<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Massalski
Tytuł Poezye
Podtytuł Tom pierwszy
Data wyd. 1827
Druk B. Neuman
Miejsce wyd. Wilno
Źródło skany na Commons
Indeks stron

JACEK.

Szósty Krzyżyk naszedł Jacka;
Mina jednak hajdamacka,
Twarz tak świéża jak jagoda
I myśl była zawsze młoda,
Wąs nie siwiał a fryzura
Czarna gdyby krucze pióra.
Któś tam wieści pofałszował,
Że włos barwił, twarz tynkował;
Lecz bodaj fałszérz oniemiał,
Jacek téj próżności nié miał.
Tylko, mówiąc między nami,
Lubił żarty z kobiétami;

Wyjąwszy z panią Jackową.
Rzadki uśmiéch, rzadkie słowo,
I to nie duszko, nie droga,
Jak to zwykli rozkochani;
Lecz to Imość to Waćpani;
Słowem jakaś kara Boga.
Nie żeby pani Barbara
Była szpetna albo stara;
Lecz już gust nasz tak dziwaczny
Że nam swój kąsek niesmaczny.

A że i to bywa czasem
Iż cudzą wadę za lasem,
Swojéj nie widzim pod nosem;
Poziérał Jacek ukosem,
Gdy się Imości zdarzyły
Z młodzieżą żarty lub śmieszki;
A choć to wcale nie były

Ani grzechy ni pół-grzeszki;
Jednak Jegomość przez migi,
To jéj dokuczał przez słowa:
— „Moja pani! rzuć te krygi,
Już mi i tak cięży głowa“ —
A żona, nie wiém czy wierzyć,
Chowała, mówią, milczenie;
Choć było z czém się rozszérzyć
Za jakieś strachy na sienie,
Za żmurki jakieś w praczkarni.
Lecz my zwyczajnie bezkarni
Za błędy, które kobiécie,
Cień na całe rzucą życie.

„A toż, mówił, jaka wada
Że wdówka z bliskiego domu
Ma w nim grzecznego sąsiada?
Alboż i to szkodzi komu

Że on czasem kiwnie, mrugnie,
Że kolana przed nią ugnie?
Wszakże mrugać nie zabrania
Dziesięcioro przykazania.“ —

Wdowa jednak nie zbyt rada
Przyjmowała w dóm sąsiada;
Owszem zawsze z Jackiem krzywo;
— „Nie graj, prawi, przy mnie gacha,
Żony pilnuj.“ — Jako żywo!
Jacek z tego cha-cha, cha-cha.
Zawsze wiérny wdowy sługa,
Wzdycha, płacze, kiwa, mruga.
Po długiéj nakoniec biédzie
Zdała się nakłaniać wdowa;
Zyskał uśmiéch, za nim słowa:
— „Niech dziś w północ Jacek przyjdzie
Pod wysoką kamienicę;

Ja kosz spuszczę na ulicę,
I Jacka na sznurze
Pociągniem ku górze.“ —

Jak się cieszy ptasznik mały,
Kiedy do nieczynnéj sieci,
Przy któréj sechł przez dzień cały,
Pod wieczór wielki ptak wleci;
Takiém uczuciem uderzy
Wezwanie wdowy na Jacka;
Z radości nie jadł wieczerzy,
Myśli jak zemknąć znienacka
Przed Imości bystrém okiem;
Myśli, chodzi wielkim krokiem,
To na zegar spójrzy bokiem;
To zcicha coś gadać pocznie,
To przez okno wytknie głowę,
To wyprawia spać Jackowę;

Zegar późni się widocznie,
Imość przewlokła w gawędzie,
Dała dobranoc nareście.
Posyłał zapytać w mieście
Czy téj nocy pułnoc będzie.

Nie zwiodła, przyszła choć późno;
Ale wietrzno, ale mróźno;
Tylkoż, kogo miłość grzeje
Niedba na to że wiatr wieje.
Nie uśpiał Jacek wziąść szuby,
Bieży, bieży pod dóm luby,
I już widzi jak na sznurze
Kosz się spuszcza w dół po murze;
Jeszcze nie dochodził ziemi,
Jacek spójrzał w lewo, w prawo,
Potém nogami równemi
Dał do kosza sus tak żwawo,

Że się razem z tym powozem
Okręcił blisko sta razy.
Potém zatargał powrozem,
Znane usłyszał wyrazy,
I jedzie z zawrótem głowy
Na słodki wieczór do wdowy.

Jedzie, jedzie, aż w pół drogi
Kosz się raptem zastanawia;
Jacek podniósł się na nogi,
Targania mocniéj ponawia,
Ale tylko drga na sznurze.
Zamknęły się okna w górze;
Gwiżdże i klaska, nic to nie pomoże;
Wdowę i siebie piorunami pali,
Klnie że tam gzymsów mularze nie dali,
Klnie kosz ten z którym rozstać się nie może.
— „Jak tu rzekł do jutra

Doczekać bez futra?
A jutro gdy przyjdzie....
O hańbo! o wstydzie!
Ujrzy mnie tu całe miasto.
Przepadnij chytra niewiasto!“ —

Tysiąc życzeń przesłał wdówce,
Bo mu źle na tym noclegu;
Lada co skrzypnie po śniégu,
Jacek, jak mysz w samołówce,
Ledwo ze strachu nie mdleje.
A mróz ciśnie, a wiatr wieje.
Już się bierze do poranku,
Już Jacek ma się poświęcić,
Wyskoczyć, choćby kark skręcić;
Aż słyszy z góry — „Kochanku!
Daruj mi swą niewygodę;
Wielką mieliśmy przeszkodę;

Ale teraz ciebie proszę
Na milsze zwłóką roskosze,
Zapomnij swoich kłopotów.“ —

— „Jam gotów, rzecze, juz gotów;
Lecz nie marudźcie dla Boga!
Roskosz ta będzie zbyt droga;
Całą noc zębami dzwonię,
Mało duszy nie wyronię.“ —
Zaraz się przy oknie zoczył,
Jak więzień z turmy wyskoczył;
Ledwo światło przez zasłonę
Ujrzeć damę pozwoliło,
Schwycił, ścisnął rączkę miłą,
Spojrzał w twarz i poznał — Żonę.


PD-old
Tekst lub tłumaczenie polskie tego autora (tłumacza) jest własnością publiczną (public domain),
ponieważ prawa autorskie do tekstów wygasły (expired copyright).