poraz chirurgiem na dwóch okrętach i przez sześć lat odbyłem rozmaite podróże do Indyi wschodnich i zachodnich, przez co powiększyłem trochę mój szczupły majątek. Godziny wolne od zatrudnień poświęcałem na czytanie najlepszych dawnych i nowszych autorów, będąc zawsze dostateczną liczbą książek opatrzony, a jeżeli się znajdowałem na lądzie, uważałem obyczaje i charaktery różnych narodów i uczyłem się ich języków, co mi z wielką łatwością przychodziło, bo miałem bardzo dobrą pamięć.

Gdy mi ostatnia podróż niebardzo udała się szczęśliwie, zbrzydziłem morze, i umyśliłem osiąść przy mojej żonie i dziatkach. Z Old-Jewry wyprowadziłem się na ulicę Fetter-lane a z tamtąd na Wapping, w nadziei że pomiędzy tamtejszemi majtkami znajdę dostateczną sposobność do leczenia; lecz ta zmiana niebardzo mi była korzystną.

Po trzech latach próżnego oczekiwania poprawy mojego losu, otrzymałem od Kapitana Wilhelma Prichard korzystne miejsce na jego okręcie Antylopa mającym właśnie płynąć na morze południowe. Ruszyliśmy z Bristol dnia 4. maja 1699 roku, i początek żeglugi był bardzo szczęśliwy.

Próżną byłoby rzeczą nudzić czytelnika szczegółami przypadków które się nam na tych morzach przytrafiły, dosyć jest powiedzieć, że płynąc do Indyi wschodnich, przez burzę zostaliśmy zapędzeni między zachód i północ ziemi Van-Diemen — i znajdowaliśmy się pod trzydziestym stopniem i dwoma minutami szerokości południowej. Dwunastu z pomiędzy naszych żeglarzy umarło ze zbytecznej pracy i złego pożywienia. Piątego listopada, który był początkiem lata w tamtym kraju, czas był pochmurny i majtkowie ujrzęli skałę wtedy dopiero, gdy już niewięcej jak na połowę długości liny od okrętu była oddaloną — a wiatr był tak gwałtowny, że nas prosto na nią pędził: jakoż w momencie rozbił się nasz okręt. Sześciu z nas pospieszyło do szalupy usiłując oddalić się od skały i okrętu. Płynęliśmy podług mojego rachunku, trzy morskie mile robiąc ciągle wiosłami, aż nakoniec sił nasze zwątlone długiem natężeniem, zmusiły nas oddać się mocy wałów, i w przeciągu może półgodziny szalupa nasza uderzona wiatrem od północy wywróconą została.

Niewiem co się stało z towarzyszami mojemi którzy byli w szalupie, ani z temi co się ratowali na skałę albo się na okręcie zostali, mniemam, że wszyscy zginęli. Co do mnie, płynąłem na los szczęścia, gdzie mię pęd morza i wiatru unosił. Często opuszczałem nogi, lecz nie mogłem zgruntować; nakoniec, kiedy się już prawie miałem za zgubionego, bom już ustawał na siłach, dostałem dna, i nawałność zmniejszać się poczęła. Musiałem iść blizko milę nim się do lądu dostałem, około godziny ósmej wieczór, według mojej rachuby. Szedłem dalej może pół mili, lecz ani śladu mieszkańców lub domów niepostrzegłem. Zmordowanie, upał i pół kwarty wódki, którą wypiłem opuszczając okręt do snu mię wzbudzały; położywszy się przeto na trawie, którą bardzo miętką znalazłem, zasnąłem mocniej jak kiedy w mojem życiu: tak spałem może przez dziewięć godzin. Dzień już był jasny gdy się obudziłem: chciałem wstać, lecz ruszyć się niemogłem. Leżałem wznak: postrzegłem że moje ręce i nogi były do ziemi po przywięzywane, toż samo i włosy, — dojrzałem nawet cieniutkie sznurki, które mnie od piersi aż do nóg opasywały. Nie mogłem patrzeć tylko w górę, a słońce zaczęło mocno dopiekać i światłem swojem raziło mnie w oczy.

Jakiś szmer na około dochodził moje uszy, ale w położeniu w jakiem się znajdowałem, tylko niebo widzieć mogłem. Wtem poczułem że się coś rusza po mojej lewej nodze, i lekko postępując po piersiach zbliżyło się aż ku brodzie. Co za podziwienie moje było, gdym ujrzał jakąś malutką postać ludzką, niewięcej jak sześć calów wysoką, z łukiem, strzałą w ręku, i z kołczanem na ramieniu, przy tem postrzegłem może ze czterdzieści podobnych postaci za pierwszą postępujących. Zdziwiony, zacząłem głośno krzyczeć, tak, że wszystkie te drobne stworzenia przejęte bojaźnią uciekły, i niektóre z nich, jak się potem dowiedziałem, uciekając spiesznie i skacząc ze mnie na ziemię, niebezpiecznie szwankowały. Wkrótce jednak wrócili, i jeden z nich który miał odwagę tak się do mnie zbliżyć, aż mógł całą moją twarz zobaczyć, podniósłszy z podziwienia ręce i oczy, cichym ale wyraźnym głosem zawołał: Hekinach Degul. Inni też same słowa pokilkakrotnie powtórzyli, ale ja naówczas nierozumiałem ich znaczenia.

Czytelnik łatwo sobie wystawi że położenie moje było nienajwygodniejsze. Dobyłem więc wszystkich sił moich na uwolnienie się z tych więzów i potargałem szczęśliwie owe sznurki czyli nici, powyrywałem kołki do których moja prawa ręka była przywiązaną, ponieważ podniósłszy ją nieco, zobaczyłem co mnie więziło. Skręciwszy mocno głową, chociaż z niemałym bolem, naciągnąłem nieco sznurków któremi włosy moje z prawej strony były przywiązane, tak, że mogłem cokolwiek ruszyć głową. Co ujrzawszy te człowieczki, krzycząc przeraźliwie pouciekali, wprzód, nim mogłem którego z nich uchwycić. Gdy krzyk ustał, usłyszałem że jeden z nich zawołał Tolgo Phonac; i wnet uczułem że więcej stu strzał padło na moją lewą rękę, i jak szpilki kłóły. Poczem nastąpił jeszcze drugi strzał w powietrze, tak jak my w Europie bomby puszczamy; pewno wiele strzał musiało paść na mnie, ale ich nieczułem, inne zaś padały mi na twarz, którą zaraz prawą ręką zasłoniłem. Gdy ten grad strzał przeminął, począłem na nowo próbować czybym się nie mógł uwolnić z mych więzów, ale natychmiast zaczęto jeszcze rzęsiściej strzelać niż pierwej, a nawet niektórzy poczęli mię kłóć swojemi kopiami; szczęściem że miałem na sobie kaftan bawoli, którego nie mogli przekłóć. Poznałem przeto że najlepszy sposób, zostawać spokojnie w tym stanie aż do nocy, że w ten czas wywikławszy lewą rękę potrafię zupełnie się uwolnić: co zaś do tych mieszkańców, to czułem się na siłach iż potrafię wyrównać najpotężniejszemu ich wojsku, któreby na attakowanie mnie wysłać mogli, jeźliby wszyscy tego byli wzrostu, jak ci, których do tego czasu widziałem. Lecz szczęście inszy mi los przeznaczało.

Kiedy postrzegli żem się uspokoił, zaprzestali strzelać, ale z wzmagającego się gwaru poznałem, że liczba tego ludu znacznie się powiększała. Słyszałem także, w odległości może czterech łokci odemnie, prosto mego ucha prawego, więcej jak przez godzinę, szelest ludzi jakby około czegoś pracujących: obróciwszy więc na tę stronę głowę, ile mi włosy i sznurki pozwoliły, ujrzałem może na półtory stopy wysokie wzniesienie, z poprzystawianemi dowchodu drabinami, na którem czterech z tych ludzi mogło się pomieścić. Jeden z nich, co mi się zdawał być jakąś znaczną, osobą, miał z tamtąd do mnie długą mowę, której i słowa nierozumiałem. Muszę jednak napomknąć, że nim ta zacna osoba mówić poczęła, potrzykróc zawołała: Langro dehul san. (Te słowa wraz z pierwszemi, zostały mi poźniej powtórzone i objaśnione).
Natychmiast zbliżyło się z pięćdziesięciu tych ludzi i pourzynali sznurki, któremi głowa moja z lewej strony była przywiązana, tak, że mogłem obrócić ją na prawą stronę, i uważać postać i czynności człowieczka, chcącego do mnie mówić. Był to mąż średniej postaci i szczuplejszy jak inni trzej którzy mu towarzyszyli. Jeden z tych był paź i trzymał mu ogon od sukni który był cokolwiek dłuższy jak mój średni palec: inni dwaj stali obok tego znacznego męża i trzymali go pod boki. Rolę mowcy dobrze odgrywał, i mogłem w wielu miejscach groźby, obietnice, litość i grzeczność rozróżnić. Dałem odpowiedź w kilku wyrazach, jednak jak najuniżeńszych, a lewą rękę i oczy podniósłem ku słońcu, jak by go na świadectwo wzywając żem umierał z głodu, niejadłszy od dawnego czasu.

Jakoż tak mi się jeść chciało, iż niemogłem się wstrzymać (może przeciw ustawom obyczajności) od okazania niecierpliwości mojej, wkładając często palec w usta, ażeby dać do zrozumienia że posiłku potrzebowałem. Hurgo (tak oni zwali, jak się potem dowiedziałem, tego wielkiego Pana) dobrze mnie zrozumiał. Zstąpił z wzniesienia i rozkazał do boków moich poprzystawiać drabiny, po których zaraz wlazło więcej stu ludzi, idąc do ust moich z koszami pełnemi potraw, które z rozkazu cesarskiego, na pierwszą wiadomość o mojem przybyciu zgromadzili. Uważałem że wiele było mięsiwa różnych zwierząt, których po smaku nie mogłem poznać. Były tam łopatki i udźce niby skopowe dobrze urządzone, ale mniejsze od skrzydełka skowronkowego. Połykałem na raz po dwie i po trzy z sześciorgiem chleba wielkości kuli karabinowej: wszystkiego mi dostarczali, wielkie po sobie z przyczyny mojej ogromności i niesłychanego żarłoctwa, pokazując zadziwienie. Po tem dałem im inny znak, że pić pragnę. Z sposobu mojego jedzenia wnieśli, że mało napoju nie wystarczyłoby dla mnie: a że to lud dowcipny, przeto przyciągnęli i podnieśli z wielką łatwością, jednę z największych beczek wina i przytoczywszy ją do ręki mojej, odszpuntowali. — Wypiłem ją duszkiem, co było bardzo naturalnie, bo ledwo pół kwarty zawierała, a wino było podobne do Petit Bourgogne, nawet daleko smaczniejsze. Natychmiast przytoczono drugą beczkę, którą w podobnyż sposób wypróżniłem, dając im przez znaki do zrozumienia, żeby mi jeszcze parę beczek dostawili — lecz więcej nie było na pogotowiu.

Przypatrzywszy się tym wszystkim cudom, wydali okrzyki radości, i zaczęli tańczyć po moich piersiach, powtarzając często Hekinah Degul. Potem dali mi przez znaki do zrozumienia ażebym wypróżnione beczki rzucił na ziemię, pierwej jednak zapowiedzieli baczność stojącym na około, a gdy ujrzeli beczki w górę wyrzucone, znowu powszechny okrzyk nastąpił.

Muszę się przyznać, że miałem chęć, trzydziestu lub czterdziestu, z tych ichmościów co się po moich piersiach przechadzali na ziemię zrzucić; wspomnienie jednak na udręczenia które już zniosłem a które zapewne jeszcze niebyły z ostatecznych będących w ich mocy, także na moją obietnicę gestami im uczynioną, że się spokojnie zachowam i siły mej przeciw nim nieużyję, spowodowało mię do zaniechania tego. Oprócz tego uważałem się być obowiązanym prawami gościnności przeciw ludowi który mię traktował z taką wspaniałością. Niemogłem się jednak dosyć wydziwić odwadze tych człowieczków, którzy się ważyli po mnie chodzić, chociaż moja lewa ręka zupełnie była wolna.

Kiedy się przekonali że już więcej jeść nie żądam, przyprowadzili do mnie osobę wyższej rangi, przysłaną od Jego Cesarskiej Mości. Jego excellencya wstąpił na moją prawą nogę niżej kolana i postępował z tuzinem może swojej świty ku mej twarzy, okazał mi list wierzytelny z pieczęcią królewską, i trzymając go tak przed oczami mojemi, mówił może z dziesięć minut spokojnie lecz z wyrazem i determinacyą, często pokazując w jedną stronę, wktórej, jak wkrótce zmiarkowałem, leżała stolica państwa, może o pół mili oddalona, tam bowiem Jego Cesarska Mość postanowił mię przetransportować. Odpowiedziałem w kilku słowach, które niezrozumiano: musiałem przeto znowu udać się do znaków, kładąc wolną rękę lewą na prawą, a potem na głowę i piersi. To miało znaczyć, że sobie życzę być wolnym. Jego excellencya zrozumiał mię zupełnie, lecz wstrząsł głową z nieukontentowaniem i dał mi do zrozumienia, że tak jak jestem mam być transportowanym, dając jednak poznać innemi znakami że mi wszystkiego będą dostarczać czego tylko będę potrzebować. Począłem więc znowu próbować potargać moje więzy, lecz natychmiast poczułem kłócie ich strzał na twarzy i rękach, które już i tak bąblami były okryte, czułem rownie że niektóre z tych strzał tkwiły w mojem ciele, a liczba moich nieprzyjacioł coraz się zwiększała. Zmuszony więc byłem dać im znak, że mogą ze mną robić co się im podoba. Wtenczas Hurgo ze swoją świtą, oddalił się z wielką grzecznością i oznakami ukontentowania.

Wkrótce potem usłyszałem powszechny odgłos z częstem powtarzaniem słów Peplum selan, i postrzegłem jak wielu z nich popuszczało mi sznurki wten sposób, że się mogłem obrócić na prawą stronę i wypuścić wodę, w czem sprawiłem się z wielkiem podziwieniem ludu, który domyślając się czynności mojej, czem prędzej i w prawo i w lewo rozstąpił się dla uniknienia potopu. Nieco w przódy namaszczono mi przez litość twarz i ręce jakimś przyjemnego zapachu balsamem, który w krótkim czasie pokłócia od strzał uleczył. Nieczując więcej bolu i zaspokoiwszy głód potrawami istotnie pożywnemi, zacząłem być śpiącym. Jakoż, sen mój, jak mi potem powiedziano, trwał przez ośm godzin, co było rzeczą bardzo naturalną, lekarze bowiem z rozkazu cesarskiego — wmięszali do wina lekarstwa sen sprawujące.

Pokazuje się, że jak tylko mnie śpiącego na brzegu znaleziono, natychmiast Cesarz został o tem zawiadomiony przez kuryerów, i na radzie stanu postanowiono, ażeby mię, w sposób przezemnie opisany, związać i aresztować, co też w czasie snu mego uskuteczniono; także jadła i napoju miano mi dostatecznie dostarczyć, i machina na przewiezienie mię do stolicy miała być natychmiast sporządzoną.

Zamysł ten może się zdawać zbyt śmiały i niebezpieczny, i pewny jestem że żaden z monarchów europejskich, w podobnym przypadku, nieuczyniłby takiego postanowienia. Według mego zdania jednak, było to przedsięwzięcie równie rozsądne jak wspaniałe; w przypadku bowiem, gdyby naród ten powziął był chęć, wczasie mego snu, zamordowania mnie swemi strzałami i dzidami, zapewne za pierwszem uczuciem boleści, obudziwszy się i wpadłszy w złość, potargałbym łatwo więzy mnie krępujące, a naród ten cały nie zdolny przeciw mnie do obrony, nie mógłby wtedy na żadne względy rachować.

Lud ten odznacza się szczególniej w matematyce i mechanice, umiejętnościach wielce szacowanych i protegowanych przez Cesarza. Monarcha ten posiada bardzo zmyślnie urządzone machimy do przewożenia drzewa i innych ciężarów: często największe okręta wojenne, z których niektore mają do dziewięć stóp długości, budowane są w miejscu gdzie rośnie drzewo do ich budowy, i potem trzysta do czterysta łokci, do morza odwożone.

Pięćset cieślów i inżynierów zostało wyznaczonych do przysposobienia największej z machin które posiadali, i uczynienia jej do przewiezienia mnie sposobną. Był to wóz wysoki na trzy cale, długi stóp siedm, szeroki stóp cztery, i na dwudziestu dwóch kołach spoczywający. Radość była powszechna gdy wóz przyprowadzono i równolegle do mnie postawiono: ale największa trudność była, jak mnie podnieść i na nim położyć? Tym końcem wkopano obok mnie ośmdziesiąt słupów na dwie stopy wysokich; obwiązano mi wokoło szyję, ręce, nogi i całe moje ciało, do tych obwiązek przymocowano sznury grubości szpagatu, i przewleczono je przez kółka na słupach będące. Dziewięćset najsilniejszych ludzi użyto do ciągnienia tych sznurów i tym sposobem może we trzy godziny byłem podniesiony, w machinę złożony i przywiązany. Wszystko to później mi powiedziano, spałem bowiem mocno, wypiwszy dużo zaprawnego wina. Pięćset koni, największych jakie Cesarz posiadał, bo każdy miał wzrostu około półpięta cala, założono do wozu dla zawiezienia mię do stolicy o pół mili oddalonej.

Już może cztery godziny upłynęło w tej podróży, gdy nagle, bardzo śmiesznym przypadkiem obudziłem się. Dla naprawienia czegoś, zatrzymano się; a wtem dwóch czy trzech krajowców ciekawością zdjęci i chcąc mi się spiącemu przypatrzyć, weszli na wóz, potem na mnie, i na palcach zbliżyli się aż do mojej twarzy. Jeden z nich, kapitan gwardyi, włożył mi ostrą pikę w lewe nozdrze, co tak mię w nosie załechtało żem się obudził i trzy razy kichnął. Po czem panowie ci oddalili się i dopopiero później we trzy tygodnie dowiedziałem się o przyczynie mego obudzenia. Ujechaliśmy dosyć dnia tego, i stanęliśmy na noc pod strażą pięciuset gwardyi, której połowa była z pochodniami a połowa w łuki i strzały uzbrojona. Nazajutrz, o wschodzie słońca ruszyliśmy dalej w drogę i około południa stanęliśmy może o dwieście łokci od bram miasta. Na widzenie mnie wyszedł Cesarz z całym swoim dworem, lecz jego wielcy urzędnicy niechcieli dozwolić, żeby J. C. Mość, wstępując na mnie, osobę swoją na niebezbieczeństwo narażał.

Nie daleko miejsca, gdzie się wóz zatrzymał, stał starożytny kościół, miany za największy budynek w całem Państwie. Ten, przed kilką laty zmazany został morderstwem w nim popełnionem, przeto podług zasad religji ludu tego, miany był za sprofanowany i po usunięciu z niego wszelkich religijnych sprzętów, przeznaczony został do różnego użytku. Wielka jego brama od strony północnej, była wysoka na cztery, szeroka na dwie stopy; z każdej strony bramy były okna wysokie na sześć cali: do tego co było z lewej strony, slusarze cesarscy przykuli dziewięćdziesiąt łańcuszków, podobnych do tych jakie damy europejskie przy zegarkach noszą, i drugi koniec tychże przymocowali mi do lewej nogi na trzydzieści sześć kłotek. Naprzeciw kościoła, po drugiej stronie drogi, w odległości może dwudziestu stóp, stała wieża przynajmniej na pięć stóp wysoka: na tę wstąpił Cesarz z pierwszemi dygnitarzami państwa, ażeby mi się przypatrzyć. Liczono więcej jak na sto tysięcy mieszkańców, którzy wyszli z miasta ciekawością zdjęci, a pewny jestem że ich z dziesięć tysięcy, weszło na mnie po drabinach różnemi czasy, niezważając na warty wzbraniające tego; aż nareszcie wyszła proklamacya, ciekawości tej pod karą śmierci zakazująca.

Ciężko sobie wystawić wrzawę ludu, gdym powstał i począł się przechadzać. Łańcuch, którym byłem przykuty był może na sześć stóp długi, a że był przymocowany blizko bramy, przeto mogłem nietylko chodzić w półkole, ale nawet położyć się i nogi za bramę wyciągnąć. —



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jonathan Swift i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.