Pokwitowanie o północy/Część pierwsza/XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Pokwitowanie o północy
Podtytuł Powieść
Wydawca Noskowski
Data wyd. 1886
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La quittance de minuit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.
Wrażenia Fenelii Daws.

Dzień ten miał stanowić epokę w życiu Fenelii Daws. Wiele to ona notatek zbierze w tak krótkim czasie. Wiele głębokich myśli rzuci na papier. Wiele drogocennych kartek dołączy do swego albumu!
Niestety musiała karnetowi powierzać wszystkie swoje wrażenia z podróży! Frania nie była zdolną ją zrozumieć, przepaść istniała między niemi. Pani Daws musiała przyjść do tego przekonania, iż w głębi pospolitego serca młodej dziewczyny nie było i iskierki poezyi. Frania, czyżby kto uwierzył? nie czytała ani jednego wiersza Maryi Reginy Roche, albo panny Porter, lub tuzina innych mglistych poetów, którymi rozkoszowała się jej ciotka!
Na wszystko zapatrywała się swoim zdrowym rozsądkiem, o ludziach umiała wydawać sąd dokładny, delikatny, ale trzeźwy. Mówiła poprostu i nigdy eteryczne wyrażenia nie postały w jej mowie. Czyż podobna by Fenella miała taką siostrzenicę?
A ta istota bez poezyi miała lat ośmnaście, twarz śliczną, piękne włosy i oczy łagodne jak pogodne niebo!
Ślepy losie! czemuż te wszystkie skarby nie dostały się Fenelii Daws, któraby je tak zużytkować umiała?
I musiała milczeć przy tej pospolitej dziewczynie, która czuła poprostu jak wszyscy, a nie umiała wyrażać swych myśli w ujmujących zwrotach. Gdy czasami Frania ożywiała się na widok cudów przyrody, tak hojną ręką rozsianych przez Opatrzność na biednych wybrzeżach Connaught, gdy jej niebieskie oczy były zadumane, natchnione czoło zdawało się błyszczeć pod złotym dyademem blond włosów, Fenella zaczynała mieć nadzieję i dla rozgrzania tego budzącego się zapału, zabierała głos i deklamowała jaką wyuczoną na pamięć poezyę.
Lecz rzecz dziwna! Za pierwszem słowem Frania stygła; spuszczała swe wielkie oczy, ponura chmura zasłaniała jej czoło. Można było sądzić, iż się poprostu nudzi. Fenella ruszała spiczastemi ramionami, przeszywała siostrzenicę pogardliwym wzrokiem i zwracała bezbarwną źrenicę na piękny krajobraz, który usiłowała podziwiać.
Ach! gdyby Frania nie była córką ś. p. Edmunda Roberts, członka parlamentu i chluby rodziny Daws, gdyby Frania nie była wychowaną na pensyi pani Belton, z młodemi panienkami należącemi do najarystokratyczniejszych rodzin, prawdopodobnie Fenella nie znosiłaby nawet jej towarzystwa.
Ale panna Roberts miała takie stosunki i jak to przyjemnie jest módz od czasu do czasu wspomnieć w toku rozmowy, o ś. p. Edmundzie!
Czasami, dzięki pannie Roberts, piękne, herbami ozdobione ekwipaże, zatrzymywały się przed bramą Jozuego Daws, baronowe i hrabiny przychodziły do mieszczańskiego salonu Fenelii. Raz nawet milordowa Montrath usiadła na żółtej kanapie pani Daws.
Milordowa Montrah! Georgiana Montrath, która była koleżanką z pensyi i przyjaciółką Frani.
Dla takiej kompensaty warto było wiele znosić!
Obyczaje kraju, który zwiedzała, Fenella starannie już przestudyowała; mąż jej, z powołania musiał wszystko widzieć, a prowadził ją z sobą wszędzie. Była tedy na uroczystości Św. Patryka, widziała tańce, gonitwy, zapasy siłaczy, wróżki i czarowników, niezliczoną ilość żebraków, trzask pałek a nawet i morderczy zamach, gdyż właśnie podczas zabawy próbowano odebrać życie majorowi Percy-Mortimer.
Major zrobił na niej wrażenie bohatera romansu i często o nim myślała. Marzenia jej zaczynały wtedy przybierać nieznośnie eteryczną postać i biedna Frania musiała się nasłuchać tyrad bez końca.
Ale w tej chwili nie słuchała ich bynajmniej. Ona także z tej uroczystości wyniosła wspomnienie usposabiające ją do marzenia i gdy była samą, albo gdy bezsensowne słowa ciotki brzęczały jej koło uszów, myśl młodej dziewczyny powracała do tego dzikiego krajobrazu, wśród którego ujrzała jednego człowieka wstrzymującego lud rozwścieczony, jednego człowieka, młodzieńca, równie pięknego jak śmiałego i którego dumna twarz żyła we wspomnieniu Frani, widziała jego wyniosłe a zarazem łagodne spojrzenie, wyniosłe czoło i słyszała głos jego grzmiący i rażący jak grom.
Wiedziała jego nazwisko; gdyż, gdy go ze wszech stron napadnięto, liczne głosy wołały: Morris Mac-Diarmid!
Frania nie wierzyła w miłość. Waryactwa ciotki działały na nią jak energiczny antydot i czuła odrazę do wszystkiego co tylko nosiło romansową cechę. Serce jej było jak i twarz, łagodne i poważne. Szczerze też była przekonaną, ze sprawom sercowym wypada nadawać takie same znaczenie jak i wszystkim innym, o których prawiła jej ciotka i zaliczała miłość do chimerycznych mrzonek.
Fenella Daws, jak wszystkie kobiety lubiące napełniać olbrzymie foliały zbiorem swych myśli, miała pretensyę do samowładnego dzierżenia berła w małżeńskiem pożyciu. Surowy Jozue Daws radby był też być panem w domu; lecz Fenella powoli potrafiła opanować wolę mężowską. Podintendent policyi, po długiej, nie bez chwały obronie, uległ znużony i słuchał żony we wszystkiem, zachowując jednak na zewnątrz wszystkie pozory wyższości.
Fenella powiedziała mu, iż pragnie być obecną przy badaniu starego Płatnika o północy.
Sprzeciwiało się to wszelkim przepisom, jednak małżonek zgodził się jak zwykle.
Sędzia Mac-Foot, chociaż napisał rozprawę: O widzeniach na jawie i abstrakcyi ciała, umiał być jednak uprzejmym dla dam; zaprosił je do sali badań, a nawet przyspieszył, by im dogodzić, godzinę posiedzenia. Gdy takowa nadeszła, Jozue Daws podał rękę żonie i udali się do więzienia, w chwili gdy się miasto ze snu budziło.
Mac-Foot umieścił je w rogu sali i udał się na swój sędziowski fotel, wyczerpawszy pierwej cały zapas komplementów, jak i we wyjątkowych okolicznościach używał w rozmowie z osobami płci pięknej. Posiedzenie rozpoczęło się.
— I cóż Milesie, mój poczciwcze, — rzekł sędzia z udaną słodyczą, — czy masz co nowego do zeznania przed sądem?
— Panie Mac-Foote, — odrzekł starzec, — powiedziałem prawdę, czystą prawdę. A cóż po za prawdą być może prócz kłamstwa?
Jozue Daws zaczął znacząco kiwać głową, MacFoot mocno odchrząknął, Był to sobie prosty człeczyna ten irlandzki sędzia, blagier, obznajmiony z rutyną swego fachu, ale nie grzeszący zbytkiem sprytu. Wyglądał jak prostak pod swoją białą peruką.
Zwracał się często do poważnego Jozuego Daws, korzystając z każdej sposobności dla zaskarbienia sobie jego względów.
— Czy uważasz pan, szanowny panie Daws, jak ten człowiek jest uparty, — rzekł pan sędzia. — Już trzydziesty raz może go badam, a wciąż to samo powtarza!
— Rzeczywiście panie ac-Foot, — odrzekł Daws z głębokiem przekonaniem.
— Czy nie jesteś pan zdania, wielce szanowny kolego, iż trzeba tu postępować zręcznie i łagodnie zarazem?
Podintendent policyi schylił głowę potakująco. Fenella zanotowała w swym karnecie.
„Chytre postępowanie sądownictwa w Irlandyi.”
Mac-Foot mówił dalej zwracając się do oskarżonego:
— No Milesie, proszę cię mój staruszku, bądź szczerym! Jesteś tu wśród przyjaciół, którzy by radzi módz dowieść twej niewinności.
Poczciwy Mikołaj otarł sobie oczy.
— Ten człowiek Franiu, — rzekła Fenella, wskazując ręką klucznika, — jest fałszywym hypokrytą. Wolę już szczerą srogość tego drugiego dozorcy, zdaje mi się... przynajmniej u niego pozory nie mylą.
Frania nie usiłowała nawet ukryć swego wzruszenia. Gdyby Fenella nie była tak zajętą swym karnetem, mogłaby zauważyć, iż piękne oczy siostrzenicy spoglądają na młodego Mac-Diarmida z dziwnem współczuciem. Ale Fenella nie miała czasu się tem troszczyć, karnet jej musiał przecie być zapełnionym notatkami.
Dwa razy w życiu nie przyjeżdża się do Irlandyi.
Miles spojrzał tylko na sędziego poważnym, surowym wzrokiem. Na jego słodziutką apostrofę, odpowiedział pogardliwem milczeniem.
— Widzisz szanowny kolego, — rzekł Mac-Foot, — jest on upartym jak muł! Ale chciałem panu powiedzie panie Daws, iż mojem zdaniem, hotel pod „Królem Makolmem”, nie jest właściwem mieszkaniem dla takiego jak pan dygnitarza.
— Pomówimy o tem później, panie Mac-Foote, — odrzekł pan podintendent policyi protekcyjnym tonem; — teraz badajmy więźnia.
Mac-Foote uśmiechnął się i mrugnął znacząco oczami.
— Masz słuszność szanowny kolego, dziękuję ci za uwagę. Stary Milesie, wiesz że jesteś oskarżony, iż w nocy, gdy zamordowano Lukassa Neale, byłeś w tłumie morderców ukryty pod burnusem Molly-Maguire.
— To fałsz, — odpowiedział starzec.
— Słyszano tej nocy nazwisko Mac-Diarmid wymówione wśród bagnisk.
— Moi synowie i ja spaliśmy spokojnie w folwarku Mamturhs.
— Czy masz świadków dla potwierdzenia twych słów?
— Mała Peggy, parobek Joyce i szlachetna Ellen, mogą to stwierdzić przysięgą.
Sędzia ruszył ramionami.
— Sługa, — mruknął, — parobek i krewna... panie pisarzu, proszę zapisać, iż nie ma świadków.
Obydwaj Mac-Diarmidowie nie ruszyli się nawet. Pozostali spokojni i pełni godności, ojciec wsparty na ramieniu syna.
— Ależ to nikczemne kłamstwo, — szepnęła Frania, na twarzy której, tak zawsze spokojnej, malowało się niezwykłe oburzenie.
— Ciszej moja panno, — odezwała się Fenella. — Czyż nie wiesz, że procedura sądów zmienia się stosownie do kraju. A ten sędzia bardzo mi się podoba.
— Szanowny kolego, — rzekł Mac-Foote, — czy nie chciałbyś sam zadać kilku pytań oskarżonemu.
— Nie mam do tego prawa panie Mac-Foote, — odpowiedział Daws, — ale chciej mu powiedzieć, w jakie położenie stawiają go nowe zeznania świadków, których odnaleźliśmy.
Żaden muskuł nie zadrżał na twarzy Milesa; ale Morris widocznie pobladł.
Frania, która miała weń utkwione oczy, uczuła w sercu trwogę i łzy stanęły jej w oczach.
Mac-Foote przez chwilę namyślał się.
— Muszę ci oświadczyć Milesie Mac-Diarmid, — rzekł wreszcie z pewną uroczystością, — iż położenie twoje bardzo się zmieniło. Dotąd sąd był tylko moralnie przekonany o twojej winie, ale dowodów brakło i nasz sprawiedliwy trybunał, musiałby się ostatecznie uwolnić. Teraz jednak pozyskaliśmy te dowody, których nam brakowało.
Mac-Foote zatrzymał się by zobaczyć, jakie wrażenie wywarły jego słowa. Ale Miles pozostał niewzruszony jak skała. Swoim łagodnym i dumnym zarazem wzrokiem patrzał sędziemu prosto w oczy. Nad jego wiekiem zoranem czole, jaśniała aureola rezygnacyi.
Morris, pozornie przynajmniej, był teraz równie spokojnym jak ojciec.
— Badaj pan dalej, panie Mac-Foote, — rzek podintendent policyi.
— Szczególniejszy ten człowiek, niczego się nie lęka! — mruknął sędzia. Słyszałeś com powiedział, Milesie Mac-Diarmid? — rzekł głośno, — posiadamy dowody. A dostarczyli ich nam, słyszysz mnie? trzej świadkowie, którzy widzieli, iż niosłeś kaganiec od ruin opactwa Glanmore aż do folwarku nieszczęśliwego Łukasza Neale.
Morris konwulsyjnym ruchem, ścisnął pięści.
— To nikczemne! — szepnął.
A w głębi serca Frania powtórzyła: To nikczemne!
Ona już była przekonaną. Niewinność tego starca, którego nie znała, wydawała jej się oczywistą. Przysięgłaby za niego z najczystszem sumieniem, przysięgłaby choćby na zbawienie swoje.
Starzec zwrócił się do syna i poważnym gestem kazał mu milczeć.
— Mości Allanie, — rzekł Mac-Foote, — stań no proszę obok tego młodzieńca i jak tylko się odezwie, wyrzuć go za drzwi.
— Wielmożny sędzia ma słuszność, — mruknął Mikołaj wedle zwyczaju.
Allan strasznie zaklął i stanął z groźną miną przy Morrisie.
— I cóż ty na to starcze? — rzekł Mac-Foote tryumfującym głosem. — Trzech świadków! nie potrzeba tylu, by cię zaprowadzić na szubienicę.
— Ciało moje należy do was, — odpowiedział Miles, — ale dusza tylko do Boga. Dosyć już długo żyję, by potrafić umrzeć.
— Jakże to dramatyczne! — szepnęła Fenella Daws. — Na honor Franiu, ten prostak znakomicie to powiedział. Gdyby wzrok był tylko bardziej ponury i głos więcej rozdzierający, zrobiłby w teatrze DruryLane ogromne wrażenie.
Frania trzymała rękę na sercu, wzruszenie dusiło ją.
— To tylko frazesa starcze! — krzyknął sędzia. — Zobaczymy co powiesz na publicznem posiedzeniu. W Piśmie Świętem powiedzianem jest: „Pozbądźcie się grzechu pychy” i litość prawdziwie bierze widzieć człowieka stojącego już nad grobem, tak uparcie trwającego w błędzie.
— Sędzio Mac-Foote, — rzekł Miles Mac-Diarmid cichym głosem, — wiesz przecie dobrze, iż jestem niewinnym.
Sędzia widocznie się zmięszał. Zaczął się oglądać na prawo i na lewo, dopiero spotkawszy obojętny wzrok Jozuego Daws, nabrał otuchy.
— I to także efektowny epizod, — rzekła Fenella.
— Tyś niewinny! — mówił sędzia udając oburzenie, by ukryć swoje pomięszanie. — Znieważasz sąd Milesie Mac-Diarmid!
— Jestem biednym starcem, sędzio Mac-Foote, wybacz mi, jeżelim cię obraził.... Ale starego Milesa znają już od lat sześćdziesięciu między jeziorami i morzem. Wiedzą wszyscy co on myśli o Molly-Maguire i o innych sprzysiężonych tego rodzaju. Ludzie wiedzą to, a jeżeli tu mego zdania nie powtarzam, to dla tego sędzio, iż ty jesteś protestantem, a w moich oczach ci nieszczęśliwi są tylko zbłąkanymi braćmi. Ale zapytaj pierwszych lepszych stu przechodniów, których spotkasz na ulicy wyszedłszy ztąd, zapytaj ich: czy stary Miles niósł kaganiec, odpowiedzą ci wszyscy, rozumiesz mnie sędzio, wszyscy.... Stary Miles wolałby umrzeć, niż być nieposłusznym swemu ojcu O’Conellowi!
Obydwaj Anglicy skrzywili się usłyszawszy nazwisko oswobodziciela.
— To nie ma nic do rzeczy, starcze, — odpowiedział Mac-Foote, — badanie pierwszych lepszych przechodniów na ulicy, sprzeciwiało by się wszelkim zasadom. Sąd ma świadków, którzy przysięgli na krucyfiks.
— Są oni tacy biedni! — przerwał Miles Mac-Diarmid głosem, w którym nie czuć było gniewu. Tyle cierpią oni i ich dzieci. Sędzio! w kraju, gdzie głód panuje, nie trudno jest kupić świadków. Nie mam żalu do trzech Irlandczyków, którzy krzywoprzysięgli wobec krucyfiksu. W Imię Boga, który przyjmie moją duszę, przebaczam im! I tobie też przebaczam sędzio, który uczysz drugich kłamstwa... przebaczam ci jako jedynemu winowajcy... i proszę Boga by się ulitował nad twoją duszą w godzinie śmierci.
Twarz sędziego Mac-Foote z zieleniała pod białą peruką. Nawet Jozue Daws zbladł, gdyż apostrofa starca do niego zwłaszcza odnosić się mogła.
Frania wstała, oko jej błyszczało zapałem. Fenella zaś, nie zdolna odczuć prawdziwego wzruszenia, pisała w swych notatkach: „Bezczelna zuchwałość zbrodniarzy w Irlandyi”.
W sali zapanowało głuche milczenie. Tylko słychać było zgrzyt pióra pisarza zapisującego skwapliwie pytania i odpowiedzi. Morris ściskał ojca w objęciach ze łzami dumy i nadziei.
Daws szepnął sędziemu kilka słów na ucho, ten dał znak dozorcy.
Allan schwycił starego Milesa za kołnierz. Morris podniósł rękę i dozorca ujęty za ramię, padł na kolana.
— Wydobądź twój nóż dozorco! — krzyknął Daws pieniąc się ze złości. On stawił ci opór, prawo pozwala ci się bronić!
Morris stał zasłaniając ojca, z rękami skrzyżowanemi na piersi. Dozorca usłuchał. Zerwał się na nogi i krzyknąwszy ze wściekłością, wydobył nóż z pochwy....
— Franiu! panno Fanny! — krzyknęli jednocześnie Jozue Daws i Fenella, — co robisz? co robisz!?
Młoda dziewczyna, idąc za pierwszym popędem serca, rzuciła się pomiędzy Morrisa i dozorcę. Nóż tegoż zadrasnął zlekka jej szyję i krople krwi padały jej na suknię. Morris zdziwiony, schwycił ją padającą w swoje objęcia.
Wzrok ich skrzyżował się. Spojrzenie młodej dziewczyny wyrażało poświęcenie, jakiego tylko kochająca kobieta jest zdolną. Morris widział ją dopiero po raz drugi.
— Dzięki ci pani, — wyszeptał...
Usta Frani uśmiechnęły się.
— On jest niewinnym, — rzekła z cicha, — wiem o tem, czuję to! Chcę dopomódz panu by go ocalić!
Daws, zeszedłszy z estrady, przybył wydobyć siostrzenicę z objęć Morrisa i chustką obwiązał lekką ranę młodej dziewczyny.
— Odprowadzić więźnia! — rzekł Mac-Foote, cały drżący.
Obydwaj Mac-Diarmidowie wyszli wraz z dozorcą i z klucznikiem.
— Morrisie! mój chłopcze, — r ekł Allan, — niech mnie dyabli porwą, jeżelibym cię nie zabił, gdyby nie ta ładna panienka, która cię zasłoniła. Piękna dziewczyna, nie ma co mówić! Tak jest, byłbym ci wpakował mój nóż w piersi.
— Tak jest, pan Allan byłby to zrobił, — szepął Mikołaj.
— Ale nie gniewam się na ciebie Morrisie, gdyż bądź co bądź, syn ma prawo ujmować się za ojcem.... Stawiłeś jednak opór władzy... wynoś się, wierzaj mi, zanim mi dadzą rozkaz zatrzymania cię pod kluczem.
Dozorca Allan, poczciwina, mówiąc to, wyglądał jak okrutna hiena.
Miles podziękował mu wzrokiem.
— Rozłączmy się moje dziecko, — rzekł, przyciskając go do piersi.
Syn i ojciec długo pozostali uściśnięci; poczem Morris wyrwawszy się z objęć starego, poszedł szybkim krokiem ku bramie więziennej. Przechodząc przez podwórze przyległe do sali badań, usłyszał swe nazwisko wymówione ponad swoją głową. Podniósł oczy i ujrzał twarz Frani wychylającą się z jednego z okien pierwszego piętra.
Młoda dziewczyna miała uśmiech na ustach, ale łzy w oczach:
— Ocalemy go! — szepnęła z cicha.
Morris chciał podziękować, ale Frania zniknęła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.