Poeta i świat (Kraszewski, 1929)/Część II/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Poeta i świat |
Część | Część II |
Rozdział | XXIII |
Pochodzenie | Poeta i świat |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1929 |
Miejsce wyd. | Złoczów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część II Cały tekst |
Indeks stron |
Dzbanie polewany,
Bądź płacz, bądź żarty, bądź gorące wojny,
Bądź miłość niesiesz, albo sen spokojny,
Jakkolwiek zwano,
Wino, co w cię lano,
Przymknij się do nas, a daj się nachylić,
Chciałbym tym darem gości swych posilić.
Trzymaj się na mocy,
Bo się całej nocy
Z rąk nie wypuścim aż dzień jako trzeba
Gwiazdy rozpędzi co do jednej z nieba.
Z rzek morze, z morza wszystkie gwiazdy żyją,
Na nas nie wiem co ludzie upatrzyli,
Dziwno im, żeśmy trochę się napili!!
— Jeszcze flaszę! jeszcze dzban! jeszcze beczkę, jeszcze kufę tu dajcie, dajcie morze do wypicia, — wołał Gustaw. — Wino szczęście! w winie jest drugi świat, w winie odbija się świat poety, jak w wodzie wasz świat ludzie, wina, wina!!
I pił, pił, i usypiał! — a w koło siedzieli ludzie czerwoni, z pozamrużanemi oczyma, z pospuszczanemi głowami, i słychać było ich chrapanie. Bo Gustaw nie mógł pić sam, jak wszyscy pijacy z rzemiosła, zbierał przyjaciół kielicha, żeby się nimi więcej jeszcze niż napojem odurzyć. Późno w nocy po cynicznych pieśniach, kłótniach, po żartach bez sensu, po śmiechach zimnych bez przyczyny, usypiali wszyscy snem ciężkim ponczu i wina, a gdybyś wówczas zajrzał w te siedm głów dymiących, znalazłbyś w nich krążące w śnie myśli, tak dziwne, jakich nigdy świat trzeźwy po dniu nie zobaczy.
W jednej z nich było grono kobiet z kielichami tańcujących na beczce, — a piersi ich były nagie i wzdęte, oczy zapalone, uśmiech szatański, uśmiech kielicha próżnego do butelki!
Po drugiej chodziły wory złota na nóżkach bronzowych z główkami sfinksów, i mruczały brzękiem swoim złotym, i błyskały sobą, i rozwijały jak paw wielkie ogony z dukatów tkane.
W trzeciej była uczta na drzewie między gałęziami, a drzewo rosło na wodzie, a woda płynęła w ogniu, a ogień palił się na ziemi.
W czwartej był pogrzeb tańcujący i wesele smutne, — szły psy z zapalonemi świecami w łapach, wół ryczał, lud płakał, a w trumnie nieśli półgarncową flaszę pustą, z założonemi rękoma, z zamkniętemi oczyma, — a za wozem szły kufy płacząc, i kupcy z lewarami i trybuszonami lamentując, a drudzy skakali, kręcili się, walcowali po ziemi, w powietrzu, w wodzie.. i wszyscy chowali się do piwnicy.
W piątej siedziały dwa psy i grały w karty a karty były z szynki westfalskiej, a pieniądze były z krajanych salcesonów, a za banknoty służyły liście sałaty i kapusty. Za niemi, i w koło nich, siedziały dystyngowane osoby: — bobkowe liście, muszkatołowe gałki, cynamon chudy i blady, goździk garbaty, koperwas, saletra uśmiechająca się do węgli, i poważne, błyszczące, zimne antymonium.
W szóstej było wesele, żenił się spiący z córką wielkiego Mogoła, która miała złoty pałac, czerwone wąsy, nogi kurze i dziób zamiast nosa. Ślub dawał sam wielki Mogoł, wiązał ich wieńcem cynamonowym, posypał czarnuszką i oblepiał francuskiem ciastem, smarując nos i usta roztopionem masłem. Wszystkie damy dworu miały kurze nogi, a mężczyźni żółte ostrogi na gołych piętach. — Słano łoże małżeńskie na wysokim płocie, dzielącym kuchnię ognistą wielkiego Mogoła od jego sadzawek.
W siódmej głowie, a siódma była Gustawa, było niebo gwieździste, spokojne, harmonja niebieska, tysiące aniołów, pełno ludzi, — tam siedział poeta, a przy nim Marja w sukni zakonnej, i matka jego, i jego ojciec i wszyscy, których kochał... A na dnie, pod spodem widać było piekło i drugi on siedział w piekle, koło niego Łucja, Werner, Franciszek, Perełka i szatani, którzy mu czytali wiersze i bajki, tragedje i satyry, heroidy i kawałki starych romansów...
Potem wszystko się skręciło i widać było znowu ludu wiele i wieniec laurowy. Gustaw szedł po wieniec i śpiewał; lud słuchał w milczeniu, z uwagą, z rozczuleniem. Słuchał — i spał! A obudziwszy się włożyli mu na głowę wieniec laurowy i klaskali i krzyczeli. — Ślicznie! cudownie śpiewał, ale powiedz nam co, bośmy spali i nie słyszeli, — bośmy słuchali i nie rozumieli.
A Gustaw zrzucał z pogardą ich wieniec i szedł daleko, tam zrozumiał go jeden człowiek i śmiał się z niego, zrozumiał go drugi i poszedł kiwając głową, zrozumiał go trzeci i litował się nad nim. — Potem znowu było ciemno, gorąco, dymno i duszno, po głowie jego chodziły węże, smoki, jaszczurki i ognisty salamandry, deptały mózg te stworzenia, ssały myśli jego i piły krew, a na sercu jego siedział pająk, trzymał je w szponach i dusił... Potem nic nie było. — Gustaw budził się i pił znowu.