Pojednanie (Sieroszewski, 1931)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Pojednanie
Podtytuł Z księgi „Konseki Monogatari“
Pochodzenie Z fali na falę
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POJEDNANIE
(Z KSIĘGI „KONSEKI MONOGATARI“)


Zdarzyło się, iż pewien samuraj, Hanaki Baisu z Kioto, doszedł do nędzy wskutek ruiny swego dajmiosa, musiał porzucić dwór pana i przyjąć miejsce zarządcy w głuchej prowincji.
Przed opuszczeniem stolicy rozwiódł się ze swoją żoną, piękną i dobrą O-Tojo, i ożenił się z córką wysokiego urzędnika, przypuszczając, że związek ten pomoże mu do zrobienia karjery.
Dokuczliwość niedostatku i dufność młodzieńcza onamiły serce samuraja, nie docenił przywiązania, które lekkomyślnie porzucił.
Ponowny związek nie dał mu wszakże szczęścia. Druga żona miała oschłe obejście, cierpki ton głosu i czerstwe serce samoluba. Wkrótce Baisu dla wielu powodów z żalem wspominał o dniach, spędzonych w Kioto.
Niebawem przekonał się, że wciąż jeszcze kocha swą pierwszą małżonkę i że miłuje ją o wiele więcej, niż obecną. Zrozumiał, że postąpił sobie z O-Tojo niewdzięcznie i niesprawiedliwie, że skrzywdził kochające serce. Żal zamienił się zwolna w wyrzuty sumienia, które gryzły mu nieustannie duszę. Wspomnienie porzuconej kobiety, jej mowy łagodnej, jej miłego uśmiechu, jej czarującego obejścia, jej niewyczerpanej cierpliwości — wciąż ścigały Baisu.
Niekiedy widywał ją we śnie, pracującą, jak w latach niedostatku, dzień i noc przy tkackim warsztacie, aby ulżyć wspólnej ich doli. A jeszcze częściej śniło mu się, że ona modli się, klęcząc w maluchnym pokoiku, gdzie ją porzucił, że ociera łzy rękawami wyliniałego, ubogiego kimono.
Nawet w godzinach urzędowania myśli jego krążyły dokoła niej i leciały ku niej. Starał się wyobrazić sobie, jak ona mieszka i co robi?
Coś mu w głębi szeptało, że ona nie wyszła powtórnie zamąż, i że, być może, przebaczyłaby mu, gdyby…
W cichości serca postanowił, że ją odszuka jeżeli okoliczności pozwolą mu wrócić do Kioto, że ją przebłaga, zabierze z sobą i uczyni wszystko, aby zagładzić swą winę…
Ale lata mijały.
Nareszcie termin służby upłynął i samuraj został zwolniony.
— Wrócę więc do niej!… Wrócę!… — powtarzał sobie radośnie po tysiąckroć razy.
— Jakże głupio i okrutnie postąpiłem, porzucając ją naówczas!
Obecna jego żona była bezdzietną; odesłał ją więc do rodziców, a sam pośpieszył do Kioto. Po przybyciu udał się niezwłocznie na poszukiwanie O-Tojo, nie zmieniwszy nawet odzieży podróżnej.
Kiedy stanął na ulicy, gdzie mieszkali przed rozstaniem się, zapadła już noc, późna noc dziesiątego dnia dziesiątego miesiąca roku. Miasto spało ciche, jak cmentarz. Księżyc jednak świecił jasno i samuraj z łatwością odnalazł znany mu dom.
Bardzo smutno wyglądał zapuszczony budynek z dachem, porosłym wysoką trawą, i podartym papierem w oknach. Samuraj zastukał do drzwi, ale nikt się nie odezwał. Naówczas, spostrzegłszy, że drzwi nie są zaparte ryglami, uchylił je i wszedł do wnętrza.
Pierwszy pokój był zupełnie pusty i nawet ogołocony z mat [1].
Zimny wiatr hulał po nim, wdzierając się przez liczne szpary w okiennicach, a światło księżyca przenikało przez otwory z sionki. Inne pokoje były również zapuszczone i nieużywalne…
Dom był widocznie niezamieszkany.
Mimo to samuraj postanowił dotrzeć do najdalszej jego części, do małego pokoiku, w którym niegdyś lubiła przebywać O-Tojo.
Z przejmującem wzruszeniem dostrzegł nagle światło, migające za przepierzeniem. Krzyknął radośnie i zajrzał przez uchylone drzwi.
Tak, istotnie: siedziała tam i szyła przy mdłem światełku andona[2]
Podniosła właśnie głowę i oczy jej spotkały się z gorejącem spojrzeniem Baisu. Powitała go rozbłysłym od szczęścia uśmiechem.
— Kiedy wróciłeś do Kioto? Jak odszukałeś do mnie drogę przez te ciemne wertepy?… — spytała cichym, załamującym się głosem.
Czas nie zmienił ją wcale. Wydawała mu się taką właśnie piękną, młodą i łagodną, jaką wyobrażał ją sobie w marzeniach. Podłużny owal bladej twarzy, długi nos prosty z drgającemi nozdrzami, małe usta karminowe, czarne, migdałowe, wilgotne oczy w oprawie ruchliwych rzęs, na policzkach i podbródku miłe w uśmiechu dołeczki…
Ale słodziej nadewszystko grał mu w uszach jej głos, nabrzmiały dźwiękami radosnego zdumienia.
Przysiadł naprzeciwko niej na podłodze w zwykłem miejscu koło hibaczi.
— Ukochana, nie uwierzysz, jakżem strasznie tęsknił do ciebie! Jakże głupi i zły byłem, porzucając cię naówczas!… Ale jakże gorzko, jakże przerażająco zostałem zato ukarany!… — zaczął cichym, zdławionym głosem.
Słuchała go uważnie, nie spuszczając z jego zbolałej twarzy oczów, płonących łagodnie i dobrotliwie, jak lampy przyćmione, podczas gdy na jej piersiach coraz żywiej falowało kimono, a na ustach walczyła zakwitająca rozkosz z byłemi smutkami.
— Niedobrze, że cierpiałeś przeze mnie. Nieraz czułam, że nie byłam dawniej dość wyrozumiałą i spokojną.
Wziął nieśmiało jej rękę i przycisnął do piersi.
— Wyrzucałem sobie przez całe te lata swoją winę i przemyśliwałem, jak zmienić, jak ją naprawić!… Ale wyrwać się nie mogłem z sideł, które rozstawiłem sam sobie…
— Nie ty sam, ale los nasz wspólny, ale nędza!… Musieliśmy się rozstać, czyż nie pamiętasz?… Głód silniejszy jest nad wszystko… Dobrze pamiętam jednak, jak, dzieląc się ze mną lichą strawą, zawsze zostawiałeś mi część lepszą i większą, a przecież mężczyźni silniej odczuwają głód!…
— Odszedłem od ciebie, ale przy tobie została ma dusza… Wszędzie szła za mną pustka i czczem wydawało mi się życie, gdyż nie było ciebie… Przebacz mi; wiem, żeś cierpiała i ty, zapewno stokroć więcej, lecz… przebacz mi!… Proszę cię, choć nie wiem, dlaczego miałabyś mi przebaczyć!? A jednak wciąż marzyłem o tej chwili, kiedy upokorzę się przed tobą, wyznam wszystko i usłyszę z ust twoich przebaczenie… Przebacz mi przez dobroć twoją, przebacz mi przez miłość naszą, pozwól mi zagładzić i naprawić to przewinienie, które cięży mi, jak góra ołowiu!…
— Nie mów tak! Słowa twoje bolą mię. Gdyby nawet wina, o której mówisz, istniała, gdybyś porzucił mię nie z musu, ale dla swawoli, to czyż obecny twój powrót nie zmazał jej całkowicie?… Nigdy nie marzyłam o tem, że wrócisz, że znów będziesz mi mówił tak słodkie rzeczy, że zobaczę cię choćby na chwilkę… Wydało mi się, że nas rozdarto na zawsze, że gruby, nieprzebyty mur rozdzielił nas…
— Na chwilkę!?… przerwał jej niecierpliwie. — Dlaczego mówisz, że na chwilkę? Powiedz raczej na przeciąg siedmiu żyć, na dziewięć wieków, ukochana!
Rozśmiał się radośnie i przysunął tak blisko, że mógł już ramię zarzucić poza nią.
— Nie przestawałam nigdy modlić się do bogów o twoje szczęście. I oto nagrodzili mię, albowiem twoje szczęście znowu stało się mojem!
— Jeżeli nie odepchniesz mię, najsłodsza, to wiedz, że przyszedłem, aby pozostać z tobą na zawsze, na zawsze… na zawsze… żadne moce nie rozłączą nas teraz!… Mam majątek, mam przyjaciół!… Jutro przywiozą tu moje rzeczy i moi słudzy będą ci służyć… O, my uczynimy ten przybytek przybytkiem szczęśliwym i pięknym… Odnowimy i ubarwimy go ślicznie i kwiaty zasadzimy dookoła… A dziś — dodał z pewnem zmieszaniem — przybyłem tak późno i nie zmieniłem swej podróżnej odzieży jedynie dlatego, że pragnąłem ciebie zobaczyć jak najprędzej i usłyszeć od ciebie swój wyrok!…
— Wyrok!? — szepnęła ze smutnym uśmiechem. — Nie my wydajemy wyroki!
Pochyliła piękną głowę na jego ramię i, podczas gdy on głaskał łagodnie jej delikatną, jak płatek lotosu, szyję, opowiadała cicho o tem, co stało się w Kioto po jego wyjeździe.
— O sobie opowiedz mi, ukochana, o sobie!… Gdzie mieszkałaś?… Czy i ty tęskniłaś?…
— Mieszkałam tutaj!… Czy warto, miły, mówić o stosunkach, których już niema, o troskach, które się nie powtórzą?… Opowiem ci lepiej historję rodziny Takakury Dajnagona, przecie ich znałeś!?…
— Owszem, znałem ich… Więc widywałaś się z nimi?… Pamiętali o tobie? Będę ich przyjacielem na wieki!
— Sprawa ta była bardzo głośna w Kioto…
Gawędzili do późnej nocy. O-Tojo mówiła o wszystkiem, prócz własnych smutków i przebytej nędzy. A gdy nadszedł czas, zaprowadziła męża do południowego, bardziej zacisznego pokoiku, który niegdyś był ich sypialnią.
— Nie masz nikogo do pomocy? — spytał, gdy zaczęła własnoręcznie słać pościel.
— Nie mam! — odpowiedziała z wesołym śmiechem. — Nie najmowałam służącej, gdyż sama łatwo dawałam sobie radę… Wiesz, że mam silne ręce!
— Jutro będziesz miała dużo sług! — upewniał ją. — Dobrych, zręcznych sług, których będziesz jedyną panią! Wszystko będzie, jak zechcesz!…
Czekał ze drżeniem na chwilę, kiedy przytuli ją do siebie i poczuje ją całą przy sobie, jak dawniej…
Spać im się nie chciało — nie mogli; serca mieli tak pełne, dusze tak wzburzone… Leżeli splątani w objęciach i mówili cichutko, szeptali o swej miłości, swem szczęściu odzyskanem, o przeszłości, teraźniejszości, przyszłości…
Minęła „godzina byka“ minęła „godzina tygrysa“…[3]
Baisu wydało się, że żona mu blednieje w objęciach, staje się coraz smutniejsza, że głos jej cichnie i jak gdyby oddala się.
— Śpij, ukochana, jesteś znużona!… Zamknij oczy, a ja będę patrzał na ciebie! — nastawał.
— O, nie, nie!… Mów dalej… Mów, mów… — błagała. — Niech wciąż cię słyszę!
Mówił więc, wpatrując się z miłością w mglące się coraz bardziej rysy. Różowy świt zaczął przesiąkać przez otwory w oknach i roztapiać bursztynowy zmrok uchodzącej nocy.
Samuraj odsunął się od zasypiającej żony i zamknął niechętnie powieki.
Usnął.
Gdy ocknął się, blask dnia wdzierał się wszystkiemi szparami okiennic. Ze zdziwieniem spostrzegł, że leży na zgniłych deskach podłogi.
— Co to znaczy?… Czyżby to, co w nocy zaszło, było snem tylko!? Ależ nie — ona tu śpi!..
Nachylił się, przyjrzał i wtył cofnął z okropnym okrzykiem: śpiąca nie miała twarzy.
Leżało przed nim jeno ciało kobiety, zawinięte w całun śmiertelny, ciało do tego stopnia wychudłe, że zeń nic nie zostało prócz kości, powleczonych ciemną skórą, i długiego ciemnego warkocza…

Drżący samuraj stał zmartwiały w promieniach porannego słońca, obojętnie oświetlającego wnętrze pokoju. Lodowate przerażenie zwolna zamieniało się w jego sercu w rozpacz bezdenną, bezbrzeżną, a tak bolesną, iż uchodząc przed nią, chwytał się cienia nadziei.
Wybiegł na ulicę i zaczepił pierwszego przechodnia.
— Panie, czcigodny panie, czy to ulica „Naka naori“?
— A czy nie wie pan, gdzie tu dom samuraja Hanaki Baisu?
— Aha, jest taki dom, ale stoi pusty. Tam już oddawna nikt nie mieszka. Należał do żony samuraja, który opuścił miasto wiele lat temu, rozwiódłszy się z tą kobietą, aby zaślubić inną.
Smutna to historja! Opuszczona z tęsknoty zachorowała. Nie miała w Kioto ani krewnych, ani znajomych, wogóle nikogo, ktoby mógł się o nią zatroszczyć. Zdaje się, umarła samotna tegoż roku… dziesiątego dnia, dziesiątego miesiąca, jeśli się nie mylę…
Samuraj rozśmiał się tak strasznym śmiechem, że przechodzeń pośpieszył uchylić kapelusza i oddalił się, nie oglądając za siebie…









  1. Grube jak materace maty — „tatami“ zastępują w mieszkalnych pokojach japońskich podłogę.
  2. Andon — starodawna wisząca lampa japońska, z czworokątną papierową obsloną, naciągniętą na drewnianych ramkach.
  3. Dobę dzielili Japończycy dawniej na 12 okresów, noszących nazwy różnych zwierząt; od 12 do 2 była godzina „świni“; godzina „byka“ od 2 do 4 w nocy była godziną duchów, od 4 do 6 była godzina „tygrysa“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.