Poeta i świat (Kraszewski, 1929)/Część II/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Poeta i świat |
Część | Część II |
Rozdział | XI |
Pochodzenie | Poeta i świat |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1929 |
Miejsce wyd. | Złoczów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część II Cały tekst |
Indeks stron |
Tegoć nie wydrze nieprzyjaciel srogi.
Nie spali ogień, nie zabierze woda, —
Nad wszystkiem innem panuje przygoda.
— Jakąż śliczną zrobiłyśmy znajomość, moja droga mamo, — wołała Łucja, klaszcząc w ręce i skacząc po sali.
— Cieszę się bardzo, moje dziecię, że ci się ten pan tak podobał, ale wstrzymaj się z tym zapałem, póki się o nim nie dowiemy cokolwiek.
Wstrzymaj się! Słowo starych, słowo zimne. Powiedz sercu poetycznemu młodej dziewczyny, powiedz zapaleńcowi młodemu: wstrzymaj się! — Słowem je zatrzymać, jest to chcieć palcem zatamować bieżący z góry strumień. O w jakże słodkich marzeniach przepędziła Łucja noc całą! Ten człowiek przypadkiem poznany, już był w jej sercu, on ją rozumiał, on mógł całe jej życie uczynić tak poetycznem, jakiem je sobie życzyła i wyobrażała, on mógł to uczynić, on jeden. Ci ludzie inni, których widziała koło siebie, stworzenia bez duszy, prawili jej o koniach i kartach, o ubiorach i pojazdach, on o Shakespearze i poezji! Razem mogli się wznosić do nieba, marzyć całe życie! Łucja w tej gorączce nadziei przepędziła noc całą.
— Pojedziem na wieś, będziem czytać, przechadzać się, śpiewać, grać, będziem marzyć, dumać, ach! będziem tak szczęśliwi! będziem się rozumieć, będziem przeczuwać swoje myśli, polecim wysoko! polecim daleko!
— Mamo, — zawołała wstając rano, — całą noc śnił mi się ten pan Gustaw, zdaje mi się, że go kocham.
— Wstrzymaj się, moje dziecię, — odpowiedziała matka.
Wieczorem byli goście na herbacie, ale Gustaw nie przyszedł. Matka Łucji troskliwa i niespokojna, jednego z przytomnych zapytała, czy nie zna Gustawa.
— Jakże nie, jestem jego sąsiadem! — odpowiedział pan Perełka. — Osobliwszy człowiek! jego historja do bajki podobna. Naprzód był to ubogi chłopiec, wyratował hrabinę N. z pod koni, kiedy jeszcze była ubogą, a ta po wygraniu procesu zapisała mu wielki majątek; teraz niedawno wykradł cioteczną swoją siostrę i ożenił się z nią.
— Więc żonaty! — zawołała Łucja okropnie zdziwiona i pomięszana.
— Żonaty od roku! — odpowiedział pan Perełka.
— Jakiś niebezpieczny człowiek! — szepnęła matka, — wykradł, powiadasz pan! wykradł!
— Wykradł w wilję jej ślubu! ts! ach otóż i on!
Wszedł Gustaw, — zimno go przyjęto.
Łucja spadłszy z wysokości swoich marzeń, bezsilna, smutna, milcząca, nie umiała słowa powiedzieć. Spojrzał, — i przytomność pana Perełki wytłumaczyła mu wszystko.
— Już wiedzą moję historję, — pomyślał — ale to nic jeszcze. — Siadł więc przy Łucji, zaczął rozmowę o poezji, o książkach. Z początku milczała, lecz powoli, poruszyły się struny jej duszy, zapomniała o wszystkiem, a Gustaw nieznacznie nakręcał mowę do tego, co jej chciał powiedzieć, uporczywie siedząc przy niej, chociaż rozumiał dobrze, co mu chciały mówić niespokojne oczy matki, nieustannie na nich zwrócone.
— Wiesz pani, — rzekł nakoniec, — smutno przepędziłem ten czas, który przeszedł od pamiętnej chwili naszego poznania. Myślałem o szczęściu człowieka, któryby znalazł drugą duszę swojej podobną, mogącą go zrozumieć. Ten, któremu los nie dał trudnych do uskutecznienia nadziei, którego myśli cały świat rozumie, łatwo znajdzie drugą duszę swojej podobną, bo ich jest miljony.
— Ale to dziwna, — przerwała Łucja, — że pan o tem mówisz, jak gdybyś nie był żonaty.
— Mówię o tem i czuję to, jak gdybym nim nie był — odpowiedział Gustaw.
Łucja chcąc prawdę wybadać, spojrzała mu w oczy, — toż samo i oczy mówiły.
— Więc to jest niepojęta zagadka, — odezwała się po chwili. — Sądziłam, że ta, którąś pan tak gwałtownym, namiętnym otrzymał sposobem, musiała go zrozumieć, musiała być drugą jego duszą?
Gustaw milcząc potrząsnął głową. Łucja wstała z krzesła i uśmiechnęła się, — pomyślawszy: — Ona go nie rozumie, a ja go rozumiem! — I Gustaw wstał także, bo się już wytłumaczył, wielki ciężar z serca zrzucił. Oboje spokojniejsi się rozeszli; lecz matka zaturbowana i przelękniona jak wprzódy, nie spuszczała oka z córki, i z bijącem sercem uważała każde jej poruszenie, drżąc na widok tego zwodziciela, o którym myśleć nie mogła bez pobożnego oburzenia i przeżegnania się ukradkiem, jak gdyby ujrzała szatana.
Gustaw cały w myślach wyszedł z tego wieczora — okropna walka w jego sercu się zaczęła. Dwie kobiety stały w nim naprzeciw siebie: Marja, która mu poświęciła wszystko, a nie dla niego była stworzona, Marja biedna, prosta, która niebo widziała na kościelnem sklepieniu, a miłość w ciepłem łożu małżeńskiem, — Marja, z którą go złączyły nierozerwane węzły wdzięczności, przywiązania, przysięgi, — i Łucja, z skronią uwieńczoną wieńcem poety, Łucja natchniona, której duszy oczy obejmowały światy, wieki, która pojmowała łatwo zapał, piękność, całą muzykę duszy, cały wdzięk natury, piękność pejzażu, choćby w nim nie było ani rozwieszonej bielizny, ani gęsi, kur, ani chlewów, — Łucja, która jak orzeł mogła żyć w tych powyższych strefach, do których nie każdy podleci, w których nie każdy wzleciawszy wyżyje eterycznym pokarmem.
Przy Łucji było szczęście poety, przy Marji obowiązki poczciwego człowieka. — O straszna ofiaro! — Jedno z tych dwojga trzeba było dla drugiego poświęcić — cnotę lub szczęście. — Gustaw myślał noc całą, płakał i rozpaczał, rzucał swój ślubny pierścionek, pełzał za nim, szukał go, całował, przepraszał. Palił go ogień wewnętrzny, niespokojność dręczyła, — lecz nad ranem stały już zaprzężone konie i wracał do domu, rzucając szczęście dla cnoty, zostawiając tylko list do Łucji — list z pożegnaniem.