<<< Dane tekstu >>>
Autor Eleanor H. Porter
Tytuł Pollyanna
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. ok. 1932
Druk Zakł. Graf. i Wyd. B. Matuszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Juszkiewicz
Tytuł orygin. Pollyanna
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ I.
Panna Polly.

Pewnego czerwcowego dnia panna Polly weszła pośpiesznie do kuchni. Zazwyczaj panna Polly nie miała ruchów pośpiesznych i była zawsze bardzo spokojna — dziś jednak zdradzała pewien pośpiech. Nansy, zmywająca w tej chwili naczynia, spojrzała na nią nieco ze zdziwieniem. Chociaż Nansy służyła u panny Polly dopiero od dwóch miesięcy, zdążyła jednak zauważyć, że pani jej nie okazywała nigdy zbytniego pośpiechu.
— Nansy!
— Słucham panią — odpowiedziała wesoło Nansy, wycierając półmisek.
— Nansy! — głos panny Polly stał się surowy — gdy mówię, proszę przerwać robotę i słuchać!
Nansy zarumieniła się.
— Dobrze, proszę pani, rozumiem! — odrzekła, jąkając się i kładąc pośpiesznie półmisek i ścierkę — tylko, że panienka sama kazała, aby naczynia były jak najprędzej umyte.
Panna Polly zmarszczyła brwi.
— Dosyć, Nansy! Nie żądam wyjaśnień, lecz tylko uwagi.
— Słucham panią — westchnęła Nansy, zapytując siebie w myślach, czy też kiedy potrafi dogodzić swej pani.
Nansy dotychczas nigdy nie służyła, lecz położenie chorej matki, która nagle owdowiała i pozostała z trojgiem dzieci, młodszych od Nansy, zmusiło starszą córkę szukać jakiegoś zajęcia, aby dopomóc matce — i Nansy była bardzo zadowolona, gdy się dostała do kuchni dużego domu, stojącego na wzgórzu. Nansy mieszkała w wiosce, oddalonej o jakieś pięć kilometrów i słyszała o pannie Polly Harrington, właścicielce starego dworu Harringtonów, jako o najbogatszej osobie w okolicy. Podczas swego dwumiesięcznego pobytu poznała pannę Polly, jako gospodynię surową, o zimnym i sztywnym wyrazie twarzy, która marszczyła brwi gdy upuszczono na podłogę nóż, lub zbyt głośno stuknięto drzwiami, lecz która nie uśmiechała się nigdy, nawet gdy nóż i drzwi pozostawały w spokoju.
— Nansy — mówiła panna Polly — po ukończeniu kuchennej roboty proszę sprzątnąć pokoik na poddaszu, wstawić tam rozkładane łóżko i, naturalnie, powynosić na strych wszystkie kufry, ponieważ wkrótce przyjedzie moja jedenastoletnia siostrzenica, Pollyanna Whittier, i zamieszka w tym pokoiku.
— Czyżby naprawdę, proszę panienki, miała tu zamieszkać mała dziewczynka? — zawołała Nansy, która przypomniała sobie swe życie na wsi, i atmosferę radości i wesela, rozsiewaną dokoła przez jej małe siostrzyczki. — Boże, jak to będzie cudnie!
— Cudnie? To nie jest odpowiednie w tym wypadku określenie — odrzekła sucho panna Polly. — Robię to dlatego, że jestem człowiekiem dobrym i zdaje mi się, że znam swe obowiązki!
Nansy zarumieniła się powtórnie.
— Bezwątpienia, proszę panienki! Myślałam tylko, że mała dziewczynka panienkę rozweseli!
— Dziękuję — odparła szorstko panna Polly.
— Narazie nie widzę natychmiastowej tego potrzeby.
— Ale przecie panience przyjemnie będzie mieć przy sobie córeczkę jej siostry — powiedziała znów Nansy, która za wszelką cenę chciała dobrze usposobić pannę Polly do samotnej dziewczynki.
— Jeśli siostra moja była na tyle nieostrożna, że wyszła zamąż i pozostawiła potem sierotę, to nie znaczy, że wychowanie jej winno mi sprawiać przyjemność. Jest to tylko mym obowiązkiem, jak ci to już przed chwilą powiedziałam. Proszę tylko starannie sprzątnąć pokój — dodała, opuszczając kuchnię.
Wróciwszy do swego pokoju, panna Polly wzięła z biurka list, który otrzymała przed kilkoma dniami z małego miasteczka, leżącego daleko na zachodzie.

List ten, adresowany do panny Polly Harrington w Beldingsville, brzmiał jak następuje:
Szanowna Pani!

Z przykrością donoszę, że dwa tygodnie temu zmarł wielebny Jan Whittier, osieracając jedenastoletnią córeczkę. Nie zostało po nim nic, oprócz kilku książek, gdyż, jak pewnie Pani wiadomo, był pastorem przy kościołku w niewielkiej mieścinie i nie miał żadnych dochodów.
Był on mężem siostry Szanownej Pani, lecz, o ile wiem, rodziny nie komunikowały się z sobą. Mimo to pastor wyrażał za życia nadzieję, że Pani, w razie jego śmierci, zgodziłaby się zaopiekować dziewczynką i dlatego zwracam się teraz do Pani.
Dziewczynka może wyjechać w każdej chwili i jeśli otrzymamy przychylną odpowiedź, państwo Gray, którzy wyjeżdżają do Bostonu, zabiorą ją z sobą, a w Bostonie wsadzą do pociągu, odchodzącego bezpośrednio do Beldingsville. Naturalnie Szanowna Pani zostanie powiadomiona o dniu i godzinie przybycia Pollyanny.
W oczekiwaniu odpowiedzi, łączę wyrazy szacunku.

Jeremjasz White.

Panna Polly włożyła list zpowrotem do koperty. Wczoraj odpowiedziała, że weźmie dziewczynkę do siebie. Spodziewała się spełnić swój obowiązek, nawet gdyby to pociągnęło za sobą pewne nieprzyjemności.
Obecnie, siedząc w wygodnym fotelu, wspominała swą siostrę, Eugenję, matkę Pollyanny, gdy ta, jako dwudziestoletnia panna, wyszła wbrew woli rodziców zamąż za młodego pastora. Starał się o nią również pewien bogaty pan — i uzyskał względy rodziny, ale nie Eugenji. Bogaty pan był już niemłody i siał pieniędzmi, pastor zaś posiadał młodą, pełną ideałów duszę i kochające serce. Eugenja wybrała to ostatnie i zaraz po ślubie wyjechała z nim, jako żona misjonarza.
Wtedy nastąpiło rozluźnienie stosunków w rodzinie.
Panna Polly pamiętała to dobrze, chociaż miała wtedy zaledwie piętnaście lat.
Początkowo Eugenja pisywała od czasu do czasu kilka słów. Swoją ostatnią córeczkę nazwała Pollyanną, zbiorowem imieniem dwóch sióstr — Polly i Anny, która już nie żyła.
Wzmiankowała o tem w swym ostatnim liście.
W kilka lat później z paru zbolałych słów pastora dowiedziano się o jej śmierci.
Panna Polly, patrząc teraz przez okno na szeroką, leżącą u stóp wzgórza, dolinę, przebiegała myślą cały ten czas. Obecnie miała lat czterdzieści i była sama na świecie. Cała rodzina wymarła i ona była jedyną właścicielką pozostawionego przez ojca majątku.
Namawiano ją, by przyjęła do siebie jakąś towarzyszkę, by nie żyła tak w samotności, lecz panna Polly odrzuciła wszystkie propozycje i pozostała sama.
A teraz...
Czuła, że obecnie tryb jej życia ulegnie zmianie, ale to, co robiła, było jej obowiązkiem!
Myślała o tem ze zmarszczonem czołem i zaciśniętemi wargami.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eleanor H. Porter i tłumacza: Władysław Juszkiewicz.