Pogląd na stosunki Polski z Turcją i Tatarami/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Julian Bartoszewicz
Tytuł Pogląd na stosunki Polski z Turcją i Tatarami
Podtytuł na dzieje Tatarów w Polsce osiadłych, na przywileje i wspomnienia o znakomitych Tatarach polskich
Pochodzenie Koran (wyd. Nowolecki)
Wydawca Aleksander Nowolecki
Data wyd. 1858
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.

Ciągnienie wojska tatarskiego. Zagony jak daleko idą w Polskę i to Litwę! Odpór Polski. Bohatyrowie. Stawne bitwy. Systematycznéj wojny nigdy nie było. Same klęski. Tryumfy polskie. Rady Daszkiewicza i pomysł biskupa Wereszczyńskiego. Pustki po najściu tatarskiem. Kto nawodził dawniej wroga?Jurgielt. Sojusze z Tatarami. Szahin Giraj. W bojach Chmielnickiego słabnie potęga tatarska.

Tatarzy zwykle rozpuszczali swoje zagony na Polskę w czas zimowy na Boże Narodzenie, w styczniu lub w lutym, bo wtedy w stodołach było pełno, i Ruś świeciła bogactwem swojéj ziemi: później atoli nauczyli się o każdéj porze nawiedzać rzeczpospolitą, ale to czy zima, wiosna, czy jesień, wszystko to dla nieb było jedno. W jassyr zaś uprowadzać ludność można było o każdej porze, choćby zimowéj. Pierwszy taki jassyr uprowadzili w r. 1287[1].
Na wojnę wybierając się Tatarzy zbierali nadzwyczajny podatek z obwodów, których w państwie krymskiem liczyło się 84, i wozy parokonne z sucharami. Rada wojenna u liana złożona, oznaczała zawczasu, z jakiéj ilości domów ma iść jeden człowiek, a to stosownie do celu lub ważności wyprawy. Pozostający w kraju zaopatrywali ciągnących w broń, w odzież, w żywność i pociąg. Zbierali się zaś wojownicy pod chorągwią kabilu czyli plemienia. Każda rodzina ze swemi poddanemi stanowiła bejraki czyli oddziały, które się różniły od siebie kolorem chorągiewki, każda rodzina miała swój kolor własny. Bejrakiem dowodził najstarszy i najpoważniejszy z rodu, wszyscy zaś inni bez żadnéj różnicy stanowili korpus wojenny.
Ciągnęło tedy wojsko tatarskie, na pozór zdaje się foremnym szykiem. Była straż przednia, lewe i prawe skrzydło, odwód i hetman najwyższy osobny, ile kroć nim nie był sam han, koło którego wtedy bywał huf ludzi dla straży. Kiedy han wyjeżdżał, bardzo rano bito w bęben jedną pałką i ruszał się zaraz lud przedni; potem w godzinę trąbiono jako na psy, a wojsko wsiada na konie i ciągnie z chorągwiami, których cztery jest głównych. Jedna z nich czarna i czerwona z sercem złotem, na któréj wypisany stoi zakon Proroka; wynosi się ona z namiotu hańskiego, a wtedy za nią wychodzi już sam han i siada na konia, a za nim synowie jego. Przed hufcem hańskim niosą tedy owe cztery chorągwie, jedną czerwoną z żółtą kitajką, drugą z białą czerwoną, trzecią z białéj kitajki a trzy końce zielone u niéj, a na wierzchu ogon koński czarny, czwarta całkiem czerwona kitajczana z jabłkiem złotem, pomalowana złotem pismem arabskiem. Daléj przed hanem wiodą kilkanaście koni powodnych w jarczakach pięknych, osiodłanych. Za hanem huf ludu wielki, a każdy w nim wiedzie po pięć po sześć koni, za ogony powiązanych. Potem idzie działek polnych dziesięć z prochem, z kulami i innemi przyprawami, daléj strzelcy z rusznicami i wozy, które czasami ciągnęły wielbłądy. Wozy są o dwóch kołach. Insze hufy walą po stronach, z przodu, z zadu, z boku, tak że zdawali się by chmura ptastwa i zakrywali sobą całe pola. Nie tak wiele ludzi szło jak koni, bo téż zwykle liczne stada z sobą pędzili dla mléka i żywności, stąd ich wojsko zdawało się zawsze bardzo wielkie, choć czasem i wielkie nawet nie było. Synowie hańscy, każdy ma swój osobny znak i chorągwie z kobylim ogonem, u każdego innéj sierści ogon. Pochód ich nieregularny, nierządny. Kiedy kto chce, może jechać. Lud w ogóle bardzo był nikczemny i źle zbrojny, ledwie połowa jego miewała buty; pancerzów ani zobacz, jeno same siermięgi; kto broni nie miał, brał do ręki kość kobylą, którą wiązał u kija. Niczem inszem nie stoją, tylko prędkością swą, a tém, że byle czem się obejdą; bywało, że nieraz przez trzy dni ciągnęli przez stepy bez wody i jedzenia. Konie tatarskie również były wytrzymałe i tylko się trawy z rosą. najadłszy mogły biedz mil kilkanaście; padł który na drodze, to go właściciel zabił i zjadł jako przysmak, a przesiadł się na innego i pogonił daléj za wojskiem.
Sunie się tedy, bywało, chmara pogaństwa nawałą czarną przez stepy ku Dnieprowi. Carzyki prowadzą ją czarnym szlakiem do Rusi. Przyszli po nad Dniepr i u czarnego znowu lasu nad samą rzeką rozłożyli się obozem, tutaj im albowiem czasem zimować wypada. Nazwiska miejsc malowniczo odpowiadają naturze Mongołów, wszędzie po drodze mają czarny szlak, czarny las. Tu straż ich przednia teraz obozuje na granicach mieszkalnéj ziemi, stąd namyślali się, gdzie uderzyć i szli albo na Wołochy, albo na rzeczpospolitą przez kraje Wołyńskie i Podolskie. Rozdzielali się na cztery szlaki wszedłszy już na Ruś, a nagle Kamieniec, Latowicz, Międzyboż i Zinków zapłomieniały się od ognia, zaczarniały od dymu. Bywało czasami, że na granicach dowiedziawszy się o gotowości polskiéj w jednéj stronie, zawracali na drugą i wpadali tam gdzie się ich wcale niespodziewano. Jeżeli król i hetman się nie spostrzegli biada Rusi i biada ziemiom koronnym! Niktby albowiem nie uwierzył, gdyby na to świadectw dziejowych nie było, jak daleko w głąb kraju naszego zaciekali się Tatarzy. Że zawadzali o Bracław, o miasta i twierdze nadgraniczne, nic dziwnego, bo choć ich często starostowie odparli od zamków, za to palili miasta i łupy uwozili. Ale zdarzało się nieraz, że hetmana oblegali w Międzybożu, gdzie go dobywali wielką mocą (1566); że kosz swój rozkładali aż w Rusi Czerwonej, w Sieniawie, w Trębowli, pomiędzy Buskiem a Oleskiem (1512), a dopiero na wsze strony rozszedłszy się zagonami wszerz i wzdłuż, spędzali bydło i ludzi do kosza. Potem szli od Dniestru ku górom węgierskim, zboże palili, starsze dzieci bili, niewiasty gwałcili. Bywało że na czterdzieści mil kwadratowych zająwszy, z kraju zrobili pustynię i bezludzie. Z kosza w Busku, wpadali do Węgier. Inną razą nakrywszy się koszem u Mościsk, wpadli na samo przedmieście Lwowskie. Upatrywali chwilę, gdy król był w Węgrzech, a sprawiali się tak cicho, że napadali na ludzie służebne, nawet we śnie pogrążone. Wtedy zagony sięgały, aż do miasteczka Kańczugi i rzeki Wisłoki (1498). Za Alexandra Jagiellończyka, zaszli aż głęboko w Sandomierskie do Pacanowa, spalili Kunów, Łagów i Opatów; pod Pacanowem dał im wstręt Jan Wapowski, dworzanin kardynała Fryderyka Jagiellończyka (1502). Kraków niejednokrotnie był w ogromnym strachu, bo wieść o Tatarach, biegnąc piorunem, przesadzała zwykle o sile wojsk napastniczych i o nieszczęściach. Za Jagiełłów nie można albowiem było, jak widzim, oglądać Tatarów, jak niegdyś za Batego. Później to ustało i Ruś tylko pokutowała. Ostatni raz zdarzyło się to po ucieczce króla Henryka. Była w Polsce wtedy od Tatarów trwoga tak wielka, że ludzie wszędzie uciekali niewidząc zagonów i aż do Krakowa, jak mówi Bielski, zabieg był wielki[2].
Na Litwę także daleko sięgały tatarskie zagony. Co rok pojawiały się tutaj zwłaszcza po upadku Tatarów zawolskich. Bywało, nie raz pokażą się barbarzyńcy przez Wołyń, od Włodzimierza i Brześcia na Litwę, czasami prosto sobie szli przez Siewierskie ziemie. Czasami Bug przeszedłszy, rzucali się na Koronę, wtedy miały za swoje województwa, szczególnie Bełzkie i Lubelskie; wszystkie miasta i miasteczka aż do Wisły, do Warszawy, paliły się na ogromnéj przestrzeni. Tak często gorzał Lublin i Urzędów. Brześć Litewski był jakby stanowiskiem tatarakiem na Litwie. Do niego dochodząc rozchodzili się, cofali się téż nieraz na Brześć od Zawichosta do Wisły. Bywały lata, że po dwa razy wpadali w granice nasze, że złożywszy jedne łupy w Krymie, wyprawiali się po drugie (1499). Docierali do Słucka i do Pińska. W Słucku nieraz oblegali książąt. Zachodzili pod Mińsk Litewski. Ale jak w Koronie tak i w Litwie słabiał czasem ich zapęd. W dawniejszych czasach zakładali swój kosz pod Kłeckiem i tutaj pokonał ich Gliński, pod Troki i Wilno wtedy sięgały zagony, potem nie sięgały już tak daleko i można powiedzieć, że od unji Lubelskiéj Litwa wcale nie widziała Tatarów. Zagony ich tylko prowincje koronne miały na celu.
Cóż nasi ojcowie wtedy robili? jakich używali środków na swoją obronę? Bywało, sokołem okiem wojewoda kijowski, wypatrywał Mongołów w stepach, ale Tatarzy wprędce się nauczyli mijać Kijów. Gdy kraj był ostrzeżony, wszystko stało gotowe do boju i najeźdźców nieraz spotykały klęski. Ale udawało się nieraz wrogom podchodzić czujność straży, i spadać jak piorun na nieprzygotowanych. Wtedy rejwach wielki i powszechne nieszczęście. Król z urzędu zawsze temu lub owemu walecznikowi czuwać polecał tu i owdzie: dla tego na Rusi trzymał służebnych ludzi, to jest wojskowych. Walecznik ów na pierwszą wiadomość gromadził służebnych i luźnych ludzi, miał nawet prawo zwoływać pospolite ruszenie ze szlachty; a król sam jeżeli zagony były większe, z tyłu za nimi prowadził szlachtę, a przodem wysełał swój dwór dawszy mu jakiego wodza i potem biegł na plac boju. Zwykle wici pod Sandomierz zwoływały rycerstwo. Ale częściéj jak te regularne boje, zwodzili nasi ojcowie pojedyncze homeryczne bójki z Tatarami na Rusi. Jak najście było nagłe, tak i nagła obrona. Miał tedy pole dzielnie występować duch narodowy, duch szlachecki. Pierwszy lepszy pan ruski gromadził swoje szyki, rozpoczynał walkę odporną na własną rękę. Sam rwał i kozacy jego lub rotmistrze nadworni urywali gdzie mogli. Nie raz dwieście koni na całe zagony uderzało, a widząc że czy uciekać, czy mężnie się bronić, zawsze ginąć potrzeba, dokazywali cudów odwagi i nieraz świetne odnosili zwycięztwa. Gdy wtedy Tatarzy porzuciwszy plon uchodzili z duszami, bojarowie książęcy konno wypadali z zamków i bili, gonili za mil kilkanaście, topili na błotach. Było to czysto po polsku dorywczo, dzielnie, w hajdamacki sposób. Śniegu Tatarzy bardzo nie lubili. Otóż nowa rozkosz dla rycerstwa, gdy poganin aż po brzuch brodził w téj szacie zimy polskiéj, a szlachta na niego napadała, zwłaszcza na świtaniu; bywało nieraz że ani do koni przyjść nie mogli i aczkolwiek długo się bronili z łuków, ginęli w ukropie. Inną razą rzucał Tatar wozy i zawady, gdy widział że jest otoczony i mnóstwo tylko strzał wyrzucał w powietrze, nieraz od mnóstwa tego ćmiło się niebo całe, a nasi ludzie i konie padali, ale obręcz ściskał, bo nasi zabiegali im wszystkie szlaki, a wodzowie kozaccy doskonale świadomi byli tam miejsc i wąwozów. Gdy nieprzyjaciel uciekał, wtedy i małe siły wielkie odnosiły korzyści, bo wiatrem gnany zmykał. Dla tego téż wszelkie ucieczki tatarskie kończyły się klęską najezdców.
Rozmaitych sposobów na Tatarów zażywali ojcowie nasi. Książę na Rusi, poznał że ciągną, po wielkiej ilości ptastwa, które leciało z lasów i po mocy zwierza, który błądził po lasach wystraszony ze swoich legowisk. Więc nieraz obstawiał się w około czatami, żeby gości nieproszonych złapać we środek; czasem się to udawało, czasami przemknęli się gładko i przez czaty nieproszeni goście na Ruś głębszą. Obiedwie strony sadziły się tedy na różne pomysły. Kiedy w ucieczce raz dogrzewali Tatarów nasi Rusini, han stanął na górce suchéj, w około któréj były trzęsawice wielkie i czekał, żeby się zaś wojsko jego ogromniejsze wydało, kazał cieniów co najwięcéj porobić i poubierawszy je w szaty, na konie powodne powsadzał; w trzęsawicach ginęli nasi, a kiedy inni zaczęli górkę obchodzić, ci co z przodu byli wzięli to za ucieczkę i sami zmykać zaczęli, klęska była wtedy nie mała. Rzecz dziwna, że nieraz pomiędzy trupami tatarskiemi na polu boju znajdowano i niewiasty, które sobie „łby pogoliwszy, w męzkiem odzieniu chodziły.”[3] Chłopi nasi nie mało ich kosami posiekli.
Wieczna cześć się należy tym dzielnym ludziom dawnéj Polski, co przelewali krew swą na łanach podolskich. Poczet ich nie mały, a pamięć słynie w historji. Zanim królowie potrafili uorganizować jaką obronę, zanim się nauczyli wojować z pogaństwem, ci bohatyrowie ciałami swemi zarzucali drogę, stawiali wrogom barykady. Buczaccy zaczynają ten szereg znakomitych wodzów i bohatyrów. Po nich idzie szlachta polsko-ruska, to jest Polacy osiedli na Rusi, Kamienieccy, Odrowążowie, Ostrogscy, Wiśniowieccy, wszystko senatorowie koronni, starostowie pogranicznych zamków, a często gęsto hetmani. Buczaccy, jeszcze za Korjatowiczów ucierali się tutaj, broniąc granic Polski. Michał Buczacki poległ w boju z Szachmatem (w r. 1438). Śmiercią téż bohatyrską opłacił swoje zwycięztwo Windyka starosta na Glinianach (1442). Spytek Jarosławski i Jan Odrowąż wojewoda podolski płoszyli nieprzyjaciół samą swoją obecnością (1478). Jan Kamieniecki, kasztelan lwowski, z pięciąset ludzi służebnych, dognał zagon tatarski uciekający już pod Komorowem i 2000 na placu położył najezdnika i łup wszystek odbił (1506). Dwaj książęta Ostrogscy, ojciec i syn, Konstanty z pod Orszy i Konstanty Wasil, codziennie tutaj prowadzili boje i nic dziwnego, zamek ich leżał prawie po drodze Tatarom. Stary książę miał szczególnie trzech dzielnych ludzi, którzy się doskonale do tego boju urywczego nadali, był to naprzód Ostafi Daszkiewicz „kozak niepospolity,” znakomitość historyczna, a po nim dwaj Polus Rusak i Łukasz Morawiec rotmistrz, obadwaj najprędzej kozacy[4]. Za Zygmunta starego Stanisław Lanckoroński i Jan Tworowski hetmany ciągnęli do Wołoch, aż tam szukać wrogi (1511). Ci obadwaj działali i w rozgromię Tatarów, który prowadził Marcin Kamieniecki wojewoda podolski, a potem Mikołaj Firlej hetman koronny (1516).
Rycerska dusza narodu stwarzała fantastyczne pomysły, zdobywała się na bajeczne wyprawy, jakby kraj cudów, a przynajmniéj mitologji greckiej miała przed sobą. Niczem innem nie są jak fantastyczną pieśnią narodu owe wyprawy oczakowskie, które powoli wchodzą w zwyczaj za czasów większego rozbujania się żywiołu kozaczego na Rusi. Przecław Lanckoroński i Daszkiewicz puścili się raz cichaczem pod Oczaków, trzy bitwy z Tatarami zwiedli, 30,000 bydła i po kilkaset koni do domów swych przygonili. Było to miasto pierwotnie polskie, ale już dawno od Tatarów zabrane. Zasmakowała w tem szlachta. Na lato tedy następne za odjechaniem królewskiém do Litwy, Jazłowiecki, Sieniawski, Latalski i drudzy, którzy tam z rotami swemi na granicy podolskiéj leżeli, w tysiąc koni pobiegli do Oczakowa (1517). Bili i tłukli aż z Oczakowa wymknął się Oslam sułtan, pobratym króla Zygmunta, który mu pozwolił niegdyś mieszkać w ziemi koronnej nad Dnieprem. Nie wiedzieli że Oslam pogodził się z bratem i że wziął od niego Oczaków jako udział. Dowiedziawszy się zaczęli przepraszać i zdobycz oddali, sułtan zaprosił wodza wyprawy Jazłowieckiego do siebie, a gdy pojechał, Tatary naszych obskoczyli zewsząd i nuż z łuków. Przybiegł Oslam i hamował swoich i chociaż sam ich zabijał, nic to nie pomogło, nasi zaczęli uciekać i rozgrom był wielki.
Bernard Pretwic starosta barski, potem trębowelski, unieśmiertelnił się w pieśni narodowej; był tak czujny na pograniczu i tak ostrożnym wodzem, że ptak bez jego wiedzy przez Dniepr nie przeleciał, a Tatarzyn nigdy bezkarnie do Polski się nie zapuścił; śpiewano téż o nim: że za pana Pretwica, była bezpieczna granica; wszyscy spać mogli, kiedy mąż wielki tu czuwał. Sławne były jego wycieczki pod Oczaków, z garstką czeremisów i kozaków biegł przez stepy za uwożonym jassyrem, siekł i topił, innych na wodzie strzelał już jako kaczki i z plonem powracał do domu (1541). Fortelów nikt lepszych nie miał nad Pretwica, to téż kiedy umarł w roku 1561, Ruś go bardzo płakała.
Na Rusi niewiasty nawet dzielnie się biły z Tatarami, ale téż niewiasty owe były na wskroś przesiąkłe duchem rycerskim wieku; ciało ich delikatne przywykło do żelaznych trudów, gdy w około siebie widziały nieustannie niebezpieczeństwa a mścić się musiały za krew ojców i braci. Krew hetmańska płynęła w żyłach bohatyrów Jagiellońskich, a więc i w żyłach niewiast książęcych. Księżna Anastazja Słucka dzielnie gromiła najezdników ze swojego zamku. Katarzyna Ostrogska księżniczka wraz z wicią pannami schroniła się do Dubna i wytrzymała oblężenie straszne, gdy Tatary chcieli je koniecznie wszystkie pochwycić dla okupu lub seraju (1577). Beata Dolska inną razą w wilję swojego wesela odparła od Dubna ćmy Tatarów.
Dzieje wojen narodowych przytaczają wiele nazwisk sławnej, albo smutnéj pamięci, unieśmiertelnionych wiekiem i bitwami z dziczą. Pod Kopertynem nad rzeką Szawraną, która do Bugu wpada, świetne zwycięztwo odniósł Jan Olbracht jeszcze będąc królewiczem, za co pozyskał wielką miłość u wszystkich ludzi rycerskich (1489). Sławna była bitwa pod Tarnopolem, sławniejsza jeszcze pod Wiśniowcem w r. 1512, na któréj Konstanty książę Ostrogski rozgromił Tatarów; był tutaj cały kwiat polskiego rycerstwa. Pod Sokalem ponieśliśmy znowu ogromną klęskę (1519). Za uchodzącemi Tatarami puścili się jak zwykle żołnierze polscy i szlachta ruska, do nich przybył niezmordowany książę Konstanty ze swemi ludźmi. W tém nadeszły chmary pogańskie, pędząc przed sobą tłumy ludzi i bydła, jakby szarańcza wszystkie pola zakryły. Tatarów było do 80,000; ludu polskiego, nad którém książę wziął wództwo, 5,000. Było to nad Bugiem, radził więc książe rotmistrzom, by się między wodami gdzie położyli; w cieśni lepiéj mogli urywać nieprzyjaciela i nie narażać się na walną bitwę; albo radził, żeby pozwolili Tatarom przeprawiać się za Bug i potém na pozostałych po téj stronie uderzyć. Starsi słuchali, ale młodsi jęli to ganić hetmanowi, że niby to tchórz i zazdrosny sławie polskiéj, ale hetman mimo uszu to puszczał, a składając ręce prosił, by przynajmniéj do jutra bitwę odwlekli, obiecując że lada chwila Tworowski z Podola nadciągnie ze świeżą siłą, że Litwa i Wołosza pospieszą. Ale młódź hetmanowi łajała, przypominając, że to był wtorek i dzień u niego jako zabobonnika feralny. Więc książę rad nie rad wsiadł na koń, a nasi przez Bug jęli się przeprawiać i uderzać na Tatarów. Na lewej stronie rzeki było pogorzelisko miasteczka spalonego przez Tatarów, tam nasi wysiedli, a niewiedzieli że wróg chytry doły i zapady tam porobił, więc jeden za drugim wpadali do piwnic i dołów a Tatarzy tymczasem z łuków, z po za ogrodów, płotów i rozlicznych zawad spokojnie strzelali. Książę Konstanty widząc to, innym brodem siły swe przeprowadził i gdy zwarł się z Tatary, Polacy mieli czas wydobyć się z owego pogorzeliska i poskoczyli do boju. Ginęło wiele najezdnika, ale wśród tej mnogości, ani ich znać było, tymczasem nasi ginęli i szyki się zmniejszały. Na roli pooranéj była ta bitwa. Konie depcząc taką podnosiły kurzawę, że nasi nic prawie nie widzieli, więc wróg po lekku obszedł chrześćjan bijąc się w pośrodku. Konstanty zwracał się, biegał, serca dodawał wszystkim, wielki wódz, wielki bohatyr. Ale gdy trudno było co poradzić, gdy zły przykład senatorowie dawali, jako to: Marcin Kamieniecki i Stanisław Halicki marszałek koronny ucieczką do Sokala, nastała rzeź. Frydrusz Herburt jeden z młodych, których upór wywołał bitwę, będąc serca wielkiego, gdy żywot swój za nic uważał, rzekł rzucając się w pośród obręczy tatarskich: „Boże tego nie daj abych ja przy méj miłéj braciéj gardła nie miał dać!” Bił się póki mógł, potem go rozsiekano na sztuki. Drugi Kurcjusz rzymski. Miała ta bitwa miejsce 20 sierpnia 1519 roku.
Takich ustępów, takich poświęceń moc, w ciągu wojen naszych z Tatarami. Każde miejsce upamiętnione krwią, było klęską, albo Polaków albo Tatarów, ale Tatarów zwykle. Bitew sokalskich niewiele było, ale wiśniowieckich wielkie mnóstwo. Nic zresztą dziwnego. Wojna z Tatarami nie była to wojna z Krzyżakami, ze Szwedem, nie państwo tutaj walczyło z państwem, nie było więc systematycznego podboju, swobodnych obrachowanych naprzód ruchów wojennych, ale był to bój z rozbojem, z hajdamactwem tatarskiem. Późniejsze hajdamactwo ukraińskie niczem się inném od tatarskiéj napaści nie odznaczało. Krymcom nie szło o sławę, o rozwiązanie jakiegoś zagadnienia politycznego, o zawojowanie kraju, potęgi swojej w przestrzeni rozszerzać nie chcieli, ale szło im o bogactwa, o łupy; nawet mord był rzeczą tutaj postronną. Tatar nie zabijał przez chciwość krwi, ale kiedy mu krwi było potrzeba dla wzięcia łupu. Hajdamactwo ukraińskie z XVIII wieku, już więcéj pożądało krwi, chociaż głównie wyprawiało się na Ruś po łupy. W takim systemacie wojny nie mogło być wstępnych bitew. Pogaństwo spiskowało w tajemnicy i tylko cichaczem przekradając się, mogło tak ogromne kraju obiegać przestrzenie, jakie przebiegało. Wojna regularna posuwała się krok za krokiem, a nie zdobywała się nigdy na awanturników, bo nie ten cel jéj był, żeby łupów nawieść do domu. Dlatego wróg krymski piorunem wbiegał, piorunem chciał wymknąć się z kraju polskiego, żeby ujść pogoni i wcale nie lubił widziéć wojska koronnego. Dościgniony tylko staczał niechętnie bitwę i ponosił klęskę. Niedościgniony, skoro tylko, wpadł na owe kijowskie pola, w stepy, rozlatywał się jako ptastwo bez śladu, a kto ptastwo mógł zgonić do kupy? Przed bitwą dościgniony wydawał krzyk, którym napełniał powietrze, ale walczył dzielnie w jeden zwykle zbiwszy się hufiec, zostawiwszy co podlejszych przy łupach i jassyrze. Wyprawy więc tatarskie nieraz kończyły się pogonią tylko, nieraz jedną bitwą i klęską, po któréj następowało odbicie łupu i oswobodzenie ludu ze łzami witającego braci. Gdy w ciągu bitwy huf polski przebił się do kosza, rozwiązał kilku jeńców, aż zaraz jeden drugiemu pomagał i z więźniów stawało się rycerstwo. Tylko wtenczas nasi ponosili klęskę, gdy jak pod Sokalem młodzi wzięli górę nad starszemi, Frydrusz Herburt dzielnego serca nad doświadczonym a hetmańskiego serca księciem Konstantym. Gdy Polacy często się wyrywali naprzód a niebacznie, hetman ich zawsze hamował powiadając: „z Tatary różne jest dzieło, a niż z inszemi, trzeba z nimi umiéć.”[5] Dla tego zawsze pierwszy potykać się chciał ze swym ludem, jako ze zwyczajniejszym, który wiedział dobrze, jaki jest obyczaj tatarski. Są i te spory o pierwszeństwo charakterystyczne, a pełne woni poetycznéj; gdy książę upierał się przy swojem, Polacy odpowiadali, że muszą mieć czoło pierwsze, bo zbrojniejsi są i konie mają lepsze, więc nie nowina im bić się z nieprzyjacielem. Przyznawał to rozumny książę, a, jednak zawsze lepiéj wszyscy na tem wyszli, skoro go słuchali.
Dla charakterystyki tych cudnych poematów w życiu narodowem, bo każdy bój walny z Tatarami, był bitwą Lignicką, w któréj dowodził zawsze jakiś Henryk pobożny, trzeba dodać, że zwykle szczupłe siły polskie uderzały na ogromy mongolskie. Hufy z 500, z 1000 ludzi złożone odnosiły zwycięztwa. Najznakomitsze tryumfy Konstanty odnosił przy sile kilku tysięcy zbrojnych, wtenczas kiedy Tatarzy zawsze ich kilkadziesiąt, często po sto liczyli. Ale wróg Rusi był pierzchliwy, a obciążony zdobyczą, o niéj myślał głównie, żeby jako ją ocalić, bo po cóż inaczéj byłyby trudy wyprawy? To położenie rzeczy i rycerstwo w krwi rusko-polskiéj, dawało naszym zwycięztwo. Bywało, że od cząstkowych takich urywek topniały zagony. Gdy Tatarzy zmykali z plonem, raz wraz jakiś oddział polski za oddziałem pojawiał się na placu boju, gnał i pędził; razem na ogromnej przestrzeni kraju kilka takich oddziałów w różnych miejscach pędziło przed sobą tłumy, któreby mogły całą siłę polską rozrzuconą strzałami swojemi zarzucić. Nieraz pospolite ruszenie zbiegów niedogoniło, nie raz nie zebrało się wcale wydając kraj „Tatarom na mięsne jatki.” Nieraz król zmartwiony wracał ze Lwowa do Krakowa, że plonu nie odbił, ale nigdy owi harcownicy polscy, owe oddziałki rycerstwa, nie żałowały swojego poświęcenia dla ojczyzny.
Ale zato jakże świetne tryumfy po zwycięztwach w Krakowie! Książę Konstanty (bo zawsze bierzem tutaj na przykład najdzielniejszego pogromcę Tatarów), otóż książę Konstanty wjeżdżał do Krakowa z więźniami i proporcami tureckiemi, król mu dawał wielką uczciwość i podziękowanie, a massy ludu okrzyki wydawały na cześć bohatyra (1527). Więźniów tureckich rozsełano wtedy po zamkach. Inną razą Daszkiewicz przywoził do Krakowa wielkie kule od strzelby tatarskiéj, przeciw którym się bronił na czerkaskim zamku. Król, biskupi, panowie, wszyscy mu dziękowali, pieniędzy nie mało złożyli, a Pan dał mu jeszcze dwa zameczki Krzyczów i Cieciersko za Dnieprem. Pytano się owego Ostafieja jak zabieżyć napaściom tatarskim? Radził aby na Dnieprze chować ustawicznie 2,000 człeka, żeby na czajkach bronili przeprawy i kilkaset jazdy do tego żeby swym ludziom obmyślali żywność. Na Dnieprze zaś są ostrowy, te radził miasteczkami obsadzać i budować na nich zameczki. Podobało się to wszystkim, ale rada nie wzięła skutku.[6] Późniéj już w lat kilkadziesiąt po Ostafieju myśl podobną wziął sławny kozak biskup kijowski, co mówim na jego pochwałę, rycerz w infule x. Wereszczyński. Sławny ten w owych czasie kaznodzieja radził fundacją rycerskiego zakonu na Dnieprze, sam się nawet podejmował nim dowodzić. Wszystkie to myśli dowodzą, że rzecz, pospolita małą bardzo, pracą mogłaby w istocie uwolnić się od nawiedzin nieproszonych gości. Lada czujność byłaby ich spłoszyła, a gdyby i do straży Dnieprowej przywykli, szlachta miałaby czasu zawsze więcej przygotować się i wybiedz na pospolite ruszenie ku swojéj obronie.
Ale otóż i kraj mamy spustoszony po nawiedzeniu gościnnem Tatarów. Pustynia wszędzie i sieroctwo. Ów nie może poznać wioski swojéj i domu, ten opłakuje stratę najdroższych w życiu osób. Napaści tatarskie nawet bogatych panów przyprowadzają do ubóstwa. Raz poważny wiekiem starzec, niegdyś dobry żołnierz kasztelan halicki, Jan Sienieński ze łzami w oczach rozpowiadał na sejmie o swojem ostatniem ubóstwie po jednej z takich kąpieli. Król dał mu za to arcybiskupstwo lwowskie na opatrzenie (1576). Lud płakał, bogatsi lecieli do Krymu szukać więźniów, zbierano składki po rzeczypospolitéj, nawet i bogaci zabiegać musieli o pieniądze, bo okup nieraz kosztował strasznie wiele. Opowiadano sobie przypadki, jakie tego owego spotykały. Obfitują herbarze nasze i kroniki w mnóstwo ślicznych legendowych podań, które się proszą pod pióro, z wielu wieje nawet woń piękna tęsknoty religijnéj[7]. Bywały i wielkie wędrówki narodów po niejednem takiem przejściu po ziemi polskiéj Tatarów. Na puste zagony wychodził lud z głębszéj Polski i osadzał się na Rusi. Szlachta sławy wojennéj chciwa biegła też na Podole rzucając rodzinne strony, biegła tam gdzie niebezpieczeństwo, rzucając spokojność wiosek i życie domowe rodzinne. I téj fantazji wojennéj szlacheckiéj pełno także śladów po naszych wioskach historycznych[8]. Mazowsze, arcy polska kraina, przepełniona wiejską i szlachecką ludnością, wysyłała na Ruś cale tłumy i do dziś dnia w słojach ludowych zostały tego ślady. Mazurowie na Rusi, przyjęli język i obrządek unicki, pochodzenie zostało. Tak napady tatarskie w wewnętrznem życiu narodowem wielkie wywoływały skutki, kraj się przenikał cały, poznawał się, krewnił. Nareszcie Kozaczyzna, Zaporoże, ważna instytucja hetmańska, wyrosły z tych napaści. Szlachta wołała gwałtem o zasłonienie Rusi całkiem ubogiéj. Więc po kolei powiększał się zastęp służebnych ludzi na Rusi i urodziła się myśl o hetmaństwie stałem ruskiem, rozwijała się myśl ta z czasem i wreszcie powstała na niéj oparta buława koronna.[9]
Na nieszczęście nasze, a hańbę chrześćjaństwa, trzeba to powiedziéć, że nie zawsze Tatarzy szli na ziemię polską za własnym popędem. Wprawdzie nie trzeba ich było do wyprawy zachęcać, gdy utrzymywali się z łupu. Ale nim się nazwyczaili do perjodycznych napaści, i ci i owi prowadzili ich na Polskę. Już to naprzód za pierwszych Jagiełłów niespokojni książęta z Wołynia i z Halickiego, szli z bandami Tatarów i łupieżyli. Potem i Litwa chociaż już nawet z Polską złączona sojuszem wiecznym, cichaczem się mściła przez Tatarów, krzywd swoich urojonych. Swidrygiełło Tatarów prosi, by go na księstwie litewskiem wbrew królowi posadzili. Michał Zygmuntowicz straciwszy wszelkie nadzieje, że po ojcu dostanie się do władzy, także uciekał się do nich, co nie małéj dało podniety napaściom w latach 1448—50. Potem mszcząc się że Korona bierze ruskie ziemie do siebie, ten i ów Litwin przekradał się do Krymu i wiódł najezdców na Polskę. Żadna wojna domowa, nieporozumienie większéj wagi pomiędzy Koroną a Litwą, nie odbyło się bez towarzystwa tatarskiego. Ale wszystkie te nieprzyjaźni i czasowe środki ustały, ale nie ustała nienawiść czy sobkostwo Wołochów. Szli nieraz z Turkami i z Tatarami na Polskę uwodząc ludność jak tamci i zabierając łupy. Czasami nawet na własną rękę odbywali wyprawy Wołochowie w czasie napaści tatarskich na koronne ziemie i gdy wróg już liczne zagony zapuścił, oni z tyłu wpadali na Pokucie i sprawiali się tam zupełnie po tatarsku, a trzeba wiedziéć że Wołochowie Pokucie uważali za swój kraj, za odrywek od ojczyzny, i często dawniéj o nie spierali się z Polakami; tem więc brzydszy icli był postępek, że niszczyli tych, których za własnych uważali braci. Ale chytry wołoszyn umiał drwić sobie z tego nieprzyjaciela. Nieraz, bywało, swoich w Polskie przestroiwszy suknie bił Tatarów i Turków, a tłomaczył się potém, że to Polacy ich bili. Potem już znali najlepiéj drogę Tatarzy do Polski i nie potrzebowali pomocników.
Mimo to jednakże rzeczpospolita często wchodziła w traktaty z nieznośnym sąsiadem.
Jurgieltem zjednywali ich sobie naprzód, jako ludzi łakomych, królowie. Dawniej słali tylko upominki i dary, Kaźmierz Jagiellończyk miał hanów, którzy na jego rozkaz a tem bardziéj na prośbę, w piekło gotowi byli poleciéć, ze strachu dla potęgi polskiéj i sławy. Późniéj jurgieltem trzeba było Tatarów sobie kupować, zwłaszcza, że w zwyczaj weszło jeszcze go hordzie złotéj płacić. Król Olbracht dawał zwykle zawolcom 30,000 kożuchów, sukna; prawda że za to stawali hanowie w pewnych zależnych stosunkach względem Polski. Podobno Zygmunt stary, pierwszy taki rozejm uczynił, zaraz po swojem wstąpieniu na tron, nim jeszcze na koronację wyjechał do Litwy. Stanęło tedy w r. 1506, że Perekopski ma być gotów na wszelką, potrzebę króléwską, przeciw każdemu nieprzyjacielowi, a król mu za to 15000 złotych w monecie co roku miał płacić[10]. Ale to była zawsze z Tatarem, a do tego z Mengli Gerajem sprawa. Więc kiedy mu się żal zrobiło pieniędzy, a król je cofał z powodu coraz to nowych łupiestw na Rusi, prosił han o jurgielt i obiecywał złote góry, syna i wnuka obiecywał dać w zakładzie. Król złapał się drugi raz i znowu 15000 postąpił mu jurgieltu, połowicę z polskiego, połowicę z litewskiego skarbu (1511). Dzierżał to stale hau dopóki mu pieniędzy niedano a potem znowu leciał ku Wołoszy, przyczem zarwało się i Rusi, a potem i do samych ziem koronnych. Przepraszając znowu króla posłał han w istocie syna swojego Dzaladyna do Wilna, ale ten umarł z gorączki nie widziawszy króla (1512). Zygmunt stary owe pieniądze postanowił obrócić raczéj na obronę kraju, tembardziéj, że gdy Tatar niepowolny był, łatwo mógł jurgielt wziąć za haracz i za jakąś powinność, więc możeby i Turkowi się zachciało pieniędzy od Polski. Nie płacił król tem bardziéj, że han brał późniéj jeszcze od nas jurgielt, żeby był przeciw Rossyi (1513), i od Rossyi, żeby przeciw nam walczył. Przy jurgielcie zostawały zawsze upominki więc chociażby i można było mieć trwałą przyjaźń z Tatarami, myślał król, że lepiéj będzie wrazie potrzeby dawać upominki. Kiedy wykłamywał się i potem ciągle han, król więcej jego przysiędze zupełnie wierzyć nie chciał[11]. Jeden tylko han Oslan był wierny królowi i żądając 15000 czerwonych złotych, utrzymywał, że inaczéj ulemów i murzów swych nie utrzyma (1531), ale wyparty z Krymu przez brata nie długo stracił panowanie. Póki rządził, miał król dowody jego szczerości, płacił mu wreszcie dobrze zapracowany jurgielt, prawda, że się han o to z orężem w ręku dobijał (1533). Gdy Zygmunt mu pozwolił osiąść nad Dnieprem w koronnych ziemiach, całe życie był wierny Polsce i pogodziwszy się z bratem władał w Oczakowie[12]. Bywały jednak i na Tatarów pod tym względem złe czasy: opłacać się musieli. Raz obciążeni łupem wracali z krajów rossyjskich; bojąc się hetman Jazłowiecki, żeby na koronę nie szli, bo zdarzało się, że z wyprawy jednéj biegli na drugą, wyszedł aż na pola kijowskie ku nim. Tatarzy chcąc mieć pokój dali mu wtedy upominki (1579).
Biorąc Tatar jurgielt nie służył dobrze, szczerze, i to rzecz naturalna, brał też pieniądze dla tego, że chciano się od niego odczepić. Ale bywało i tak, że na bój han pociągnięty, stał bezczynnym świadkiem walki i dopiero kiedy się szala ważyła, tu albo tam się przechylał. Szedł na rozbój żądżą łupu gnany, a przechwalał się potem że to robi za jurgielt. Ksiądz Commendoni kiedy bawił w Polsce zajęty myślą o handlu Czarnomorskim, niezmiernie żałował, że Krym Tatarowie posiedli. Jednakże sądził, że gdyby tylko sułtan z królem się wzięli za ręce, zabezpieczyliby handel silnie, zwłaszcza, że Tatarzy za małą opłatą, acz wrogi wielkiego księcia moskiewskiego przeprowadzali kupców z Kaffy aż do granic rossyjskich. Na chciwości tatarskiéj budował pomysły względem przyszłości handlu morskiego, któryby zbogacał Polskę[13].
Tatarzy kiedy przysięgali pokój, na szable gołe leli wodę, którą pili mówiąc: iż ktoby tę przyjaźń i to sprzymierzenie złamał, tedy od szabli ma ginąć. Krew jego ma się tak lać, jak ta woda.
Największy popłoch przed Tatarszczyzną panował w Rplitéj w XVI wieku. Za Batorego mniéj było strachu; za Zygmunta III. powiększyło się go trochę, ale już po wszystkiem wówczas czuć było, że Tatarzy wewnątrz siebie słabli. Już lada wezyr mógł hanów strącać z tronu i lada komu opłacać się musieli w Carogrodzie. Była epoka za tego panowania, że Krym i stepy tatarskie mogłyby łatwo przejść zupełnie pod panowanie Rplitéj. Szahin-Giraj dzielny najezdnik, przez nienawiść dla Turków, za treść główną życia swego położył, przywieść do skutku sojusz wieczny z Polską. Dla tego bratał się z kozakami, dla tego ręce wyciągał do króla i błagał go o pomoc, poddawał się mu z całą starszyzną krymską. Dokazywał cudów waleczności, ale sam się narażał i kozaków czasami ku sobie ciągnął, król Zygmunt nie chciał i nie umiał być dobroczyńcą swego narodu, zbawcą Tatarów i panem. Są listy, a w nich pomysły Szahin-Giraja zachowane dla pamięci historji, któréj tylko ubolewać, że jednemu więcéj znakomitemu człowiekowi niedano się czynami unieśmiertelnić w przeszłości[14].
Po Szahin-Giraju jeszcze więcéj horda słabnie. Trzyma się jeszcze i pośredniczy w wojnach, Rplitéj z kozaczyzna, z Chmielnickim. Wtenczas złote byłyby czasy dla Tatarów, gdyby już nie opuszczała ich siła, co było zwiastowaniem doby upadku. I Ukraina i Rplita we dwa ognie biorą, butę tatarską, jedni i drudzy ciągną ją ku sobie. Za kozakami szli, bo łupież była, ale trzeba im oddać jednakoż sprawiedliwość, że czuli lepszość sprawy polskiéj, i że wciągu téj wojny częściéj usłużyli Janowi Kazimierzowi jak Bohdanowi.
Po tym ostatnim wysiłku potęga tatarska gnie się coraz gorzéj i gaśnie prędzéj nawet, jak potęga Osmańska. Za Sobieskiego Tatarzy już są tylko czystą hajdamaczyzną; już to nie naród cały jak dawniej idzie na łupież, ale naród rozbił się na pojedyncze bandy rozbójnicze.






  1. Bielski str. 22.
  2. Bielski. VIII. str. 220.
  3. Bielski IV. 224.
  4. O nich Bielski T. VI. str. 117.
  5. Bielski T. V. str. 137.
  6. Bielski ks. IV. str. 73; i taż księga, tom następny str. 38.
  7. Patrz np. Niesieckiego o Elżbiecie-Łucji Gostomskiej.
  8. Niesiecki pod Szczawińskiemi str. 308.
  9. Dowiedziemy tego później w osobnym poglądzie.
  10. Bielski VI. 99.
  11. Bielski VI. 178.
  12. tamże VII. str. 14, 21, 27.
  13. Commendoni przez Erzeczkowskiego T. I. str. 101.
  14. O Szahin-Giraju czytaj artykuł Seweryna Gołębiowskiego w Bibliotece Warszawskiej z roku 1852, Tom II.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Julian Bartoszewicz.