Pogrzeb muzyki (Orkan, 1933)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Orkan
Tytuł Pogrzeb muzyki
Pochodzenie Miłość pasterska
Wydawca Wojciech Meisels
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POGRZEB MUZYKI

Na przedzie obrazu: cmentarz wiejski — trawnik nierówny, pełen kopczyków i zagłębień — w części niedużej zruszamy, ziemią czerwieniejący. Na nim tu i ówdzie krzyże drewniane — niektóre próchniejące już, pospochylane — i dwa nagrobki z kamienia. Drzewa ze rzadka: kilka świerków, modrzewi, parę brzózek. Cmentarz ogradza porozrywany żywopłot z głogu i smreczyny.
Dalej — poza cmentarzem — wznosi się uboczą ugór, na którym widać ślad zagonów kiedyś oranej ziemi. Po ugorze — kępkami i samotnie czernieją karły-jałowce.
Dalej — ku górze — ugór przechodzi w żółtą pustać i ginie w ciemnych przylaskach. Z nad przylasków prześwieca skrawek nieba.
Słoneczne światło przedpołudnia.
W ugorze — ponad cmentarzem — widać pasące się roztrącone owce: białe i czarne. Wśród nich pasterkę-dziewczynę.
Na cmentarzu — na przodzie — wśród świeżo zruszanej ziemi: dwóch ludzi. Jeden, młodszy, po pas w ziemi, z łopatą w dłoni — drugi, stary, ponad nim siedzący na desce: — stary gróbarz i jego pomocnik.

POMOCNIK
(poziera na prawo, wgórę, na ubocz, która się przed jego oczyma rozciąga)
Nie widać, żeby go wieźli. I nie słychać pieśni...
GRÓBARZ.

Nie marudź. Dokończ grobu. Oni sie tu wnet ukażą — ino patrzeć. Słonko już daleko wyszło...

POMOCNIK
(schyla się i wyciskuje ziemię. Po chwili, umęczywszy się, staje, spiera ramiona na łopacie).

Boże, mój rówieśnik... Razem my na polanach przez lata pasali — w jednych rokach my do odbiórki chodzili... I kany bych był pomyślał, że ja mu bedę grób kopał...

GRÓBARZ.

Masz, widzisz, zastanowienie... I nieraz ci to jeszcze przyjdzie. Kielo ja razy tak stanął, jak ty teraz, i zadumał się, sparty na łopacie! Pochował ja ich tu setki — a z każdym prawie coś myślą pogwarzył, gdzieś wspomnieniami pochodził — a byli między nimi i towarzysia moi z lat młodych...

POMOCNIK.
Baczę, jaka radość była na polanach, kiedy do wołów szedł... Słychać go było zdaleka, bo zawdy chadzał grajęcy. Skrzypki wsze na rękach dzierżył, jak matka dziecko nieletnie, a w czasie deszczu nosił je w rękawie. Ej, grał też, grał! I wiedział nutę taką, że choćby najtwardszy człek — musiał sie ozrzewnić. Ta nuta jego owijała sie tak około serca, jak jedwabna nić. I mógł nią człeka, ka chciał, zaprowadzić.
GRÓBARZ.

Juści-ć, nie było tu nadeń muzyki. A znałech i pochowałech ich już kielu. Nieboszczyk Grzęda — hań leży, pod tym modrzewiem (pokazuje) — miał i on nutę wesołą, ale nie miał tego składu. Do tańca to ta zagrał...

POMOCNIK.

Hm... Obiecował mi Jasiek — żebrak mój — że mi bedzie grał na weselu... Zagrasz ta — mocny Boże! — Już na wieki zmilkły twoje skrzypce... Czy mu je też włożyli do trunny?...

GRÓBARZ.

Co mu tam po nich...

POMOCNIK.

Powiadacie. — — A jakże by on tam był bez nich? To samo czyścem by mu było.

GRÓBARZ (nie odpowiada. Po chwili).

Natrafiłech kiedyś, kopiąc, na grób nieboszczyka księdza różańcowego, co to tu u nas na pensyi siedział i wsze brewjarz odmawiał... Z brewjarza ostała ino skóra wierzchnia, a z księdza nawet i tego...

POMOCNIK
(schyla się i z zapamiętaniem wyrzuca ziem, poczem znów staje).
Ja to ni mogę nijak pojąć...
GRÓBARZ.

Czego?

POMOCNIK.

A tej... śmierzci... Jak to tak człowieka zmieść...

GRÓBARZ.

Wiatr suche liście zmiata, by nowe miały ka róść... Pożółkną i te nowe, i wiatr je zwieje. A wreszcie — drzewo obali... I coż błyszczący liść?

POMOCNIK.

Liść — dobrze... ale okwiat! Pocoż wiatr i okwiat zwiewa?

GRÓBARZ.

Ha, to już wiatru sie spytaj. Ma moc...

POMOCNIK.

Dyć i ja mam moc. Mógłbych iść i bechnąć w łeb skraja każdego, co go słabszego napotkam.

GRÓBARZ.

Tego nie zrobisz.

POMOCNIK.

Laczego?

GRÓBARZ.

Boś nie wiatr, ni masz prawa.

POMOCNIK.
A skądże wiatr ma to prawo?
GRÓBARZ.

Ha — to znowu jego sie pytaj...

POMOCNIK
(westchnąwszy ciężko, wyrzuca ziem).
GRÓBARZ.

Niby o wietrze sie gada... Daleko od rzeczy. Ale był on czas — pamiętam — kiedy, jak te liście, padali ludzie od podmuchu. Przyszło powietrze złe i zabierało skraja, bez wybioru... (Patrzy na ubocz, na prawo). Wiezą go, zdaje mi sie...

POMOCNIK (podnosi głowę).

Śpiewają.

GRÓBARZ.

Widzi mi sie, bo nie dojrzę, że już nad potok Skalisty dochodzą...

POMOCNIK.

Nie, dopiero są na Działku... Kobiety w białych łoktuskach, chłopi czarni...

GRÓBARZ.

To też ci mi się z jałowcami mienią... (Patrzą w milczeniu i nasłuchują śpiewu). Setki razy słyszałech ten śpiew, co tu na smentarz odprowadza, a... nieporada sie ozwyczaić...

POMOCNIK (chlipie łzy nieznacznie).
Boże... Sieroto. Już ty nie pójdziesz więcej tą uboczą... jakeś se nieraz szedł... grajęcy...
GRÓBARZ (opanowuje się).

No, kop-że, kop...

POMOCNIK (próbuje kopać).

Ręce słabnieją... (wyrzuca ziem).

GRÓBARZ.

Ino na mnie nie ciskaj... Jeszcze mnie na czas przykryjesz...

POMOCNIK.

Kto wie, kto kogo. Sami mówicie, że wiatr nie wybiera...

GRÓBARZ.

Ale najchętniej zwiewa suche liście; zielonym czas...

POMOCNIK.

Nie duża to pociecha...

GRÓBARZ.

Ale zawdy pociecha... No, kop-że, kop...

POMOCNIK
(wyciskuje ziemię. Po chwili).

Już na potok zeszli...

GRÓBARZ.

Nie słychać pieśni. Dział zachyla... (Patrzy w stronę onego Działu). Jest i hań smentarz, z czasów zarazy i głodu... Dziś mało go i uznać — pozaorywali... Krzyż wpadł do ziemi — nikt go nie poprawił, tych kilka olszyn i jałowców znaczą zaledwie ślad... A był hań spory płatek ziemi, nie mniejszy od tego tu... I zawdy tak mi sie widziało, że tu nieboszczyki mają dwór, a hań folwark... Dobre widać czasy, kiedy ludzie i folwarki nieboszczyków parcelują... W złych rokach musiano przykupować pola na smentarze... Baczę, jak przeze mgłę ten Pomór... Ludzie snęli jak muchy. Nie było czasu robić trumien, prosto w doły z gnojaków zrucali...

POMOCNIK (staje — patrzy).

O — już są na Dziale...

GRÓBARZ.

Aha — sporo ludzi... Mało kto hań w chałupie pozostał. Całe podleśne sioło...

POMOCNIK.

Zasłużył se.

GRÓBARZ
(zapatrzony i zasłuchany w pieśni).

Tak, tak — żebraku, grywałeś se po polanach — weseliłeś świat — a teraz idziesz ku nam ze smutną muzyką...

POMOCNIK
(wyrzuca ziemię — znów staje, ociera pot — rozgląda się).
Biedna Hanka — jaz tu przygnała owce.
GRÓBARZ.

Dyć wiera. Ona hań pasie...

POMOCNIK.

Nieraz z owcami szła za jego nutą, jak by owce i onę razem jaki urok pojął. Śpiewowali też ku sobie, jak paśli: on woły na jednym wierchu, a ona owce na drugim... Przeganiały sie ich głosy ponad lasem, jak dwa gołębie dzikie, co na wietrze skrzydłami, jak na strunach, grają. A kiedy on dla niej grał, to wszyscy co słyszeli, wiedzieli, że dla niej... Taka była serdeczność w tej nucie. Ulatowało kilka dziewcząt za nim, ale żadna tak nie banowała. Co sie hań teraz w jej sercu dziać musi!

GRÓBARZ.

Boleje — pewnie — bedzie boleć, pokiel jej śmiech nie wróci... Wiadomo: dziewczę. Gorzej matce. Ta jedyną na świecie miała w nim spomogę. Bo dyć sam był, jedynak. Ojca już dawno schowali.

POMOCNIK.

Nieraz, słyszałech, powiadała: „Zachylę sie za niego, jak za krzak jałowca, i śmielej mi“. (Nasłuchuje). Czy mi sie zdaje, czy też jej płacz hań słychać? Przebija sie poprzez śpiew żałobny.

GRÓBARZ.
Ja nie rozeznam.
POMOCNIK.

Schodzą już ku kościołowi...

(Słychać dzwony: naprzód jeden, średni, później cieńszy, a wreszcie poważnie niski — razem zlewają się ich pogłosy w melodję żałobną).
HANKA
(dotąd nieruchomie wśród owiec stojąca, poczyna schodzić ku cmentarzowi, jak w lunatycznym śnie — w żałobnym ruchu, w takt marsza dzwonnego).
POMOCNIK.

Wnoszą go do kościoła. — Towarzysze jego wzięli trunnę...

GRÓBARZ.

Niedługo tam obrządek potrwa. Trzeba sie zwijać.

(Dzwony ustają. Hanka zatrzymuje się przy żywopłocie. Pomocnik chyla się wdół i wyrzuca ziemię. Nad nim, na desce, siedzi pochylony gróbarz).
GRÓBARZ.

Wtedy sie najżwawiej robi, jak już nieboszczyk w kościele. Czas sie króci — przynagla — a i to skrzepia siłę, że sie już widzi oczywistnie, iż nie może być pomyłki, iż nieboszczyk czeka na swój kątek.

POMOCNIK.

A mnie jakoś nie idzie. Ręce opadają.

GRÓBARZ.

Wezwyczaisz sie. Jak ci padnie i ojcu grób wybrać, abo i żonie... Wnetbyś drugi dla siebie pobok wybrał, a — trudno. Gróbarz jesteś.

POMOCNIK
(natrafia łopatą na kości jakieś, wydobywa je i podaje Gróbarzowi).

Widzicie wy?

GRÓBARZ (odbiera i opatruje).

Ha no — kosteczki... Czyjeż to będą? (Patrzy po cmentarzu). Zaraz my tu zmiarkujemy... Hań ten grób znaczny pod smreczkiem jest organistów — musisz baczyć — co go to na Działach zawiało... Było to w ten „rok zamarzły“. Hań znowu — gdzie ta trawa biała, leży wójt stary... Baczę dobrze, bo wójcina tę odmienną trawę na grobie zasiała, coby znak był... Od tego grobu trza rachować... Jeden — dwa — trzy — cztery... (liczy dalej pocichu) jedenasty... Wnet dojdziemy... zaraz... któż to po wójcie był?... Wójt cheba umarł po wieśnie... Tak. Szymonek stary... potem Reńda... (rachuje dalej w pamięci). Już-ech doszedł!

POMOCNIK.

Ktoż?

GRÓBARZ.

Kocyl abo Figura, jak go zwali, co to świętych rabiał. On to — jego kosteczki... (opatruje). Tak — tak — widać — nikłe to było... No, jużeś sie dość długo, żebraku, należał w jednem miejscu — pódziesz se teraz do kostnicy. Leży ich tam spory kopczyk, bedzie wam śmielej. Wesołe to było — baczę — nieraz-ech mu sie uśmiał. Napić sie częstawo lubił. Jak zdłubał jaką figurę — zaraz z nią do karczmy. Raz zrobił Pana Jezusa. Biedny to ta ten Paniezus był, ale był. Sumienie mu nie dało za wódkę Pana Jezusa zastawiać, ale nawyknienie ciągło. Klęknął przed Nim, złożył ręce i powiada. „Panie! Tyś mie stworzył i możesz co chcieć ze mną zrobić... A skoro ja Cie zrobił — to sie też nie gniewaj, że Cie przepiję"... I poszedł z figurą do karczmy.

POMOCNIK.

Toście wy mu grób brali?

GRÓBARZ.

Jakże. Cała ta kwadra od hańtego krzyża schylonego, to już moja harenda. Zgruntowałech ją już za trzecim nawrotem. Mało miejsca umarłym żywi odstępują, to trza dość często nieboszczyków przewracać na drugi bok... Mówi sie: „wieczne odpocznienie", a daje sie im dziesięć lat spoczynku. Jak i temu biednemu Figurze... Telo prawie, by krzyż miał czas spróchnieć. A czasem trza go i wycisnąć. (Rozpatruje się po cmentarzu z uwagą znawcy i gospodarza). Dwoje tu ino nie bedzie ruszanych, bo mają se nadgrobki z kamienia: nieboszczyk ksiądz i gospodyni jego. Niegodna ona tego, bo pieklarz baba była, ale pieniądze sprawiły, że ma spokój. A nadgrobka księdzowego niema kto skończyć. Pieniądze krewni rozdrapali i nie troszczą sie o niego... Tak bywa... Rychło skończysz?

POMOCNIK.

Wnet. Jeszcze ino boki zrównam.

GRÓBARZ.

Nie przeciw sie, nie. Telo mu ta żebrakowi w gładkim leżeć, co i w nierównym...

POMOCNIK.

Zawdy przecie przystojniej... (obrównuje). Dyć żebych mógł, biedaku mój, tobych ci śklanny grób zrychtował...

GRÓBARZ.

Już mu to ta jedność... W tym, czy w owym...

POMOCNIK.

Jakech go odwiedzał przed śmierzcią, powiadał: „Pochowajcie mie pod smrekiem, niech mi wiater gra“...

GRÓBARZ.

Ha no, nie wypadło tak. Trza sie trzymać porządku, kolei...

POMOCNIK.

Żeby to hań — na polanach... Wyścieliłbych mu bukowemi liśćmi i ułożył pod korzeniami najwyżniejszej jedli. A jak o głowicę jej wiater by uderzył, toby drżenie jej, do korzeni dochodząc, powiadało mu, co wiatr szumi... Hej! — na polanach... pół wesołości hań już zmarło z tobą... Kto bedzie grał przy sianokosach — przy grabieniu... Kto do tańca pobudzi? kto przywiedzie na pamięć zahaczone śpiewki? kto wspomni dawną, staroświecką nutę? Nima już i nie bedzie takiego muzyki... Skończyło sie. I poco to człowiekowi robić smak na życie, kiedy przyjdzie naremnica i podetnie, jak tego smreczka gibkiego. A i drzewo nawet dłużej żyje — prędzej sie oprze czasowi. A tu lada podmuch — i nima cie — jakbyś nigdy nie był. Ani wspominku o tobie. (Poczyna z pasją wyciskować ziemię — nagle staje). Wiecie, ja to nijak ni mogę sie oswoić.

GRÓBARZ.

Z czem?

POMOCNIK.

No, z tą... śmierzcią.

GRÓBARZ.

Ba, coż sie ty masz oswajać? Ty se grób bier, jakbyś dół na ziemniaki kopał, i myślij se o różnościach, jak przy każdej inszej robocie. Przyjdzie czas — postarzejesz — to ci samo każe o tem myśleć. Teraz tobie w uszach gra młodość — to jakoż czego inszego możesz słuchać? Słyszysz — pewnie, ale tak, jak kiedy w karczmie tańczysz: — tu cie war unosi, tu ci grają, a kanyś tam nieszpory śpiewają... A co do tego, coś powyżej przytoczył, to ja dumam tak. Umrze świec, to wspominają go ludzie, źle abo dobrze, pokiel nie zedrą butów, co im zrobił. Umrze bednarz, to żyje w pamięci, pokąd sie jego beczki nie rozlecą. Jak był rzadkim bednarzem, to jeszcze wspomną go czasem: „Ten robił dobre konewki, abo owo“... Umrze człek, co ma dzieci, to jeszcze wnęki, jak go za żywa baczyły, przypomną... Zresztą niepamięć pokryje — tego, jako i tamtego. Umarł na piekne i — koniec. A jak zaś trafi sie człek z talantem rzadkim, to on tak nie minie łacwo... Widzisz hań tę dzwonnicę? (wskazuje).

POMOCNIK.

Ba, dyć ją wsze mam na oczach...

GRÓBARZ.

Stawiał ją Majster z Gronia. Tak go nazywali. Bedzie temu sto roków, abo może i więcy, jak pomarł. I do dzisiednia imię jego żyje. Tak i z Jaśkiem...

POMOCNIK.

Cicho-no! (słychać melodję skrzypiec od ugorów — parę taktów zbłąkanych z kołomyjki). Słyszycie?

GRÓBARZ.
Dyć słyszę.
POMOCNIK.

Pedziałbych, że to on gra...

GRÓBARZ.

Muzyka jego sie błąka... Tak, tak. Coż tak dziwnie pozierasz? Jak umarł Józek z Brzyzka, co na fujarce, jak nikt przed nim ani po nim, grywał, to długo potem jeszcze słychowano tę jego fujarkę...

POMOCNIK.

Dziwne sprawy... To, co najradziej grywał se idęcy... (powtarza, nucąc). „Oj da drina, drina, drina — oj da drina, drina da“.

HANKA.
(jakby i ona słyszała, obziera się z zalękiem i zdziwieniem wokoło — nasłuchuje — poczem wchodzi na cmentarz, zatrzymuje się co parę kroków, i utykając po grobach, jak śpiąca, zbliża się zwolna w stronę wybranego grobu. Słychać dzwony).
GRÓBARZ.

Już go wynoszą... (zdejmuje kapelusz).

POMOCNIK
(szybko kończy robotę, wyłazi z dołu, rzuca deskę w poprzek i odstępuje z westchnieniem).

Nigdych tak ciężkiej roboty nie spełnił...

(Słychać zdala pieśń żałobną w takt wahnień dzwonnych, tak, iż razem z melodją dzwonów tworzy pogrzebny marsz).
HANKA
(zatrzymuje się, opiera się o pień modrzewia i patrzy z boleścią w stronę, skąd pieśń idzie).
CHÓR ŻAŁOBNY (za sceną).
Uciszcie sie spady, rzeki —
Pochylcie sie jedle, smreki —
Idziemy we świat daleki —
Żegnamy sie już na wieki —
(Dzwony). O Jezu!
(Na cmentarz wchodzi procesja żałobna. Niewiasty w białych łoktuskach, chłopi w ciemnych cuhach. Czterech młodych niesie trumnę. Za trumną postępuje niewiasta, w ciemne odziana chusty, w boleści pełnym ruchu: — Matka).
CHÓR ŻAŁOBNY.
Ledwo nas w ciało odziano —
Ledwośmy sie dźwigli rano —
Ledwo nam sie przejrzeć dano —
Już nas z życia wywołano —
HANKA.

O Jezu! (obejmuje pień modrzewia, osuwa się w omgleniu).

CHÓR ŻAŁOBNY.
Wnet zapomną ojce chrześni —
Nie wspomną bracia rówieśni —
Ślad na ziemi nie ostanie —
Wieczyste w ziemi mieszkanie —
(Dzwony). O Jezu!
(Przez dzwony i melodję żałobną przedziera się wysokie zawodzenie MATKI).
A jakeś szedł bez sioło —
Grałeś sobie wesoło...
(w obłędzie przypomina, nuci):
Oj da drina, drina, drina —
Oj da drina, drina da!
(W ruchach tanecznych dochodzi do grobu i pada na trumnę syna).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Orkan.