Poeta i świat (Kraszewski, 1929)/Część II/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Poeta i świat |
Część | Część II |
Rozdział | XV |
Pochodzenie | Poeta i świat |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1929 |
Miejsce wyd. | Złoczów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część II Cały tekst |
Indeks stron |
Ten cudzoziemcem i ów mnie zowie.
Kiedy Gustaw powrócił do domu, Marji już nie było; wyszła nie wiadomo dokąd sama jedna, piechotą, nic z sobą nie wziąwszy, jak nic prócz serca nie przyniosła. Biedna! nie rozumiała poety, ale rozumiała poświęcenie... poszła do domu, do matki.
Wieczór był, gdy znużona drogą z pokaleczonemi nogami usiadła, patrząc w oddaleniu na dom rodziców, ogród, kasztan znajomy i te łąki, na których dziecięciem jeszcze zbierała kwiatki z Gustawem. Łzy biegły jej z oczu, tyle czasu od tych lat ubiegło, tyle się rzeczy zmieniło i ona z pieszczonego dziecka była wygnanką, sierotą, bez domu, bez przyszłości. Psy ją tylko poznały na dziedzińcu, nikt więcej... Weszła do pokoju matki i rzuciła się jej do nóg.
— Matko! to ja! — zawołała padając.
Pani Werner porwała się.
— Ty!! cóż się stało? ty, Marjo? cóż się stało z Gustawem?
— Uciekłam od niego i przyszłam do ciebie.
— Wypędził cię?
— Nie! on tam może płacze po mnie! Lecz kocha inną i ze mną nie może być szczęśliwy... Trzeba się rozstać, wróciłam do ciebie.
I obie padły w swoje objęcia, i wiele łez było w tym uścisku.
— Lecz ojciec, ojciec cię nie przyjmie — odezwała się matka po chwili — jemu o tobie wspomnieć nawet nie można!
— Więc i stąd pójdę — odpowiedziała Marja — daj mi tylko błogosławieństwo na drogę!
— O! nie! nie puszczę cię — zawołała matka — lub pójdziem razem! Chodź ze mną!
W pokoju przechadzał się pan Werner, matka weszła naprzód, śmiało, prowadząc córkę za sobą.
— Nasza córka wraca do nas — rzekła stanowczo, nim pan Werner miał czas przyjść do siebie z zadziwienia.
— Córka! — wrzasnął okropnie — ja nie mam córki! ona splamiła moje imię, ona nas zhańbiła, ona nie jest moją córką! ja jej nie znam, ja ją przekląłem! ja nie mam córki! — I odepchnął Marję, która leżała u nóg jego, i odskoczył w drugi koniec pokoju.
— Precz, gadzino! precz ode mnie!
— Ojcze! odepchnij, lecz nie przeklinaj — słabym głosem odezwała się Marja.
— Przeklinam! — zawołał ojciec. Ona pełzła do niego i głowę położyła na jego nodze i całowała ją płacząc! biedna Marja!
— Idź precz! słyszysz! idź precz, nierządnico! nie znam ciebie, znać nie chcę! idź stąd, idź precz! — I w gniewie uderzył ją nogą po głowie. Padła bez przytomności.
Pani Werner skoczyła do niego.
— Barbarzyńco! — zawołała, obejmując córkę, w rozpaczy — zabiłeś swoje dziecię... potworo! Patrz! ta krew twoja! zabijże i mnie jeszcze, zabij wszystkich, zabij, żebyś sam został!
Werner krew zobaczył, zakrył twarz rękami, rzucił się do drzwi i chciał uciekać.
— Nie! nie ucieczesz! — zawołała matka, chwytając go za rękę — nie, nie ucieczesz, zbójco od tego widoku! Chodź! patrz! pij tę krew! Zabij mnie, zabij człowieku bez serca, ty, coś mnie męczył lat tyle, dobij nas razem!! dobij! — I chwytała go i darła na nim suknie z rozpaczy. Werner blady, osłupiały, nie miał nawet głosu, żeby wołać o ratunek. Sądził, że zabił córkę, drżał cały i nie wiedział co począć. W tem drzwi się otworzyły i Franciszek wszedł ze swemi nieodstępnymi chartami... stanął.
— Co to jest? kto to? — zawołał.
— Trup twojej siostry — krzyknęła matka — którą on zabił, trup twojej siostry, trup twojej matki, której życie z piersi ucieka, a to trup twego ojca, który wylał krew swoją!
Franciszek, jakkolwiek nieczuły, rzucił się na ratunek siostry i uspokojenie matki. Ojciec jak nie żywy, osłabiony, niemy, leżał na kanapie bez przytomności.
Marja ocuciła się.
— Matko! — zawołała — matko!...
— Chodź, dziecko moje! chodź — odpowiedziała matka — Pójdziem z tobą w świat, pójdziesz z tą raną na czole, z raną zadaną od ojca, pójdziesz go oskarżyć przed ludźmi i Bogiem; niech sam zostanie, niech go sumienie gryzie, jeżeli ma sumienie!
Obydwie szły ku drzwiom. Lecz Werner porwał się z kanapy i drzwi uchwycił.
— Ty... precz — rzekł do córki — ty zostań!
— Żebyś mnie męczył powoli i piekł wolnym ogniem, potworo! pójdziem obiedwie. Miałżebyś znać mnie obcą, kiedyś nie znał córki!
— Po co ona tu przyszła — krzyknął ojciec — niech niesie swój wstyd po świecie... ja jej nie znam, ja ją przekląłem.
Marja wyrwała się od matki, pobiegła do drzwi i znikła. Ale serce matczyne rozdarło się okropnie, odepchnęła męża i z krzykiem rzuciła się za córką.
Spojrzała — w oddaleniu widać ją było uciekającą drogą... biegła za nią... spotkały się.
— To ty, matko?
— Ja, moje dziecię... pójdziem razem! — Przyciskała ją do piersi i ssała krew z jej rany.
Franciszek dość niespokojny stał na ganku i charty zwoływał. Werner chodząc po sali, poprawiał perukę... a dwie kobiety poszły i nocowały w lesie. Nazajutrz obie były w klasztorze. Nikt nie posłał za niemi, nikt ich nie gonił; tylko dano znać w tydzień, że pan Werner ubity został apopleksją. Franciszek nie wezwał matki do siebie, odesłał, co do niej należało, zapewnił, że dotrzyma testamentowego zapisu, i oznajmił, że Marja była wydziedziczona, dla niego zaś świętą była wola nieboszczyka ojca.
Lecz im, które zerwały wszystkie związki ze światem, obojętnem to było; zamknięte w klasztorze, płakały obie, ale łez ich nikt nie widział, jęku nikt nie słyszał, smutku nikt nie zmierzył prócz Boga.
Próżno Gustaw płakał u fórty klasztornej i domagał się chwili rozmowy z Marją, ona była nieubłagana; nie chciała go widzieć, żeby nie stracić odwagi do poświęcenia. Rozwód był łatwy, pokrewieństwo dało powód do niego. Jednego dnia razem z matką wdziały suknię zakonną... W tym dniu ostatni raz widział ją Gustaw i płakał rzewnie, kiedy rozciągniona na całunie, umierała dla świata, kiedy piękne jej włosy ucięto, i strasznej, wiecznej wysłuchano przysięgi! Odwracając się od ołtarza, spojrzała na tłum boleśnie, ujrzała Gustawa, krzyknęli oboje, i ciężkie drzwi klasztorne zapadły za nią na wieki!