Pollyanna/Rozdział XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pollyanna |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | ok. 1932 |
Druk | Zakł. Graf. i Wyd. B. Matuszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Juszkiewicz |
Tytuł orygin. | Pollyanna |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mniej więcej po upływie tygodnia przybył z New-Yorku specjalista, Mead. Był to wysoki mężczyzna o szerokich ramionach i dużych, błękitnych, łagodnie uśmiechających się, oczach. Pollyanna od pierwszego spojrzenia poczuła do niego sympatję.
— Pan jest bardzo podobny do mojego doktora — zauważyła na wstępie.
— Do twojego doktora, dziecino?
I pan Mead spojrzał ze zdziwieniem na doktora Warren’a, który był niskiego wzrostu i miał małe czarne oczy i brodę.
— Ach, to nie jest mój doktór — uśmiechnęła się Pollyanna, zgadując jego zdziwienie. — Doktór Warren jest lekarzem cioci Polly, moim zaś jest doktór Chilton.
— Hm... — mruknął doktór Mead, patrząc na pannę Polly, która zaczerwieniła się i odwróciła pośpiesznie.
Pollyanna zamilkła na chwilę, a potem z właściwą jej szczerością mówiła dalej:
— Wie pan, ja tak pragnęłam widzieć doktora Chilton’a, ale ciocia Polly sprowadziła pana! Mówiła mi, że pan zna się lepiej od niego na złamanych nóżkach! Zresztą, jeśli tak jest rzeczywiście, będę bardzo zadowolona, gdy mnie pan wyleczy!
Twarz doktora przybrała dziwny, niezrozumiały dla Pollyanny wyraz.
— Zobaczymy, zobaczymy, dziecinko — odparł łagodnie, odwracając się do doktora Warren‘a, który w tej chwili zbliżył się do niego.
To, co się stało potem, było, jak zapewniali wszyscy, winą kotki. Drzwi do pokoju Pollyanny były przymknięte i gdyby Fluffi, rozsuwając je łapką i pyszczkiem, nie powiększyła otworu, Pollyanna nie usłyszałaby rozpaczliwego okrzyku ciotki.
W sąsiednim pokoju obaj doktorzy, panna Polly i pielęgniarka rozmawiali szeptem.
Tymczasem koteczka wskoczyła na łóżko Pollyanny z radosnem „miau“, gdy wtem z przyległego pokoju dał się słyszeć wyraźnie rozpaczliwy głos panny Polly:
— Ach nie, doktorze, to niemożliwe. Przecież pan nie chce powiedzieć, że ona nigdy już nie będzie mogła chodzić!
Wtedy nastąpiło ogólne zamieszanie: z pokoju Pollyanny rozległo się przeraźliwe wołanie:
— Ciociu Polly... ciociu Polly!!!
Następnie panna Polly, zobaczywszy niedomknięte drzwi i zrozumiawszy, że słowa jej doszły do uszu Pollyanny, wydała głuchy jęk i po raz pierwszy w życiu zemdlała.
Pielęgniarka, dygocąca z przerażenia, ze stłumionym okrzykiem: „Boże, ona słyszała!“ rzuciła się do pokoju Pollyanny, obaj doktorzy zaś pozostali na miejscu, przyczem doktór Mead trzymał omdlałą pannę Polly, a doktór Warren stał bezradnie przy nim.
Dopiero powtórny okrzyk Pollyanny wrócił im przytomność i zmusił do zajęcia się cuceniem panny Polly.
Pielęgniarka zastała na łóżku szarą koteczkę, która daremnie starała się zwrócić na siebie uwagę biednej dziewczynki o bladej twarzyczce i prawie błędnym wzroku.
— Ach, pani, ja muszę widzieć ciocię... potrzebuję jej natychmiast.. błagam panią! — mówiła drżącym, przerywanym głosem.
— Ciocia nie może przyjść w tej chwili, kochanie. Przyjdzie trochę później. Ale co się stało? Może mogłabym ją zastąpić?
Pollyanna potrząsnęła przecząco główką.
— Muszę wiedzieć, co ciocia powiedziała przed chwilą! Czy pani słyszała? Ona przecież coś powiedziała. — Chciałabym, żeby mi powiedziała, że to nieprawda, nieprawda!!!
Pielęgniarka chciała mówić, lecz, ku jeszcze większemu przerażeniu Pollyanny, nie mogła wydobyć głosu.
— Pani słyszała... to prawda... o nie... to nie może być prawdą! Przecież to niemożliwe, żebym już nigdy nie mogła chodzić!
— Uspokój się, uspokój się, dziecinko! Doktór mógł się przecież mylić!
— Ach nie, ciocia mówiła, że on wie! Mówiła, że on zna się na tem lepiej od innych lekarzy!
— Owszem, kochanie, ale lekarze tak często się mylą! Nie myśl o tem teraz, proszę cię! Nie trzeba!
Pollyanna spojrzała na nią z rozpaczą.
— Ależ ja nie mogę nie myśleć o tem — mówiła, szlochając — nie mogę myśleć o czemś innem! Jakże teraz pójdę do szkoły? Jak będę odwiedzała pana Pendltona i panią Smith?
Szlochała coraz silniej, a po chwili podniosła główkę i z przerażeniem w oczach dodała:
— Jeśli nie będę mogła chodzić, jakże będę mogła być zadowolona ze wszystkiego?
Pielęgniarka nie wiedziała nic o grze, wiedziała to tylko, że chorą trzeba natychmiast uspokoić. Wzięła więc ze stolika proszek i, podając go Pollyannie, powiedziała:
— No, no, już dość, kochanie. Przyjm teraz ten proszek, to cię uspokoi, a potem zobaczymy. Wiele rzeczy zdaje się zdaleka straszniej, niż w rzeczywistości.
Pollyanna posłusznie przełknęła proszek.
— Wiem to, ojciec też tak mówił, — odpowiedziała nieco już spokojniej, wycierając łezki — mówił zawsze, że każda rzecz mogłaby być jeszcze gorsza. Ale on mógł chodzić! A niewiadomo coby powiedział, gdyby był w mojem położeniu! Jak się pani zdaje?
Pielęgniarka nic nie odpowiedziała. Nie miała odwagi odezwać się w tej chwili.