Poeta i świat (Kraszewski, 1929)/Część II/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Poeta i świat
Część Część II
Rozdział XXIII
Pochodzenie Poeta i świat
Wydawca Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Data wyd. 1929
Miejsce wyd. Złoczów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIII.
...........

Znał kto kiedy poetę trzeźwego?
Kochanowski, Ks. I. P. XX.
Dzbanie mój pisany,
Dzbanie polewany,
Bądź płacz, bądź żarty, bądź gorące wojny,
Bądź miłość niesiesz, albo sen spokojny,
Jakkolwiek zwano,
Wino, co w cię lano,
Przymknij się do nas, a daj się nachylić,
Chciałbym tym darem gości swych posilić.
Trzymaj się na mocy,
Bo się całej nocy
Z rąk nie wypuścim aż dzień jako trzeba
Gwiazdy rozpędzi co do jednej z nieba.
Kochanowski, Ks. I. III.
Ziemia deszcz pije, — ziemię drzewa piją,
Z rzek morze, z morza wszystkie gwiazdy żyją,
Na nas nie wiem co ludzie upatrzyli,
Dziwno im, żeśmy trochę się napili!!
Kochanowski, Fraszki, Ks. I.

— Jeszcze flaszę! jeszcze dzban! jeszcze beczkę, jeszcze kufę tu dajcie, dajcie morze do wypicia, — wołał Gustaw. — Wino szczęście! w winie jest drugi świat, w winie odbija się świat poety, jak w wodzie wasz świat ludzie, wina, wina!!
I pił, pił, i usypiał! — a w koło siedzieli ludzie czerwoni, z pozamrużanemi oczyma, z pospuszczanemi głowami, i słychać było ich chrapanie. Bo Gustaw nie mógł pić sam, jak wszyscy pijacy z rzemiosła, zbierał przyjaciół kielicha, żeby się nimi więcej jeszcze niż napojem odurzyć. Późno w nocy po cynicznych pieśniach, kłótniach, po żartach bez sensu, po śmiechach zimnych bez przyczyny, usypiali wszyscy snem ciężkim ponczu i wina, a gdybyś wówczas zajrzał w te siedm głów dymiących, znalazłbyś w nich krążące w śnie myśli, tak dziwne, jakich nigdy świat trzeźwy po dniu nie zobaczy.
W jednej z nich było grono kobiet z kielichami tańcujących na beczce, — a piersi ich były nagie i wzdęte, oczy zapalone, uśmiech szatański, uśmiech kielicha próżnego do butelki!
Po drugiej chodziły wory złota na nóżkach bronzowych z główkami sfinksów, i mruczały brzękiem swoim złotym, i błyskały sobą, i rozwijały jak paw wielkie ogony z dukatów tkane.
W trzeciej była uczta na drzewie między gałęziami, a drzewo rosło na wodzie, a woda płynęła w ogniu, a ogień palił się na ziemi.
W czwartej był pogrzeb tańcujący i wesele smutne, — szły psy z zapalonemi świecami w łapach, wół ryczał, lud płakał, a w trumnie nieśli półgarncową flaszę pustą, z założonemi rękoma, z zamkniętemi oczyma, — a za wozem szły kufy płacząc, i kupcy z lewarami i trybuszonami lamentując, a drudzy skakali, kręcili się, walcowali po ziemi, w powietrzu, w wodzie.. i wszyscy chowali się do piwnicy.
W piątej siedziały dwa psy i grały w karty a karty były z szynki westfalskiej, a pieniądze były z krajanych salcesonów, a za banknoty służyły liście sałaty i kapusty. Za niemi, i w koło nich, siedziały dystyngowane osoby: — bobkowe liście, muszkatołowe gałki, cynamon chudy i blady, goździk garbaty, koperwas, saletra uśmiechająca się do węgli, i poważne, błyszczące, zimne antymonium.
W szóstej było wesele, żenił się spiący z córką wielkiego Mogoła, która miała złoty pałac, czerwone wąsy, nogi kurze i dziób zamiast nosa. Ślub dawał sam wielki Mogoł, wiązał ich wieńcem cynamonowym, posypał czarnuszką i oblepiał francuskiem ciastem, smarując nos i usta roztopionem masłem. Wszystkie damy dworu miały kurze nogi, a mężczyźni żółte ostrogi na gołych piętach. — Słano łoże małżeńskie na wysokim płocie, dzielącym kuchnię ognistą wielkiego Mogoła od jego sadzawek.
W siódmej głowie, a siódma była Gustawa, było niebo gwieździste, spokojne, harmonja niebieska, tysiące aniołów, pełno ludzi, — tam siedział poeta, a przy nim Marja w sukni zakonnej, i matka jego, i jego ojciec i wszyscy, których kochał... A na dnie, pod spodem widać było piekło i drugi on siedział w piekle, koło niego Łucja, Werner, Franciszek, Perełka i szatani, którzy mu czytali wiersze i bajki, tragedje i satyry, heroidy i kawałki starych romansów...
Potem wszystko się skręciło i widać było znowu ludu wiele i wieniec laurowy. Gustaw szedł po wieniec i śpiewał; lud słuchał w milczeniu, z uwagą, z rozczuleniem. Słuchał — i spał! A obudziwszy się włożyli mu na głowę wieniec laurowy i klaskali i krzyczeli. — Ślicznie! cudownie śpiewał, ale powiedz nam co, bośmy spali i nie słyszeli, — bośmy słuchali i nie rozumieli.
A Gustaw zrzucał z pogardą ich wieniec i szedł daleko, tam zrozumiał go jeden człowiek i śmiał się z niego, zrozumiał go drugi i poszedł kiwając głową, zrozumiał go trzeci i litował się nad nim. — Potem znowu było ciemno, gorąco, dymno i duszno, po głowie jego chodziły węże, smoki, jaszczurki i ognisty salamandry, deptały mózg te stworzenia, ssały myśli jego i piły krew, a na sercu jego siedział pająk, trzymał je w szponach i dusił... Potem nic nie było. — Gustaw budził się i pił znowu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.