Pojata córka Lizdejki/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pojata córka Lizdejki |
Podtytuł | opowiadanie historyczne |
Wydawca | Wydawnictwo Mińskiego Towarzystwa „Oświata“ |
Data wyd. | 1908 |
Druk | J. Blumowicz |
Miejsce wyd. | Mińsk |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na zamku wileńskim pośpieszono ze sprawieniem godów weselnych Wojdyłły z Akseną. Jagiełło, raz dawszy na to swoją zgodę, chciał zbyć z głowy kłopot niemały, bo nie tajno mu było, że matka, księżna Olgierdowa, jak również i znaczna część książąt pokrewnych, nieprzychylnem okiem patrzą na ów związek. Zresztą i tajemne zamiary niespodziewanego napadu na Połock wymagały skupienia całej uwagi i sił: postanowiono nawet połączyć jedno z drugiem, a to, by łacniej omylić czujność przyjaciół Kiejstuta, zajętych obchodem uroczystości weselnych.
Jakoż w oznaczonym dniu zjechały się na zamek poczty książęce i pańskie, komnaty zamkowe stanęły przystrojone na przyjęcie gości, a orszak drużek weselnych otoczył od rana Aksenę, nucąc pieśni obrzędowe, najbardziej żałosne i tkliwe. Dopiero z południa ruszono gwarnym i ozdobnym pochodem z zamku przez miasto na Antokol, kędy orszak kapłanów spełniał ofiary od rana i był gotów do służenia przy zaślubinach młodej parze.
A zaślubiny w owym czasie polegały głównie na wspólnych ofiarach państwa młodych każdemu z bóstw pogańskich i na złożeniu pewnych wzajemnych przyrzeczeń małżeńskich, poczem oboje pili piwo z jednego bursztynowego kubka, a naczelny kapłan ich błogosławił, rzucając rozlicznem ziarnem, niby na znak ich przyszłej pomyślności w życiu.
Nie dziw przeto, że Wojdyłło, dotąd uniżony i płaszczący się, butnie szedł z powrotem w podwoje zamkowe, jako, że czuł się już panem położenia i stokroć więcej umocnionym w łaskach Jagiełły.
Gdy Jagielle i jemu zaszedł drogę Sławeńko, poseł Kiejstuta, obaj witali go ozięble, a pan młody nie wahał się otwarcie burzyć księcia przeciw nibyto niechętnemu dla niego stryjowi.
Więc szedł smutny i skwaszony lutnista między poślednią drużyną weselną i pasł jeno oczy zdala widokiem anielskiej Pojaty.
Ale i tu nie ominęła go gorycz nielada: oto spostrzegł, że jeden z młodych ofiarników również ściga namiętnem spojrzeniem dziewicę i usiłuje do niej się zbliżyć.
Ale równie dobra, jak piękna Pojata użaliła się jego smutkom i szła wnet z dobrem słowem i miłym uśmiechem.
W obszernych izbach było wesoło i gwarnie. Tęgi do wypitej Skirgiełło baczne dawał oko, aby kielichy nie pustowały, więc też i humoru gościom rychło przybyło. Już się uczta miała ku końcowi, gdy do sali weszli nowi goście: byli to dwaj krzyżacy, wysłani przez zakon z życzeniami dla młodej pary.
Życzliwie ich witał Jagiełło, a chytry Wojdyłło już od wejścia coś z niemi szeptał, to znowu oczyma dawał jakieś znaki.
A ci obaj, lubo niby to zakonnicy, lecz ubrani z niezwykłym przepychem, szli dumni a pełni skrytych i przebiegłych zamiarów. Młodszy dowódzca wojskowy, tak zwany u nich komtur, hr. Sundstein, zadziwiał wszystkich niezwykłą butą i pychą, za to starszy jego kolega, duchowny wyższego stopnia, stawał się to jakoś pokrywać i wybuchy towarzysza łagodzić. Ale nikt zresztą z książęcych gości tego nie dostrzegł, a Skirgiełło wnet pośpieszył z puharami najlepszego trunku. A wtedy i gęby rozwiązały się Niemcom. Więc jął ów Sundstein żalić się na dumę Polaków i ich młodej królewny, a nie szczędził przy tem gróźb i przekleństw.
— Jedziemy oto do Krakowa, kędy nas posłano z powitaniem i darami dla owej królowej. Aż tu, mnie, wysłannika zakonu, jakiś pan starosta śmiał nie puścić na gospodę, do zamku, że musieliśmy stanąć na mieście u swojego człeka[1]. Lecz mało tego, iż zwlekano następnie z dopuszczeniem nas do królowej, lecz przysłano rozkaz, abyśmy stanęli w zamku, przybrani w zwykłe szaty ubogich mnichów. Mało mię krew nie zalała, gdym widział się tak poniżanym, a w mojej osobie i poniżenie całego zakonu, musiałem atoli ukryć swoją wściekłość do czasu. Lecz i to jeszcze nie wszystko: gdyśmy nareszcie stanęli przed Jadwigą i złożyli bogaty podarunek mistrza, ona odrzuciła pogardliwie, niby to tłómacząc się, iż nie chce krzywdzić ubogich mnichów, jak nas nazywała. To, przecież, mogło nas o wściekłość przyprawić!
— Często pokorą więcej można dokazać, niźli dumą a gniewem — wtrącił pojednawczo opat, towarzysz Sundsteina.
— I ja nie ścierpiałbym, aby mię dziewka, choćby najładniejsza, miała rozumu uczyć, a jej służalcy dawali przepisy postępowania — odpowiedział Jagiełło, gniewnem błyskając spojrzeniem.
— Tyś książę i pan Litwy, miły bracie, a zakon winien przecie hołd Polsce i jej królowej — zaprzeczył chytry Skirgiełło.
A wtedy krzyżacy skoczyli, niby psy rozżarte z łańcucha, i grozili straszliwą zemstą zakonu, miotając obelgi i przekleństwa.
Ale wnet napełniono puhary, a Jagiełło pytał o urodę Jadwigi. Sundstein nieco ochłonął i już mówił spokojniej:
— Ładna, bo ładna — ani słowa, ale lepsze braliśmy nie raz i nie dwa, jako branki do Malborga, i uczyliśmy pokory i skromności, tak właściwych niewieście. Dziwny bo naród ci Polacy: wszystkich tam ona dziewka jakby oczarowała i jej imieniem wszystko naokół rozbrzmiewa.
— A niby to wy, rycerze, już tak silnie jesteście, w hartowne żelazo zakuci, że do was nie trafi pocisk ładnych oczu — żartował Jagiełło.
Krzyżak wybuchnął wesołym śmiechem i już miał na ustach jakiś żarcik gruby, gdy naraz cały utonął w spojrzeniu, wąsa zalotnie pokręcił, a po chwili usunął się nieco w stronę od pijackiej kompanii i rozmowy z księciem.
Oto dostrzegł Pojatę, już sobie trochę znajomą, i podniecony trunkiem, ruszył niezwłocznie w zaloty.
Lecz daremnie się zmagał Niemczysko, daremnie łamał się w ukłonach, a z gęby rzucał istnie strumienie zachwytów i pochwał, skromne dziewczę litewskie pozostało obojętne i odpowiadało tylko półsłówkiem.
A gdy się zapalił więcej i począł błagać o serce, obiecując zrzucić płaszcz mnicha i, uwiózłszy ją w świat, otoczyć miłością i dostatkiem, oburzyła się nawet i jęła strofować.
— Więc chcesz mojej zguby, Pojato, a zgubisz zarazem i siebie, — wykrzyknął namiętnie krzyżak.
— Nie godzi mi się słuchać słów takich, — odparło dziewczę.
— Stój, bo ty dumna i nieopatrzna! — zakrzyknął gniewny i dzięki trunkowi skory do wywnętrzań komtur. — Pomnij, że lud twój, cała Litwa, wkrótce stanie się naszą zdobyczą. Znikną wasze bóstwa, wasi kapłani pójdą w łyka i do lochów, a krzyż wiary świętej całej Litwie zaświeci. Wtedy będziesz moją już niewątpliwie, jeśli oczywiście jakaś inna mniej trwożna nie zajmie tego miejsca, które ja ci teraz dobrowolnie ofiaruję...
— Co słyszę? — niezwykle poważnie wyrzekła Pojata, — toć wy przecie posłem jesteście i przysłano was z życzeniami, a knujecie tak niecne zamiary i uciekacie się do gróźb nawet. Lecz omyliliście się, panie: Litwini, lubo szanują gościnność, umieją jednak i karać zdrajców.
To rzekłszy Pojata, szybko zmieszała się z tłumem, podążającym do izby tancernej, a strapiony, lecz nie ostudzony w zapale krzyżak, zgrzytnął wściekle zębami i przysiągł zemstę.
Krótko trwały już tańce, gdyż wnet, na znak Skirgiełły i kilku ze starszyzny, młodzież rycerska zaczęła się wymykać z izb zamkowych a biec do koni w zamkowe podwórze.
Jeszcze nie świtało, gdy cicho brzęknęły bramy zamkowe, aby wypuścić roty zbrojne pod wodzą Skirgiełły, które przemykały się cicho i tajemniczo.
Dobrze pijany Sundstein szedł, wiedzion przez pachołka na stancję do siebie i natknął się niespodzianie na Trojdana.
— Albo mię wino zamroczyło doszczętnie, albo ja cię znam, chłopie, spowity, jak dziewka, w te szaty kapłana pogańskiego, — zakrzyknął zuchwale krzyżak.
— Mylisz się, panie! — odparł Trojdan, usiłując ujść z rąk jego.
— Ej-że, znać ci z miny, iż jeszcze niedawno zbyłeś się zbroi i miecza, i teraz daremnie krzywisz gębę do pobożnego układu — drwił ów dalej.
— Puśćcie mię, panie, bo oto już świta i pilno mi na służbę do świątyni.
— Pal licho twoją świątynię i bóstwo, a ty na pewno lepiej nie życzysz, bo tak mi się coś widzi, czy ty nie jesteś jednym z tych nieszczęśników, których popchnęły na hazard słowa młodziuchnej Jadwigi, jeszcze za czasu pobytu w Budzie[2].
Trojdan, słysząc te słowa, pobladł bardzo widocznie, lecz Sundstein chwycił go za ramię i trząsł poufale, mówiąc zwolna:
— Wszak te jej słowa obiegły cały tłum ówczesnej młodzieży rycerskiej: czyżbyś ich zapomniał? Oto są:
«Ten by mi był rycerz najupodobańszy, któryby się ośmielił przedrzeć do zgromadzenia pogańskich w Litwie kapłanów i potrafił ich przejąć miłością zasad chrześcijańskich.»
— Nieprawdaż? a dziś, mogę ci zaręczyć, jeszcze więcejby głów mogła obałamucić.
Trojdan wydzierał się teraz już gwałtownie.
— To cię drażni, więc już zamilczę, bo chcę mówić o swojej sprawie, którą ci powierzam, jako rycerzowi: oto kocham Pojatę i postanowiłem ją porwać, a liczę w tem na ciebie...
— Omyliliście się, panie.
— Ha, to będę musiał pogadać z Jerbutem o tobie i twoich zamiarach — zagroził krzyżak.
— Lecz, panie, ja nie znam Pojaty.
— To głupstwo, łatwo ją poznasz, przecie uderzająco podobna do polskiej Jadwigi, a pomóc mnie i jej musisz, gdyż nie upłynie trzy dni, a gród ten dotknie miecz zemsty i pożogi.
To słysząc Trojdan bacznie nadstawił ucha, ale i Sundstein się spostrzegł na zbytniej otwartości i obiecawszy sowitą nagrodę, prosił Trojdana, by w wypadku spotkania Pojaty w dniu ogólnej trwogi, przywiódł ją do posągu Perkuna w świątyni.
— Tam was znajdę i nagroda cię nie minie — rzekł jeszcze i szedł na spoczynek.
Ale krótko dał mu spoczywać baczny na dobro zakonu opat, gdyż jeszcze przed południem ruszyli śpiesznie do Kiejstuta do Trok.
Chodziło bowiem o to, żeby teraz, gdy już ruszyła ułożona wspólnie wyprawa na Połock, zawiadomić o niej starego lwa, który niewątpliwie skoczy na Wilno, aby wziąść zemstę na wiarołomnym synowcu. A więc przepadnie niemiła zakonowi zgoda książąt litewskich, a zatem przepadnie Litwa, którą łatwo przyjdzie zakonowi podbić ostatecznie i zagarnąć wprzód, nim nastąpi zbliżenie Polski do Litwy... O tem zbliżeniu przecie słyszeli posłowie coś niecoś w Krakowie i zadrżeli z trwogi. Tak postępowali zawsze przebiegli krzyżacy, owi podstępni Niemcy, czyhający na coraz nowe zdobycze na sąsiadach.