Poeta i świat (Kraszewski, 1929)/Część II/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Poeta i świat
Część Część II
Rozdział XXII
Pochodzenie Poeta i świat
Wydawca Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Data wyd. 1929
Miejsce wyd. Złoczów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXII.
Szczęśliwi.

Zima bywszy zejdzie snadnie.
Nam gdy śniegiem włos przypadnie,
Już wiosna, już lato minie,
A ten z głowy mróz nie zginie
Kochanowski, Ks. II. XXIII.

Lata płynęły, a jesień się zbliżała. Znowu Gustaw był sam jeden na świecie, bez przyjaciół, bez nikogo. Jedynem jego zatrudnieniem i zabawą było dumać i czytać, ale sercu poety i tego nie dosyć; wśród burzy chce ciszy, a w ciszy burzy wygląda. I w wieku rzeczywistości, Gustaw został tak samo, jak był w młodym — tylko z nadziejami, — z nadziejami, których spełnienia już się nie mógł spodziewać, jak drzewo, które rozkwita w jesieni. Pod łysą jego głową wrzały jeszcze nieostudzone wiekiem marzenia, gorzały myśli, paliły się niewygasłe ognie, i chociaż ten wulkan nie buchał już jak w młodości, wewnątrz palił się jeszcze.
— Gdybym życie zrozumiał jak inni — mówił do siebie — byłbym szczęśliwy z Marją w cichym kącie, na małym ziemi kawałku; poświęciłem wszystko duszy, której nie nasyciłem, sławie, której nie otrzymałem, — a życie stracone. Do czegoż mnie doprowadziły marzenia i poezja? do szyderstwa ludzi i gorzkich wspomnień... Chciałem być orłem i podnieść się w górę, lecz nogi moje oblepione były błotem ziemi, skrzydła kałem nasiąkłe, porwałem się i upadłem. Prawdaż to, że każdy człowiek z gorącą duszą, z górną myślą, nieszczęśliwy być musi? prawdaż to, że marzenia są zgubą, że trzeba umieć zastosować się do życia, nie życie do siebie stosować? Prawdaż to, że nienasycenie duszy widzącej niebo nad sobą, jest dowodem wyższego jej przeznaczenia i drugiego życia?
I gorącemi dłońmi przyciskał czoło, w którem ten wir myśli kręcił się bez ustanku, i smutny, opuszczony od ludzi, samotny, wyczerpawszy pokarm z książek, których czytać nie mógł, bo wszystko w nich było dla niego powtarzaniem oklepanem; błądził z myślami, nie wiedząc co począć z sobą. Biedny Gustaw! A w koło niego tylu było szczęśliwych!
I ten biedny szlachcic na jednym zagonie, który w ciągłych drobnych kłopotach, zajęty życiem, nigdy nie miał czasu westchnąć i zapłakać, któremu wystarczyły jego Magda, jego dzieci, krupnik i szara kapusta.
I ten półpanek w pochylonym domku, polujący całe życie, któremu każdy zając szczęście z sobą przynosił, któremu każdy kufel robił skutek filozofji, słodkie zapomnienie świata i cierpień! któremu każda Kachna była boginią, każdy organista wyższą istotą, ksiądz proboszcz mędrcem nad mędrcami, kalendarz księgą nad księgami, a dubeltówka le Pagea najwyższem marzeniem, najświętszem życzeniem, najidealniejszym ideałem, pieścidłem duszy, serca, gwiazdą jedyną na niebie nadzieji.
I ten pan, co złotym herbem zasadził fronton swego domu, ociągnął dziedziniec słupiastym parkanem, piaskiem wysypał ulice ogrodu, otoczył się zgrają pochlebców niskie ukłony Jaśnie Wielmożnemu panu sypiących, który pysznił się liberją srokatą, srebrem łamiącem stoły, winem z Węgier sprowadzonem, który szczęście swoje, — Baronostwo, mógł sobie kupić za kilka tysięcy reńskich.
I ten wesoły pijaczyna, który od rana do wieczora tonął w kuflu, śpiewając pieśni swojej młodości, który pragnął nadewszystko nigdy nie mieć rozumu, i zawsze pić, pić, — i skonać pijanym.
I ten kupiec tłusty, rumiany, którego łatwe szczęście było w fortepianie córki, nowym fraku syna, podrożałych towarach i uszlachceniu nakoniec.
I ten chłopiec młody, motyl latający od kobiety do kobiety, z uśmiechu na uśmiech, z rozkoszy na rozkosz; którego szczęście było w pocałunku, którego raj był w uścisku, którego niebo było na kolanach każdej kobiety.
I ten posiwiały i łysy starzec, który szczęśliwy był opowiadaniem przygód swego życia przy kominie otoczonym wnukami, — który się modlił z ufnością, umierał spokojnie i tyle użył świata, że go więcej nie pragnął, ani po nim płakał.
I ten poziomy gad, z kroplą witrjolu w głowie a kawałkiem lodu w sercu, z piórem w ręku i papierem, na którym marmecydskie swoje zostawiał robótki i co zszywał swoją sławę z mózgów nieboszczyków, sam siebie chwalił, marzył wieńce laurowe i umarł sławiony przez większą połowę swojego świata, bo jej pochlebiał, przeraziwszy część drugą, którą bezcześcił i plamił, od nie wielu zrozumiany — wyśmiany — wzgardzony, zapomniany; szczęśliwy, bo głupi i zarozumiały, sławny jak jednooki król ślepych.
I ten, co gdzieś w kątku dalekim z żoną, którą kochał, przepędził życie jasne, spokojne, podzielone na pracę, odpoczynek, modlitwę, — który wierzył w niebo, a żył myślą na ziemi, kochał ziemię i szczęście, wziął od niej nagrodę z nadzieją drugiego życia.
I ten, który w oddalonym klasztorze zapomniawszy świata, oddał się Bogu, włożył suknię prostą, zrzucił ciało i myśli ziemskie, i żył w niebie spokojnem, pewnem, które mu było przedsieniem drugiego wiecznego.
I wszyscy ci i wielu innych było szczęśliwych koło niego, on jeden niezaspokojony, trawiony gorączką, ze łzą w oku, której nawet cierpienia całego wieku nie wysuszyły, którą z dziecinnemi marzeniami wyniósł z dzieciństwa, jako symbol swojego przeznaczenia, — on jeden dręczył się, nie rozumiejąc celu swojego życia, wszystko widząc czarnem, nudnem i plugawem, otoczony ludźmi, którzy go nie rozumieli, kobietami, które go miały za szatana, dlatego, że od niego dwie żony uciekły, otoczony światem, który go miał za szalonego, bo go złoto nie uczyniło szczęśliwym.
— Daj mi twe złoto — mówili w duszy zazdrośni — daj mi złoto, a będę szczęśliwy; niczego więcej nie zapragnę: kupię sobie domek, wieś, kobietę, butelkę i t. d. i będę szczęśliwy!
Taki był stan, takie było życie Gustawa. Chcecież wiedzieć ostatnią scenę tej tragikomedji życia poety, smutną i poniżającą? oto jest.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.