[1]POEMAT CHŁOPSKI.
PRZEZ
KLEMENSA JUNOSZĘ.
[2]
Arystokrato! nie kręć bardzo nosem,
Ale w cierpliwość serce swoje okuj,
Czytaj te zwrotki patetycznym głosem,
I wszelkich uwag przestań i daj pokój.
I ty bankierze, który na Libanie,
Pod cieniem cedrów pochowałeś przodki,
Co dziś ci służba mówi jaśnie panie,
A każdy hrabia składa ukłon słodki,
Nie krzyw się także na chłopski poemat,
I zechciej wstrzymać twoje oburzenie,
Bo życie chłopa godny pióra temat.
Któż wam mieszczuchom napełnia kieszenie,
Kto wam pszenicę sieje i kto orze,
Żyjąc jak uczy przykazanie Boże.
Kto len hoduje miękki i konopie,
Kto tłuste prosię przynosi lub kurę,
Wełnistą owcę i cielątko bure,
Jeśli nie zacne zdrowe ręce chłopie!
Hej! kapelusze z głowy zdjąć wypada,
Narodzie, głupią jakąś dumą zdjęty,
Patrz, oto idzie ojciec Kruk Jacenty.
Figura tęga, nie cienka, nie blada,
Zdrowiem mu kwitną ogorzałe lica.
Czapę z fantazyą nasunął na ucho,
A kiedy idzie, to bruk dudni głucho.
W prawicy trzyma brzozową kozicę,
A lewą rękę oparł na kalecie,
W której podobno sporo jest grosiwa.
Strzeże je chłopek — bo też to na świecie,
A zwłaszcza w mieście, rozmaicie bywa,
Czasem się złodziej przysunie znienacka,
I pracę ludzką w jednej chwili zwędzi.
Ale Jacenty to jest sztuka gracka,
Niech no z nim zacznie, kogo skóra swędzi,
Jak machnie ręką, to wnet w błocie starza,
Nawet miejskiego samsona-dryndziarza.
...............
[3]
Gdy się urodził, wnet go zawieziono,
Aż do kościoła, choć był mróz na dworze,
I tam go zaraz porządnie ochrzczono,
Jak każe święte przykazanie Boże.
A potem kuma, co szła zawsze przodem,
Wlała mu w gębę trochę wódki z miodem.
W kołysce leżał i wrzeszczał potężnie,
A matka piosnkę nuciła mu smętną.
Potem gdy łaził, to mróz znosił mężnie,
Nóżkę na błoto, śnieg, miał obojętną.
A w czwartym roku kazano dziecinie,
Z okropnym biczem pędzić w pole świnie.
Pędził więc oną krząkającą trzodę,
Przynosząc ojcu z pracy swojej myto.
Strzegł, by wieprz który nie wlazł czasem w szkodę,
W zielony owies, lub w groch, albo żyto.
Potem nabywszy wiedzy odrobiny,
Umiał wiatraczek wyrobić kozikiem,
Wykręcić głośną fujarkę z wierzbiny,
Na której grywał wespół z rówieśnikiem.
Już i przepiórki zręcznie w sidła łapał,
Już się na drzewo jak kot szybko wdrapał.
Potem już bydło pasał — albo owce,
Gnał na pastwisko, gdzie rosną jałowce.
Umiał motyką robić i grabiami
Władał nie gorzej niż literat piórem.
Nieraz śpiew jego zabrzmiał nad łąkami,
I ptaki leśne wtorzyły mu chórem.
Improwizował nieraz w nocnej ciszy,
Gdy na pastwisko ciężkie wygnał woły.
I zdało mu się wówczas, że coś słyszy,
Że jakieś cienie idą z za stodoły,
Że jakieś walki na niebie się toczą,
Że jakieś myśli młodą pierś mu tłoczą.
I dumał, o czem, sam nie wiedział, długo,
A dumy biegły z wiatrem, po nad strugą,
[4]
Nad pastewnikiem, nad łąką zieloną,
Aż powitały zorzę rozbudzoną...
Pan organista, mąż uczony srodze,
Chociaż nie chodzi w berecie, ni w todze,
Za gęś tuczoną, lub za garść pszenicy,
Otwarł mu wrota wiedzy tajemnicy.
Codzień potrosze i karta za kartą,
Nalewał w niego uczoności skarby,
I w elementarz naukę zawartą.
Mąż ów, co nos miał jak z czerwonej farby,
Uczył go także jak śpiewać w kościele,
I od łamania jakie zbierać ziele.
Kiedy dorodnym został już młodzieńcem,
Żadna robota nie była mu obca.
Nie jedna dziewa z kalinowym wieńcem,
Rada by była mieć takiego chłopca.
Bo to dorodny — serce miał gołębie,
I łapę silną i piękne wejrzenie,
I był jak jabłko czerwony na gębie...
Nie wyszukane dziewicze marzenie.
A kiedy młócił, to warczały cepy,
A kiedy tańczył dudniła podłoga,
A kiedy śpiewał — pieśń biegła gdzieś w stepy,
Bo to do ludzi był chłop i do Boga.
A i nie biedny — bo miał pół chałupy,
Parę wolików i kobyłkę siwą,
A wszystko zboże, gdy je zwiózł do kupy,
To już czyniło fortunę prawdziwą.
Bo miał co wywieźć na targ i jarmarki,
Aby za pracę wziąć należne myto.
Miał beczkę owsa, pół korca tatarki,
Trochę pszenicy — i jęczmień, żyto,
No i gotówki zaszytej w pęcherzu
Za jaki tysiąc dusił gdzieś w alkierzu.
Raz się Jacenty na łące przy bagnie,
Z swym sentymentem wyspowiadał Jagnie,
A potem poszedł do niej na zaloty,
I był przyjęty wśród szczerej ochoty.
Więc weselisko wyprawili huczne,
Na które padło dwa barany tuczne,
I marchwi mnogość i wszelkiej słodyczy,
Której me pióro słabe nie obliczy.
Dobrze się wszystko odbyło i składnie,
I suto bardzo i bardzo paradnie,
[5]
I wnet od chwili, gdy ksiądz wyrzekł słowo
Jagnę zaczęto zwać już Jacentową.
Dobrze im było w pracy i miłości,
W onej chałupie, wśród wiejskiej cichości,
Rośli w dostatek i ludzki szacunek,
Stale ich każdy omijał frasunek.
Mir wielki mieli we wsi — ba i w gminie.
Czas jako woda płynie wciąż a płynie,
Albo jak ptaszek na skrzydełkach leci,
Siwizną ludziom popruszając głowy;
I gwarno było w chacie Jacentowej,
Bo im dał pan Bóg dziesięcioro dzieci,
A pracowały wszystkie na zagonie,
Już od dzieciństwa jak woły lub konie.
.............
Ale tam nigdy pod tą nizką strzechą,
Skarg lub narzekań nie zabrzmiało echo,
Ale tam nigdy nie mówiono o tem,
Że ciężka praca zlewa czoło potem,
Że w żniwa słońce pali i dopieka,
Że socha wygnie silny grzbiet człowieka,
Że poświęceniem jest młócić w stodole,
Lub gnój widłami rozrzucać na pole.
.............
U nas inaczej — ej bo my panowie,
Mamy i nerwy i mózg inszy w głowie.
Z cywilizacyi pysznimy się wszyscy,
Mniemamy, żeśmy już i prawdy blizcy,
Żeśmy zbadali niezbadane rzeczy,
I głębie serca i duszy człowieczej.
Więc w tej mądrości, co nas pcha wysoko,
Jakoweś bielmo zaszło nam na oko,
Zabawkę, pracą nazywamy chętnie,
I odpoczynków poszukujem skrzętnie.
Mąż, który chodzi codziennie do biura,
I przez sześć godzin pali papierosy,
Mówi, że z pracy złazi z niego skóra,
O odpoczynek woła w niebogłosy.
I chce, bogaczów podążając śladem,
Odetchnąć trochę wsią, albo Karlsbadem.
Bo w ciężkiej pracy będąc ustawicznie,
Już się biedaczek zamęczył fizycznie.
W kantorze kupiec jęczy i upada,
Bo brzemię pracy strasznie go przyciska.
I spracowana także panna blada,
Która zna pracę zaledwie z nazwiska.
I spracowany literat, bo pisze
Kartkę poezyi, co do snu kołysze.
[6]
O poświęceniach słychać wciąż i pracy,
Bowiem wiek nastał powszechnych przechwałek,
I ci co piwa wypróżnią antałek,
Też spracowani idą spać biedacy.
I ten się zmęczył, co koncertu słucha,
I ten się zmęczył, co spożył kolacyę.
Więc chce wytchnienia dla brzucha, dla ucha,
I świat powiada, że ma świętą racyę.
I kamienicznik, (powiedzcież to komu),
Po zagranicę jedzie dla spoczynku,
Wytchnąć po pracy posiadania domu,
Na Nowym Świecie, lub na Starym Rynku.
Kapitalista jęki rozpoczynał,
Bo z ciężkiej pracy omal nie jest w grobie,
Zforsował biedak swoje rączki obie,
Kiedy od listów kupony odrzynał.
I wszędzie płacze, lamenta i jęki,
Wszystkich przygniata ciężkiej pracy brzemię,
[7]
Jakby świat cały wziął rydel do ręki.
I jak wyrobnik kopał twardą ziemię.
Tam tylko nigdy, pod tą chłopską strzechą,
Skarg lub narzekań nie brzmi nigdy echo.
Tam tylko nigdy nie mówiono o tem,
Że ciężka praca zlewa czoło potem,
Że w żniwa słońce pali i dopieka,
Że socha w obręcz wygnie grzbiet człowieka,
Że poświęceniem jest młocić w stodole,
Lub gnój widłami rozrzucać na pole.
Arystokrato! więc nie kręćże nosem,
Ale w cierpliwość serce swoje okuj,
Czytaj te zwrotki patetycznym głosem,
I wszelkich uwag przestań i daj pokój.
I ty bankierze, który na Libanie,
Pod cedrów cieniem pochowałeś przodki,
Co ci dziś służba mówi jaśnie panie,
A każdy hrabia składa ukłon słodki,
Nie krzyw się także na chłopski poemat,
Bo życie chłopów godny pióra temat.
|