Poeta i świat (Kraszewski, 1929)/Część II/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Poeta i świat
Część Część II
Rozdział I
Pochodzenie Poeta i świat
Wydawca Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Data wyd. 1929
Miejsce wyd. Złoczów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
Monomachja duszy z ciałem.

Jest kto, coby wzgardziwszy te doczesne rzeczy,
Chciał ze mną dobrą sławę tylko mieć na pieczy?
A starać się, ponieważ musi umrzeć ciało,
Aby imię przynajmniej po nas tu zostało?
A szkoda zwać człowiekiem, kto bydlęco żyje,
Tkając, lejąc w się wszystko, póki stawa szyje.
Nie chciał nas Bóg położyć równo z bestyjami.
Dał nam rozum, dał mowę — a nikomu z nami.
Kochanowski, Ks. II. XIX.

Włożył Gustaw żałobę i pojechał na wieś. Z rozerwaniem tego ostatniego związku uczuł się okropnie sam jeden na świecie, sam jeden, bo nie miał nawet kochanki; a tych, których przyciąga do człowieka złoto, jak bursztyn słomki i drobne wiórki, mógłże liczyć za coś? Muchy do cukru, krucy do ścierwa, podli lgną do bogaczów, żeby żyć nimi. Z tymi towarzystwo i związki nudne i nieznośne; inni — równi Gustawowi, przypadkowe jego wywyższenie widząc złem okiem, stronili od niego. A tak ci, którychby on żądał, jego nie chcieli, ci się tylko cisnęli, których odpychał.
Wówczas jak pustelnik zamknął się Gustaw w domu, obsadził książkami i pracował, uczył się, pisał, nie dając spoczynku głowie, aby się próżne serce nie odezwało. Lecz napróżno dusza jego nurzała się w Lecie nauk, ciało wzywało do świata. Walczył z ciałem, opierał mu się i oparł, na chwilę!
Nic ciekawszego pod względem chodu, działań i skutków, nad to wieczne działanie i oddziaływanie ciała i duszy w człowieku. Jest ono najwyraźniejszym dowodem bytności dwoistego pierwiastku w tem stworzeniu, której jednak zaprzeczają!!! pokazuje stosunek sił ich wzajemnych i czyni często z życia długą i nieznośną walkę. Dusza i ciało, dwa te pierwiastki są sobie przeciwne jak ogień wodzie, a jednak połączone tak ściśle, tak nierozerwanie, że jedno z nich na ziemi bez drugiego obejść się nie może. Ziemia, do której należy ciało, potrafi powiedzieć ludziom, co się z ich ziemską dzieje powłoką, kiedy z niej dusza wystąpi; lecz któż powie, co się wówczas dzieje z duszą, kiedy emancypowana wyrywa się z więzów, zwycięska lub spodlona, czysta lub cięższa od kału ziemi, w którym się tarzała?
Każdy jednak kto wierzy w duszę, musi wierzyć w jej nieśmiertelność: kiedy ciało jest nieśmiertelne (bo cząstki jego rozbiegają się tylko, z jednego stanu w drugi przechodząc, ale nie giną), dusza zginąćby miała? — To niepodobna!
Fenomena duszy wlanej w ciało, jej walka z tem ciasnem naczyniem, w którem się burzy, z którego się wyrywa, stanowią jeden z najpiękniejszych przedmiotów postrzeżenia i rozwagi ludzi godnych. — W dzieciństwie duszy niema, ciała niema, ciało nie rozwinięte, zmysły nie wszystkie w stopniu działalności, w jakim dopiero z laty być mogą. — Dzieciństwo, ten szczęśliwy wiek człowieka, dlatego, że żadna myśl śmierci nie mieści się w głowie dziecka, dzieciństwo nie ma walki. Jak brat i siostra spoczywają razem ciało i dusza w jednej kolebce, szczęśliwi sobą, nie znając siebie, nie lękając się siebie. — Człowiek jak Herkules, dopiero pozna niebieskiego ojca, kiedy pierwszego węża, który jego szyję obwinie, udusi. Dopiero w młodości, kiedy tłumem myśli nowe, uczucia nowe, życie nowe, walą się na człowieka, przychodzi i ta walka, ażeby skutkiem swoim naznaczyć mu dalszą drogę. Jeśli wychowanie nie pokaże w człowieku, duszy, a ciało owładnie, niema walki: człowiek staje się bydlęciem, brzuch panem, stół ołtarzem, wino ambrozją, kobieta ładna (tylko taka) celem zabiegów młodości, pieniądz starszego wieku; egoizm staje się religją, a on sam sobie bóstwem. Przeciwnie, jeśli dusza mocniejsza, a ciało słabsze, jeśli dusza czuje godność swoją, upokorzenie i niewolę, czuje powinność wybicia się z jarzma, zaczyna się walka śmiertelna, a zgody nie będzie nigdy, aż póki jeden z przeciwników nie padnie na twarz przed drugim. Odmalować wszystkie epoki, odmiany, cienie, odcienie i rysy tego boju, niepodobna. Dusza ma za sobą swoję niebieską wyższość, niebieskie rozkosze, zapały, złudzenia, lecz ciało czyż nie ma nic przeciw temu? O! wiele! kiedy dusza ulatuje z niego marzeniem za kochanką, kiedy platoniczna miłość zaświta w dziewiczem sercu: ciało stawia na drodze kobiety piękne jak anioły, palące jak ogień, rozkoszne, lecz rozkoszne ciałem tylko, a bez duszy.
Stawia naprzeciw czystego pocałunku, którym nie usta kochanki, lecz powietrze tylko uświęcone jej oddechem witamy; stawia obraz lubieżny długiego uścisku, długich nocy bez dni, pieszczot bez końca. — Usiłuje rozbić niebieskie egzaltacje pierwszej, czystej miłości, o piersi swoich bogiń, które przykuły duszę jak niewolnicę zmysłów do ciała i kazały jej tylko nosić sobie rozkosze, które ciało daje.
Ta walka z początku straszna i niebezpieczna. — Kochanek, który z zapałem wita z daleka wzrokiem kochankę swojej duszy, swoje czyste bóstwo, często upada przed ciałem, które mu tę samą kochankę pokazuje w jego objęciu, na jego łonie. Lecz te dwie miłości tak się łatwo zlewają, że w końcu walka staje się mało znacząca, jak przejście z platonicznej do materjalnej miłości, zwierzęcej, żyjącej tylko jedną chwilą nasycenia. Powoli zniża się dusza obłąkana i żebrze u ciała o rozkosz, nie patrząc na upokorzenie, bo chce już koniecznie, żąda, pragnie rozkoszy! — musi ją mieć i na oślep za nią leci.
Posiada nakoniec, nasyca się i żałuje, że znała tę rozkosz, bo o ciało rozbijają się złudzenia duszy, i miłość idealna, najrozkoszniejsza z miłości tego świata, topnieje i ulata na zawsze.
Straszniejsze daleko są fenomena tej walki w ludziach, którzy mocniej duszę czując w sobie, przeszedłszy już ten pierwszy perjod upokorzenia, nasyceni, podnoszą się duszą i rozumem, i pracy umysłowej oddając życie, chcą nawzajem rozkoszami, jakie ona przynosi, upokorzyć ciało zwycięskie. — Nauka wymaga zupełnego zaparcia się ciała i jego rozkoszy, na chrzcie tym, który umysłowie żyć zaczynając, sam sobie daje człowiek, musi się wyrzec innych rozkoszy nad umysłowe, innego szczęścia nad to, które mu dusza poda z siebie samej. Życie pracowite uczonych, poetów, filozofów, postrzegaczy, tych osobliwie, którzy czuć umieją wartość czasu i potrzebę zrealizowania go na uczynki, jest ciągłą taką walką. Młody czy stary, pogrzebiony w księgach wieczór i rano, dniem i nocą, musi się umieć oprzeć pokusom, które raz go schwyciwszy, na wieki oderwałyby od pracy. Wśród tego natężenia wszystkich fibr mózgowych, w poprzek strumienia myśli płynących lub odpływających do głowy i z głowy ciało staje, zagradza i wstrzymuje bieg. Tu ból, tam świerzb, tam kurcz czuć się daje, głód, pragnienie, gorąco, zimno, wszystko nań z kolei uderza, a kiedy to wszystko odepchnął, nowe pokusy. — Dzień pogodny, słońce piękne na zachodzie, wiatr miły i wonny wpadający oknem, szum miasta, które leci za rozkoszami innemi, gwar wesoły, pieśń swawolna, twarz kobieca, pierś wzdęta dziewczyny, westchnienie dalekie, spojrzenie z drugiego okna, wszystko to wabi ciało, i duszę od pracy odrywa.
— Przed oknami, przed oczyma przelatują kobiety strojne na bal, na teatr, na wesele; a ty siedzisz sam jeden, — szepce ciało, — a ty nie będziesz słyszał muzyki, nie będziesz w tańcu ściskał kobiety, nie złapiesz w drodze jej ognistego spojrzenia, balsamicznego oddechu. Przesiedzisz noc i wieczór w twojem krześle nad zapylonym ksiąg stosem! chodź! chodź!
— Patrz! przechodzą mężczyźni, bracia twoi, na uczty, na rozkoszną, próżniacką rozmowę u kominka, przy butelce, przy jakiej Laurze łagodnej, rozkosznej, która nie broni się od pocałunku i sama leci w objęcia! A ty siedzisz sam jeden??
— Patrz! czy widzisz te okna oświetlone, tam się śmieją i bawią, a ty siedzisz? Czy widzisz ten ogród, ile tam kapeluszów kobiecych, jak poufałe wiatr niesie rozmowy? Tam ktoś czeka na ciebie, ktoś tęskni i wygląda za tobą — ty siedzisz??
Wszystko to podsuwa ciało i tysiąc innych pokus uwija się w koło, aby wyrwać pióro, podrzeć papier, odepchnąć książki, potłuc i pomięszać myśli. — Czasem z daleka usłyszany urywek rozmowy, srebrny głos kobiecy, śmiech pusty, lub cokolwiek wyobrażającego świat, wpada do ucha, bije w serce pustelnika, zatrzymuje pióro, wytrąca księgę na chwilę. — Tamte rozkosze dotkliwsze są, rzeczywistsze, a więcej pochłaniające, sięgające głębiej w człowieka, ciągną jak przepaście, czarują jak oczy wężowe — dusza waha się, a ciało nie daje wytchnienia, zabija nowemi dowodami na swoją stronę. — Wówczas zwyciężony rozbijasz nogą ksiąg stosy, krajesz swoje rękopisma na papiloty, wylewasz atrament za okno, rzucasz pióra na śmiecisko, a myśli swojej głowy w kąt izby, ubierasz się, idziesz, bawisz, śmiejesz się, lecz nie długo! Odurzony z początku, prędko pożałujesz ciszy tego samotnego pokoiku, książek i pracy, bo po nich pożytek zostaje i pamięć słodka, po przyjemnościach świata nudy i fusy, jak dym po zgaśnieniu balowego kandelabru.
Jeśliś jednak nie upadł ani przed kobiecym głosem, ani przed zaraźliwym przykładem twoich przyjaciół próżniaków, ani przed zimnem, zwierzęcem szyderstwem ludzi, którzy nigdy nie mieli i nie czuli w sobie duszy, jeśliś nie upadł jeszcze, ciało przynosi ci księgę dziejów doświadczenia, księgę prawd swoich i powiada:
— Cóż z twojej pracy? chcesz umieć wiele? czyż ta nauka pójdzie z tobą do grobu? Umrzesz, nie wiedząc, co to życie, — umrzesz i wszystko z tobą!
— A imię?
— Imię twoje to nie ty! Jest tobą, póki żyjesz, jak suknia, w której chodzisz, która chodzi, rusza się, żyje, jest tobą prawie, póki jej nie zrzucisz. Imię twoje — suknia! Ono będzie może kiedyś, gdzieś świeciło, lecz cóż ci po tem, gdy ty zginiesz? wartoż tyle pracy dla niczego poświęcać? tyle czasu dla twojej sukni, którą wyłatawszy, nosić ci czasu nie stanie?
— Wszak równie, — odpowiada dusza — wszystkie rozkosze giną z człowiekiem, i twoje giną. Wspomnienie tylko zostaje po ich przejściu, a przejść muszą! Po śmierci cóż mi z twoich rozkoszy?
— Za nicże liczysz, mówi ciało, chwilę teraźniejszą, chwilę, w której będziesz istotnie używał? Wolisz więc łatać poszarpaną suknię twoją przez tę chwilę, w której byś mógł połknąć tyle istotnych rozkoszy? Nareszcie jeśli twoje ofiary wszystkie są tylko dla imienia i sławy, jesteś samolub. — Wyrzekasz się ciała, a czynisz jak ono czyni, słuchasz jego praw. Jesteś prócz tego głupi, bo imię ginie niechybnie i ginie prędko. Ty tej sukni twojej poświęcisz życie, a przyszłe wieki przypatrzywszy się jej krojom, obejrzawszy ją, uśmiechnąwszy się nad nią, rzucą w błoto, lub śledząc szwu, rozedrą. — Tak mówi ciało do człowieka, szydzi z jego pracy, aby go od niej oderwać, spotwarza cele, aby odstręczyć, pokazuje przyszłość jak otchłań teraźniejszości, która cię ze wzgardą odepchnie; pokazuje że ta nauka, w której żyjesz, małym będzie pożytkiem dla świata, że po twoich kościach i krwi zapiekłej idąc następni mędrcy, nie zechcą nawet wyznać, że się wznieśli bohaterską ofiarą twojego życia, kośćmi, krwią i mózgiem twoim wykarmili. Pokaże ci ciało tę przyszłość, od której czekasz nagrody, i świat pokaże ci sędziów twoich w ludziach, którzy cię rozumieć nie będą, którzy dla uszycia swojej, podrą twoją sukienkę; którzy myśleć będą, że wiele uczynili dla ciebie, jeśli dwa razy wspomnieli imię twoje. Pokaże ci ludzi, od których czekasz sławy, stworzeniami miernemi, papugami bez myśli, zwierzętami bez duszy, kamieniami bez serca. — Przekona cię, że gdybyś zobaczył i poznał z bliska każdego z osobna, z tych co imię twoje podnieść mają, — nie dbałbyś o jego zdanie. — Pokaże ci co to jest sława? sława!! poruszenie kilku, kilkuset, kilku tysięcy, kilku miljonów papuzich ust, przez pewny przeciąg czasu powtarzających imię twoje tak zaraźliwie, jak ci, którzy kichać muszą, gdy jeden kichnie; — kilka — kilkaset — kilka tysięcy, lub miljonów, imion twoich wybitych na płatkach papieru, których los Bóg wie jaki! Sława twoja, gmach z błota, póki świeży, świecący jak marmur, potem zgarbiony, suchy i nikczemny.
Pokaże ci jeszcze ciało, aby cię oderwać od twojej umysłowej pracy i dusznego życia, ludzi, którzy ciałem żyją — ich szczęście, spokojność! — oni bowiem tylko są na ziemi rodzeni jej mieszkańcy (indigenae), a ty — przychodzeń z innym językiem i myślami, dla których niema współczucia, bo ich nikt nie rozumie. Pokaże ci nakoniec ciało, że twoje prace, twoje życie, jest tylko ofiarą dla kilku takich jak ty wygnańców, którzy cię poznają i zrozumieją, którzy zabiją się jak ty na ołtarzu duszy, aby nimi żyli ich nieszczęśliwi następcy. Pokaże ci nikczemność pracy, usiłowań i zdolności twoich, nikczemność nauk, doskonalenie się wszystkiego, a zatem upadek twojej pracy, pokaże ci niebo, ziemię, światy i ludzi, którzy się zaciekają w nich i w sobie, a nic jeszcze od początku świata nie skończyli tak, aby przyszłość nie mogła dorzucić cegły do ich gmachu. Pokaże ci to wszystko ciało, i tysiąc pokus i obrazów swoich w sprzeczności z temi obrazami.
A wówczas kto zwycięży, czy dusza czy ciało? Jeśli dusza stanie opornie i królować będzie jeszcze, ciało ma najstraszniejszych pomocników do sponiewierania duszy — choroby i nędze! Temi narzędziami spodli ciebie, poniży, shańbi, zetrze na miazgę i zwycięży! — ale — nie zawsze!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.